starość

„Duży dom” – mówi Helena grana przez Beatę Zygarlicką w pierwszych słowach spektaklu Dom niespokojnej starości na podstawie tekstu i w reżyserii Michała Buszewicza. Dzieci się wyprowadzają. Mąż umiera. Helena zostaje sama w wielkim, pustym domu, który wraz z odchodzeniem kolejnych osób stopniowo zmienia swoją tożsamość. Kobieta nie rozpacza, nie gnuśnieje, nie wywiera emocjonalnej presji na dzieciach – zakłada maskę Batmana, staje się superbohaterką i podejmuje inicjatywę ponownego zaludnienia swojego domu, proponując grupie przyjaciół stworzenie seniorskiej komuny.

Z Michałem Buszewiczem rozmawia Magda Piekarska

Mam takie marzenie: razem z przyjaciółmi tworzymy małą wspólnotę. Jesteśmy już seniorkami i seniorami, choć wydaje się nam to zupełnie niewiarygodne… Nie siedzimy jednak samotni w swoich mieszkaniach, jak to robili nasi rodzice. Nie mamy dzieci, a jeśli mamy, to nie zadręczamy ich płacząc im w słuchawkę, że już tak dawno nas nie odwiedziły, że jesteśmy nieszczęśliwi, a poza tym to bardzo nam się nudzi. Wciąż jesteśmy ludźmi niezależnymi. Owszem, nie jesteśmy już tak sprawni jak dawniej, ale wciąż nieźle sobie radzimy. A w razie czego – to od czego są przyjaciele?

Szanowna Pani Ministro!
Mamy nadzieję, że przeczyta Pani to pismo, że przeczytają je urzędnicy i urzędniczki, pracownicy i pracownice Ministerstwa. I że stanie się początkiem pracy na rzecz lepszych rozwiązań w sektorze opieki.

Głos Rusłany Poberezhnyk, członkini prezydium Komisji Związkowej Pracownic i Pracowników Domowych brzmi mocno i pewnie, gdy czyta te słowa. Jest kwietniowe południe, centrum Warszawy. Przed Ministerstwem Pracy, Rodziny i Polityki Społecznej gromadzą się ludzie.

Mówiąc wprost mój problem polega na tym, że sprawia mi przyjemność oglądanie w teatrze i w filmie cierpienia dojrzałych kobiet. Dojrzałych czyli w wieku średnim i starszych (miarą dojrzałości jest według mnie niekoniecznie metryka, a samoświadomość). To przyjemność nie tyle sadystyczna, co raczej masochistyczna, bo się z nimi identyfikuję. Sublimuję w nie swój ból, bo ten, który widzę na ekranie i na scenie wydaje mi się wzniosły i piękny. Chciałbym aby moje cierpienie miało taką oprawę.

Gdy Zuzanna Berendt zaprosiła mnie do napisania tekstu o starości i tańcu, pomyślałam, że jak na moje standardy pisanie o tym jest trochę za mało „woke”. Mam trzydzieści lat i jeszcze przez chwilę przy wypełnianiu wniosków o dofinansowania będę łapać się do kategorii „młody/młoda”

Chyba każdy boi się, że będzie stary. Nawet jeśli ktoś wyobraża sobie starość jako ukoronowanie udanego życia. I nawet jeśli ktoś już do niej dobił. Tymczasem – pisze Maria Poprzęcka1 – starość to wcale nie musi być „zalecane przez mędrców pogodzenie z upływem czasu i nieuchronnością doczesnego losu”. To może również być bunt, radykalny sprzeciw, gniew.