przedstawienia

Współczesny internet przyzwyczaja nas do rzeczy, które jeszcze dziesięć lat temu wydawałyby się śmieszne i trafiałyby do kompilacji Try not to laugh na YouTube albo na legendarną już usługę Vine, protoplastę TikToka. Z mediów takich jak Onet czy WP płyną do nas clickbaitowe tytuły, a taśmowo pisane artykuły o niedzielach handlowych są przeplatane nic nieznaczącymi reklamami. Na YouTubie mocno średni vlogerzy a czasem ludzie nazywający się „dziennikarzami” opowiadają nam, co mamy myśleć o świecie i polityce, żebrząc jednocześnie o pieniądze na live’ach.

Powieść Hotel ZNP Izabeli Tadry jest jak sucha bułka z automatu na dworcu – niby coś tam da się przełknąć, ale czy koniecznie trzeba? Belcia, główna bohaterka, to archetyp „pick me girl”, dziewczyna matrymonialnie mobilna, wiecznie gotowa, aby spakować się i przenieść do kolejnego mieszkania, kolejnego życia, a przede wszystkim – przenieść odpowiedzialność za siebie na kogoś innego. Silna? Słaba? Ani to, ani to – elastyczna. Jak guma do żucia, która leży na chodniku: ktoś ją odciśnie w niej kształt butem, ktoś podniesie patykiem, a ona wszystko przyjmie.

Widownia oddzielona jest od sceny tiulowym ekranem. Wszystkie światła rozmywają się w drodze od reflektora do oka oglądającego. Minimalistyczny charakter scenografii nadaje jej ciężar. Cztery, pochylone do przodu lustra weneckie i stojące za nimi krzesła przypominają pokój przesłuchań na komendzie policji. Rekwizytami nie z tego porządku, są stojaki na nuty stojące obok krzeseł, jakby za chwilę miała się na nich pojawić partytura symfonii lub fugi. Na scenę wchodzi czworo aktorów i skrzypaczka.

„Duży dom” – mówi Helena grana przez Beatę Zygarlicką w pierwszych słowach spektaklu Dom niespokojnej starości na podstawie tekstu i w reżyserii Michała Buszewicza. Dzieci się wyprowadzają. Mąż umiera. Helena zostaje sama w wielkim, pustym domu, który wraz z odchodzeniem kolejnych osób stopniowo zmienia swoją tożsamość. Kobieta nie rozpacza, nie gnuśnieje, nie wywiera emocjonalnej presji na dzieciach – zakłada maskę Batmana, staje się superbohaterką i podejmuje inicjatywę ponownego zaludnienia swojego domu, proponując grupie przyjaciół stworzenie seniorskiej komuny.

WyspianKiss to program rezydencyjny Teatru Śląskiego w Katowicach, który wyrósł ze Szkoły Pisania Sztuk prowadzonej przez tą samą instytucję. Oprócz teatru Śląskiego są w niego zaangażowane: Akademia Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie, Agencja Dramatu i Teatru ADiT oraz Forum Dyrektorów Teatrów Województwa Śląskiego. W zamyśle program ma wytworzyć miejsce twórczego dialogu oraz zapewnienie wsparcia instytucjonalnego dla początkujących dramaturgów i reżyserów.

Zanim zdążyłam obejrzeć Gry wstępne we wrocławskim Capitolu, przypadek sprawił, że natknęłam się na Netflixowy dokument z serii „American Murder”, poświęcony sprawie Gabby Petito. Jej historia to idealna pożywka dla opowieści typu true crime – młoda, biała kobieta pada ofiarą morderstwa, sprawcą jest partner, a w tle pojawia się toksyczna rodzina i problemy ze zdrowiem psychicznym, w tym jej jawnie deklarowane OCD (zaburzenia obsesyjno-kompulsywne). 

Dworzec Centralny. Wypełniony po brzegi ludźmi, coraz to nowszymi preclowniami i kawiarnianymi sieciówkami. Zapach popularnego fastfooda miksuje się tu z markowymi perfumami. Za chwilę na peron wjedzie pociąg do Berlina, na inny – pociąg do Wiednia. To łącznik wschodu z zachodem, teraźniejszości z przeszłością. Podwaliny monumentalnego budynku stanowią wytrych do opowiedzenia o Dworcu Centralnym sprzed remontu, dworcu lat osiemdziesiątych – o charakterystycznym zapachu, zmarginalizowanych ludziach przesiadujących w poczekalni. O początkach epidemii HIV/AIDS w Polsce. 

Paweł Łysak zrobił spektakl o Pawle Łysaku. Wiśniowy sad wystawiał już wcześniej dwukrotnie: w 1997 w Teatrze im. Osterwy w Lublinie i w 2013 na koniec swojej dyrektorskiej kadencji w Teatrze Polskim im. Konieczki w Bydgoszczy. Ten gest ponowił i tym razem, na odchodnym z Teatru Powszechnego, upatrzywszy sobie tę historię jako tekst pożegnalny, jako laurkę dla tego, co utracone, jako rozliczenie z samym sobą i słabościami otoczenia. Nie wziął przy tym pod uwagę własnej słabości, jaką okazał się – delikatnie mówiąc – brak wyczucia.