krakowska03-1.jpg

"Yellowstone", scen. Taylor Sheridan, prod. Linson Entertainment, Bosque Ranch Productions, Reehouse Films 101 Studios, USA 2019-2024.

Seksapil patriarchatu w parkach narodowych

Joanna Krakowska
W numerach
06 paź, 2024
Maj
2024
5 (807)

Zamach na Trumpa wydarzył się aku­rat w porę, żeby jeszcze trochę potre­nować rytualne deklaracje i stosowne potępienia przemocy. Co z tego, że bez­silne i nawet trochę przez to śmieszne, a w wielu wypadkach wręcz karyka­turalne i odklejone od realnego stanu rzeczy? Nic bardziej niż ten festiwal potępień nie ujawnia retorycznego fałszu, czyli rozmijania się publicznie deklarowanych wartości z dostępną wiedzą o rzeczywistości i z faktycznymi intencjami, o katastroficznych wyobra­żeniach przyszłości nie wspominając. Wedle oficjalnych komunikatów infor­macja o strzałach do Trumpa wstrzą­snęła bowiem premierem Netanjahu, a Kreml „zdecydowanie potępił wszel­kie przejawy przemocy w ramach walki politycznej”. Depesze agencyjne i twee­ty z krajów demokratycznych były nie­mal jednobrzmiące:

W Ameryce nie ma miejsca na taką prze­moc i na żadną przemoc. (Biden) / Na przemoc polityczną w jakiejkolwiek formie nie ma miejsca w naszych społeczeństwach. (Starmer) / Przemoc polityczna nigdy nie jest akceptowalna. (Trudeau) / Taka przemoc nie ma uzasadnienia i nie ma na nią miejsca nigdzie na świecie. Przemoc nigdy nie po­winna zwyciężyć. (Zełenski) / W demokracji nie ma miejsca na przemoc polityczną. (von der Leyen) / Przemoc nigdy nie jest odpo­wiedzią na różnice polityczne w demokracji. Jestem pewien, że jest to jedyna rzecz, co do której wszyscy możemy się zgodzić bez cie­nia wątpliwości (Tusk).

Najpewniej jednak nie możemy, sko­ro sam Trump nie tylko nie mówi, że przemoc jest niedopuszczalna, ale po strzelaninie krzyczy: „Fight! Fight!”.

Dlaczego jednak nie skorzystać raz jeszcze z okazji przyłączenia się do tego nad wyraz zgodnego chóru głosów płynących z tak zwanego cywilizowa­nego świata, który wprawdzie zauważa rozpacz, desperację czy szaleństwo do­piero, gdy może potępić ich śmiertelną artykulację, ale przynajmniej deklaru­je niechęć do agresji? Czas faryzeuszy zapewne i tak zresztą dobiega kresu, a wraz z nim te wszystkie rozpozna­ne złożoności i nieprzezwyciężalne sprzeczności interesów, odpowiedzial­ne za mowę odwrotną, paradoksy de­klaracji i niedotrzymywane obietnice. A kiedy już ową przysłowiową hipokry­zję liberalnych demokratów zastąpi na dobre czysta żywa siła, która nie będzie się obłudnie odcinać od przemocy, tyl­ko ją praktykować, przypomnimy sobie wszystkie znaki, jakie nas do tego przy­wiodły, wszystkie ostrzeżenia, które wygodniej nam było zignorować, i wy­ciągniemy na wierzch korzenie, kłącza i zawiązki przemocy, żeby pisać o nich smutne książki.

Amerykański kontekst tej refleksji jest dość poręczny, bo można przyglądać mu się z pozornym znawstwem, wywie­dzionym z niezliczonych komentarzy medialnych, przystępnych publikacji, a przede wszystkim z kultury popular­nej, w której każdy znajdzie to, czego potrzebuje. Byle tylko nie zaczynać tej refleksji od potępienia przemocy, lecz wprost przeciwnie, od zastanowienia się, do czego się przydaje, kto ją akcep­tuje, a w końcu, kogo, jak i dlaczego uwodzi? Dwie pierwsze kwestie wydają się w przypadku wspomnianej strzela­niny stosunkowo proste i nazywa się je bez ogródek na podstawie wystąpień medialnych i badań statystycznych.

Jak wielki kapitał polityczny można zbić na zamachu, pisze między innymi komentator „Gazety Wyborczej”: „Pod tym względem Trump ranny w ucho, będący kilka centymetrów od śmierci, z krwią spływającą mu po policzku, jest gigantyczną żyłą złota"1 dla wszystkich stron amerykańskiej sceny partyjnej. Ta niedoszła ofiara jednej z setek publicznych strzelanin (ściśle rzecz biorąc w Stanach Zjedno­czonych w 2023 roku było ich sześćset pięćdziesiąt sześć) jest bowiem zara­zem największym, powiedzą jego prze­ciwnicy, siewcą agresji i zbiera oto jej plon. Jego zwolennicy zaś, zakładający sobie w imię solidarności opatrunki na ucho, zobaczą w nim bohatera, który ma zwycięstwo wyborcze w kieszeni. Nic tak nie ożywia mediów, polityków i opinii publicznej jak akty przemocy – to paliwo atomowe propagandy i kontr­propagandy w krótkiej perspektywie, a teorii spiskowych w długiej.

Z kolei w kwestii akceptacji przemo­cy powiedzieć można więcej niż to, że „Amerykanie strzelają do wszystkich, ciągle, codziennie i wszędzie"2, choć nie jest to stwierdzenie dalekie od prawdy. Piotr Tarczyński w wydanej w ubie­głym roku książce Rozkład. O niedemokracji w Ameryce przytacza badania mówiące, że miliony Amerykanów go­towe są zaakceptować przemoc w życiu publicznym. Mało tego, prawie dwa­dzieścia procent uważa, że prawdziwi patrioci mają prawo użyć przemocy, żeby ocalić kraj, a połowa spodziewa się wojny domowej w ciągu najbliższych lat. To nie są tylko niewinne fantazje, skoro w Stanach więcej jest sztuk broni palnej w prywatnych rękach niż ludzi:

Według Gallupa broń znajduje się w 42 procentach amerykańskich domostw, we­dług Uniwersytetu Chicagowskiego nawet w 46 procentach […]. Ze stwierdzeniem, że konieczne może być niebawem sięgnię­cie po broń przeciw rządowi, zgadza się aż 37 procent tych, którzy mają w domu broń palną.3

Akceptacja dla stosowania przemo­cy rośnie, czy raczej ujawnia się coraz swobodniej. Partia Demokratyczna wprawdzie jednoznacznie potępia akty agresji, ale Partia Republikańska zacho­wuje się dwuznacznie, a jej radykalna, skrajnie prawicowa i rosnąca w siłę część coraz otwarciej pochwala prze­moc, choć podział na czerwoną i nie­bieską, republikańską i demokratycz­ną Amerykę przebiega dzisiaj inaczej niż kiedyś – pisze Tarczyński. Nie jest to podział ściśle geograficzny na stany czerwone i stany niebieskie, choć tak wygląda to na mapie preferencji wybor­czych, bo przecież w republikańskim Teksasie miasta są niebieskie, a w libe­ralnej Kalifornii wieś jest czerwona:

Dzisiejszy podział przebiega przede wszystkim na linii miasto­-wieś, na przed­ mieściach – nie bez powodu to właśnie tam obie partie rywalizują dziś o głosy elektora­tu. I to właśnie tam będzie przebiegać linia „frontu”, jeśli spełni się najczarniejszy sce­ nariusz i dojdzie do wybuchu „drugiej woj­ny domowej”. Cudzysłów jest tu konieczny, bo druga z pewnością nie będzie wygląda­ła jak pierwsza […]. Nie będzie frontu, bo nie będzie zorganizowanych armii prowa­dzących działania wojenne […]. Mówimy raczej o aktach terroryzmu czy lokalnych wybuchach przemocy […], czyli o tym, co widzimy dziś, tylko na znacznie większą skalę.4

Taką właśnie wojnę domową unaocz­nia serial Yellowstone (2018­), który podobnie, choć ostrzej i w mniej oczy­wisty sposób, przedstawia linię po­działu amerykańskiego społeczeństwa: wieś i miasto, choć taki podział znaczy co innego niż na przykład w Europie. W Stanach Zjednoczonych to serial o największej liczbie widzów spośród wszystkich programów telewizyjnych, które nie są meczami futbolowymi.5 W dwudziestym pierwszym wieku obrona ziemi, a konkretnie rancza wiel­kości stanu Rhode Island – jak szacuje jeden z bohaterów, nieraz przypomina wojnę. „Yellowstone to nie tylko strzela­ niny. Tam się toczą wojny totalne. Jest broń klasy wojskowej, ataki powietrz­ne, noktowizory i karabiny maszynowe. Kiedy John Dutton nie może wygrać, to zaczyna strzelać"6

Dość powiedzieć, że przemilczany na galach prestiżowych nagród i niemal ignorowany przez krytykę Yellowstone miał mniej więcej dziesięciokrotnie większą widownię niż nagradzana i opatrzona niezliczonymi omówie­niami prasowymi Sukcesja. Ta oglą­dalność, a zarazem jej geograficzny rozkład sprawiają, że nie tylko sam serial, ale też demografia jego widowni oraz pewne osobliwości jego recepcji stanowić mogą doskonały pretekst do współczesnych rozważań o społecznych i politycznych podziałach, gotowości do akceptacji przemocy i uwodziciel­skiej sile patriarchatu.

Serialowi towarzyszą dyskusje, cho­ciaż nieszczególnie gorące i spory niezbyt zajadłe, bo tam, gdzie się go ogląda, ma oddaną widownię, a gdzie indziej – nie budzi większego zainte­resowania. Trudno powiedzieć, czy to wynik uprzedzeń i resentymentów, czy programowego braku identyfika­cji ludzi z opiniotwórczych środowisk z kowbojami? Publicystyka towa­rzysząca serialowi świadczy jednak o niemałym pomieszaniu w odczyty­waniu, by tak rzec, wymowy ideowejYellowstone. I już ta niepewność, czy wręcz dezorientacja połączona z trud­nym do spełnienia imperatywem przypisania serialowi za wszelką cenę politycznych barw, świadczą o jego przewrotności i komplikowaniu ob­razu rzeczywistości, co akurat budzi moje uznanie i sympatię. Odniosłam przy tym wrażenie, że żadna z osób wypowiadających się o serialu nie ob­nosi się ze stuprocentową pewnością, że ma rację. Stąd zapewne letnia tem­peratura dyskusji. W dodatku w Yellowstone nie ma w zasadzie w ogóle mowy o partiach politycznych, nawet wtedy, gdy główny bohater zostaje gubernatorem.

Polityczność serialu jest oczywista, a zarazem nie sprowadza się do par­tyjnej rozgrywki. Zwłaszcza że racje stron układają się tu nieraz w niespo­dziewane sojusze komplikujące linie podziałów: tradycjonalistyczni ran­czerzy i aktywistyczna młodzież two­rzyć mogą wspólny ekologiczny front, podobnie jak obecni i rdzenni posia­dacze ziemi mają do pewnego stopnia zbieżne interesy przeciw kapitalistycz­nej ekspansji, a środowisko uniwersy­teckie deklaratywnie progresywne jest zatroskane głównie o własne bezpie­czeństwo i postępowe idee nosi raczej ku ozdobie.

Polityczny przekaz serialu określo­ny wedle partyjnych podziałów nie jest jasny i może nigdy nie będzie ja­sny, ale niewykluczone, że to dobrze – w telewizyjnej zapowiedzi wręcz sugeruje się widzom, by porzucili my­ślenie o Yellowstone partyjnymi etykietami.7 ­„Wielu moich znajomych uważa Yellowstone za republikański [czerwony] serial zrobiony przez ludzi o demokratycznych [niebieskich] prze­konaniach"8 – pisze autorka „New Yor­kera”. Na co wskazywałby fakt, że serial biegle włada idiomami kultury liberal­nej, od wielokulturowości po designer­skie obuwie, nawet jeśli je wyśmiewa – zastrzega Tressie McMillan Cottom9.

„Time” ujmuje to inaczej: „Hollywood pod wpływem woke uważać może, że fandom serialu to mamuśki z przed­mieść zakazujące książek i wściekli ko­lesie w czapkach z napisem Make Ame­rica Great Again"10. Ale od razu dodaje, że nie jest to takie proste.

Yellowstone, którego pięć sezonów (nie licząc prequeli i spin­offów) na­pisał i wyreżyserował Taylor Sheridan, a wyprodukował Paramount, cieszy się rzeczywiście największą popularno­ścią w stanach Środkowego Zachodu i Południa, a najmniejszą w wielkich aglomeracjach wschodniego i zachod­niego wybrzeża. Już to samo mogłoby go czynić serialem republikańskiego elektoratu, a jak chcą niektórzy wręcz „najczerwieńszym programem w te­lewizji"11 (the most red­state show on television), najbardziej konserwa­tywnym, republikańskim i anty­woke, a już na pewno Najbardziej Amery­kańskim (Białym, Męskim)12. Jego sło­wa kluczowe: „konie, strzelby, Kevin Costner w dżinsie” są zdaniem „New Yorkera” wystarczające, by „ugrun­tować jego propozycję programową obliczoną na zaspokojenie potrzeb mieszkańców interioru"13. Rozwija tę myśl także „Atlantic”:

Owszem, milieu republikańskich sta­nów – wszystkie te strzelby, konie i wielkie otwarte przestrzenie – wraz z uwielbieniem dla uczciwego znoju, kowbojskiej męskości, przemocy i ludzi, którzy w ogóle nie chcą żadnych zmian, mogło przyciągnąć wiej­skich tatusiów, obawiających się, podobnie jak John Dutton, że ich sposób życia dobie­ga końca w zmieniającej się Ameryce.14

Nietrudno podążać taką drogą odbio­ru i interpretacji tej serialowej opowie­ści, sprowadzającej się do zmagań Joh­na Duttona (w tej roli Kevin Costner), właściciela wielkiego i pięknego rancza w Montanie, o zachowanie go w nie­zmienionym i nieokrojonym kształcie w sytuacji, w której tę ziemię pragną odzyskać rdzenni mieszkańcy, a pozy­skać chcieliby ją napływowi biznesme­ni i wielkie korporacje, by zbudować na niej kurort, a może i miasto. Dutton jest czwartym pokoleniem osadników, a walka o zachowanie status quo wpi­suje się w całą rodzinną historię, któ­rej jego dzieci już raczej nie nadpiszą z równą determinacją. Relacje rodzinne są tu oczywiście niezmiernie istotne dla fabuły i dla całego zamysłu. Z jednej strony, angażują jak to w operach my­dlanych; z drugiej, co tu akurat istotne, obrazują najlepiej przemiany kultury i obyczajów zachodzące w ostatnich la­tach. Pod względem konwencji Yellowstone odwołuje się więc do najbardziej tradycyjnych gatunków i schematów fabularnych, jak westerny i melodrama­ty rodzinne, które wielokrotnie zresz­tą poddawane były – również już dziś sklasyczniałym – krytycznym przerób­kom i demitologizacjom.

Na poziomie tak zarysowanej fabu­ły, widać wyraźnie, że serial nie tylko posługuje się konwencyjnymi kliszami, ale odwołuje się też do mitologii pio­nierów, fundacyjnej dla amerykańskiej ludowej tożsamości i do kultu ziemi wydartej dzikiemu zachodowi. Tyle tylko, że jak się wydaje, nie po to, by tę tożsamość konsekrować, lecz raczej uczciwie się jej przyjrzeć i skonfronto­wać z, mówiąc szczerze, mało konku­rencyjnymi ofertami, a zarazem zmusić do konfrontacji z nią tych, którzy pro­gramowo się od niej odwracają, czyli przysłowiowe elity z wybrzeża. Kathryn VanArendonk tak nazywa ten motyw przewodni Yellowstone:

To taka przekonująca, urzekająca wizja białej amerykańskiej męskości – opartej na własności, opanowaniu, wolności od wszel­kich ingerencji i kontroli z zewnątrz, na bezwzględnej lojalności, sile fizycznej i po­siadaniu z i e m i. Głęboki lęk Duttona przed utratą choćby jej kawałka wynika z faktu, że bez ziemi jego światopogląd nie ma sen­su, a w hierarchii Yellowstone światopogląd Duttona jest nadrzędny wobec wszystkich innych. To najgłębszy fundament przedsta­wionej w serialu istoty amerykańskości.15

Co może wynikać z tej tak zaryso­wanej wizji amerykańskości i czy nie należałoby pomyśleć o niej dzisiaj nie­co głębiej i z większym zrozumieniem zarówno dla bohaterów Yellowstone, jak i dla jego widowni, nie mówiąc już o twórcy serialu, który z udawanym zdumieniem obserwuje jego recepcję. Udawanym, bo nie może chyba nie zdawać sobie sprawy, że tak silny mit, który uczynił osnową filmu, ma potęż­ną uwodzącą siłę i jeśli ktoś nie odrzu­cił go na samym początku, rezygnując z oglądania, to może na tym rumaku się cokolwiek zagalopować. Taylor Sheridan nie zgadza się jednak z nazy­waniem Yellowstone serialem „czerwo­nych stanów” i gdy słyszy, że to serial konserwatywny czy republikański, twierdzi, że chce mu się śmiać. Bo jak to? Serial, który mówi o wysie­dlaniu rdzennych mieszkańców, o tym, jak były traktowane rdzenne Amerykanki, o za­chłanności wielkich korporacji, gentryfika­cji Zachodu i grabieniu ziemi. To ma być republikański serial? 16– dziwi się Sheridan. Rzeczywiście, na­zywanie Yellowstone głosem konserwa­tywnej Ameryki i utożsamienie serialu z jego widownią jest daleko idącym uproszczeniem, bo w istocie owo „mi­lieu republikańskich stanów” to rozpa­dająca się pod ciężarem własnego ana­chronizmu konstrukcja, której trwanie przedłużają nadużycia władzy, prze­moc, bezprawie i polityczna korupcja. Można oczywiście zamykać na to oczy, obudzić w sobie nostalgię i oglądać krajobrazy Montany, ale odmowa roz­poznania zepsucia tego świata, czy też tego „milieu”, nie oznacza, że scenarzy­sta i reżyser nie daje w to wglądu, choć odmowa uznania tego faktu może być symptomem czegoś więcej niż tylko nader powierzchowny odbiór seria­lu. Yellowstone zresztą nie pozostawia złudzeń, co do możliwych alternatyw dla lokalnych patologii – wszystko, co napływa z zewnątrz, na przykład z za­chodniego czy wschodniego wybrzeża, jest równie zepsute, a w dodatku cy­niczne jak wielki biznes i jego prawni­cy albo zaślepione jak ekologiczni ak­ tywiści. W tym sensie rację ma Sridhar Pappu z „Atlantic”:

Yellowstone nie ma wyraźnej ideologii, która wpisałaby się w tradycyjne czerwo­-no­niebieskie spektrum. To mieszanka ogólnie antykapitalistycznego, antymoder­nizacyjnego populizmu; pro­ranczerskiego libertarianizmu; konserwatywnego ekolo­gizmu (wiem, dziś brzmi to jak oksymoron, ale ma solidne Roosveltowskie podstawy) i buntu uciśnionych, budzącego sympatię dla rdzennej ludności. Serial nie jest ukło­nem w stronę konserwatywnych wartości, a przynajmniej nie tylko. To, co zamierzył Sheridan, jest bardziej przebiegłe, a może po prostu bardziej zagmatwane.

„Zagmatwanie” w odniesieniu do politycznej wymowy serialu pojawia się także w innych tekstach. Można by uznać to zagmatwanie za zaletę i dostrzec w tym potencjał polityczny. To w końcu serial, który zrywa z par­tyjnymi podziałami i zstępuje do de­cydujących o przebiegu rozmaitych linii frontu pierwotnych źródeł ame­rykańskiej siły, porządku, hierarchii i mitów. Nie jest wcale łatwo się cał­kowicie od nich odciąć, mimo świado­mości, jak bardzo bywają krzywdzące, anachroniczne, szkodliwe. Nie tyle ich odrzucenie, ile krytyczny i pozbawio­ny sentymentalizmu ogląd odsłaniający wpisaną w nie przemoc mógłby je zneutralizować, ale – o czym świad­czy recepcja Yellowstone – być może nie jest w ogóle możliwe, żeby z takim przekazem dotrzeć do widowni. Otrzy­mujemy więc kolejne potwierdzenie, że dekonstrukcja, a nawet destrukcja silnych mitów tylko je wzmacnia. A za­gmatwanie? Cóż, sytuacja po prostu jest zagmatwana – historycznie, emo­cjonalnie i egzystencjalnie, a dopiero z tych komplikacji wynikają kolejne, kulturowe, systemowe, polityczne. Począwszy od tytułu serialu wszystko naznaczone jest tu paradoksem albo ambiwalencją.

„Yellowstone” kojarzy się powszech­nie z najstarszym na świecie parkiem narodowym (został utworzony w 1872 roku, kilkanaście lat zanim do Mon­tany przybyli przodkowie Duttona), a jego nazwa, podobnie jak rancza Duttonów, pochodzi od rzeki, która przez nie przepływa. Można zresz­tą uznać, że ranczo też ma charakter rezerwatu, nie tylko ze względu na rytm życia i porządki panujące tu od początku jego istnienia, ale też niedo­puszczanie do ingerencji z zewnątrz w jego funkcjonowanie, naturalną (i okrutną) samoregulację, znakowa­nie kowbojów sygnaturą wypalaną żywcem na ciele. Tyle że park naro­dowy jest dobrem – jak sama nazwa wskazuje – powszechnym, a nie pry­watnym stanem posiadania podlega­jącym wyłącznej władzy posiadacza. Kult dzikiej przyrody w połączeniu z feudalizmem to pierwszy paradoks Yellowstone.

Drugi łączy się z rdzennymi miesz­kańcami, którzy pragną odzyskać ziemię swoich przodków, a żeby tego dokonać, muszą zgromadzić odpo­wiednie środki, budując wielkie kasy­no na terenie rezerwatu w sąsiedztwie rancza. Droga do zadośćuczynienia ich krzywdom i do sprawiedliwości wie­dzie zatem przez hazard.17 Alternatywą czy raczej konkurencją dla feudalnego kapitalizmu Duttonów i kasynowego kapitalizmu Szoszonów czy Apsáaloo­ke’ów jest kapitalizm korporacyjny, który poza używaniem enigmatycz­nej i podejrzanej kategorii „postępu”, nie może niestety swojej bezwzględ­ności podszyć żadną tak zwaną wyż­szą racją, co przychodzi zupełnie bez trudu Duttonom, stojącym na straży rodzinnej pamięci i tradycyjnego życia, oraz indiańskiemu wodzowi, który ma na uwadze reparacje i dobro rdzen­nej ludności. Napływowi biznesmeni z liberalnej demokracji zachodniego i wschodniego wybrzeża nie mogą natomiast szczycić się i legitymizować swoich działań żadną z dwóch najwięk­szych wartości liberalnej demokracji: ani rządami prawa, bo te są w Yellowstone przedstawione jako sprzedajne, ani wolnymi mediami, bo te są albo niewygodne, albo skomercjalizowane w swojej pogoni za skandalem. Nie­wykluczone zatem, że faktycznie, jak uważa jeden z komentatorów serialu, główny przekaz Yellowstone brzmi: ka­pitalizm rodzinny jest szkodliwy i wy­stępny, ale kapitalizm korporacyjny jest jeszcze gorszy, a zatem może „lepiej jest być rządzonym przez patriarchat niż przez najeźdźcę z prywatnym kapi­tałem albo przez zarząd bez twarzy"18. Oznaczałoby to, że mamy do czynienia z konserwatywno­prawicowym seria­lem. A może jednak nie? Może cały ten Yellowstone jest o zaślepieniu i hi­pokryzji? Tylko znowu trzeba byłoby ustalić czyjej: bohaterów, twórców czy widzów?

„Zbyt łatwe jest nazwać go konser­watywnym” – pisze o Yellowstone Tres­sie McMillan Cottom z University of North Carolina – „Symboliczna róż­norodność obsady serialu sugeruje, że konserwatyści nikogo nie nienawidzą, o ile wszyscy są gotowi dostosować się do ich stylu życia. Serial uznaje kra­dzież ziemi przez białych oraz krzywdy rdzennych Amerykanów, ale nie do­maga się zadośćuczynienia. Akceptuje fakt, że Krzysztof Kolumb był koloni­zatorem, ale sugeruje, że wystarczająco dobre cele Duttonów usprawiedliwiają ich środki. Przyswaja feminizm w ten sposób, że czyni kobiety najbardziej bezwzględnymi agentkami kapitalizmu. Przedstawia policję jako nieudolną, ale nie chce pozbywać się policjantów. Chce ich wybierać."19 Dla autorki to do­wód, że Yellowstone nie jest napędzany ideologią, nawet jeśli tak działa na kon­serwatywną widownię: „Ostatecznie jednak serial ma ten sam problem, co polityka Partii Republikańskiej: nie oferuje przekonującej wizji przyszło­ści”. Partia polityczna zapewne powin­na ją mieć i oferować, choć nie od dziś wiadomo, że prawica zwrócona jest w przeszłość, a nie w przyszłość. Co zaś do oferty Yellowstone, to tu właśnie dotykamy sedna jego przekazu: opty­ mistyczna wizja po prostu nie istnieje. Fundamenty konserwatywnego świata kruszeją, zostaje tylko nostalgia i naga przemoc. A liberalny świat niewiele z tego rozumie.

Paradoksalnie, to właśnie postępowcy nie mają przekonującej wizji przyszło­ści i nic w zamian za ziemię. John Dut­ton z kolei, poza ziemią niewiarygod­nej piękności, ma jeszcze seksapil, choć niewykluczone, że w dużej mierze to tej ziemi go zawdzięcza, bo z niej czerpie siłę. To atrakcyjność o bardzo pierwot­ nym charakterze, ufundowana wła­śnie na sile, autorytecie, niepodzielnej władzy, zdolności egzekwowania bez­ względnego posłuszeństwa i podejmo­wania radykalnych decyzji, na stanow­czości, niezachwianej pewności siebie, mocno powściągniętej nonszalancji, nieokazywaniu słabości, szorstkiej opiekuńczości, bolesnych doświadcze­niach życiowych, odwadze (rozumianej staromodnie), na umiejętnościach jeź­dzieckich, ogorzałej twarzy, ekonomii uśmiechu i niskim, chropowatym gło­sie. Taka sformułowała się tu mimowol­nie definicja patriarchalnej męskości, definicja zupełnie nieironiczna, wprost przeciwnie – biologiczna, darwinowska wręcz, może z lekkim tylko zabarwie­niem hollywoodzkim. Aż trudno uwie­rzyć, że dziś jeszcze udało się stworzyć takiego bohatera.

Taylor Sheridan potrzebował go w planie fabularnym w roli filara świa­ta, który skonstruował, a w planie sen­sów w charakterze takiego właśnie dar­ winowskiego fetysza, który umożliwia reprodukowanie się tego świata w nie­skończoność. Ale potrzebował go także, by pokazać, jak ten patriarchalny filar i fetysz uruchamia, stosuje, rozkręca, kultywuje i usprawiedliwia przemoc. I na tym, w moim przekonaniu, polega największa przewrotność tego seria­lu. Na skonstruowaniu pociągającego archetypicznie, choć zdecydowanie wbrew emancypacyjnym zdobyczom, bohatera i pokazaniu, kim jest napraw­dę. Na wyrwaniu go z bajki, w której każde morderstwo czy nadużycie jest tylko „na niby”, i włożeniu w świat „rzeczywisty”. Wreszcie na postawie­niu pytań: czy to może być jeszcze dla kogoś wzór osobowy albo gwarant porządku świata? I pytanie trudniej­sze: dlaczego to, co go definiuje, cią­gle jeszcze niektórych z nas uwodzi? Patriarcha nawet w swoim najlepszym wcieleniu, nawet kiedy potrafi zagrać na najczulszych strunach, nawet jeśli wydaje się stateczny, zarządza prze­mocą i pozostaje odpowiedzialny za jej reprodukcję w każdej skali – od relacyj­nej i rodzinnej po państwową. Taka jest jego natura i tak działa oparty na niej system, w jakimś sensie najbliższy przy­rodzie. Ekopatriarchat jest uwodzący, w rezerwacie.

Ross Douthat z „New York Timesa” dostrzegł w Yellowstone zabieg, jaki serwują inne seriale pozwalające wi­dzom na doświadczenie subwersywnej przyjemności: 

Jak Rodzina Soprano, Mad Men i ich różne imitacje – seriale, które zapraszały przede wszystkim liberalną widownię, by doświad­ czyła atawistycznego, zdominowanego przez mężczyzn świata i poczuła dreszczyk podniecenia wobec atrakcyjności tego, co niechlubne czy egzotyczne w [opowiada­nych w serialach] historiach, które bądź co bądź pozwalały prześledzić zepsucie i za­ służoną zagładę tych światów. Można się spierać, czy tworząc postać Johna Dutto­na, ranczera twardego jak skała, który aby utrzymać ziemię, zabija lub przyzwala na zabijanie bardzo wielu ludzi, Sheridan po prostu naśladował styl tych seriali i pozwo­lił widzom doświadczyć dobrze im znanej przyjemności oglądania westernu, a jedno­cześnie zajął zasadnicze stanowisko osądza­jące grzechy białego męskiego patriarchatu. Może taki był jego zamiar, ale serial nie działa w ten sposób: Sheridan po prostu za bardzo lubi Duttona, jego świat i sposób ży­cia. Owszem, ranczer­patriarcha ma wady i niepowodzenia. (Kto nie ma?) Owszem, od czasu do czasu popełnia morderstwo, żeby chronić rodzinę i ziemię. (Nie bądź­my naiwni, czasami przywódcy tak właśnie postępują.) Owszem, można powiedzieć, że niezbyt starannie przykładał się do wy­chowania dzieci. (Niech ojciec bez grzechu pierwszy rzuci kamieniem.) Ale jednak istota jego świata, Ranczo Yellowstone ze swoim mini porządkiem politycznym, jest dobrym miejscem i dobrym systemem, czymś, o co warto walczyć. To ostatnia wyspa na morzu osiedli deweloperskich i sieciowych kawiarni, gdzie jeszcze istnieje prawdziwa męskość, a związek między czło­wiekiem a naturą pozostaje nadal czysty.20

Douthat najwyraźniej sądzi, że She­ridan wpadł we własne sidła – wraz z częścią swojej wielomilionowej wi­downi uległ seksapilowi Johna Duttona, mimo tego, co sam o nim wie najlepiej. Przemoc czy możliwość używania prze­mocy w słusznej (dla kogo słusznej?) sprawie zawsze jest pokusą. Zwłaszcza że rzadko bywa naga, bo na ogół przyj­muje jakąś postać, którą najwyraźniej możemy same stworzyć lub wygrzebać z kulturowego repozytorium, a potem ulec jej urokowi. Zatem pytajmy, co nas właściwie uwodzi? Pół biedy, jeśli to galopujący w rozległej górskiej doli­nie jeździec, który ma wokół siebie nie­skalaną dziką przyrodę, bo ten język aż nadto dobrze znamy.

  • 1. Mateusz Mazzini Przemoc, histeria i zdrada, czyli wszystko w normie¸ „Gazeta Wyborcza”, 20-21 lipca 2024.
  • 2. Tamże.
  • 3. Piotr Tarczyński Rozkład. O niedemokracji w Ameryce, Znak, Kraków 2023, s. 331.
  • 4. Tamże, s. 336-337.
  • 5. Zob. Michael Schneider 100 Most-Watched TV Series of 2021-22: This Season’s Winners and Losers, „Variety”, 31 maja 2022.
  • 6. Tressie McMillan Cottom A Big TV Hit Is a Conservative Fantasy Liberals Should Watch, „The New York Times”, 9 sierpnia 2022. – pisze autorka „New York Timesa”.
  • 7. Lauren Piester „Yellowstone” Season 5 Premiere Review: John Dutton May Be Governor, But the Ranch Remains the Same, www.tvguide.com, 9 listopada 2022.
  • 8. Lauren Michele Jackson „Yellowstone’s” Epic TV-expansionism, „New Yorker”, 4 lutego 2023.
  • 9. McMillan Cottom, dz. cyt.
  • 10. Noel Murray Is „Yellowstone” a Red-State Show? According to Fans, the Answer Is Complicated, „Time”, 10 listopada 2022.
  • 11. Ross Douthat Right Wing or Woke? The Complicated Politics of „Yellowstone”, „The New York Times”, 24 lutego 2023.
  • 12. Kathryn VanArendonk „Yellowstone” Is the Most (White, Male) American Show on TV, „Vulture”, 21 sierpnia 2020.
  • 13. Jackson, dz. cyt.
  • 14. Sridhar Pappu How Taylor Sheridan Created America’s Most Popular TV Show, „The Atlantic”, 10 listopada 2022.
  • 15. VanArendonk, dz. cyt.
  • 16. Pappu, dz. cyt.
  • 17. Nie ma w tym niczego wyjątkowego, stawianie kasyn na terenie rezerwatów przez ich mieszkańców umożliwia prawo federalne, które zarazem wyłącza je spod ograniczeń prawa stanowego i gwarantuje plemionom indiańskim suwerenność, a tym samym niczym nieograniczone dochody z hazardu. Rdzenni Amerykanie zyski z kasyn przeznaczają między innymi na odkupywanie ziemi wcześniej im odebranej.
  • 18. Douthat Right Wing or Woke?, dz. cyt.
  • 19. McMillan Cottom, dz. cyt.
  • 20. Ross Douthat On „Yellowstone”and in Montana, the Same Question: Who Owns the West?, „The New York Times”, 27 lipca 2022.

Udostępnij

Joanna Krakowska

W zespole redakcyjnym „Dialogu” od 1999 roku. Jest historyczką teatru współczesnego. Pracuje w Instytucie Sztuki PAN. Wydała monografie „Mikołajska” (2011), „PRL. Przedstawienia” (2016), "Demokracja. Przedstawienia" (2019), "Odmieńcza rewolucja" (2020). Jest współautorką książek „Soc i sex” (2009) i „Soc, sex i historia” (2014), a także współredaktorką antologii „(A)pollonia. Twenty First Century Polish Drama and Texts for the Stage” (2014) oraz słownika „Platform. East European Performing Arts Companion” (2016). Wydała antologię tekstów dla teatru „Transfer!” (2015). Kierowała projektem "HyPaTia. Kobieca historia polskiego teatru" (www.hypatia.pl). Jako uczestniczka teatralnego kolektywu jest współautorką dwóch spektakli „Kantor Downtown” (2015) i „Pogarda” (2016).