W imię Jakuba S.

Najciekawsze zdanie w książce Didiera Eribona Powrót do Reims 1 pada na stronie sto trzydziestej trzeciej, ale mało kto zwraca na nie uwagę, bo jest w niej tyle innych obserwacji i myśli, że można przemknąć się chyłkiem nad rzuconą bez dalszych konsekwencji konstatacją i podążyć własną ścieżką przez tę książkę, w której niemal każdy odnajdzie coś, co go poruszy albo w czym się rozpozna.

Z Pawłem Demirskim rozmawia Barbara Klicka

Rok po katastrofie smoleńskiej do teatru wracają „idee, symbole i resentymenty, których korzenie tkwią w Polsce rozbiorowej” – pisała na łamach „Polityki” Aneta Kyzioł1. Tragedia popchnęła polskich twórców w  stronę repertuaru narodowego i  refleksji o wspólnocie, a niekiedy podważeniu dotychczasowych historycznych modeli narracyjnych i weryfikacji bohaterów narodowych.

‒ Znam was – co to ja was, nie znam? powiedział groźnie Jakub i poczułam w tej ciemności, że to do mnie. Ale dlaczego? Był wtedy 2011 rok i jeszcze nikomu się nie śniło odkrywanie chłopskich korzeni, ale nawet gdybym odbyła tę podróż w czasie do roku premiery książki Joanny Kuciel-Frydryszak, nic by z tego chłopstwa nie wyszło. Smutna prawda jest taka, że jestem z Krakowa i nawet jego prowincjonalny urok nikogo nie przekona, te papiery mam już skażone.

A kiedy wyjdzie Jakub Szela na scenę, kiedy szastnie połami baraniego kożucha, kiedy zadudni pierwszymi nutami Kayah/Bregović – ty, widzu festiwalowy, stań do owacji, wrzaśnij: „Trzeba krwi” i czekaj z rozpaloną skronią wyrównania rachunków krzywd! I kiedy potem cała nadzieja na zmianę wykrwawia się powoli w śniegu i błocku – wysącz z piersi lekkie westchnienie i pomknij Grosik-taxi ku reszcie swojego niewolniczego życia w obarczonym czterdziestoletnim kredytem dupleksie na Służewcu.

Był grudniowy wieczór, a ja właśnie wracałam z Ikei. Urządzałam swoje pierwsze zupełnie własne mieszkanie, w którego posiadaniu nie miałam żadnej zasługi, żaden mój osobisty wysiłek nie stał za faktem wejścia w posiadanie tego lokum. Dostałam je od dziadków męża, mieszczan i warszawiaków od pokoleń i choć cieszył mnie ten prezent ogromnie, to z właściwą sobie wówczas nonszalancką nieświadomością nie umiałam go ani adekwatnie docenić, ani zobaczyć skali tego daru na szerszym tle społecznego krajobrazu.

Poproszony przez redaktorkę Ewę Hevelke o napisanie odpowiedzi na pytanie: „Czy i co zrobił Tobie Jakub S.?”, postanowiłem przygotować najpierw listę rzeczy, które pamiętam z przedstawienia po dwunastu latach od jego premiery i pewnie dziesięciu latach, odkąd widziałem to przedstawienie po raz ostatni.

Teatr lubi śnić o tym, jak wpływa na zmiany społeczne w Polsce. Są to z konieczności jedynie marzenia na jawie kreskówkowego psa Bałwana (Muttleya) o tym, że w końcu dostaje medal za odwagę. Ale może tym razem Bałwanowi-Teatrowi faktycznie należy się odznaczenie? Co prawda wciąż jeszcze w złym tonie jest w Polsce nudzić się na zwrocie ludowym (i to mimo czternastu dodruków Chłopek). Ale, kto siedział na widowni W imię Jakuba S. Strzępki i Demirskiego, ten może mieć wrażenie, że temat ten grany jest od ponad dekady.