7_internet_fot_bartek_warzecha_c_dcsf0430.jpg

Chodź zbierać popioły jutra
Współczesny internet przyzwyczaja nas do rzeczy, które jeszcze dziesięć lat temu wydawałyby się śmieszne i trafiałyby do kompilacji Try not to laugh na YouTube albo na legendarną już usługę Vine, protoplastę TikToka. Z mediów takich jak Onet czy WP płyną do nas clickbaitowe tytuły, a taśmowo pisane artykuły o niedzielach handlowych są przeplatane nic nieznaczącymi reklamami. Na YouTubie mocno średni vlogerzy a czasem ludzie nazywający się „dziennikarzami” opowiadają nam, co mamy myśleć o świecie i polityce, żebrząc jednocześnie o pieniądze na live’ach. Sfrustrowani podcasterzy i komentatorzy narzekają na poziom współczesnej kultury i sztuki. W tym kotle informacji, absurdów i bełkotu medialnego siedzimy my, tak zwane pokolenie Z. Musimy sobie radzić z przebodźcowaniem i szumem informacyjnym, a spośród bzdur, reklam, fake newsów i propagandy, wydobyć to co wartościowe.
Operując właśnie takimi motywami, tego rodzaju zagmatwanym językiem internetu Jowita Mazurkiewicz wraz z reżyserką Weroniką Szczawińską tworzą dyplom aktorski w Akademii Teatralnej w Białymstoku. Reżyserka, zamiast wcielać się w rolę memicznego Steve’a Buscemi’ego z deskorolką, oddaje głos dramaturżce, aktorom oraz kostiumografom, którzy próbują, każdy na swój sposób, powiedzieć widowni: „Spójrzcie z czym zmagamy się na codzień w naszej rzeczywistości”. Używają w tym celu ironii, często również gestów na granicy dobrego smaku, ale zawsze błyskotliwych i śmiesznych. Dla kogoś, kto nie wychował się i nie żyje w tym świecie od dziecka może to być szokujące i dla niektórych takie właśnie było: konfundujące, obce, bezsensowne. Nie oznacza to jednak, że jest to głos, w który nie należy się wsłuchiwać. Bo to głos ludzi, którzy właśnie w tym momencie wchodzą w życie zawodowe i to właśnie od nich będzie zależeć kierunek, w jakim pójdzie teatr.
Czarne pudełko małej sceny wypełnia chaos tekstów zaczerpniętych bezpośrednio z internetu. Video bloger ze swoim irytującym tonem, dziewczyna w przebraniu rekina wygłaszająca emocjonalne opinie rodem z Facebooka, naga od pasa w dół „dziennikarka” w garsonce, stojąca na środku stołu. Wszyscy mówią tylko o jednym: o najnowszej Hollywoodzkiej premierze wybitnego reżysera kina artystycznego Wade’a Flexa pod tytułem Ashes of Tomorrow. Aktorki i aktorzy co chwila zmieniają role, raz wcielając się w komentatorów z internetu, raz w postaci z filmu, a jeszcze innym razem w aktorów grających owe postaci. Z czasem wszystko łączy się w całość, choć na początku może wydawać się inaczej.
Premiera filmu z różnych powodów wywołuje kontrowersje wśród internautów, jednak we wszystkich komentarzach przewija się hasło, które towarzyszy nam przez cały spektakl: „radical cleanse”. Ten tajemniczy ruch z pogranicza dietetyki, ezoteryki, teorii spiskowej i sekty wydaje się zaprzątać głowy nie tylko widzów, ale również bohaterów spektaklu. Film i jego premierę komentują TikTokerzy, użytkownicy portalu X oraz hipsterscy i przeintelektualizowani podcasterzy. Ashes of tommorow to kolejny skok na kasę, wynik działań sekty radical cleansers, Flex zaprzedał się Hollywoodowi a Maree Cometo i X.Halley po wielu latach znowu spotykają się na planie filmowym, żeby zakopać topór wojenny. Czy aby na pewno?
Dramaturżka, Jowita Mazurkiewicz, stworzyła w Białymstoku urzekającą rzeczywistość alternatywną lub raczej fikcyjny fragment naszej wspólnej rzeczywistości. Tekst pomimo wrażenia bełkotliwości i niezrozumiałości, jest bardzo precyzyjną dekonstrukcją wielkiego internetowo-medialnego dyskursu, który mogliśmy obserwować chociażby podczas premiery Oppenheimera, Diuny, albo Barbie. Najpewniej główną inspiracją zarówno reżyserki i dramaturżki, jak i kostiumografów była właśnie Diuna albo raczej Diuna w krzywym zwierciadle ze szczyptą Christophera Nolana. Ashes of Tommorow, jak przedstawiają to internetowi komentatorzy oraz odegrany na scenie zwiastun filmu, opowiada o dwóch zwaśnionych boginiach – Monos i Demos – które walczą o dominację nad Ziemią w postapokaliptycznym świecie science-fiction. Jednocześnie, kobiety odgrywające role władczyń, „w prawdziwym życiu” również toczą ze sobą walkę, która jest szeroko komentowana w mediach społecznościowych. Aktorów i aktorki spotykamy podczas emisji popularnego talk-show prowadzonego przez do bólu sztucznego i parodystycznego Falcona Jimmy’ego, który – kryjąc się pod wiecznie uśmiechniętą maską i garniturem we wzór ekranu kontrolnego – raz po raz kradnie show gwiazdom wieczoru. Na spotkaniu gwiazd brakuje tylko jednej osoby, a mianowicie samego Wade’a Flexa, reżysera, który w tajemniczych okolicznościach zaginął tuż po zakończeniu produkcji filmu.
Historia opowiedziana na scenie zdaje się być jedynie pretekstem do szerszej rozmowy na temat kondycji współczesnych mediów i medialnych celebrytów, ale również w bardzo sprawny sposób przemyca doświadczenie pokolenia, do którego należy większość ekipy produkcyjnej dyplomu, z osobami aktorskimi na czele. Dziewczyno, takie konfundujące nie jest spektaklem lalkowym, chociaż wykonawcy kształcili się w tej specjalizacji przez ostatnie cztery lata. Nie oznacza to jednak, że nie wykorzystali na scenie swoich kwalifikacji. Oprócz typowych umiejętności aktorskich takich jak interpretacja czy operowanie głosem zaprezentowali niezwykłą sprawność fizyczną oraz wyjątkowe zdolności animacji. Magda Zubrycka odgrywająca rolę Canberry Todd animuje pacynko-jawajkę imitującą jej postać. Pojawiają się również autorskie sceny studentów, między innymi Mateusza Wyżlińskiego z teatrem cieni wykorzystującym latarki ze smartfonów, czy zabawa kapciami i paczką czipsów w wykonaniu Michaliny Krzemianowskiej. Zabawy formą możemy również doszukać się w ostatnim monologu podcasterki w wykonaniu Marii Czok.
Weronika Szczawińska oprócz tego, że uprawia teatr formy, znana jest z budowania swoich spektakli na podstawie improwizacji aktorskich i dyplom białostocki pokazuje, jak dużo do zaoferowania w animacji formy mają nie tylko studenci Filii Akademii Teatralnej w ogóle, ale również ci konkretni dyplomanci. Są to bowiem osoby, które musiały przejść rekrutację do szkoły posługując się tym, co mieli pod ręką – zaczynali bowiem studia w roku szalejącej pandemii. Podczas ich edukacji nie tylko lalki stawały się narzędziem artystycznym, lecz także telewizor, butelka po wódce, gwóźdź, but, paczka czipsów, kapcie z futerkiem czy telefon komórkowy. Szczawińska dała aktorom przestrzeń, nie tylko na pokazanie swoich umiejętności, ale również pozwoliła im na objęcie własnych osobistych doświadczeń i wyrażenie ich formą.
469780465_974812244669046_6180152530607909605_n.jpg

Scenografia w spektaklu jest uboga, co widać już od samego początku. Czarna kostka z czterema kurtynami z tyłu oddzielającymi kulisę od sceny, oraz kilka czarnych krzeseł. Na czarnym tle wybijają się kostiumy zaprojektowane przez Martę Szypulską i jej asystenta Marko Saidova. Kostiumy aktorów są pstrokate, obszerne i bardzo krzykliwe, wyróżniają się na scenie i podbijają absurd sytuacji przedstawionej. Są to bardziej kreacje modowe niż kostiumy teatralne i w każdej innej sytuacji bardziej sprawdzałyby się na wybiegu niż na scenie. U Szczawińskiej jednak, współtworzą one dramaturgię spektaklu a dzięki aktorom dodatkowo zyskują na wyrazistości.
Dyplom spotkał się z pozytywnym odbiorem, jednak nie obyło się również bez kontrowersji. Trzy dni po premierze spektaklu na swoim blogu, Marek Waszkiel, wykładowca białostockiej filii Akademii Teatralnej, opublikował wpis, w którym wyraził swoją dezaprobatę:
„Kiedy przychodzi […] czas dyplomów – o lalkach zapominamy. Po części to efekt marzeń studentów, którzy w większości aplikowali bez powodzenia do szkół aktorskich, a ci, którzy nie mieli odwagi – wyobrażali sobie, że do zawodu można też wejść bocznymi drzwiami. […] Po części to efekt kompleksów pedagogów (i kierujących uczelnią), wśród których lalkarzy niewielu, choć niemal wszyscy posiedli takie wykształcenie.”
Kierunek aktorstwo ze specjalizacją aktorstwo teatru lalek nie jest bocznymi drzwiami do zawodu aktorskiego, z jednego bardzo prostego powodu: wszyscy studenci tego kierunku otrzymują taki sam zestaw umiejętności jak studenci aktorstwa dramatycznego, jednocześnie wyposażając się w umiejętności z szeroko pojętego teatru żywej formy i animacji. Mając umiejętności z „obydwu światów” mogą wykorzystywać je na różne sposoby. Przykro czyta się krytykę skierowaną w stronę własnych studentów, którzy wchodzą w życie zawodowe z przytupem, a wieloletni wykładowca, znający ich wszystkich z imienia, odmawia im tego sukcesu tylko z powodu braku lalek w tym najbardziej tradycyjnym wydaniu. Zresztą poprzedni dyplom białostocki Drama Club w reżyserii Katarzyny Minkowskiej również nie zawierał wielu klasycznych form lalkarskich i również osiągnął sukces, a jednak nie spotkał się z podobną krytyką.
Najpoważniejszym jednak zarzutem Marka Waszkiela wobec dyplomu Weroniki Szczawińskiej jest „odreagowywanie własnych upokorzeń i niespełnionych ambicji” oraz „legnięcie feministycznych aspiracji twórczyń pod własnymi sztandarami”. Waszkiel doszukiwał się w dyplomie wątków feministycznych, które jednak stanowiły w spektaklu drugo, lub nawet trzecioplanowy wątek:
„W gruncie rzeczy w większości scen twórczynie eksponują to wszystko, z czym wydają się walczyć: kobiecą przedmiotowość. Feminizm i jego atrakcyjność nie polega przecież na kwestionowaniu współczesności, ale na uwzględnieniu kobiecego punktu widzenia, kobiecej podmiotowości.”
Domyślam się, że autor bloga miał na myśli wszystkie gesty, które wynikały z pracy reżyserki z aktorami, które mogą szokować, mogą również – nomen omen – konfundować. Większym problemem tego wpisu jest jednak definiowanie feminizmu z pozycji uprzywilejowanej, jaką zajmuje Marek Waszkiel nie tylko w Akademii Teatralnej, ale również w patriarchalnej strukturze społeczeństwa.
Panie profesorze, feminizm polega właśnie na kwestionowaniu współczesności, a w spektaklu ta rzekoma „przedmiotowość” jest wyśmiewana, ironizowana i pokazywana w krzywym zwierciadle. Uwzględnianie kobiecej podmiotowości w męskim świecie to nie feminizm, tylko pokolorowany patriarchat, który łaskawie pozwala kobietom na posiadanie własnego głosu. To, że większość osób, które tworzyły spektakl to kobiety, nie oznacza, że spektakl automatycznie jest feministyczny. Oczywiście, tak jak już wspomniałem, wątki feministyczne pojawiły się w fabule dyplomu, jednak stanowią one jedynie kontekst dla większego problemu, który został podjęty w spektaklu. Tym problemem jest chaos internetowego dyskursu, obłuda i fałsz płynący z Hollywood oraz idąca za tym konfuzja i przebodźcowanie, o którym tak często dzisiaj się mówi.
W najnowszym dyplomie aktorskim z Filii AT w Białymstoku widz zostaje skonfrontowany z wykrzywionym obrazem współczesnej kultury internetowej. To obraz chaotyczny, złożony z fragmentów, subiektywny, a z drugiej strony przekonywujący. Ta parodia internetowych dyskusji, kończy się parodią w parodii – żartując z popularnych ostatnio w teatrze dramatycznym musicali i pozostawiając widza skonfundowanym, a może nawet zdenerwowanym. Wszystkie postaci zaczynają śpiewać piosenkę do melodii Girl, so confusing Charli XCX ze słowami: „sorry, ale chodź z nami zbierać popioły jutra”. Uśmiechnięte twarze fałszywych celebrytów zapraszają nas do zbierania tego, co zostanie z przyszłości. Bardzo pozytywna wizja, prawda?