zrzut_ekranu_2025-04-29_152316.png

"Wiśniowy sad" na podstawie sztuki Antona Czechowa, Teatr Powszechny w Warszawie, 2025, reż. Paweł Łysak, fot. Magda Hueckel.

Wiśniowy sad III – Łysak, Rosja i Powszechny

Aleksy Jakubiec
Przedstawienia
29 kwi, 2025
Kwiecień
2025

Paweł Łysak zrobił spektakl o Pawle Łysaku. Wiśniowy sad wystawiał już wcześniej dwukrotnie: w 1997 w Teatrze im. Osterwy w Lublinie i w 2013 na koniec swojej dyrektorskiej kadencji w Teatrze Polskim im. Konieczki w Bydgoszczy. Ten gest ponowił i tym razem, na odchodnym z Teatru Powszechnego, upatrzywszy sobie tę historię jako tekst pożegnalny, jako laurkę dla tego, co utracone, jako rozliczenie z samym sobą i słabościami otoczenia. Nie wziął przy tym pod uwagę własnej słabości, jaką okazał się – delikatnie mówiąc – brak wyczucia.

Łysak wkłada swoje przemyślenia w tekst rosyjskiego klasyka, jednocześnie projektując odczucia, które mają towarzyszyć widowni. Na stronie teatru możemy przeczytać, że reżyser „odziera dramat z rosyjskości”, spektakl zaś „jest rozrachunkiem z obojętnością i brakiem empatii. A to wszystko w rzeczywistości, gdzie tocząca się za granicą wojna, jest wojną tych innych”. Tylko czy odarcie Wiśniowego sadu „z rosyjskości” jest w ogóle możliwe, biorąc pod uwagę, o czym i o kim opowiada dramat? Dlatego chyba najłagodniejsze określenia, jakie przychodzą na myśl to „niesmaczny” i „nietaktowny”. Bo przecież nie chodzi tym razem o kontrowersyjność właściwą Teatrowi Powszechnemu, tylko o brak spodziewanej solidarności z tymi, których rani dzisiaj obecność i głos Rosji, nawet pod postacią rosyjskiej sztuki.

Przez wiele lat na fasadzie budynku teatru wisiał baner z napisem „Teatr, który się wtrąca”, co stanowiło motto działań na scenach przy ulicy Zamoyskiego. Niestety, wszystko wskazuje na to, że ostatni spektakl Łysaka jest twardym lądowaniem i zderzeniem z rzeczywistością, w której nostalgia przerodziła się w boomerskie narzekania, a deklarowana antyrosyjskość nie zadziałała.

Czy tytułowy sad to Teatr Powszechny? Na konarze ściętego drzewa siedzi zrezygnowany Jeremi (Mateusz Łasowski). Neoliberał; kapitalistyczny likwidator wiśniowego sadu zwierza się, że to właśnie on kupił go na aukcji. Dookoła zgromadzili się domownicy i znajomi – ekosystem rodzinny. Luba (Ewa Skibińska) stoi pośród betonowych ścian swojego domu, obok sterty starych mebli i śmieci. Ubrana w wiśniową suknię z weluru; na jej twarzy maluje się smutek, jednak ona sama pozostaje spokojna i pogodzona z sytuacją. W rękach trzyma książkę. Nie jest to jednak byle jaka książka. To Utopia 2 Krystiana Lupy. Luba trzyma się jej kurczowo, z nią schodzi też ze sceny. „Zapomnieli o mnie” – mówi Firs (Artem Manuilov), kiedy światła zaczynają gasnąć, a betonowy dom spowija ciemność.

Czy naprawdę można pozbyć się rosyjskości z dramatu o upadku arystokratycznej Rosji? Łysak próbuje tego dokonać, z bardzo różnymi skutkami. Poprzestaje na zmianie imion postaci. Gajew to Leon, Łopachin to Jeremi, Raniewska to Luba i tak dalej… Jeśli spektakl osadzony jest we współczesnym świecie, to czy jego akcja dzieje się w Polsce? Kim w tej układance są Luba i Jeremi? Ich konflikt, w czasach Czechowa był zasadny. Jednak w dzisiejszych realiach staje się pozbawioną sensu, wewnątrzklasową walką o władzę. Arystokracja i klasa posiadająca, nie tylko w dzisiejszej Rosji, to jedno i to samo. Ci, którzy opływają w bogactwa, to również współczesna elita – na tym polega oligarchia. Kto tutaj jest wygranym, a kto przegranym? Bo jeśli odczytać Wiśniowy sad historycznie, to oczywiście Czechow opisuje istotne zmiany w społeczeństwie rosyjskim na przełomie XIX i XX wieku. Nijak ma się to jednak do obecnej sytuacji. Gdyby Wiśniowy sad był historią współczesną, Jeremi i Luba nie różniliby się od siebie tak bardzo.

Jeremiego w spektaklu trudno polubić, jednak to on wydaje się być tym racjonalnie myślącym. Jednocześnie budzi odrazę, bo w miejsce wiśniowego sadu chce budować letnisko, jak na kapitalistę, biznesmena i dewelopera przystało. Tak właśnie przedstawiony jest Jeremi – pozbawiony współczucia i bezwzględny. Choć i tutaj pojawia się zgrzyt. Jak interpretować jego poczucie winy, gdy wstydzi się powiedzieć Lubie, że to właśnie on kupił sad? Skąd jego przygnębienie, kiedy siedzi na ściętym konarze drzewa? Czy mamy uwierzyć, że biznesmen ma skrupuły?

Postaci w Wiśniowym sadzie nie przechodzą w zasadzie żadnej przemiany. Od początku do końca pozostają jednakowe i wyglądają jak kartonowe standy z wizerunkami aktorów. Jest mi ich żal, bo odnosiłem wrażenie, że nie mieli co grać, że ich postaci zostały tak pobieżnie skrojone przez dramaturgów spektaklu, że nawet utalentowani aktorzy Powszechnego nie byli w stanie niczego z tego wycisnąć. Przyszło mi też do głowy, że Paweł Łysak ma w swoich notatkach listę z motywami i wątkami, które powinny się pojawić w spektaklu z powodu „bo tak”. Na przykład postać Jeana pozwala odhaczyć punkt: „czarny aktor na scenie”. Mamadou Góo Bâ mówi tu tylko po francusku, jego wypowiedziom nie towarzyszą żadne napisy, a jego postać niewiele wnosi poza dziwnymi interakcjami. Jak wtedy, gdy rozerotyzowana Dusia (Natalia Lange) próbuje go uwodzić. Trudno powiedzieć, jaki charakter ma Jean. Może jest marazmiczny i zblazowany? Ale podobne epitety pasują do większości postaci Wiśniowego sadu.

Kolejnym problemem jest sposób, w jaki potraktowany został Firs, którego gra Artem Manuijlov, ukraiński aktor pochodzący z Donbasu, od pewnego czasu pracujący w Powszechnym. Firs, zgodnie z emploi „starego wiarusa” wie trochę więcej niż jego mocodawcy, ale sam nie różni się od pozostałych, rozpamiętując, jak to kiedyś przyrządzano słodkie wiśnie. Tyle, że prawie każda jego wypowiedź nawiązuje do wojny, która jest tuż obok, która może nadejść, która kładzie się długim cieniem na całym spektaklu. Czy naprawdę nie można wznieść się ponad stereotypy i nie sprowadzać każdego Ukraińca do roli rzecznika walczącej Ukrainy? Przypisanie Firsowi tej funkcji niejako z automatu jest wyręczaniem się, odhaczeniem kolejnego punktu z listy i trąci co najmniej protekcjonalizmem.

Szarlotta (Aleksandra Konieczna) w Wiśniowym sadzie wchodzi w interakcje z Lubą, mówiąc nie tylko Czechowem, ale również Beckettem. Przeprowadza postaci przez żałobę po utraconej pozycji społecznej, a jednocześnie sama przynależy do innego porządku, funkcjonuje na pograniczu prawdy i fikcji. W pewnym momencie zakłada białe rękawiczki, wykonuje pantomimiczne gesty, które są jakby komentarzem do wydarzeń. Szarlotta jest powierniczką i towarzyszką niedoli Luby, trzymając się jednak z dala od samej akcji. Pojawia się na scenie jeszcze kilka razy, a na sam koniec, udaje, że uspokaja dziecko trzymane na rękach, którego płacz sama imituje.

Luba trzyma się kurczowo Utopii 2 Krystiana Lupy. Wybór Skibińskiej do tej roli nie wydaje się przypadkowy. Aktorka znana głównie z pracy z Krystianem Lupą, gra Raniewską a jednocześnie jest sobą, gra Ewę Skibińską w Teatrze Powszechnym. Luba/Ewa wyjeżdża do Paryża, wychodzi ze sceny, wychodzi z teatru, zabierając ze sobą Krystiana Lupę pod postacią jego książki. Scenografia spektaklu również nawiązuje do twórczości tego reżysera – ściany domu wyglądają jak żywcem wyjęte z Imagine albo Capri. Łysak odchodzi z teatru tak samo jak Luba odchodzi z wiśniowego sadu. Łysak odchodzi zabierając ze sobą Lupę?

Paradoksalnie, obronną ręką wychodzą ze spektaklu Piszczyk (Andrzej Kłak) i Leon (Michał Czachor). Pierwszy jest jednoznacznie zarysowany jako postać komiczna, która owszem bawi, jednak w istocie nie wyróżnia się niczym prócz frywolnego i hulaszczego trybu życia. Z kolei poruszający się na wózku Leon, brat Luby jest ucieleśnionym powidokiem rewolucyjnego myślenia. Chwilami przypomina samego reżysera i staje się jego porte-parole. Co chwila wspomina przeszłość i ubolewa nad upływającym czasem.  Można mu współczuć, ale tylko do momentu, w którym schodzi z wózka i okazuje się, że może poruszać się o własnych siłach. Jest równie zblazowany jak jego rodzina, a zasłania się niepełnosprawnością, aby usprawiedliwić bezczynność.

Na szczególną uwagę zasługują Agnieszka Rajda i Jan Sałasiński. To osoby studiujące w Akademii Teatralnej, które niedawno dały popis swoich umiejętności w dyplomowym spektaklu Ojciec w reżyserii Agaty Dudy-Gracz. Już od samego początku widać, że wprowadzają na scenę Teatru Powszechnego powiew świeżości. Biały śpiew Rajdy nadaje scenom ciężar emocjonalny, chroni przed popadaniem w groteskę. Sałasiński ma wielki potencjał aktorski, zarówno komediowy, jak i tragiczny. Jego Piotr jest buntowniczy, arogancki, ale jednocześnie wrażliwy. Co z tego, kiedy do grania pozostają im obojgu stereotypowe wyobrażenia o młodzieży.

Na koniec Szymon (Grzegorz Falkowski) zaręczony z Dusią zapatrzoną w Jeana, który podczas napadu szału łudząco przypomina Jokera z filmów Todda Philipsa. Szymon u Łysaka to incel i rogacz, który może i nie radzi sobie psychicznie ze zdradą, ale groteskowość nadaje mu sztruksowa marynarka, przywodząca na myśl stereotyp „gorszego mężczyzny”, który nie potrafi modowo dorównać swoim kolegom.

Na samym początku napisałem, że to spektakl o Pawle Łysaku, który robi z Wiśniowego sadu „the best of Teatr Powszechny”. Mamy więc emblematycznych aktorów, sztandarowych dramaturgów (Paweł Sztarbowski, Łukasz Chotkowski), nawiązania do scenografii albo wprost do Krystiana Lupy, debiutantów oraz powrót Aleksandry Koniecznej na scenę. To nie tylko podsumowanie dziesięciu lat dyrekcji Pawła Łysaka, to także festiwal fikołków logicznych związanych z decyzją, by wystawić rosyjską klasykę, a zarazem się od niej odciąć. Wiśniowy sad to również przykry obraz Teatru Powszechnego i jego kondycji. Czuć tutaj rezygnację, w jaką popadł zespół, co może jest zgodne z Czechowowskim klimatem, ale Czechowa proponowałbym na razie schować do szuflady. Przynajmniej do czasu zakończenia wojny, bo „rozrachunki z obojętnością i brakiem empatii” prowadzić trzeba z większą empatią.

Udostępnij

Aleksy Jakubiec

student studiów magisterskich Wiedzy o Teatrze w warszawskiej Akademii Teatralnej i absolwent studiów licencjackich tegoż kierunku. Publikował teksty w ramach Festiwalu Nowe Epifanie 2024 i Festiwalu Kontakt w Toruniu.