foto-grzegorz-mart-ucielesniony-mozg_n.jpg

Iwona Olszowska "Ucieleśniony mózg", Przestrzenie Sztuki Łódź, 2022, fot. Grzegorz Mart.

Przyszłość jest dziwna: jesteśmy stare, tańczymy…?

Teresa Fazan
W numerach
01 wrz, 2025
Lipiec
Sierpień
2025
7-8 (821-822)

Gdy Zuzanna Berendt zaprosiła mnie do napisania tekstu o starości i tańcu, pomyślałam, że jak na moje standardy pisanie o tym jest trochę za mało „woke”. Mam trzydzieści lat i jeszcze przez chwilę przy wypełnianiu wniosków o dofinansowania będę łapać się do kategorii „młody/młoda”1. Po namyśle stwierdziłam, że jednak w przeciwieństwie do pozostałych -izmów, jak wszystko pójdzie dobrze, ableizmu i ageizmu doświadczę także ja, do pewnego stopnia więc sprawa starzenia się jest jakoś tam moja, bo – jak ujął to wprost Łukasz Wójcicki – „przyszłość młodego ciała to starość”2. Uznanie, że sprawa starzenia się jest nasza – o tyle banalne, ile trudne do przełożenia na praktyczne działania – jest jednym z fundamentów transformacji, której wymaga świadome życie w starzejącym się społeczeństwie.

Kwestia starości wydaje się zresztą rozpoznana jako istotna, przynajmniej deklaratywnie, przez niektóre media. „Po latach od słynnej akcji «Gazety Wyborczej» – «Rodzić po ludzku» – która radykalnie odmieniła sytuację rodzących kobiet w Polsce – czytam na stronie „Polityki” – postanowiliśmy zajrzeć na drugi kraniec życia. Jesteśmy bowiem przekonani, że to ostatni moment, aby rozpocząć szeroką dyskusję o potrzebach osób starszych i ich opiekunów oraz o koniecznych zmianach systemowych”3. Moją uwagę przyciąga alarmistyczna fraza „ostatni moment” i specyficznie dobrany eufemizm „drugi kraniec życia”. Zastanawiam się, czy autorom i autorkom akcji chodzi o starość, czy o umieranie i czy koniecznie gdy myślimy o starości, myślimy o śmierci, a nie – o życiu? Trend starzenia się polskiego społeczeństwa jest faktem, a biorąc pod uwagę  n a s z  stosunek do przyjmowania imigrantów i uchodźczyń, faktycznie trudno powiedzieć, kto ma zarabiać na nasze emerytury.

Jest koniec maja 2025 roku i myślę sobie, że dobrze by było, gdyby seria artykułów w „Polityce” zmiękczyła neoliberalne serca Polek i Polaków: wspomniane „zmiany systemowe” wymagają wdrożenia redystrybucyjnych polityk socjalnych, na które – sądząc po towarzyszącej kampanii prezydenckiej debacie – chyba nie jesteśmy jeszcze gotowi.

Zejdę jednak z poziomu społecznej ogólności na ziemię, do konkretu tańczącego ciała i tego, co dzieje się, gdy zaczyna się ono starzeć. Rozważania te zbiegają się z moimi trzydziestymi urodzinami, dzięki czemu uświadamiam sobie, że w innej wersji mojego życia byłabym właśnie u szczytu kariery. Dziś mogę sobie mówić, że właśnie dlatego rzuciłam balet – przerażała mnie perspektywa krótkiej, niepewnej kariery tak blisko związanej z kontuzjogennym ciałem. Gdy jako nastolatka przeglądałam stronę (jeszcze wtedy nienarodowego) IMiT-u, obok informacji o warsztatach i festiwalach pojawiały się te o programach przekwalifikowania zawodowego tancerzy. Choć wówczas zdawały mi się niezwykle odległe, sam fakt ich istnienia przypominał o dacie ważności rzekomo w nieunikniony sposób wpisanej w ten zawód. Jakkolwiek w przypadku baletu – w pewnych aspektach bliższemu sportom wyczynowym niż sztuce – brzemienne w skutkach ucieleśnienie istotnie wymaga przekwalifikowania, to w przypadku innych form tańca ów „termin przydatności” wcale nie musi zbiegać się ze statystyczną połową średniej długości życia. Założę się, że w jakimś momencie edukacji tanecznej wyszukiwałam hasło „młoda Pina Bausch”, bo wszystkie znane mi zdjęcia matronki tańca modern przedstawiały starszą kobietę. Do dziś młoda Pina wydaje mi się nieswoja, jakby wygenerowana przez AI: zbyt gładka, jakby wyprana z rysów. Przyglądam się starym i młodym zdjęciom innych nestorek, które tańczą/tańczyły do końca: Anny Halprin, Simone Forti, Nancy Stark Smith… Po wstępnym researchu jedno wydaje się pewne: w ramach zachodniej dyscypliny ciała, tancerka może być stara – o ile pozostaje sprawna i szczupła.

Może zresztą popełniam zasadniczy błąd, myśląc, że istnieje jakieś uniwersalne starzejące się ciało tancerki. W opublikowanej niedawno rozmowie z Bogusławem Deptułą Maria Poprzęcka zauważyła, że „starość jest zjawiskiem powszechnym, natomiast każda jest jedyna i niepowtarzalna, tak jak każdy człowiek jest jedyny i niepowtarzalny4. Zapewne tak najlepiej rozpatrywać starzejące się tancerki – jako oddzielne przypadki, a nie reprezentantki typu. Być może to, na czym się tak zafiksowałam – pole społeczno-polityczne, w ramach którego funkcjonują – jest jedynym, co je łączy? Temat starzenia się i kobiecości w tańcu skłania mnie, by powrócić do serii „Polityki”. Jeden z artykułów – pochodzący z końca marca wywiad Tomasza Zalewskiego z Michałem Rutkowskim, dyrektorem regionalnym Banku Światowego ds. edukacji, zdrowia i zabezpieczenia społecznego – w pierwszym zdaniu za starzenie się społeczeństw Globalnej Północy wini mobilizację zawodową kobiet.5 Tym sposobem wpisuje się w długą tradycję upatrywania przyczyn problemów społecznych nie w złożonych uwarunkowaniach, ale wolitywnych wyborach jednostek. A te zazwyczaj – jak podpowiada genialnie błędne koło materialistycznej analizy – związane są z… usytuowaniem społecznym. Problem drugiego krańca życia (starzenia się i umierania) najwyraźniej związany jest z pierwszym (rodzenia), a głównym ogniwem tego powiązania jest właśnie kobiece ciało. Tancerki w doskonały sposób realizują ten model: skupiają się na pracy, poświęcają dla niej zdrowie (płodność) i życie rodzinne (macierzyństwo)… Ciąża może znacząco zaburzyć karierę, której szczyt kobiety osiągają właśnie w wieku reprodukcyjnym. Czy w ogóle opłaca się rodzić, skoro macierzyństwo wiąże się z wykluczeniem poza środowisko pracy, lukami w życiorysie i ryzykiem zmiany sprawności ciała?

Znowu, zdaje się, potykam się o własne nogi – to stereotyp dotyczący tancerek, oczywiście oparty na ich doświadczeniach i społecznym usytuowaniu, ale jednak istnieją praktyki i środowiska, które pozwalają czy nawet zachęcają do rodzenia i posiadania dzieci. Ostatnie lata w Polsce to intensywny rozwój działań choreografek i tancerek z doświadczeniem macierzyństwa, które ze swojej perspektywy kontynuują praktyki artystyczne. Przykładowo, w tym roku przypada piętnastolecie programu Roztańczone Rodziny – współtworzonego obecnie przez Karolinę Wycisk i Hannę Bylkę-Kanecką oraz szereg choreografek, tancerek, edukatorek, producentek – w ramach którego organizowane są warsztaty i pokazy dla dorosłych i dzieci. Co bardzo ważne – nie tylko dla dzieci i ich szeroko pojętych rodzin (rodziców, opiekunów), ale także ludzi bez dzieci – bo oswajanie się z dziećmi w przestrzeni publicznej jest ważnym elementem uspołeczniania relacji rodzicielskich, które służy robieniu miejsca rodzicom i tym samym potencjalnie odciążaniu ich. Sama zresztą uczestniczyłam w ubiegłym roku w panelu dotyczącym macierzyństwa organizowanym w Ośrodku Kultury Ochoty przez tancerkę i mamę Renatę Piotrowską-Auffret. Z tego, że mam tam swoje miejsce jako osoba bezdzietna, musiałam się tłumaczyć głównie przed sobą. To pewnie mało atrakcyjne politycznie, ale właśnie tworząc przestrzenie i praktyki uspołeczniające rodzicielstwo, zachęca się ludzi do reprodukcji, równocześnie nie wyłączając ich z rynku pracy czy w ogóle – życia społecznego. Otym, że kwestia robienia miejsca matkom z dziećmi to podstawowy postulat feministyczny pisze choćby Sonia Kisza w tekście Nie zawstydzania, nie uciszania – matki potrzebują przestrzeni6.

Pozornie może zdawać się, że zawędrowałam na manowce. Miało być o starości, a nagle jest o macierzyństwie. Ostrzegam zawczasu, że będzie jeszcze dziwniej – zaproszenie redaktorki wyrzuciło mnie na głębokie wody. Podobno z nurtem można wygrać jedynie oddając się mu, lub płynąc w poprzek fal. Będę zatem dryfować z otwartością na to, co przychodzi, ale i z pewną dozą przekory. Kluczową dla mnie kwestią w myśleniu o starości jest sprawność rozumiana jako zdolność dopasowania się do normy, która kształtuje nasze przesiąknięte ideologią neoliberalną życie społeczne. O ile z przestrzeni publicznej wyklucza się osoby starsze, to samo dotyczy osób z niepełnosprawnościami czy z dziećmi właśnie. W kontekście tańca zarówno starość, jak i pozostałe bohaterki tego tekstu – dotychczas ciąża i macierzyństwo, a w kolejnych akapitach przede wszystkim nie(pełno)sprawność – wiążą się ze sobą, bo wszystkie te stany ciała/stadia życia są wypychane na margines, poza przestrzeń społeczną i publiczną. To wypychanie wiąże się z myśleniem o fakcie żyjącego ciała jako formie nadmiaru.

Żyjące ciało rośnie, reprodukuje się, starzeje i umiera, po drodze doświadczając różnych stadiów sprawności. Taniec będzie dla mnie soczewką w myśleniu o tych kwestiach, bo z jednej strony w pewnych swoich odsłonach jest dyscyplinującą formą ograniczania rozrostu/zmiany ciała i zarazem utrzymywania status quo, a z drugiej największą sojuszniczką dynamicznego, nieposkromionego życia, które za nic ma sobie normatywność.

Jak się zdrowo starzeć, ile robić kroków. Lepiej zacznij od razu.7

W pewnym sensie to właśnie chodzenie zapoczątkowało taniec postmodernistyczny. Ivonne Rainer, uznawana za jedną z jego prekursorek, w 1966 roku zaprezentowała solo Trio A składające się z szeregu codziennych gestów, w tym zrytmizowanego chodzenia. Rainer należała do grupy Judson Dance Theater, którą współzałożyła w 1962 roku. Do grupy należały choreografki, kompozytorzy i artystki wizualne. Działalność Judson zapoczątkowała erę tańca współczesnego, rozbierając taniec z wirtuozerii i patosu, eksponując zarazem zwyczajność i swobodę poruszającego się ciała. W No Manifesto – tekście, który niejako zainaugurował taniec postmodern – Rainer w minimalistycznej formie wyraziła sprzeciw wobec dominujących wówczas form tańca opartych na spektakularności, wirtuozerii, technice. Tekst był rodzajem przewrotnej prowokacji, która doprowadziła do otwarcia się tańca i choreografii na zwykłość, codzienność i potencjalnie różnorodność ciał. W 1978 roku Rainer Trio A nagrała, dzięki czemu można je dziś obejrzeć w sieci. Szybko znajduję czarno-białe dziesięciominutowe nagranie. Raz wprawione w ruch ciało tancerki trwa w hipnotycznym transie działania – wykonuje wahadłowe gesty, zawiesza się, zawraca, zwija i rozwija, rozgląda się dookoła. Jej ruchy uświadamiają relacyjność ciała – poddawanie się siłom grawitacji i tarcia – i jego poruszającą prozaiczność. Patrząc na Rainer, czuję, że ten rodzaj gestu jest w zasięgu mojego ciała i że codzienne ucieleśnienie można przeżywać jako coś egzystencjalnie doniosłego – doświadczanie istnienia takim, jakim ono jest, trochę niezależnie od wyglądu jego formy. Pięknie opisuje to doświadczenie Katarzyna Słoboda, której fascynacja choreografią jako sposobem myślenia i bycia jest dla mnie niezwykle inspirująca:

Taniec to translacja doświadczania świata i codziennych relacji na poruszające się ciało, które oddycha, poci się, odczuwa, myśli, mówi bądź milczy, wydaje dźwięki chociażby stąpając po podłodze. Patrząc na osobę poruszającą się na scenie bądź w studiu, często obserwuję testowanie możliwości tego, jak za pomocą ciała można zmiękczać czy zamazywać granice naszego, ludzkiego bycia w świecie. Sprawdzam, jak mogę przestrajać mój zmysłowy aparat poznawczy (chociażby słuch, wzrok, dotyk, propriocepcję), by być bardziej świadomą moich relacji z otoczeniem, odczuwać nierozerwalne splątanie jednostkowego doświadczenia ze środowiskiem.8

Jeśli taniec – dla tańczącej i patrzącej – jest uwrażliwioną formą bycia w świecie, powinien być możliwy na różnych etapach życia, dla osób o różnej motoryce. Niemiecki tancerz, choreograf i kurator Peter Pleyer rok przed moimi trzydziestymi urodzinami skończył sześćdziesiąt lat i z tej okazji napisał tekst Zawsze jest miejsce na więcej9w którym zastanawia się, w jaki sposób taniec – jako sposób na życie i zarazem zawód – może i powinien być naturalny również w starszym wieku. Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej jasne staje się dla mnie, że znam co najmniej kilka artystek i artystów, którzy śmiało hasają po scenach mimo (dzięki?) zbliżania się do sześćdziesiątego roku życia. Z polskiej sceny przychodzi mi na myśl Mikołaj Mikołajczyk (ur. 1969), który zadeklarował kiedyś, że „tańczyć będzie nawet z ośmioma dychami na karku”10, a kwestie upływu czasu i utraty sprawności czynił tematem swojej sztuki. Pamiętam oczywiście o choreografkach i tancerkach „starszego pokolenia”: Ilonie Trybule (ur. 1967) czy Iwonie Olszowskiej (ur. 1965), które odkąd pierwszy raz zobaczyłam na scenie w okolicach 2012 roku, wydawały mi się dojrzałe.

Większość tancerzy i tancerek, które tańczą do starości czy nawet tak zwanej „późnej starości” reprezentują właśnie nurty tańca postmodern, improwizacji i improwizacji kontaktowej, są prakty(cz)kami technik somatycznych i wszelkich innych metod nastawionych raczej na proces niż spektakularny efekt. W rozmowie ze mną Ilona Trybuła, dzieląc się wyzwaniami, jakie rzuca dojrzewające ciało, mówiła, że trzeba się stopniowo oswajać z nowymi ograniczeniami, akceptować, że te same ruchy zaczynają „więcej kosztować”11. Przypomniała sobie, jak lata temu Katie Duck (ur. 1951) – wówczas koło sześćdziesiątki – odwiedzając Polskę powiedziała jej, że w pewnym wieku decyzja, by dalej tańczyć, to na nowo podjęty wybór. Sama Trybuła czuje, że z nią było trochę inaczej – że to nie była decyzja, bo po prostu nie wyobrażała sobie, że mogłaby nie tańczyć i planuje tańczyć do końca życia. Zwracała też uwagę na pozytywne zmiany, które obserwuje: „dojrzałość wypełnia ciało innym ruchem. Wybory dojrzałej osoby, w dojrzałym ciele, są inne, prostsze, pewniejsze. Mnie teraz tańczy się o niebo lepiej.”

To trochę na przekór stereotypowemu myśleniu o starości jako stracie. Zapytana o to, co starość odbiera, Maria Poprzęcka wymienia to, co w takim kontekście zazwyczaj samowolnie się narzuca – siłę, zdrowie, urodę, pozycję społeczną i przede wszystkim: zdolność decydowania o sobie. Pytana o potencjalne zyski, historyczka sztuki odpowiada: „[s]tarość okazuje się szansą zobaczenia innych jeszcze «inności». [...] ujawniają mi się niezauważane dotąd strony życia, a w tym także strony sztuki”12. Jako osobę względnie młodą, trop ten interesuje mnie najbardziej – to w jaki sposób starość, jej reprezentacje i narracje o niej związane są z innym myśleniem o cielesności, alternatywnym wobec tego kształtowanego dominującą ideologią sprawności, piękna i siły. Warto zacytować w tym miejscu ciąg dalszy przywołanej wcześniej wypowiedzi Mikołajczyka: „Tańczył będę nawet z ośmioma dychami na karku. W tańcu nie chodzi tylko o sprawność techniczną czy fizyczną. Równie dobrze mogę samymi palcami tańczyć, tworząc taki koncept, że cała uwaga widza skupi się na nich. Nie potrzeba odrywać się od ziemi pół metra, by zatańczyć.”13 W wypowiedzi tej tancerz, podobnie jak Poprzęcka, stawia obok siebie starość i niesprawność, traktując je nie jako potencjalne ograniczenia ciała, ale wyzwalacze wyobraźni scenicznej. W takim ujęciu rzekomo ułomna inność – sposób, w jaki ucieleśnienie odbiega od sprawnej normatywności – działa jak produktywna różnica, wytwarza nowe sensy, otwiera percepcję, humanizując i oswajając obcość, uczy nas czegoś o świecie i nas samych. Bo, stawiając sprawę jasno, ta rzekoma inność, którą odsłania starość, jest przecież wyrugowaną z życia za pomocą ideologii sprawności normalnością.

W tym kontekście fascynującym źródłem wiedzy o tańcu jest pochodząca z 2018 roku książka Lektura uproszczona hiszpańskiej pisarki Cristiny Morales. Jedna z czterech kuzynek, głównych bohaterek książki, podobnie jak pozostałe znajdująca się na spektrum niepełnosprawności, uczęszcza na zajęcia z tańca integracyjnego, w którym „chodzi o to, by ciała i umysły nienormatywne zintegrowały się w rządzącym systemie ciał i umysłów normalnych, to znaczy zgodnych z normami”. Buntownicza i anarchistyczna natura Natividad aka Nati aka Nati Napalm prowadzi ją do naruszającej zdrowy rozsądek i ład społeczny walki z normami. Jej zdaniem najlepszym tancerzem jest ten, kto tańczy dla „upolitycznionej przyjemności pełnej emancypacyjnego sensu”. W swojej tyradzie, którą jak niemal co tydzień zaburza porządek zajęć tanecznych, Nati postuluje „taniec dezintegracyjny”, w którym to ci bardziej sprawni motorycznie aspirować mają do możliwość ruchowych tych mniej sprawnych. Jak ujmuje to Nati:

[z]amiast stylizacji proponuję mojemu partnerowi poniżenie. Zamiast przezwyciężania siebie upodlenie, a zamiast ducha przezwyciężania siebie proponuję ducha cudzołóstwa. Zamiast płynności, którą nabyłam, tańcząc wiele lat, to ja spróbuję zbliżyć się do niepewności Ibrahima. Zamiast stabilności, którą mogę zapewnić sobie i Ibrahimowi dzięki mojej budowie fizycznej i świadomości ciała, spróbuję podjąć ryzyko upadków i urazów będących skutkiem braku napięcia mięśniowego i brakiem wiedzy anatomicznej u Ibrahima. Zamiast piękna, które mogę osiągnąć za pomocą pewnych ruchów […], chcę, żeby jak Ibrahimowi ciekła mi ślina, chcę sikać pod siebie jak Ibrahim i pachnieć moczem jak Ibrahim, chcę mieć wykrzywione usta, koślawe nogi, napięte nadgarstki i palce, chcę być odpychająca dla otaczających mnie znormalizowanych demofaszystów, tak jak odpychający jest dla nich Ibrahim. Proszę Ibrahima, by mnie tego nauczył, i proponuję mu, żeby zanurzył się w tej niechęci, którą rozsiewa wokół siebie i przez którą cierpi. W obliczu tego, co proponuje władza, nie trzeba się poddawać ani popadać w przygnębienie: należy się radykalizować.14

Jak w przypadku wielu innych wypowiedzi tej bohaterki, i tu dobijamy do granic zdrowego rozsądku czy może raczej własnej wyobraźni – mimo kilkunastu lat tańczenia, oglądania tańca i pisania o nim, trudno mi unaocznić sobie lekcje „tańca dezintegracyjnego”. Zarazem postulat Nati jest klasyczną radykalną próbą pełnego utożsamienia się z tym, co w normatywnym społeczeństwie uznawane jest za zdrożne czy ułomne – przypomina choćby queerowe strategie przejmowania rzekomo obraźliwych określeń, by „obnosić się” z nimi z dumą.

Przywołuję książkę Morales, bo kwestionowanie tabu starości w tańcu jest ściśle powiązane z jednym z głównych tematów Lektury uproszczonej: walką z ableizmem. By ująć to słowami Poprzęckiej: „starość jest niepełnosprawnością. Po prostu.” Lub jeszcze bardziej dosadnie słowami Ewy Woydyłło:

starość jest określeniem pewnej kondycji i stanu ducha. Kondycji marnej, zniszczonej, zużytej; i ducha też marnego, słabego, chorego. A to wcale nie idzie w parze z zaawansowanym wiekiem. Znamy przecież 20-latków o marnym duchu i równie marnej kondycji. I odwrotnie, są wiekowe osoby o duchu pełnym mocy i biegające w maratonach. Nie używam słowa [starość] przede wszystkim dlatego, że kojarzy się ono z niesprawnością – a ja jestem sprawna.15

W zasadzie nie zastanawia ta silna potrzeba odcięcia się za jednym zamachem zarówno od niesprawności, jak i starości. Wszystkie chcemy móc robić wszystko i zawsze móc zrobić więcej. A jednak przebiegł mnie dreszcz, gdy przeczytałam słowa Woydyłło, jej dumę z bycia sprawną, mimo że w sumie myślę podobnie. To ciągle ta sama nędzna dystopia – wizja świata, w którym jesteśmy takie same, wiecznie młode, sprawne, wolne, bo samodzielne i niezależne. W dalszej części wywiadu Woydyłło trochę sama sobie zaprzecza, co przyjmuję z ulgą. Zapytana o to, co zrobić, by życie nie przestało być ciekawe i przyjemne mówi – „pielęgnować przyjaźń! Nad ciałem mamy niewielką władzę. Ono łatwo się psuje i może odmówić nam posłuszeństwa. A zadbana przyjaźń – może nas uratować. Uratować także wtedy, kiedy ciało nam się zepsuje”16. Czyli jednak – relacyjność, a nie koniecznie sprawność i samowystarczalność.

Gdy zaczynam o tym myśleć w kontekście tańca, uświadamiam sobie, że tematem różnic międzypokoleniowych, a zatem także starości, artystki zajmują się często właśnie w kontekście relacji ze swoimi przodkiniami. Do głowy przychodzi mi choćby Babie Lato Adi Weinberg-Prejny z 2018 roku (spektakl o babci tancerki)17 czy nowszy projekt Moniki Szpunar Hold onto the Wind, którego premiera odbyła się w pierwszej połowie maja tego roku w Cricotece, a którego punktem wyjścia jest rada udzielona artystce przez starszą od niej ciotkę.

2025-05_-_hold_onto_the_wind_-_social_media-10.jpg

Monika Szpunar "Hold onto the wind", Ośrodek Dokumentacji Sztuki Tadeusza Kantora Cricoteka, Kraków 2025, fot. Szymon Sokołowski.

Ruszający się artystki i artyści, którzy polemizują z dogmatem sprawności/ młodości, często otwarcie wystawiają się na śmieszność. W tym sensie podobnie jak Nati walczą z burżuazyjną wizją „pięknego” tańca – podporządkowanego wymogom formalnym, w którym doświadczenie estetyczne ściśle uzależnione jest od szczupłości i sprawności ciała, a istota nie leży w poczuciu i doświadczeniu tańczącej podmiotki, ale jej wyglądzie. W kontekście takiego reżimu estetycznego zarówno taniec, jak i starzenie się ciała mogą wiązać się ze wstydem. Ile razy w życiu słyszałyśmy frazę „ale ja nie umiem tańczyć”? Powszechne w naszej części świata przekonanie o tym, że istnieją jakieś brzegowe umiejętności, bez których posiadania ciało skazuje się na śmieszność, związane jest z binarnym rozumieniem normy – istnieją ciała sprawne i zdolne oraz ciała niesprawne i niezdolne. W istocie jednak sprawność jest spektralna i same w ramach jednego życia znajdziemy się w różnych punktach tego spektrum. W ramach zachodnich studiów nad niepełnosprawnością od lat osiemdziesiątych odróżnia się niesprawność od niepełnosprawności. Maria Reimann – zmarła niedawno antropolożka, autorka i tłumaczka, obok tematu niepełnosprawności zajmująca się także dzieciństwem – pisze, że podczas gdy niesprawność stanowi „biologiczny fakt związany z funkcjonowaniem lub brakiem narządów”, niepełnosprawność to „ograniczenie wynikające ze sposobu funkcjonowania społeczeństwa, polegającego na dyskryminacji i wykluczaniu osób, których ciała odbiegają od wyznaczonej przez społeczeństwo normy zdrowia”18. Może więc problemem nie są ciała, ale bariery, które napotykają na swojej drodze?

Jeśli za Nati Napalm uznamy, że taniec daje okazję do „przełamania swoich schematów ruchowych i odkrycia nowych, które mogą się okazać przyjemniejsze”, a jego forma jest wtórna wobec doświadczenia – osoby tańczącej, osoby patrzącej – to znacznie mniej ciał będzie niepełnosprawnych. Być może nawet te niesprawne okażą się pełnosprawne. Lub jak ta starość u Poprzęckiej – okażą się „szansą zobaczenia innych jeszcze «inności»”. I przeciwnie: być może te najsprawniejsze ciała najmniej mogą nauczyć nas o człowieczeństwie – wciąż przesuwając granicę tego, co ciało może zrobić, reprodukują wciąż ten sam mit siły, piękna i młodości? Gdy od czasu do czasu zdarza mi się chodzić na balety, wpadam zazwyczaj w medytacyjne transy, niezwykle przyjemne, ale trochę pusto brzmiące – czuje się, jakbym otrzymywała dawkę ulubionego narkotyku, bo widok obciągniętych stóp, ponadszpagatów i przegiętych w tył pleców pobudza tresowane od dzieciństwa połączenia neuronalne. Jak narcyzka przeglądająca się w tafli wody pragnę zobaczyć dokładnie to, co oswojone, znane, klasycznie piękne. Wiem, że każdy obrót się uda, nikt nie straci równowagi i wszystkie wrócimy do domu, by dalej przeżywać swoje życia w niezmąconym niczym spokoju.

Pisząc ten tekst, fantazjuję sobie, że przyszłość jest dziwna co najmniej na dwa sposoby. Po pierwsze myślę o dziwnym jako tym, co rzadkie, osobliwe, niezwykłe, jednostkowe. Choć nasz wspólny horyzont jest oczywisty – przybywanie lat + ubywanie sprawności – przyszłość dla każdej z nas jest czymś innym, bo „każda starość jest jedyna i niepowtarzalna” i jak sądzę, po swojemu zaskoczy nas wszystkie. Po drugie interesuje mnie dziwność jako odmieńczość, czyli nasza rodzima kłirowość, którą można tu połączyć z kripowością. Myślę o przyszłości ciał, które są biernie czy aktywnie pozbawiane przyszłości – możliwości zakładania rodziny, wspieranego rodzicielstwa, dostępu do opieki reprodukcyjnej czy w ogóle prawa do istnienia, prawnego, politycznego czy społecznego – a które mimo to snują wizje teraźniejszości i przyszłości, dziwne wizje, inne niż te normatywne, standardowe, nikogo niedziwiące. Takie odmieńcze wizje są z konieczności antykapitalistyczne i postwzrostowe, wiążą się z  traktowaniem jako wartościowego życia, które nie wytwarza wartości tak, jak rozumie ją rynek. Poważne potraktowanie starości wymaga wykroczenie poza to, co Sylvia Wynter – jamajska tancerka i filozofka, obchodząca w maju tego roku dziewięćdziesiąte siódme urodziny – określa „kulturą produkcji”, czyli zachodnią ideologię zakładającą, że człowiek jest biologicznie zdeterminowaną istotą, której celem i sensem jest reprodukcja i praca dla wartości dodatkowej. Kult młodości podobnie jak kult siły i sprawności związany jest z przemocą i wyzyskiem. Niemożliwy jest świat, w którym wszystkie jesteśmy młode, piękne i niezależne, pytanie jednak, czy takiego właśnie świata pragniemy?

Może istnieje wizja świata, w której wszystkie jesteśmy stare i wszystkie tańczymy. Ładnie, brzydko, szybko, wolno, jak chcecie. Najlepiej bez luster, zapatrzone w siebie nawzajem, uczące się od siebie i ciekawe, jaki jeszcze nowy gest można wykonać. Bo „zawsze jest miejsce na więcej”, a ciała mniej i bardziej sprawne mogą wszystko – wszystko to, czego jeszcze nie było. Ruch to zdrowie, nie tylko dlatego, że konserwuje nasze fizyczne ciała – i przystosowuje nas do bardziej wydajnej pracy dla wartości dodatkowej, dodałby przewrotnie Adorno19 – ale także dlatego, że otwiera głowę, uświadamia, że przed nami zawsze jest wiele nowych początków, wiele kolejnych pierwszych razów, gestów, jakich jeszcze nie widział świat. Postuluję zatem by, zamiast pragnąć „móc zawsze zrobić więcej”, pragnąć „robić miejsce na więcej”. Można to różnie odczytywać. Z jednej strony, tak jak w jodze czy praktykach somatycznych, chodzi o to, by nie skupiać się wyłącznie na wzmacnianiu i rozciąganiu ciała, ale także na robieniu w nim miejsca – wpuszczaniu w nie powietrza, uczeniu się cierpliwości, by trwać w pozycji i szukać w sobie zainteresowania nią, skupiać się na przeżywaniu, a nie na wyglądaniu; poszukiwaniu i eksperymentowaniu, a nie doprowadzaniu ruchu do perfekcji. Niekoniecznie jest przecież tak, że istnieje gotowy zestaw gestów, których musimy się nauczyć – może zatem warto skupiać się na stwarzaniu nowych języków, improwizowaniu, samodzielnie i w kontakcie. Z drugiej strony, oczywiście, chodzi o robienie miejsca innym i robieniu miejsca na inność.

Pierwotnie chciałam, zamiast określenia „dziwna” użyć w tytule słowa „jasna”: przyszłość jest jasna. Po namyśle – a konkretniej przy niezdolności unaocznienia sobie „tańca dezintegracyjnego” opisywanego przez Morales – wydało mi się to głupie. Oczywiście, tekst pisany przez osobę młodą i sprawną, a dotyczący starości i niesprawności, zawsze będzie nawiedzała dawka naiwności, może wręcz ignorancji. Jednak ten postulat łączący utopijną wizję przyszłości z próbą wkluczenia inności, nienormatywności, wprowadzenia jej na scenę i zaproszenia do tańca, powtarzał się w wypowiedziach kripowych artystów, których teksty czytałam.

W swoim Liście – będącym odpowiedzią na manifest Katarzyny Żeglickiej20 – Filip Pawlak pisze, że krip jest dla niego „próbą stworzenia przestrzeni, w której możemy odetchnąć, wymarzoną rzeczywistością, gdzie nie ma normatywnych miar, do których wciąż się przyrównujemy. To niestety tylko obietnica – wiemy obie [Pawlak i Żeglicka], że niemożliwa do realizacji. Jednak co trzyma nas w ciągłych próbach znalezienia tego miejsca?”21. Co dzieje się gdy rzekoma naiwność – mojej utopii i opisywanej przez Pawlaka obietnicy – spotyka się z realną potrzebą i sukcesywnym „obstawaniem przy problemie”, bo to „ostatni moment” na konieczne „zmiany systemowe”?

W postulacie poszerzania dostępności udziału w kulturze – po obu stronach, jako twórczynie i odbiorczynie – nie chodzi o woke’istowskie pouczanie czy wymierzanie dziejowej sprawiedliwości. Zazwyczaj mówi się zresztą o kosztach takich rozwiązań, jakby to były środki, które można by wykorzystać inaczej czy wręcz lepiej. A przecież ten postulat naprawdę służy wszystkim, i w sensie dosłownym – bo kiedyś będziemy stare/grube/w ciąży/z wózkiem/na wózku i trudniej nam będzie wspiąć się na trzecie piętro – i myśląc o tym, jaki świat tworzymy, jakie normy reprodukujemy i czy na pewno uczymy się o sobie czegoś nowego. Warto więc może myśleć o potencjale, jaki tracimy, nie inwestując w dostępność i ile zmarnowanych szans stwarzania innego świata w skorupie tego, który się właśnie rozkrusza, będziemy jeszcze oglądać?

Argument o stracie przychodzi mi na myśl za każdym razem, gdy w zachwycie oglądam projekty artystów takich jak Żeglicka, Pawlak, Daniel Kotowski albo gdy trafiam na spektakle, w których spotykają się ciała o różnej sprawności – Teatru 21, duetu Gruba i Głupia (Patrycja Kowańska i Dominika Knapik), Ani Nowak czy Florentiny Holzinger. Próby stwarzania miejsca dla inności – której imionami w świecie rządzonym kultem piękna, siły i młodości są właśnie niepełnosprawność, grubość czy starość – jest wyzwaniem, które trzeba podejmować wielokrotnie, raz po raz.

Wymaga wysiłku, bo stwarza nowe niewiadome, więcej pytań niż odpowiedzi. Jak ujął to sam Pawlak, „[p]rzecież ta przestrzeń bez norm jest równie kusząca, jak niebezpieczna. To próżnia, w której musimy wytworzyć wszystkie znaczenia, unieść ciężar stworzenia tej prawdy, w której nasze ciała i opinie są równoprawne z innymi”22.

Wracam myślami do wypowiedzi Ewy Woydyłło, stanowczo przeczącej jakoby starość była tożsama z niesprawnością. Istnieją oczywiście problemy starości, które niekoniecznie dotyczą niesprawności, jak choćby sukcesywna śmierć rówieśników, aczkolwiek wiele problemów się tu pokrywa: utrudniona aktywność zawodowa i wszelka inna aktywność, wykluczenie społeczne. Sprawna starość w pewnym sensie jest tą akceptowalną, bo może pozostać niewidoczna, może nie robić większego problemu systemowi, nie ujawniać jego własnej niesprawności. Starość niesprawna r o b i strasznie dużo problemów, bo sprawia, że podmiot jest nie tylko nieproduktywny, ale dodatkowo wymaga opieki, czyli dodatkowych nakładów pracy reprodukcyjnej, którą kapitał przyzwyczaił się zasysać za darmo lub półdarmo od urasawianych i upłciawianych podmiotek – na przykład ignorując postulat ustawowej asystencji osobistej i zrzucając tę pracę na rodziny OZN. Wiele badaczek zajmujących się niesprawiedliwością epistemiczną – jak choćby Sara Ahmed23 czy Elsa Dorlin24 – zwraca uwagę na to, że czasem, by robić problem, wystarczy go zauważać i nazwać. By jednak coś zrobić z problemem, potrzeba znacznie więcej – aktywnie zabiegać o przekształcanie wzorców, rozszczelnianie utartych sposobów działania, o robienie miejsca na więcej. Czasem wymaga to zdecentralizowania kogoś lub czegoś, co zbyt łatwo staje w centrum, czasem redystrybucji zasobów. Można zacząć od pytania, jak podzielić się miejscem, które same zajmujemy. Jak dziś, tu i teraz, „zrobić miejsce na więcej”? Dużo jest pracy do zrobienia, problemów do nazwania i rozwiązania, równocześnie jestem zwolenniczką celebracji małych zwycięstw: każdego programu i spektaklu, który centralizuje normalność zwaną innością, każdego wyjścia na protest, podpisania się pod petycją, każdej nadmiarowej fałdy ciała. Takimi fragmentami buduje się ostatecznie pełnię postulatu „Chcemy całego życia” – i można dodać, w kontekście tematu tego tekstu – „aż do jego końca!”.

  • 1. Temat dyskryminacji ze względu na wiek we wnioskach grantowych podniósł Łukasz Wójcicki w tekście poruszającym wątek bliskich związków wymogów wobec osób tańczących z szerszymi strukturami społecznymi i ideologią kapitalistyczną. Zob. Łukasz Wójcicki Starość na scenie tańca: potencjał porażki, „Didaskalia” nr 166/2021.
  • 2. Tamże.
  • 3. Odchodzić po ludzku – specjalna akcja „Polityki”, 3 lutego 2025 r.
  • 4. Jak malować staruszki, rozmowa Bogusia Deptuły z Marią Poprzęcką, „Dwutygodnik” nr 409/2025.
  • 5. To zresztą ciekawa rozmowa, bo kawałek dalej Rutkowski krytycznie odnosi się do niskiego stopnia aktywizacji zawodowej Polek ze względu na… obciążenie opieką seniorami. Paradoksalnie wybrzmiewa kwestia migracji – z jednej strony rozmówcy zauważają, że opieką długoterminową osób starszych na zachodzie zazwyczaj zajmują się migranci, z drugiej strony, zamiast możliwości upatrywać się w zmianie stosunku Polaków do migrantów, Rutkowski postuluje wykorzystanie sztucznej inteligencji w rozwoju sektora opieki senioralnej. Zob. Tomasz Zalewski Starzec ma siedzieć w domu! Jesteśmy w Polsce zapóźnieni, na tle świata wypadamy źle, "Polityka", 28 marca 2025 r.
  • 6. Sonia Kisza Nie zawstydzania, nie uciszania – matki potrzebują przestrzeni, "Zwierciadło", 25 maja 2025 r.
  • 7. Fragment tytułu tekstu Pawła Walewskiego – Przewodnik „Polityki”. Jak się zdrowo starzeć, ile robić kroków. Lepiej zacznij od razu, „Polityka”, 21 kwietnia 2025 r.
  • 8. Katarzyna Słoboda Pozostając w krytycznej bliskości, „Dialog” nr 2/2025.
  • 9. Peter Pleyer There is always space for more. On the implicit nature of dancing at any age, TanzArchiv Berlin.
  • 10. Profil Mikołaja Mikołajczyka na portalu Culture autorstwa Anny Legierskiej. Zaktualizowany 27 września 2018.
  • 11. Cytowane w tym tekście wypowiedzi Ilony Trybuły pochodzą z rozmowy, którą odbyłyśmy 7 maja 2025 roku na warszawskim Mokotowie.
  • 12. Jak malować staruszki. Rozmowa z Marią Poprzęcką… dz. cyt.
  • 13. Profil Mikołaja Mikołajczyka na portalu culture.pl, dz. cyt.
  • 14. Cristina Morales Lektura uproszczona, przełożyły Katarzyna Okrasko i Agata Ostrowska, Wydawnictwo ArtRage, Warszawa 2024, s. 189-190.
  • 15. Wiek to nie data ważności, wywiad Błażeja Strzelczyka z Ewą Woydyłło, „Tygodnik Powszechny” nr 20/2018, s. 58.
  • 16. Tamże, s. 60.
  • 17. O spektaklu pisała Alicja Müller w swojej relacji z festiwalu Kroki: Przy wspólnym stole, „Teatr” nr 7-8/2018.
  • 18. Maria Reimann Nie przywitam się z państwem na ulicy. Szkic o doświadczeniu niepełnosprawności, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2019, s. 16-17.
  • 19. Theodor W. Adorno Przemysł kulturalny. Wybrane eseje o kulturze masowej, przełożyła Marta Bucholc, Narodowe Centrum Kultury, Warszawa 2019, s. 265.
  • 20. Katarzyna Żeglicka Kto mi daje prawo do bycia crip?, „Didaskalia” nr 178/2023
  • 21. Filip Pawlak List, „Didaskalia” nr 186/2025. Zarówno tekst Żeglickiej jak i Pawlaka ukazały się w serii Kalekowanie sztuk performatywnych pod redakcją Katarzyny Ojrzyńskiej i Moniki Kwaśniewskiej.
  • 22. Filip Pawlak, dz. cyt.
  • 23. Właśnie figura feministycznej psujzabawy „robi” problemy nazywając je. Por. Sara Ahmed Przewodnik feministycznej psujzabawy, przełożyła Magdalena Kunz, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2024.
  • 24. Elsa Dorlin Samoobrona. Filozofia przemocy, „Widok. Teorie i Praktyki Kultury Wizualnej” nr 26/2023, s. 31-32.

Udostępnij

Teresa Fazan

jest badaczką, dramaturżką, krytyczką. Studiowała filozofię i historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim oraz Wolnym Uniwersytecie w Berlinie, a także gender studies na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Wiedniu. Doktorantka w Szkole Doktorskiej Nauk Humanistycznych UW. W pracy badawczej interesuje się przede wszystkim teorią postkolonialną, black studies i reprodukcją. Jako dramaturżka współpracowała m.in. z Martą Ziółek, Jäckie Rydz i Aną Szopą. Redaktorka „Machiny Myśli”, internetowego magazynu filozoficznego.