Musimy porozmawiać

W numerach
09 Maj, 2025
Kwiecień
2025
4 (818)

Z Agnieszką Jelonek rozmawia Ewa Hevelke

Norman Freeman nie jest twoim pierwszym dramatem.

Dawno temu napisałam tekst, którego czytanie odbyło się w Laboratorium Dramatu. Brałam też udział w warsztatach Sztuka Dialogu nad Wigrami, które wtedy organizował Tadeusz Słobodzianek. Poznałam tam Magdę Fertacz, Gosię Sikorską-Miszczuk, Danę Łukasińską. Potem pracowałam jako producentka przy realizacji jednej ze sztuk Roberta Bolesty w reżyserii Aldony Figury. To był intensywny, ciekawy czas. Jednak to pisanie prozy okazało się dla mnie bardziej naturalne.

Co osoba, która tak precyzyjnie operuje opisem, znajduje w przestrzeni, gdzie słowa trzeba kondensować i myśli skracać do dialogu?

Historia Normana Freemana od razu wydała mi się bardzo „dialogowa” – relacje między bohaterami budują się przede wszystkim poprzez rozmowę. Pierwszym impulsem było doświadczenie znajomego, który powiedział mi, że aby okiełznać chorobę afektywną dwubiegunową, „musiał zamieszkać po stronie depresji”. Konsekwentnie, wspomagając się farmakoterapią i ciężką pracą, trzymał się decyzji, żeby nie wejść w tę przestrzeń swojej osobowości, w której czuł się – no, cóż – wspaniale. W manii był zdrowy i atrakcyjny, miał wrażenie, że jest królem życia, którego wszyscy kochają i któremu sprzyja szczęście. Ten wybór wydał mi się bardzo pojemną metaforą, również dojrzewania.

Stworzyłaś nie tyle Normana Freemana, ile wielowątkową postać złożoną z osób, które tytułowego bohatera otaczają.

W tym jednym ciele spotykają się: Krystyna, Cristina, ojciec, a raczej jego atrapa oraz inne osoby ze świata zewnętrznego, spoza rodzinnego kręgu. Centralnym punktem jest Norman, a wokół niego, jak na karuzeli, kręcą się pozostałe postaci.

Normana widzę w procesie dojrzewania. Nie rozwinął się w postacie kreowane przez aktora Morgana Freemana, którego znamy z emblematycznych ekranowych kreacji: dobrego Saracena, przyjaciela Robin Hooda, mądrego detektywa, który nie da się zwieść pozorom, lub pogodzonego ze swoim losem więźnia Shawshank.

Norman pozostał taką jakby dwoistą formą dziecięcą, która boksuje się ze sobą i ze światem. Ważne dla mnie było to, by pokazać, że proces dojrzewania polega na wewnętrznej rywalizacji między cząstkami osobowości, które ciągną w różne strony. Te bardziej atrakcyjne głosy mogą być jednocześnie destrukcyjne. Praktyczne, mądre i nudne aspekty naszych osobowości często natomiast czują presję ze strony otaczającej nas kultury, która hołubi dorosłe dzieci, ludzi, którzy cały czas się bawią, są w pędzie, pozostają zawsze atrakcyjni i młodzi.

Są „free”.

W mojej głowie prawie cały czas trwa dialog między Normanem a Freemanem, o podobnych doznaniach opowiadają mi też znajomi. Przez niemal cały czas prowadzimy narrację wewnętrzną, od której próbujemy się uwolnić. Jeśli się nam to uda, możemy sobie pogratulować. Jednak często, zwłaszcza w  momentach dokonywania wyboru, rozmowa wraca. Wtedy mamy w środku co najmniej dwa głosy, a czasami sześć.

Zaopiekowałaś się Normanem. Trzeba było stworzyć mu dom, więc stworzyłaś Krystynę, matkę, która „daje radę”.

„Dawanie rady” wyrzuciłabym ze słownika, bo to przebrany za bohaterkę wewnętrzny opresor kobiet. Często uważamy, że „dawanie rady” to nasze główne zadanie. Tymczasem, kiedy przestajemy sobie radzić, nierzadko stawiamy pierwszy krok w stronę zrobienia czegoś prawdziwego ze swoim życiem. Wracając do Krystyny, mam już trochę dość obecności toksycznego rodzica w tekstach, które czytam. Szczególnie dotyczy to toksycznej matki. Mam ochotę literacko uwolnić ją od poczucia winy. Może następnym razem tak zrobię.

Krystynę chciałam przynajmniej usprawiedliwić. Ona prowadzi swoją własną wojnę. To walka, której nie podjęła, bo urodziła dziecko, a potem została samodzielną matką. Musi grać w wyparcie swojej Cristiny, wymazywanie jej, dlatego ciągle do niej strzela.

Krystyna niewiele ponad wyprasowanie kantów w podkoszulkach może zrobić dla swojego dziecka. Tak ciepło o nim mówi, Normanek. Jest obecna, choć nie może dać mu ani rady, ani wsparcia. Jest tam też tekturowo obecny Ojciec.

Żeby wiedzieć więcej o swoim bohaterze, musiałam go zapytać, skąd przyszedł. Jaki wzór męskości ma Norman? Nie mogłam tego odnaleźć. Ojca tam po prostu nie było: ani pijącego, ani agresywnego. Był nieobecny. Zobaczyłam Normana jako bohatera mierzącego się ze stereotypem mężczyzny, który zawsze działa. Jak w takim człowieku mieści się obraz faceta pogrążonego w smutku, bezczynnego?

Obok Normana pojawia się w pewnym momencie osoba, która go wspiera i opiekuje się nim. Dlaczego Dziewczyna ma na imię Ostryga?

Ona jest figurą zagrożenia dla związku Normana i Freemana, jakkolwiek ichrelację interpretujemy. Ostryga pozwala Normanowi rozpaść się, ale potem go zbiera i kładzie na kanapie. Jest, moim zdaniem, figurą miłości prawie idealnej, która jednak nie gwarantuje szczęśliwego zakończenia. Ostryga była imieniem, które spadło na mnie w momencie pisania i zostało. A jak ty je interpretujesz?

Ostryga ma w sobie zapisany skarb. Piasek, który w niej pracuje, sprawia ból. Jednak z tego bólu pojawia się perła. Ostryga jest też dobrem luksusowym.

Tak, Ostryga niesie w sobie jakąś ogromną wartość. Nie realizuje wizji związku z Instagrama. Chociaż ma to swoją cenę: koncentrując się na Normanie, odsuwa się od samej siebie.

Z drugiej strony pojawia się Osoba – niezdecydowana, cudownie wpasowująca się we wszystkie scenariusze. Czysta potencjalność, wypełniająca przestrzeń relacji. Tylko dlaczego ono potem nazywa się Denver? Jak miasto rodzinne Carringtonów i Colbych z serialu Dynastia?

Znowu rozmawiamy o imionach, które spadają na kartkę i są. Chciałam, żeby to imię było absurdalnie przezroczyste i odlotowe. Denver ma w sobie coś na poły buddyjskiego, jest obserwatorem, który nie staje po żadnej ze stron. Denver jest osobą, w której szukamy ulgi od bycia w  ciągłej narracji, w przymusie wyboru, ale ono (Denver) nie istnieje.

To Osoba powiedziała do Freemana chyba najbardziej uwalniające słowa: „nie musisz spierdalać przed wszystkim, zawsze”.

To, że decyzje nie zawsze muszą być podjęte, to jest ta ulga, której szukam. Też chciałabym nie musieć podejmować sześciuset decyzji dziennie.

Tymczasem Norman w pewnym momencie mówi: „musimy porozmawiać”. Ten przymus jest bardzo brutalnym elementem relacji społecznej, w świecie, który opiera się na mówieniu do siebie. Tymczasem piszesz o sprawach, o których najlepiej jest czytać samemu dla siebie i ze sobą.

Chciałam pograć z estetyką seriali codziennych, gdzie wszystko musi się realizować w rozmowie. „Musimy porozmawiać” to często sygnał, że zaraz „będą emocje”. Paradoks polega na tym, że literacko rozmowa działa, kiedy bohaterowie kłamią, najlepiej nieudolnie. W moim dramacie maszyną do rozmowy jest Freeman, Norman się zmusza do interakcji, jego środowiskiem jest milczenie i słuchanie.

Dobrze jest mieć kogoś, kto pełni funkcję „frontmena”.

Jeśli ten tekst będzie wystawiony, bardzo chciałabym, by ktoś zadbał o równoważność postaci Normana i Freemana. Norman nie jest atrakcyjny – nie lubimy się smucić. Rozumiem, że nasza rzeczywistość jest tak skonstruowana, że oczekuje się od nas nieustannych fajerwerków. To jest niemal społeczne zobowiązanie, żeby je produkować. W ten sposób udowadnia się swoją użyteczność w kształtowaniu świata. Odwagą jest nie brać udziału w tym jazgocie, tylko zatrzymać się, posłuchać, spojrzeć i się odciąć.

Norman Freeman znalazł się w finale Nagrody Dramaturgicznej im. Tadeusza Różewicza oraz Nagrody Miasta Bydgoszcz Aurora, gdzie miał swój performatywny pokaz – szkic sceniczny.

Tak, zrealizował go, z aktorami i aktorkami bydgoskiego teatru, Michał Kotański. Ostatnio zgłosiła się też do mnie Karolina Kowalczyk z Nowego Teatru z  informacją, że w ramach warsztatu z młodymi osobami przygotują premierę tekstu. Ponieważ grać będą same dziewczyny, zrobią adaptację. Historia będzie o Normie Fridzie, a Ostryga będzie Małżem. Bardzo mnie cieszy pojemność tej metafory, bo reżyserka mówiła mi, że aktorki znalazły w dramacie obraz, który odzwierciedla je same. Napisała, że robią spektakl o „obłaskawieniu dwoistości i niespójności człowieka, szczególnie młodego”. Czyli o dorastaniu!

Funkcjonujemy w przestrzeni społecznej, w której nadwrażliwość jest stanem powszechnym, przez co staje się przezroczysta.

Próbujemy się jakoś znieczulić na okalający nas jazgot, przed którym nie ma ucieczki. O tym jest opowieść o babci Denver. Kiedyś, w innym systemie, marzenia były oficjalnie nieosiągalne i przez to, paradoksalnie, nie destabilizowały naszej strefy komfortu, funkcjonowały obok życia, które toczyło się swoim rytmem. Teraz wkładamy ogromny wysiłek w komfort nieuczestniczenia. Komfort bycia w chorobie, a nie udawania wiecznego okazu zdrowia.

Udostępnij

Agnieszka Jelonek

pisarka, autorka opowiadań i scenariuszy. Studiowała socjologię oraz podyplomowe studium scenopisarstwa w PWSFTviT w Łodzi. W 2015 roku zadebiutowała zbiorem opowiadań Babidło. Jej powieści były dwukrotnie nominowane do Nagrody Literackiej Gdynia. Za książkę Koniec świata, umyj okna (Fundacja Literatury im. Henryka Berezy, 2015) otrzymała Nagrodę Literacką Miasta Radomia. W 2024 roku opublikowała powieść West Farragut Avenue (Cyranka).