3siostry-rez-luk-perceval-tr-warszawa-fot-monika-stolarska-6-min.jpg

Nie do Moskwy
Dominika Kluźniak zamieściła na portalu e-teatr felieton pełen gniewu i rozpaczy o tym, że musiała 26 lutego, dwa dni po agresji, grając Olgę Prozorow, mówić ze sceny z zachwytem do partnerki „Wyobraź sobie, że pan jest z Moskwy”. W pierwszej chwili się żachnąłem, myśląc że powinno nas przecież do diabła zawsze stać na rozumienie tych słów we właściwym, sytuacyjnym kontekście. Ale po chwili sam stuknąłem się w łeb.
Upiorna bezsilność, z jaką patrzymy na bestialstwo Rosjan w Ukrainie, rodzi protest i gesty, wściekłe i zrozumiałe, choć pewnie nie zawsze sensowne. Z bezbrzeżnym zdumieniem czytałem o decyzji twórców spektaklu 3siostry (TR Warszawa i Stary Teatr, Kraków), żeby aktorzy, miast wzdychać „Co noc śni mi się Moskwa”, zaczęli wspominać… Kijów jako utracony raj. W tej wyzbytej kolorytu geograficznego, eschatologicznej metaforze teatralnej Luka Percevala o więdnącej starczo Europie, lokowanie marzeń jego scenicznych zombiaków akurat w stolicy Ukrainy zdało mi się gestem kuriozalnym. Inscenizacja Jana Englerta w Narodowym, też niewyzbyta metaforyki, jest jednak inna: to w dużo większym stopniu konkretna, osadzona kulturowo opowieść o przekwitającej, acz majestatycznej egzystencji prowincjonalnej rosyjskiej elity, z całym wojskowym posmakiem obyczajów garnizonowego miasta. Dominice Kluźniak z pewnością grało się w tym upiornie. „Co chwilę potykam się o zdania, słowa, które mną wstrząsają, tak nowe nagle mają znaczenie […] O, a gdybym miała wyrazić to bardziej dosadnie […] Co mam zrobić? Powiedzieć: nie gram?”
To jest pewnie kluczowe pytanie, które jednak trzeba stawiać szerzej niż jeden spektakl i jedna rola. Gwałtownie zmieniony przed naszymi oczami świat, jeśli tę zmianę brać naprawdę poważnie, każe artystom głęboko przeorać w duszy to, co chcą mówić swoim odbiorcom, gdzie się z nimi spotkać i jakimi sposobami szukać porozumienia. Tyle, że rzecz nie w słowach i nie w gestach, tylko w tematach i w selekcji wartości. W jasnych wyborach, co mówimy i dlaczego na różnych polach kultury. Myślę, że takim jasnym, choć wcale nieoczywistym wyborem, byłoby na przykład niewyrzucanie – jednak! – z filharmonicznych afiszy symfonii Czajkowskiego i koncertów Rachmaninowa przy równoczesnym niezapraszaniu do dyrygowania Walerija Giergiewa i innych pieszczoszków Moskwy, mimo że to często świetni artyści. Myślę, iż dobrze się stało, że Teatr im. Kochanowskiego w Opolu musiał się tłumaczyć z zapowiedzi premiery nawiązującej do Biesów Dostojewskiego, bo dzięki temu intencja stała się przejrzysta, a to dziś jest niezbędne. I myślę też, że granie arcydzieła Czechowa o smutkach i dramacie trzech córek generała Prozorowa nie byłoby od rzeczy na czas jakiś odłożyć. W ramach świadomej decyzji, że teraz trzeba z widzem gadać o czym innym i inaczej.
Z innej, nie, z tej samej beczki: mieliśmy w Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej zgłoszenie realizacji Ciemnej wody przygotowanej przez Ośrodek Brama Grodzka-Teatr NN w Lublinie. Sztuka Amanity Muskarii jest krytyczną groteską o kołtunerii, dewocji i egoizmie polskiej prowincji z dramatem obcych-uchodźców w tle; autorki napisały ją wiele miesięcy temu. Po wybuchu wojny lubelscy offowcy podjęli decyzję, że nie będą tego grali, co ich, jak się zdaje, będzie kosztować trochę kłopotów (umowy, etc.). Opinie o spektaklu są pochlebne; żałuję, że go nie zobaczę, przynajmniej na razie. Ale to jest właśnie, jeśli dobrze rozumiem, decyzja z gatunku, o którym tu mowa: skrupulatne rozważenie tego, co i jak jest do mówienia ze sceny na ten czas.
PS. W repertuarze na stronie Teatru Narodowego wisi informacja, że cztery pokazy Trzech sióstr zaplanowane na koniec kwietnia, zostały odwołane.