bs_wa_152.jpg

Paweł Demirski "W imię Jakuba S.", Teatr Dramatyczny, Warszawa, 2011, reż. Monika Strzępka, fot. Bartłomiej Sowa.

Greps założycielski

Jacek Kozłowski
W numerach
06 lis, 2024
Czerwiec
2024
6 (808)

Teatr lubi śnić o tym, jak wpływa na zmiany społeczne w Polsce. Są to z konieczności jedynie marzenia na jawie kreskówkowego psa Bałwana (Muttleya) o tym, że w końcu dostaje medal za odwagę. Ale może tym razem Bałwanowi-Teatrowi faktycznie należy się odznaczenie? Co prawda wciąż jeszcze w złym tonie jest w Polsce nudzić się na zwrocie ludowym (i to mimo czternastu dodruków Chłopek). Ale, kto siedział na widowni W imię Jakuba S. Strzępki i Demirskiego, ten może mieć wrażenie, że temat ten grany jest od ponad dekady. Tak efektowne i afektywne było przedstawienie w Teatrze Dramatycznym. 

Po pierwsze, tekst. Wiadomo: dramaturgia osnuta wokół Jakuba Szeli i rabacji galicyjskiej mieszała czas historyczny z teraźniejszym. Część o chłopskim pochodzeniu Polaków plotła się z częścią o kredycie hipotecznym jako współczesnej pańszczyźnie. Dramaturgia prężyła się jak wielka czerwona kokarda na podprowadzonym gospodarzowi świątecznym prosiaku. Dialogi i monologi, co potwierdza dziś YouTube, były bardzo akuratne. Ale że Demirskiemu-autorowi gęba się nie zamyka, a w tekście ścierają się dziesiątki porządnie umotywowanych racji – teksty ze spektaklu wzięły się i zapominały. Poza jednym – „Jakub Szela jest już w Jankach”. Recenzenci odnotowują, że ostrzeżenie to kończyło przedstawienie. Ja pamiętam je raczej jako hasło z kampanii promocyjnej spektaklu. „Jakub Szela jest już w Jankach” – rewolucja jest groźna, tylko utknęła w korku. Tkwiłem w jednym korku z rewolucją, gdy w 2011 roku dojeżdżałem na studia przez Janki do Warszawy. 

Nie pamięta się więc tekstów, ale pamięta się obrazy. Śnieżny pieprznik stworzony przez Michała Korchowca na scenie: dziesiątki krzeseł biurowych uwalonych w kupę jak po przejściu tornada. Pamięta się Alonę Szostak grającą dziedziczkę z widłami wbitymi w plecy, pamięta się uśmiech wiejskiego Jokera na twarzy Szeli-Dracza, pamięta się błyskotliwe piosenki-przerywniki (Nie ma, nie ma ciebie; W południe), pamięta się fragmenty o Polakach na wakacjach w Egipcie. Wszystkie te rzeczy pamięta się dość wyraźnie, ale pamięta się je jedynie przez grzeczność. Bo tak naprawdę ze spektaklu W imię Jakuba S. pamięta się tylko jedną, jedyną rzecz. Pamięta się, jak aktorzy komuś z widowni portfel za***ali. 

W słynnym cytacie z Powrotu do Reims Didier Eribon pisze o klasach wtajemniczonych i niewtajemniczonych: „nieobeznanie z mechanizmami selekcji prowadzi do dokonywania wyborów najbardziej kontrproduktywnych, do decydowania się na ścieżki z góry przegrane, przy czym człowiek zachwyca się, że ma dostęp do tego, czego ci, którzy są wtajemniczeni, starannie unikają”1. I tak, będąc niewtajemniczonym w mechanizmy selekcji, można było na przykład, mając świetne wyniki matury, wybrać studiowanie wiedzy o kulturze zamiast prawa lub psychologii. Albo, mogąc usiąść sobie gdziekolwiek, wybrać miejsce w  pierwszym rzędzie na spektaklu W imię Jakuba S. I – w obu przypadkach – odciąć się od pieniędzy.

Studenci specjalizacji teatralnych uwielbiają roztrząsać takie pierdółki. Czy jeśli Karolina Gruszka w wysiłkowym monodramie Iwana Wyrypajewa robi przerwę w monologu, żeby napić się wody, to wodę pije aktorka Gruszka, czy jej postać?  A jak aktor w teatrze Krystiana Lupy jeździ nago na rowerze, to  widzimy nagiego aktora, czy nagiego bohatera? A jeśli aktorka wyjdzie z roli i pokaże reżyserowi tyłek, to czyje pośladki widzi teatrolog? Czyje nieostrzeżony widz? A czyje reżyser Lupa? Idąc tym tropem, jaki jest status pieniędzy ukradzionych komuś z widowni przez aktora Dobromira Dymeckiego podczas spektaklu W imię Jakuba S.

Łatwo znaleźć w sieci wzmianki o tej kradzieży. Autorka bloga szybciorem, która – jak sama pisze – „lubi siadać na spektaklu w pierwszym rzędzie, bo jest osobą niską”2, straciła podczas spektaklu trzysta złotych. Dymecki się nie bał i zabrał. Tu zaglądam do nagrania technicznego spektaklu – najprościej jest kraść, gdy torebka leży na ziemi, pod krzesełkiem, wtedy można ją capnąć, zamiast szarpać i wyrywać. Zazwyczaj widzka, która akurat nie wyraża zgody na interakcję, mogłaby w tym momencie odmówić aktorowi, udawać nagły paraliż nerwu wzrokowego i słuchowego lub po prostu przykleić się ze wszystkich sił do fotela. Granie interakcji z osobą, która udaje martwą, rzadko kiedy jest częścią planu. Ignorowany aktor szuka wtedy ofiary gdzie indziej. Inaczej jest z inscenizacją kradzieży, która z definicji przebiegać musi nagle i bez zgody okradanych. Oddajmy głos okradzionej blogerce:

Aktor zaczyna wyciągać rzeczy z  mojej torby pytając, czy ktoś by nie kupił czegoś. Widownia ma ubaw [...] Pomimo ogólnej wesołości i dobrego nastroju z tyłu głowy kołacze mi myśl, czy za chwilę coś kompromitującego wyłoni się z czeluści mojej torby?

I  faktycznie, z toreb wyłaniały się rzeczy. Jak pisał na blogu Maciej Stroiński: „w Krakowie wygrzebali kiedyś marynowanego śledzia”3. Sam Dobromir Dymecki wspomina po latach, że było to w istocie „dość duże przekroczenie”4. Przy czym można tu dostrzec różnicę w  zachowaniu publiczności. Niewtajemniczeni – jak w  cytacie z Eribona – najpierw byli zadowoleni ze swojego miejsca w pierwszym rzędzie, a potem w najprostszym odruchu pilnowali swych toreb, stając się często ofiarą szyderstwa. 

Pamiętam jedną panią, która bardzo mocno trzymała swoją torebkę, więc z tą torebką wyciągnęliśmy Panią na scenę, a cała scena była w śniegu, pokryta była sztucznym śniegiem, bo akcja działa się zimą, więc wpadła w ten śnieg. Minę miała nietęgą –

wspomina Dymecki. Wtajemniczeni – bywalcy spektakli Strzępki i Demirskiego – byli zaś albo programowo przygotowani na możliwość dresiarskich szarży, albo ostrzeżeni wcześniej przez krewnych, znajomych i  znajomych znajomych nie siadali w pierwszym rzędzie. Najbardziej wyrafinowaną strategią ze strony wtajemniczonych była zaś próba rozbicia spektaklu. Jak twierdzi Dymecki „na spektakl zaczęli przychodzić prowokatorzy. Raz na przykład przyszedł pan, który miał w torbie hełm. Innym razem ktoś miał koronę”. Plotka głosi, że osobą, która wsadziła do plecaka złotą koronę i wytrąciła spektakl z rytmu, był Piotr Olkusz – dziś wtajemniczony jako redaktor naczelny „Dialogu”.

Postać Dymeckiego, opisana w  egzemplarzu scenariusza jako „Rzeźbiarz”, zamyka swoim monologiem pierwszą część spektaklu. Mówi i kradnie:

jestem sfrustrowany i zawstydzony
możecie mi pożyczyć jakieś pieniądze?
zacznę wam zaraz kraść z torebek
performans współczesny nie zna granic
poza tym to nie ja kradnę tylko coś we mnie weszło o siedzi
i nie chce pójść
straszne to jest
ale co mam zrobić
zostaw mnie
w spokoju
pytałem się grzecznie przecież
ze wstydem tak czy nie?

Co ciekawe, na nagraniu technicznym widać, że widownia sama, po prośbie „pożycza” pieniądze Dymeckiemu. Niezależnie od stopnia widzowskiej hojności, zadaniem aktora jest jednak zajumać, a  nie wyżebrać pieniądze. Trzeba to trzeba. Strzępka każe, sługa musi. Jak jakiś chłop pańszczyźniany. Kradnie się więc. Dostaje się brawa. I na przerwę schodzi się „żarciochem”. Komuś zabraknie drobnych na kawę i  prince polo. A  skradziona kasa zostanie zwrócona jak zawsze na koniec spektaklu, na brawach. Powtórz!

Być może teatr progresywny tak już ma, że zawsze chce utrzeć nosa komuś, kto do niego jeszcze nie przychodzi. W efekcie burę za nieobecnych zbierają
zawsze ci, którzy akurat przyszli na lekcję. Twórcy marzą tu o jeździe bez trzymanki, o rozbojach na Gronkiewicz-Waltz, Englertach, Balcerowiczach tego świata, a trafiają im się znowu ci sami chętni, gotowi dać się okraść po raz trzeci. Dziś rozmawiamy jednak w „Dialogu” o długim trwaniu spektaklu i o tym, co po latach pamięta się z teatru. Otóż pamięta się dobry greps. Strzępka i Demirski mieli intuicję: spektakl o przemocy potrzebuje w swym przebiegu małego aktu przemocy. Po ponad dekadzie okazuje się, że W imię Jakuba S. zostaje w powszechnej pamięci jako „ten spektakl z kradzieżą pieniędzy”. Jeśli przedstawienie Strzępki i Demirskiego faktycznie dołożyło swą cegiełkę do zwrotu ludowego w kulturze polskiej, to dołożył się do tego także, a może przede wszystkim, ten jeden głupi żart. Żart – fundator zwrotu ludowego. Greps założycielski.

  • 1. Didier Eribon Powrót do Reims, przełożyła Maryna Ochab, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2019, s. 161.
  • 2. Joanka W imię Jakuba S, czyli jak straciłam w teatrze 300 złotych, szybciorem.wordpress.com, 25 czerwca 2014.
  • 3. Maciej Stroiński Grzebanie, e-teatr.pl, 6 października 2015.
  • 4. Katarzyna Paczóska Dobromir Dymecki: W jednym ze spektakli kradliśmy torebki publiczności, anywhere.pl.

Udostępnij

Jacek Kozłowski

kulturoznawca, reżyser stand-upów teatralnych, scenarzysta kabaretu Rozmowy w tłoku. Jego monodram z cyklu Wielcy inni: depresje drukowaliśmy w „Dialogu” nr 9/2016.