TR Warszawa

Znajdujemy się w jednej z sal Zamku Ujazdowskiego. W warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej trwa otwarcie retrospektywy Marii Klassenberg. Kuratorka wystawy, Anda Rottenberg, nie mogła przyjechać na wernisaż, przedstawia więc sylwetkę artystki z nagrania. Rysuje zwięzły portret radykalnej osobowości, odważnej i bezkompromisowej kobiety tworzącej na marginesie. Mało kto o niej słyszał. Nic dziwnego, Maria Klassenberg ukrywała bowiem swoją twórczość, powtarzając za Thomasem Bernhardem, że artystom nie należy pomagać. Ona z żadnej pomocy świadomie nie korzystała.

Wysiadasz z tramwaju i pierwsze, co widzisz, to sznur barwnych postaci. Radośnie szeleszczących ortalionowymi kurtkami, przyciągających wzrok wyrazistymi wzorami rajstop czy kolorem spranych bluz. Cudaczni i rozentuzjazmowani. Trochę punka, trochę dresa i niemała doza splendoru. Prawie dwie godziny do spektaklu, a już tłoczno. Jest jednak na kim oko zawiesić. Chociaż i tak najważniejsze są kalkulacje. Ile osób stoi przed nami? Założywszy, że połowa z nich kupi wejściówkę dla kogoś jeszcze, możemy mieć szansę.

Georg Büchner nie umarł. Jego ciało poddało się zarazie – w ciągu dwóch tygodni od chwili zachorowania zmarł na tyfus. Gdyby nie ten fakt, mielibyśmy skończonego, dopracowanego w szczegółach Woyzecka. A tak, mamy dzieło niedokończone, w pojedynczych scenach, bez numeracji stron, w zarysowanych sytuacjach – wieczną potencjalność. 

Isabelle Stengers porównuje spekulację do skoku z wysoko uniesionymi ponad ziemią obiema nogami. We Wracać wciąż do domu w reżyserii Magdy Szpecht zawiera się potencjał wykonania takiego skoku. Spróbuję poddać przedstawienie czytaniu spekulatywnemu – lekturze poszukującej strategii poszerzania wyobraźni politycznej o możliwe scenariusze przyszłości, które wykraczają poza wąski horyzont prawdopodobieństwa narzucany przez realizm kapitalistyczny.

Najprawdopodobniej będę miał raka. Tak przynajmniej wynika z wyliczeń stosowanych przez Sebastiana Pawlaka w Onko Weroniki Szczawińskiej. Pawlak mówi, że według statystyk co trzecia osoba będzie miała nowotwór. Wskazuje wtedy palcem na widzów: „i ty”, „i pani”, „i pan”.

Zdaję sobie sprawę z tego, że recenzowanie dyplomów aktorskich jest pułapką zastawioną przez teatralny system jarmarczno-patriarchalny. Jarmarczny, bo jako gatunek i forma transakcji dyplom ma dać aktorce możliwość zaprezentowania szerokiej gamy swoich umiejętności (co skutkuje na przykład nieuzasadnionym – z punktu widzenia scenariusza – włączeniem spektakularnych scen szermierki i stepowania do realizacji Dostojewskiego czy Millera). Patriarchalny, bo „wypromowana” z sukcesem aktorka w idealnym scenariuszu przechodzi spod opieki uczelni pod etatową opiekę dyrektora.

Ubrane w białe kostiumy postaci, aktorki z tekstem dramatu w dłoniach, pływaczka siedząca w błyszczącym dresie na różowym podium – co łączy te trzy teatralne obrazy? Bliski kontakt z widownią zaproszoną na skromne, a zarazem pełne emocji teatralne spotkanie. 

Grupa siedmiu osób w pandemicznych kombinezonach ochronnych bazgrająca sprejami na rozciągniętym na scenie papierze – to widok jaki zastajemy wchodząc do sali przed rozpoczęciem Autokorekty. Projekt jest realizowany w kooperacji działu pedagogiki TR Warszawa i LO im. Lisa-Kuli, którego uczennice oraz uczniów widzimy na scenie (Amelia Karwacka, Jagoda Klimkowska, Zosia Mańkowska, Kaja Sienkiewicz, Natalia Wrońska, Aleks Ślęzak i Ostap Junko). Od początku wiadomo więc, że młodość, pandemia i bunt to główne tematy spektaklu.