zrzut_ekranu_2025-03-14_113320.png

Eliza Kącka "Wczoraj byłaś zła na zielono", Teatr Dramatyczny w Warszawie, 2025, reż. Anna Augustynowicz, fot. Karolina Jóźwiak.

Na teatralnym spektrum

Aleksy Jakubiec
Przedstawienia
14 Mar, 2025
Marzec
2025

Widownia oddzielona jest od sceny tiulowym ekranem. Wszystkie światła rozmywają się w drodze od reflektora do oka oglądającego. Minimalistyczny charakter scenografii nadaje jej ciężar. Cztery, pochylone do przodu lustra weneckie i stojące za nimi krzesła przypominają pokój przesłuchań na komendzie policji. Rekwizytami nie z tego porządku, są stojaki na nuty stojące obok krzeseł, jakby za chwilę miała się na nich pojawić partytura symfonii lub fugi. Na scenę wchodzi czworo aktorów i skrzypaczka. Aktorka-narratorka staje, w przeciwieństwie do pozostałych, przed lustrem, rozkłada papiery na stojaku. Unosi rękę i niczym dyrygentka, uruchamia kakofonię głosów i dialogów. Do widza dociera mieszanka skarg, porad, żalów, które zlewają się w niezrozumiały chaos. Nagle narratorka unosi rękę. Orkiestra cichnie. Kobieta zaczyna wypluwać z siebie kolejne linijki tekstu, które brzmią jakby żywcem wyciągnięte z przestarzałego podręcznika wychowania dzieci, w dodatku napisanego przez osobę bezdzietną. Narratorka, a zarazem główna bohaterka, Matka (Anna Moskal), tylko cytuje to, co usłyszała od innych, gdy wychowywała swoją córkę. Jeszcze raz unosi rękę, ponownie słyszymy słowny chaos. Z chaosem przychodzi przebodźcowanie.

Wczoraj byłaś zła na zielono to pierwsza premiera dyrekcji Wojciecha Farugi i Julii Holewińskiej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Dziwi więc nieco decyzja o wystawieniu kameralnego spektaklu na Małej Scenie. Co jednak nie dziwi, to wybór reżyserki oraz tekstu, który wzięła na warsztat. Twórczość Anny Augustynowicz stanowi obietnicę reżyserskiej konsekwencji. Nie inaczej dzieje się tutaj. Proza Elizy Kąckiej dyktuje rytm i napięcia spektaklu. Dostajemy zatem skromną scenografię, bogatą warstwę tekstową, kobiecą perspektywę i istotny społecznie temat. Ale słowa, które jako pierwsze przyszły mi do głowy, aby opisać tę premierę, to „bezpieczny spektakl”. Jeśli dyrekcja Moniki Strzępki obiecywała repertuar odważniejszy i bardziej wyrazisty niż było to za czasów Tadeusza Słobodzianka, to spektakl Augustynowicz dobrze wpisuje się pomiędzy te dwa minione porządki – jest równie osobisty, co zaangażowany, porusza ważne tematy społeczne, ale literacko i z charakterystyczną dla reżyserki estetyczną ascezą.

Narracja spektaklu została zbudowana wokół relacji matki z córką w spektrum autyzmu. Ta relacja stanowi punkt odniesienia dla scen i etiud, które odbywają się w przestrzeni scenicznej. Matka gra, nomen omen, pierwsze skrzypce: jest narratorką i bohaterką, a zatem przez pryzmat jej percepcji oglądamy wydarzenia na scenie. Postać Anny Moskal nie jest typową „matką polką”. To nowocześnie ubrana, wykształcona i elokwentna kobieta, próbująca odnaleźć swoje miejsce w macierzyństwie. Wierzymy jej, że ta historia jest prawdziwa. Od narodzin, przez pierwsze słowo wypowiedziane przez dziecko, aż po nagłą izolację, zamknięcie się we własnym świecie – zderzenie z autyzmem przychodzi nagle i niespodziewanie. Bohaterka próbuje dyrygować swoją historią, tyle, że każdy tu gra z innych nut, we własnym tempie. Bodźce nadchodzące ze wszystkich stron męczą. Twórczynie nie tylko referują przeżycia matki i córki, ale próbują również, z różnym skutkiem udostępnić je widzom.

Marianna Linde, odgrywająca rolę Rudej, funkcjonuje w chwiejnej harmonii ze swoją sceniczną partnerką. Jej postać czasami wyłania się zza bariery lustra weneckiego i zbliża się do „czwartej ściany”. Ruda jest dzieckiem, więc Linde, nie tyle wciela się w córkę, lecz staje się płynną personifikacją jej psychiki. Niewiele tutaj dialogów, zarówno między bohaterkami, jak i między postaciami w ogóle. Są pocięte, zdawkowe, odrealnione i nie „nasze”. Teksty raz rzucane są do widowni, raz tworzą dialogi, a raz trafiają w pustą przestrzeń. Po tych ostatnich pozostaje echo, które wisi w powietrzu, dopóki nie zaburzy go nowy bodziec. Na uwagę zasługuje nie tylko warstwa dźwiękowo-tekstowa, ale również choreografia. Energia Rudej na scenie wybija publiczność z monotonii, ale jednocześnie oddzielona jest barierami; jest widoczna, ale jednocześnie niedostępna dla nas. Postaci poruszają się jak we mgle, albo wykonują precyzyjnie zaprojektowane ruchy. Struktura, uporządkowanie i precyzja przejawiają się nie tylko w tekście, ale właśnie najbardziej widoczne są w ruchu i muzycznym rytmie.

zrzut_ekranu_2025-03-14_113333.png

fot. Karolina Jóźwik.

Dodatkiem tylko, choć jakże istotnym, są postaci męskie. Posługując się językiem muzycznym – stanowią kontrapunkt dla duetu Moskal-Linde. Karol Wróblewski i Mirosław Guzowski mapują różne role w ekosystemie macierzyńskim głównej bohaterki. Są Mężczyznami: Lekarzami, Psychologami, Pedagogami, Dyrektorami, Ojcami, Dziadkami, Księżmi. Stanowią siatkę odniesień dla relacji głównej bohaterki z córką. Reprezentują mikropatriarchat obecny w codzienności Matki i porządek świata zewnętrznego w sytuacjach zawodowych, koleżeńskich, sąsiedzkich, medycznych i pedagogicznych. Jednocześnie wiele wcieleń Guzowskiego to postaci z pogranicza komedii. Zdarzały się momenty, w których śmiałem się na głos.

Za kostiumy w spektaklu odpowiedzialny jest Tomasz Armada, który stale współpracuje z Anną Augustynowicz. Choć znany raczej z odważnych kreacji modowych, proponuje tutaj klasyczne, pozbawione zbędnych detali stroje, co w połączeniu z łagodnym światłem i minimalistyczną scenografią, pozwala w pełni wybrzmieć warstwie tekstowej. Zwłaszcza, że kiedy tak zaglądałem na scenę przez ciemnozielony tiul zaczęły boleć mnie oczy; musiałem je mrużyć, aby wyraźnie widzieć twarze aktorów. Jako widz nie miałem bezpośredniego dostępu do wydarzeń. Bariery między sceną a widownią warstwami nakładały się na siebie, a zmieniające się światło zmieniało szyby w lustra.

Muzyka Jacka Wierzchowskiego w wykonaniu skrzypaczki Marii Wieczorek jeszcze bardziej izoluje scenę i jednocześnie oglądającego, albo raczej świadka, który nie może zrobić nic więcej niż patrzeć i słuchać. Raz czułem się jak policjant na przesłuchaniu, aby za chwilę stać się przesłuchiwanym, albo tylko obserwatorem, a może podglądaczem? Podglądałem przecież intymne przeżycia i rozterki Matki, słuchałem zeznań z jej trudów w wychowywaniu dziecka. Czasami spektakl wydawał się teatralnym audiobookiem czy słuchowiskiem, gdzie aktorzy na zmianę czytają fragmenty powieści Kąckiej. Jako osoba z diagnozą ADHD, paradoksalnie doceniam jednak tę warstwę dźwiękowo-wizualną. Moja uwaga była utrzymywana przez gwałtowne zmiany w brzmieniu spektaklu. Nie czułem nudy, choć nie będę ukrywał, że w pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy mogę pozwolić sobie na zamknięcie oczu, co w teatrze na ogół nie rokuje zbyt dobrze.

Wspominałem, że Wczoraj byłaś zła na zielono jako pierwsza premiera nowej dyrekcji to bardzo bezpiecznie zaplanowany przez nią spektakl. Historia opowiedziana z perspektywy wykształconej kobiety o relacji z córką w spektrum autyzmu wpisuje się we współczesne narracje eksploatowane w teatrze: rewizja relacji rodzinnych, perspektywa kobiet oraz rozmowy o niepełnosprawnościach. Estetyczna powściągliwość reżyserki pozwala na skupienie się na tekście, który z pewnością trafia do publiczności przy założeniu, że to głównie warszawska klasa średnia, inteligencja. To szansa zarówno na przyciągnie do teatru nowych widzów, jak i na odzyskanie dawnych – wiernej widowni Dramatycznego, która mogła poczuć się zdradzona przez rewolucyjne zapędy dyrekcji Strzępki. 

Wczoraj byłaś zła na zielono nie jest bynajmniej nową jakością na stołecznej scenie, a raczej preludium strategii artystycznej duetu Faruga-Holewińska. Można by tu oczywiście ponarzekać na brak na scenie reprezentacji osób w spektrum, albo na praktycznie jednostronną perspektywę opowieści matki o relacji z córką, jednak docenić wypada fakt, że temat autyzmu wchodzi do teatralnego mainstreamu. Anna Augustynowicz wiernie przeniosła literacki pierwowzór na scenę i pozostała wierna własnej ekspresji artystycznej. To w pewnym sensie kwintesencja „teatru środka”, co nie powinno dziwić, ponieważ taka strategia przynosi obecnie najwięcej sukcesów, jak widać chociażby na przykładzie realizacji Katarzyny Minkowskiej, a szerzej w repertuarze Teatru Telewizji. Wczoraj byłaś zła na zielono sprosta oczekiwaniom rozmaitych widzów: tych, co przyszli, by zobaczyć powieść Kąckiej na scenie, tych, co przyszli na Augustynowicz, i tych, co trafią tu przypadkiem. Nie powinni być rozczarowani.

Udostępnij

Aleksy Jakubiec

student studiów magisterskich Wiedzy o Teatrze w warszawskiej Akademii Teatralnej i absolwent studiów licencjackich tegoż kierunku. Publikował teksty w ramach Festiwalu Nowe Epifanie 2024 i Festiwalu Kontakt w Toruniu.