godzilla_1954.jpg

Możliwość potwora
Zawsze oglądając filmy o Godzilli, myślę o ludziach, którzy nie są ich głównymi bohaterami, to znaczy nie zajmują się opracowywaniem rządowego planu pacyfikacji potwora za pomocą nowoczesnych technologii albo nie realizują wobec niego prywatnej krucjaty zemsty. O ludziach wsiadających do kolejki miejskiej, której wagon Godzilla zdejmuje z torów i miota nim wściekle w znajdujący się nieopodal budynek, albo o ludziach siedzących w tym budynku i ich twarzach zastygniętych w szoku zbyt potężnym, by mógł uruchomić w nich impuls ucieczki. Czy ci ludzie jedząc rano śniadanie w swoich mieszkaniach, dyskutują z partnerami o tym, że dawno już nie było ataku potwora i ciekawe, czy w związku z tym niedługo będzie? Czy o jego spodziewanej aktywności informuje się w osobnym segmencie wiadomości albo w ostatniej części programu poświęconego pogodzie? Czy nie są skłonni inwestować w mieszkania położone w miejscu, gdzie potwór ostatnio zaatakował? A może wręcz przeciwnie – powołując się na zasadę prawdopodobieństwa, uważają, że niemożliwe jest, aby uderzył dwa razy w to samo miejsce?
Interesuje mnie, co to znaczy żyć w świecie, w którym istnieje możliwość pojawienia się potwora, w którym oprócz konfliktów zbrojnych, klęsk żywiołowych, epidemii, katastrof ekologicznych i wybuchów wulkanów, mogłoby nam się przydarzyć nagłe zrujnowanie wodociągów przez potwora wodnego albo nagłe zrównanie trzech dzielnic z ziemią przez kogoś o pięściach King Konga. Zastanawiam się, jakie znaczenie miałaby taka różnica – że wodociągów nie zniszczyło trzęsienie ziemi, a trzech dzielnic brutalny atak bombowy, tylko właśnie potwór. Potwór jako istota obdarzona sprawczością i wolą musiałby znaleźć jakieś miejsce w ludzkiej ekonomii politycznej, a jego siła powinna stać się czynnikiem branym pod uwagę, tak jak bierze się pod uwagę możliwość wystąpienia w danym miejscu określonego kataklizmu. I tak pojawienie się potwora mogłoby być wykorzystywane do posądzania rządzących o niekompetencję, a nawet spekulowania przez posłanki partii opozycyjnej na temat ukrytych powiązań potwora z zachodnimi mocarstwami. Debatowano by o tym, jaki procent PKB powinno się przeznaczać na działania związane z możliwością potwora. Jednostki badawcze prawdopodobnie lobbowałyby za utworzeniem dodatkowych programów grantowych, które pozwalałyby lepiej poznać cykl dobowy potwora, jego metody komunikacji, zależność jego aktywności od pola magnetycznego i warunków atmosferycznych. Być może dodatkowych funduszy zażądałoby wojsko. Problem podziału pieniędzy narastałby prawdopodobnie do momentu, w którym nieuchronnie zmniejszono by budżet na kulturę.
Czy to sprawiedliwe? Prawdopodobnie nie. Ale istnieje niewielka szansa, że politycy wzięliby pod uwagę, że możliwość potwora jest nie tylko wyzwaniem organizacyjnym i ekonomicznym, ale także poznawczym. A sztuka jako dziedzina odwołująca się zarówno do ludzkiej emocjonalności, jak i procesów poznawczych, mogłaby odegrać doniosłą rolę w akomodacji zbiorowej wyobraźni do możliwości potwora. Kryzys klimatyczny, który jest przecież w znacznej mierze kryzysem wyobraźni, niczego nas nie nauczył w kwestii inwestowania w te dziedziny, które są w stanie tę wyobraźnię przekształcać. Z dala od wielkiej polityki toczyłoby się życie ludzi, których historie mogłyby zostać niespodziewanie naznaczone przez pojawienie się potwora. Uczyliby się od osób żyjących w rejonach aktywnych sejsmicznie korzystania z naczyń innych niż ceramiczne, czyli takich, które nie tłuką się za każdym razem, kiedy wypadają z szafek. Ćwiczenia ewakuacyjne przeprowadzano by z dużo większą powagą i częstotliwością. Architekci musieliby brać pod uwagę inny rodzaj przeciążeń niż te, które uwzględniali w swojej pracy do tej pory, a projektanci miejskiej audiosfery dostosować swoje działania do nowych wyzwań – to już nie tylko stałe, jednostajne zanieczyszczenie hałasem, ale również nagłe intensywne wzrosty głośności. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy grałaby dla dzieci, które odniosły obrażenia w wyniku ostatniego ataku. W rodzinnych albumach zachowywano by zdjęcia dokumentujące ślady potwora wtopione w tkankę miejską, żeby można je było pokazywać ku przestrodze kolejnym pokoleniom. Na nic jednak chyba taka przestroga, bo przecież nie istnieje taka prewencja, która byłaby w stanie ochronić nas przed powrotem potwora i jego skutkami. W możliwość potwora wpisana jest przecież jego nieprzewidywalność i nieobliczalność skutków objawienia się pełni jego siły.
Niewykluczone, że ku rozpaczy i przerażeniu większości społeczeństwa rozwinęłyby się też wobec potwora postawy fanowskie, których publiczne performowanie musiałoby być z czasem uregulowane prawnie. Czy byłoby legalne? A może pozostałoby w szarej strefie (flagi z wizerunkiem potwora na balkonie wywiesić nie można, ale do piwnicy nikt nie będzie zaglądał w poszukiwaniu memorabiliów związanych z jego przeszłymi atakami)1? Z pewnością nie byłoby zgody co do tego, czy życie potwora jako istoty rzadkiej, choć niezagrożonej wyginięciem (bo trudnej do pozbawienia życia), powinno podlegać ochronie i na jakich zasadach. Media społecznościowe obiegałyby wykresy pokazujące, jakie koszty wiążą się z walką z potworem, jakie z naprawą szkód wywołanych jego atakami, jakie z rozwojem sektora działań badawczych oraz usług. „Trzeba z tym skończyć!” mruczano by gniewnie, oglądając wiadomości, ale nie do końca wiadomo byłoby – skończyć z czym?
Uporczywie poszukuję takich aspektów rzeczywistości, które musiałyby się zmienić ze względu na możliwość potwora, takich luk w społecznych i politycznych urządzeniach, w które można by wprowadzić nowe rozwiązania.
Mój eksperyment myślowy ponosi jednak fiasko. Wychodzi na to, że byłoby tak samo jak jest, tylko czasami trochę gorzej. A pewnie dodatkowo czyjeś „gorzej” robiłoby komuś innemu „lepiej”. Niemożliwość przewidzenia kolejnych ruchów potwora i trudność zaprzęgnięcia go do realizacji niecnych celów dla bezpośredniego czerpania zysków z jego działalności, zostałaby pewnie zamortyzowana przez różne strategie pośredniego czerpania zysków, na przykład polisy od zniszczeń i negatywnych skutków psychicznych życia wobec możliwości potwora. Albo budowa drogich, ale bardzo wytrzymałych schronów w rejonach miejskich szczególnie narażonych na atak.
Wobec tego myślę teraz o potworze, ale nie w taki sposób, do jakiego prowokuje oglądanie filmów o potworach. Myślę o potworze, który nie pojawia się „nagle, znikąd”, a potem znika, żeby można było odbudować zniszczenia. Tylko o takim potworze, który uczyłby się ludzkich sposobów walki z nim i doskonalił swoje metody, czerpałby radość z określonych form niszczenia (na przykład burzenia budynków sakralnych? miażdżenia samochodów?), nie zgodziłby się na funkcjonowanie na marginesach ludzkich terytoriów, ale zawalczyłby o takie spośród nich, które by mu najbardziej odpowiadało. Chciałabym, żeby nie dał się nigdy zaprząc do służenia ludzkim porachunkom, a jeśli komuś już by się wydawało, że może wykorzystać potwora przeciwko innym, to on nagle zwracałby się przeciwko temu, kto próbował żerować na jego sile. Jego siła mogłaby być zawsze niezależna, w najbardziej radosny i przerażający sposób.
Wyobrażam sobie, że sianie zniszczenia mogłoby mu się kiedyś znudzić i wtedy na przykład przepływałby tylko wzdłuż brzegu nadmorskiego miasta, świetnie zdając sobie sprawę z tego, że właśnie stawia w nim wszystkie służby na baczność. Potem wracałby do swojego habitatu i śmiał się w duchu. Bo przecież powstrzymanie się od ataku też jest w spektrum jego możliwości.
- 1. Zob. Zuzanna Berendt, Agata Siniarska, rat milk, Strefa zero, "Dialog" nr 5/2024.