rewizor.jpg

Chlestakow przejął władzę
Jesienią 1980 roku w Starym Teatrze odbyła się premiera jednej z najosobliwszych interpretacji Rewizora, jakie zdarzyło mi się widzieć. Zmieniono Gogolowi zakończenie. Niejaki Ziemlanika, prezes sądu a tak naprawdę jeden z szarych, potulnych urzędasów, doczekawszy swojej szansy wyskakiwał z szeregu, odsuwał złamanego i skompromitowanego Horodniczego, przejmował władzę nad miasteczkiem. To, do czego teatr chciał się odnieść, było jasne dla każdego: parę tygodni wcześniej, chwilę po gdańskich strajkach, Polska Zjednoczona Partia Robotnicza właśnie tak podziękowała była Edwardowi Gierkowi, wybierając na I sekretarza (takiego ówczesnego prezesa) mało znanego, bezbarwnego Stanisława Kanię. Przecieraliśmy oczy zdumieni dosłownością i, by tak rzec, ociężałością tej paraleli; Jerzy Jarocki przyzwyczaił nas do subtelniejszych, bardziej wyszukanych znaków. Usprawiedliwieniem była rosnąca gorączka czasów pierwszej Solidarności, tej prawdziwej. No i to, że nie chodziło o aluzje personalne i kabaretowy odbiór. Całym spektaklem, z poprzesuwanymi akcentami (na przykład ze zredukowaniem sprawczości tamtego Chlestakowa do zera) Jarocki próbował oświetlać samo-się-nakręcające mechanizmy ówczesnej władzy, jej nicość i jej siłę.
Artur Pałyga też mówi o mechanizmach. Nie interpretuje Gogola, tylko go parafrazuje, pisząc swoisty sequel, Rewizor po dwudziestu latach. Próbuje uchwycić w metaforze obrazek sprzed naszych dzisiejszych, wytrzeszczonych ze zdumienia oczu. Na którym Chlestakow ma już mandat do sprawowania władzy. I nie musi się hamować ani niczego udawać. Może rządzić jawnymi groźbami, bezczelną demagogią, chamstwem stupajki, prymitywną manipulacją, metodami, które powinny mierzić, tak bardzo nadużyła ich tamta władza – ta, którą portretował Jarocki. Może z rozkoszą prowokować, napuszczać ludzi na siebie, uruchamiać ich najniższe, najbardziej kanaliowate instynkty, licząc – zapewne niestety bezpodstawnie – że, jeśli będzie trzeba, zawsze nad nimi zapanuje. A postarzały i spsiały Horodniczy, który z pewnością nie zasługuje na przyjęcie w poczet świętych, który ma wiele za uszami, który zbudował świat pełen zła poplątanego z dobrem, bardzo mało rajski, niefundowany jednak na jednoznacznej nikczemności – ten Horodniczy patrzy na tryumfującą butę nowego porządku bezsilnie i gorzko.
Nie ma u Pałygi słynnej frazy „Z czego się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie”. Być może dlatego, że nikt się nie śmieje.