sonata_galeria_2_fot._krzysztof_bielinski.jpg

Ingmar Bergman "Sonata jesienna", Teatr Narodowy w Warszawie, 2020, reż. Grzegorz Wiśniewski, fot. Krzysztof Bieliński.

Na skraju załamania nerwowego

Stanisław Godlewski
W numerach
29 sie, 2025
Lipiec
Sierpień
2025
7-8 (821-822)

Mówiąc wprost mój problem polega na tym, że sprawia mi przyjemność oglądanie w teatrze i w filmie cierpienia dojrzałych kobiet. Dojrzałych czyli w wieku średnim i starszych (miarą dojrzałości jest według mnie niekoniecznie metryka, a samoświadomość). To przyjemność nie tyle sadystyczna, co raczej masochistyczna, bo się z nimi identyfikuję. Sublimuję w nie swój ból, bo ten, który widzę na ekranie i na scenie wydaje mi się wzniosły i piękny. Chciałbym aby moje cierpienie miało taką oprawę.

Jak być kochaną Hasa, Godziny Daldry’ego, Wszystko o mojej matce Almodóvara i 45 lat Haigha oglądam średnio raz do roku. Ostatnio na Timeless Film Festival nadrobiłem Ostatni seans filmowy Bogdanovicha i finałowy monolog Cloris Leachman, o tym, że ona już jest „za tym zakrętem”, wywołał we mnie dreszcze, myślę o nim co drugi dzień. Mam łzy na rzęsach za każdym razem, gdy słucham Judy Garland śpiewającą Ol’ Men River, a robię to często. Kocham diwy. Od kilku lat, regularnie, co jakiś czas śni mi się Magdalena Cielecka (serio). W mojej nieświadomości pełni ona rolę głosu rozsądku, superego – czasem ja nią jestem, czasem ona mi coś tłumaczy (na przykład poziomy skomplikowania w relacjach z mężczyznami), czasem w ostatniej chwili ratuje mnie przed upadkiem. Na trwałe pod powiekami mam zapisaną Jadwigę Jankowską-Cieślak jako Hekabe, Danutę Stenkę w Sonacie jesiennej, Antoninę Choroszy jako Bernardę Albę, Teresę Budzisz-Krzyżanowską jako Fedrę, Alonę Szostak w Cudzoziemce, Monikę Krzywkowską w Płatonowie, Danielę Popławską we Wnętrzach, role Krystyny Jandy, Doroty Kolak, Haliny Rasiakówny, Stanisławy Celińskiej, Marii Maj, Beaty Zygarlickiej. Lista jest oczywiście dłuższa, wielbię wszystkie te aktorki z całą egzaltacją. Mój przyjaciel nazywa mnie „ćpunem kobiecego bólu”. Dla niezorientowanych dodam – jestem gejem.

dom_bernardy_alba_2.jpg

Federico Garcia Lorca "Dom Bernardy Alba", Teatr Nowy, Poznań 2013, reż. Magdalena Miklasz, fot. Bartłomiej Sowa.

Nie utożsamiam się z mężczyznami na ekranie, na scenie czy na kartach powieści. Zasadniczo mnie oni nie obchodzą, zarówno hetero-, jak i homoseksualiści. Wolę Gertrudę od Hamleta, Jokastę od Edypa. Dużo wyżej cenię i rozumiem Winnie ze Szczęśliwych dni, niż tych dwóch nudnych pajaców czekających na Godota. Na tych dziwnych meandrach reprezentacji i identyfikacji na szczęście nie jestem osamotniony. Renata Lis w książce Moja ukochana i ja napisała, że ma „niewyjaśnioną skłonność do filmowych romansów męsko-męskich”, które poruszają ją bardziej niż te lesbijskie czy heteroseksualne”1 . Tłumaczy to „swobodnym podejściem do własnej tożsamości” (w każdym niemal zakresie), niekoniecznie potrafi „utożsamić się tylko z jednym z dwojga: z kobiecością albo z męskością”. Ja mam nieco inaczej – mimo dosyć szczęśliwego życia jako mężczyzna, jeśli idzie o sztukę czy wrażliwość, widzę siebie jako dojrzałą kobietę, taką, co przeżywa „lato przed zmierzchem”. (To tytuł mojej ulubionej książki Doris Lessing, która jest właśnie o tym: o żonie i matce, która spędza samotne lato próbując po raz ostatni wycisnąć soki z życia, póki jeszcze może).

Porusza mnie w tych bohaterkach cierpienie naznaczone samoświadomością. Walka z ograniczającym ciężarem społecznie przypisanych ról (żona, matka, babka, wdowa). Podejmowane prób, by przestać żyć tylko dla innych. Kryzysy egzystencjalne, głód serca. Porusza mnie jak kochają i romansują – często tyleż z pożądania, co z chęci powrotu do dawnych siebie, do utraconej młodości i stanu niewinności, kiedy ich charakteru nie naznaczyła jeszcze wiedza płynąca z rozczarowań. Ich próżność, ich piękno, ich smutek.

Czy to znaczy, że ja sam tak siebie widzę lub chciałbym widzieć? Dlaczego mam takie, a nie inne upodobania? Czy gdybym był hetero, to czułbym inaczej? Czy mogę zmienić swoją wrażliwość i swoje fantazje, skoro obie te rzeczy są (chyba) najbardziej intymną częścią mnie? Skąd ja to mam? Czy kiedyś w końcu zrozumiem, że nie jestem panną z Wilka?

INWERSJE I SUBLIMACJE
A może jednak jestem, skoro panna od początku była kawalerem. Znana sprawa – Jarosław Iwaszkiewicz swoje Panny z Wilka oparł na wspomnieniach z dworku w Byszewach, gdzie pracował jako korepetytor i przyjaźnił się z sześcioma braćmi Świerczyńskimi. Mieszkanki dworku w Wilku mają cechy Świerczyńskich, wiele szczegółów się zgadza, sam Iwaszkiewicz ujawniał swoje autobiograficzne podejście, podobno nawet po latach miał wprost powiedzieć, że „Julcia to Józio”. Biografowie i badacze twórczości pisarza omawiają te sprawę od dawna, wiele z tych dyskusji streszcza Grażyna Stachówna w swojej ostatniej monografii poświęconej Pannom z Wilka2. Inwersja płciowa staje się narzędziem sublimacji – społecznie nieakceptowalna homoseksualność zostaje przebrana w kostium heteroseksualnego pożądania. Klasyczny queerowy chwyt, w ten sposób można także czytać choćby dramaty Federico Garcii Lorki czy Tennessee Williamsa.

Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana niż się wydaje – nie chodzi tu tylko o redukcjonistyczne podejście w czytaniu tekstów kultury. Queerowa lektura zabiegu sublimacji i inwersji wymaga dużej uważności i nigdy nie jest ostateczna. Dobrym przykładem jest właśnie Tramwaj zwany pożądaniem – od początku wielu krytyków wyczuwało, że coś tam jest „nie tak”, że to sztuka w jakimś sensie „homoseksualna”, choć nie wprost. Stephen Maddison poświęcił temu duży rozdział swojej książki Fags, Hags and Queer Sisters: Gender Dissent and Heterosocial Bonds in Gay Culture3. Badacz opisuje, jak na różne sposoby próbowano odczytywać Tramwaj… i proponuje autorskie podejście do skomplikowanego zagadnienia tożsamości i seksualności Blanche DuBois i Stanleya Kowalskiego.

Oczywiście, wielu ludzi uważało (i pewnie sporo uważa do dziś), że Blanche jest czymś w rodzaju „chłopa przebranego za babę”, że Blanche to tak naprawdę homoseksualista, co więcej – że to sam Tennessee Williams. Taka interpretacja bohaterki determinowana jest przede wszystkim przez jej stereotypowo rozumianą kobiecość. Blanche jest słaba, miękka, pasywna, posiada arystokratyczne maniery, jest odklejona od rzeczywistości. Jej pełne seksualnego napięcia sceny ze Stanleyem Kowalskim wynikają z nierówności pomiędzy nimi. Stanley jest silny, męski, zwierzęcy, brutalny, nieokrzesany. W naszym heteromatriksie nierówność jest tym, co często wywołuje podniecenie – wie o tym każdy, kto kiedykolwiek zetknął się z pornografią. Ktoś jest dominujący, a ktoś uległy. Stary i młody. „Męski” i „kobiecy”. I choć sam Williams znał kiedyś prawdziwego Stanleya Kowalskiego, to czytanie tej sztuki w kluczu biograficznym należy stosować dosyć ostrożnie (jak podaje Maddison, z osobistych zapisków Williamsa, wynika, że wobec swoich seksualnych partnerów przyjmował role raczej dominujące).

Oczywiście, wielu gejów utożsamia się z Blanche. Widzi siebie jako Vivian Leigh i pożąda Marlona Brando. Docieramy tu jednak do podstawowego problemu gejowskich sublimacji i kultu diw, to znaczy – ukrytej mizoginii. Geje lubią utożsamiać się z kobietami, ale nimi nie są, a często o tym zapominają. Choć łączy ich to, że w patriarchalnej hierarchii społecznej zarówno kobiety, jak i geje są niżej niż heteroseksualni mężczyźni, to ich pozycja nie jest tożsama, a dystans między ich doświadczeniami i przywilejami duży. W dosadny sposób ujął to Richard Dyer, pisząc, że najbardziej problematyczną formą ekspresji gejowskiej mizoginii jest właśnie adoracja4. Geje uwielbiają fantazje o kobiecości, ale niekoniecznie kobiety same w sobie, prawdziwe kobiety nie są dla nich często tak interesujące. Miłość gejów do bohaterek wrednych, głupich, upokarzających siebie i innych jest, według badacza, także przejawem męskiej dominacji. Tylko trochę wstyd o tym mówić.

To dosyć przekonujące – ja także uwielbiam przede wszystkim te bohaterki, które zostały wymyślone przez mężczyzn. Lista filmów, dramatów, spektakli i książek, które zajmują miejsce w moim sercu to lista przede wszystkim męskich autorów. W tym sensie kult Blanche z Tramwaju... wpisuje się w ten porządek gejowskiej identyfikacji. Blanche zostaje zgwałcona i przechodzi malownicze załamanie nerwowe – geje uwielbiają kobietę, która się roztrzaskuje.

Wspomniany Stephen Maddison w swojej lekturze sztuki Williamsa zręcznie unika tej pułapki – przypatruje się relacjom między postaciami bardzo uważnie i większą wagę przykłada do tekstu, niźli do filmu Kazana. Według niego Blanche wcale nie jest postacią słabą – ostatecznie, stanowi ona dla Stanleya na tyle duże zagrożenie, że ten postanawia ją w drastyczny sposób wyeliminować. Blanche jest queer właśnie dlatego – cała jej postawa, jej swoboda seksualna, jej sposób bycia, jej inność i zalotność stanowi zagrożenie dla męskości Stanleya, którą ten buduje nie tylko poprzez popisy siły i dominacji, ale także za pomocą homospołecznych więzi ze swoimi przyjaciółmi (między innymi z Mitchem, za którego w pewnym momencie Blanche ma wyjść za mąż). Taka interpretacja w dużo większym stopniu pozwala uniknąć pułapki gejowskiej mizoginii, która niewątpliwie jest obecna w mechanizmie sublimacji. Ale, jak sądzę, nie jest jedynym powodem, dla którego geje uwielbiają postaci dojrzałych i złamanych kobiet. Ja na przykład kocham aktorki – nie tylko to, cograją, ale także j a k grają. I jak kształtują swój publiczny wizerunek. Są dla mnie artystkami, takimi samymi jak dramatopisarze i dramatopisarski, reżyserki i reżyserzy. Być może jest we mnie część mizoginiczna, niestety, ale jest też autentyczny zachwyt.

nz7_1957-m.zakrzewski-s.jpg

Maria Kuncewiczowa "Cudzoziemka", Teatr Polski w Poznaniu, 2021, reż. Katarzyna Minkowska, fot. Maciej Zakrzewski.

OGIEŃ KULTU
Jest znanym żartem, że o geju świadczy to jaką wybiera sobie diwę, w pewnych kręgach pełnią one tę samą funkcję co znaki zodiaku. Ja szczycę się tym, że urodziłem się tego samego dnia co Jane Fonda, bo kocham jej zmienność, pasję, hardość, próżność i siłę – choć najbardziej uwielbiam ją w rolach, gdy jest złamana i na granicy wytrzymałości (Czyż nie dobija się koni? na przykład). A ty? Do której diwy Ci najbliżej? Wolisz Cher czy Madonnę? Streep czy Close? Jandę czy Jankowską-Cieślak? Crawford czy Davis? Cielecką czy Ostaszewską? Może masz słońce w Callas, ale ascendent w Garland?

Trudno wyjaśnić dlaczego na obiekty kultu geje wybierają takie a nie inne diwy, bo też każda diwa jest inna (pomijam tutaj prosty argument, że geje mają po prostu lepszy gust niż reszta świata). Wspominany już Richard Dyer napisał całkiem pokaźne studium analizujące dlaczego Judy Garland była tak popularna wśród homoseksualistów – jakie elementy jej publicznej persony pozwalały na identyfikację i miłość ze strony gejowskiej publiczności5. Badacz pisze o emocjonalnym wykonywaniu piosenek – faktycznie, kto raz to usłyszał, nigdy tego nie zapomni. Judy śpiewa w taki sposób, że ma się wrażenie, że zaraz się wykrwawi. Każda emocja jest podkręcona, ma moc elektrowni. Ale, przekonuje Dyer, istotna była także jej „zwykłość”. Judy nigdy nie była klasyczną hollywoodzką pięknością, zaczynała jako aktorka dziecięca, potem przez długi czas grała dziewczyny z sąsiedztwa, zanim zaczęła dostawać role dojrzałych kobiet. Jej brak glamouru czynił ją bliską i dostępną. Podobnie jak uzależnienia od pigułek i alkoholu. Istotne było to, że upadała i się podnosiła; jej walka, come-backi były inspirujące i wzmagały chęć zaopiekowania się nią. Garland była także kampowa – niezwykle teatralna, łatwa do parodiowania, przesadzona i autoironiczna. Oczywiście, jej tragiczna śmierć nie pozostała bez wpływu na jej kult.

Nieco inaczej rzecz ujmuje Daniel Harris, który o kulcie diw napisał wyjątkowo inspirujący esej The Death of Camp: Gay Men and Hollywood Diva Worship, from Reverence to Ridicule6. Według niego, na koncertach Judy geje mogli stworzyć wspólnotę ludzi podobnych sobie – co w owym czasie w innych warunkach nie było możliwe. Geje kochali nie tyle Garland, co samych siebie. Gejowskie uwielbienie dla diw było, według Harrisa, sublimacją samouwielbienia. Kiedy ona śpiewała rozdzierające piosenki, geje mogli wzruszyć się własnym cierpieniem, odczuć rozkosz użalania się nad sobą (zresztą kto tego nie lubi, od czasu do czasu).

Harris opisuje to tak: zanim wydarzyły się zamieszki w Stonewall i społeczność LGBTQ+ zaczęła mieć większą sprawczość polityczną, kult diw był dla gejów źródłem siły. Miał działanie terapeutyczne. Geje utożsamiali się z diwami, by poczuć się lepiej, by się uwznioślić we własnym cierpieniu i czerpać moc do walki z ostracyzmem, nie za pomocą siły pięści, ale błyskotliwości, złośliwości, pozy. Utożsamienie z hollywoodzkimi gwiazdami pozwalało wynieść się poza pospolitość swojego homofobicznego otoczenia. Filmy, piosenki i diwy stawały się rodzajem kodu, stanowiły punkty odniesienia czytelne dla członków wspólnoty, cytaty z poszczególnych filmów były szyfrem, dzięki któremu można się było rozpoznać, zbliżyć. Ale nie jesteśmy już w Kansas.

Wszystko to, według Harrisa, zmieniło się wraz z queerowym aktywizmem, walką o prawa i emancypację, poszerzaniem pola reprezentacji, która nie była oparta na sublimacji. Geje wyrośli ze swoich idolek. A same idolki się zestarzały. Nieubłagany czas nadszarpnął ich dumną urodę, stały się coraz bardziej teatralne, sztuczne, kampowe. Jak pisze Harris, gejowski kamp uwielbia rozkład, dekompozycję, czerpie siłę ze śmierci glamouru, ze zdrady ideału dawnej piękności. Co, dodajmy, stanowi kolejny powód do użalania się nad sobą. Wygląd jest dla wielu gejów bardzo ważny, dla mnie także. Umiem, jak wielu innych, używać swojej seksualności jako waluty i broni – natomiast waluta będzie w obiegu, a broń będzie skuteczna, jak długo pozostanę atrakcyjny. Wiele bohaterek gejowskich klasyków także działa w ten sposób. Utożsamiam się w jakiejś mierze z Jane Fondą z Klute. Gdy oglądałem z przyjaciółmi Showgirls, usłyszałem, że jestem jak Nomi Malone, główna bohaterka tego filmu, grana przez Elizabeth Berkley (sprawdźcie sobie, to świetne filmy). Kiedyś moja uroda przeminie. Wtedy najwyżej wezmę substancję, jak Demi Moore w filmie Coralie Fargeat.

Koncepcja Harrisa, choć pociągająca, jest według mnie uproszczona – o ile faktycznie ciekawy jest związek kultu diw z przemianami społeczno-politycznymi, o tyle wcale nie uważam, by wraz z poszerzaniem pola emancypacji, ogień kultu zmienił się w kampowe zgliszcza. Przeciwnie, miłość do diw jest dalej dosyć powszechna i więziotwórcza. I pojawiają się nowe divy, istotne nie tylko dla cis-gejów, ale innych osób ze społeczności LGBTQ+ (Chapell Roan chociażby).

SÓL ZIEMI
Tadeusz Różewicz pisał

Lubię stare kobiety
brzydkie kobiety
złe kobiety
są solą ziemi7

– zgadzam się. Choć mnie bardziej niż Stara Kobieta (co wysiaduje) porusza Ewa z Wyszedł z domu, „kobieta czterdziestoletnia”, która przeczuwa swoją starość. „Dziś połknęłam czas / Te zegary idą we mnie”8. Kiedyś w internecie dostępna była realizacja telewizyjna Jerzego Jarockiego. Pamiętam jak wstrząsająco mówiła ten monolog Ewa Lassek, z tą charakterystyczną dla siebie goryczą i dumą. Ewa Guderian-Czaplińska analizując motyw starych kobiet w tekstach Różewicza pisała, że ten monolog jest „jednocześnie buntowniczy i pełen rozpaczy, jest głębokim wyznaniem miłosnym i wyznaniem beznadziei, jest złożony z pytań o śmiertelność duszy i ciała oraz ich związek z aktem rodzenia, dawania życia”9. Jest także osadzony w cielesności. Być może to także jest powód, dla którego bliżej mi do bohaterek niż bohaterów – w patriarchalnych scenariuszach były one często definiowane przez swoją cielesność, zmysłowość, a są to sfery w moim życiu dużo ważniejsze niż intelekt czy moralność (jakkolwiek te dwie ostatnie też są istotne).

Gdy zacząłem się zastanawiać nad tym, dlaczego ja i wielu innych gejów kocha dojrzałe kobiety, stare kobiety, bałem się znalezienia odpowiedzi – obawiałem się, że, jak to często bywa, wiedza odbierze mi przyjemność. Ale tej zagadki nie da się prosto rozwiązać, tak jak innych pułapek reprezentacji i identyfikacji.

To z czym się utożsamiamy wynika z kultury w jakiej żyjemy, z naszych doświadczeń, z naszych fantazji i upodobań, z naszego gustu. Być może chodzi o to, że lubię się nad sobą użalać. Albo przyczyna leży w moim promiskuityzmie lub w przerażeniu własną starością. Może chodzi o moją przeszłość, trudne relacje, które kładą się cieniem na moim doświadczaniu świata. Chodzi pewnie także o seks, próżność i poczucie winy. O pierwsze ważne doświadczenia estetyczne. O aspiracje.

Podejrzewam, że suma tych elementów może ujawnić prawdę. Ale ja nie chcę realizmu, chcę magii.

  • 1. Renata Lis Moja ukochana i ja, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2023, s. 221.
  • 2. Grażyna Stachówna Trzy dwory. O Pannach z Wilka – prawdziwych, literackich i filmowych, Universitas, Kraków 2025.
  • 3. Stephen Maddison Fags, Hags and Queer Sisters: Gender Dissent and Heterosocial Bonds in Gay Culture, Palgrave Macmillan, London 2000.
  • 4. Richard Dyer Gay Misogyny, w: tegoż The Culture of Queer, Routledge, London 2002.
  • 5. Richard Dyer Judy Garland and Gay Men, w: tegoż Heavenly Bodies. Film Stars and Society, New York, Routledge 2004.
  • 6. Daniel Harris The Death of Camp: Gay Men and Hollywood Diva Worship, from Reverence to Ridicule, “Salmagundi”, nr 112/1996, s. 166-191.
  • 7. Tadeusz Różewicz Opowiadanie o starych kobietach, w: tegoż Poezja 2, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988, s. 188.
  • 8. Tadeusz Różewicz Wyszedł z domu, w: tegoż Teatr 1, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988, s. 327.
  • 9. Ewa Guderian-Czaplińska Połknięty czas. Stare kobiety w dramatach Różewicza, „Pamiętnik Teatralny” nr 3-4/2013, s. 109.

Udostępnij

Stanisław Godlewski

jest adiunktem w Instytucie Sztuki PAN, redaktorem „Pamiętnika Teatralnego”, wykładowcą Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, krytykiem teatralnym.