dziewczeta-z-nowolipek-19-1-f-362-9.jpg

„Dziewczęta z Nowolipek”, reż. Józef Lejtes, 1937. Fot. fotos do filmu

Gdyby jednak rozkwitnąć

Alicja Nauman, Justyna Szklarczyk
W numerach
Maj
2023
5 (798)

Widzisz, ani ty, ani ja nie potrafimy zamknąć oczu i puścić się na całego, ani też żyć jak należy, przykładnie. Tu nam za ciasno, za głupio, za ordynarnie, a tam, w tym nowym, lepszym świecie – za mądrze, za chytrze, za fałszywie. I tu źle, i tam źle – wszędzie źle i wszędzie nieswojo. Gdy się w życie wchodzi z takim bagażem jak my, to akurat wystarczy na rynsztok. 1

Pisanie o Dziewczętach z Nowolipek zaczniemy od afektów własnych i cudzych, od zachwytu nad powieścią i wielkich nadziei dotyczących filmowych adaptacji2 – wzmocnionych przez entuzjastyczne teksty współczesnych badaczek – po wielkie rozczarowanie nimi i stupor, jaki nam towarzyszył przy okazji oglądania wersji Teatru Telewizji3. Będziemy więc czytać powieść Poli Gojawiczyńskiej i oglądać kolejne jej warianty po swojemu, ze wszystkimi naszymi podnietami związanymi z byciem „uważną kolekcjonerką rytuałów kobiecej zmysłowości”4, choć bliżej nam w nazywaniu siebie (i po prostu) do lesbijek-pensjonarek tropiących w tekstach kultury homoerotyczne pożądanie.

„W 1914 roku Gojawiczyńska wysłała Zapolskiej swój «pensjonarski kajecik», z prośbą o ocenę i w odpowiedzi uzyskała od mistrzyni między innymi pochwałę: «Pani doskonale widzi» […]”5. W dylogii warszawskiej, na którą oprócz Dziewcząt… składa się Rajska jabłoń6, powieściowa Bronka także widziała, Franka miała zdolności pisarskie, Cechna wieczne nienasycenie a Kwiryna sklep; ojczyzną ich były Nowolipki, „dzielnica warsztatów stolarskich i tokarni żydowskich”7, gdzie laufrowały po i stamtąd w poszukiwaniu życia. Drukowane w 1934 roku na łamach „Gazety Polskiej”, a rok później wydane w formie książkowej Dziewczęta z Nowolipek stały się szybko dziejowym bestsellerem Gojawiczyńskiej, nagrodzonym nagrodą literacką miasta Warszawy8, przede wszystkim jednak czytanym, wznawianym i reinterpretowanym w kolejnych jej przed- i powojennych ekranizacjach. Ale – jak zauważa Agata Araszkiewicz – „poczytność i popularność mogą być niebezpiecznymi atutami dla książki napisanej przez kobietę”, bo – jak „poważny krytyk skwitował gromkim śmiechem – literatura popularna nie może być wielka”9. Choć chcemy widzieć Gojawiczyńską w łańcuchu tradycji kobiecej prozy w Polsce i jako spadkobierczynię „empatycznych obserwatorek marginesu życia”10, to zostawiamy ten spór badaczkom i krytykom. Nas szczególnie będzie interesować to, co w tekstach dotyczących twórczości Gojawiczyńskiej zazwyczaj umyka lub pojawia się rozłącznie: splot klasowości, seksualności i materialności, a przy tym umiejętność przedstawiania życia z całą jego ambiwalencją. Zaczniemy jednak od tytułowej dziewczęcości, chociaż bliżej jej naszym zdaniem do, coraz częściej wyróżnianej zarówno przez kulturę, jak i akademiczki, dziewczyńskości.

„Nieznanymi ulicami”

„Tu [na Nowolipkach] doznałam wielkiej, cennej przyjaźni dziewczyńskiej. A nade wszystko tu wzrastałam w dobie niewoli tak wolna wewnętrznie […]”11. Gojawiczyńska, podobnie jak powieściowa Bronka Mossakowska, pochodziła ze stolarskiej rodziny z Nowolipek, relegowana ze szkoły ze względu na wydarzenia 1905 roku uczęszczała na tajne komplety, a na początku I wojny światowej została porzucona przez uciekającą na wschód rodzinę. Dziewczęta z Nowolipek można więc czytać w kluczu wspomnienia pisarki z jej nastoletniości. Stąd też może nieustająca świeżość, a zarazem radykalność portretowanej w latach trzydziestych dwudziestego wieku dziewczyńskości, która zasadza się w braniu na serio wyzwań i problemów przypisanych temu szczególnemu okresowi w życiu. Ten krótki moment Gojawiczyńska określiła jako stan pomiędzy, bycie już nie i jeszcze nie, jako intensywne i jednoczesne doświadczanie świata i siebie. Jednoczesność wyraża się w Dziewczętach… w paradoksalnych sąsiedztwach: mroku, samotności i bólu z naiwnością i dziecinnością, pragnieniami i seksualnością ze śmiechem i egzaltacją. „Następuje wtedy denaturalizacja bycia w świecie, ten proces polega na wynurzeniu się i powtórnym zanurzaniu się w świecie pełnym własnych fantazji przy jednoczesnym wchodzeniu w obszar rządzący się prawami językowymi, obyczajowymi, społecznymi” – pisze o dziewczyńskości Monika Rudaś-Grodzka. Ta konieczność negocjowania ze światem zewnętrznym nie unieważnia osobności tego momentu, a jedynie uwydatnia sferę potencjalnych napięć. Powieść Gojawiczyńskiej można uznać za realizację postulatu badaczki, by widzieć w dziewczyńskości okres „charakteryzujący się pełną entelechią, która z wejściem w dorosłość traci swoją niepowtarzalną wartość, nigdy przy tym nie znikając”12.

Tytuł powieści zapowiada, że dla Gojawiczyńskiej przeżywanie dziewczyńskości będzie nierozerwalnie związane z byciem w mieście. Bronkę, Jankę, Kwirynę i Franię poznajemy podczas wyprawy na Chłodną; mają się dowiedzieć u tokarza, co z nogami do stołu. Wysłane przez dorosłych, będąc w sytuacji podwójnej podległości – ze względu na wiek, ale też klasę społeczną (nie one będą jadły przy tym stole) – korzystają z okazji i wchodzą przygodnie w pozycję flâneurek. Na chwilę zapominają o celu tej pierwszej wyprawy poza Nowolipki, gubią się i laufrują, zupełnie inaczej niż Joasia, „panna z dobrego domu” i bohaterka Kartki miłości Emila Zoli, która miasto Paryż mogła jedynie obserwować z góry, z okien dostatnie urządzonego mieszkania13. Równocześnie ciężkie nogi od stołu, można odczytywać w warstwie symbolicznej jako ciało obce zaimplementowane przez społeczeństwo, będące tym, co bohaterki ogranicza i spowalnia. Nie unieważnia to jednak całego zestawu emocji i wrażeń, ich podniecenia, poczucia obcości i strachu:

Na skwerze leżał jeszcze brudny śnieg, zimny wiatr wypadł z Karmelickiej i Leszna, na skrzyżowaniach ulic zakręcił dziewczętami, spódnice załopotały, warkocze wzniosły się i spłynęły za plecami. […] Och, właśnie ten wiatr! Przez ten wiatr poczuły nagle głód i pragnienie, na cokolwiek spojrzały, łaknęły tego. Chciały jeść groch z koszyka starej Żydówki, chciały porozmawiać z panią Ziemską. Można by też dowiedzieć się, co będzie w sklepie na rogu? Czy nie wpaść na chwilę do szkoły? Jakże wygląda sala, pusta? Ławki, bez dziewcząt? (s. 13-14).

Wiatr popycha ciało i wzrok, dezorientuje, otwiera na nowe i odurza, wreszcie budzi pragnienie, od teraz chce się więcej i szybciej. Za konstytutywne dla dziewczyńskości u Gojawiczyńskiej wydaje się poznanie równocześnie cielesne, intelektualne, ale też sprowadzające się do tego, co społeczne, z naciskiem jednak na wszystko to, co zmysłowe.

w miarę jak się posuwały w głąb, w stronę Żelaznej, wahające się i baczne, uczuły jakiś prąd, który je porywał, usłyszały ogromny głos, który je popędzał. Nie mogły już zawrócić, wszystko pędziło naprzód, nic nie biegło w stronę Nowolipek, tylko naprzód, przed siebie, w głąb (s.15).

Ekscytację i przyjemność zastępuje niepokój, wiatr, będący przyjazną zapowiedzią wolności, zamienia się w zasysający tłum, który przejmuje nad nimi kontrolę. Ciągle jeszcze Nowolipki jawią się jako bezpieczna przestrzeń, ciągle jeszcze jest dokąd wracać. Wyprawa na Chłodną otwiera jednak dziewczęta na pragnienie, po wszystkim dzielą się w powieści landrynkami, które Kwiryna „wyjęła z kieszeni spódniczki, zlepione od gorącego sąsiedztwa ciała, tak że ledwie można było odłączyć je od papieru” (s. 15). To zestawienie pragnienia, zlepienia i  dziecięcości w ekranizacji Sass zostaje zastąpione dorosłym „apetytem na jabłka”14, u Lejtesa zaś dziewczęta jedzą drożdżówki.

dziewczeta-z-nowolipek-19-1-f-362-26.jpg

„Dziewczęta z Nowolipek”, reż. Józef Lejtes, 1937. Fot. fotos do filmu

Ruch u Gojawiczyńskiej podlega zwielokrotnieniu; jest jednoczesnym przemieszczaniem się po trajektorii poziomej, cielesnej i przestrzennej, jak i pionowej, związanej z ruchem na drabinie społecznej. Dziewczęta z Nowolipek to w dużej mierze powieść o chodzeniu i bieganiu: do kiosku po sensacje związane z Barbarą Ubryk (Kwiryna), do czytelni w oczekiwaniu na spojrzenie Pani (Frania) czy do Zachęty, gdzie Bronka nie znajduje słów „dla tej piękności świata, dla tego niewysłowionego błękitu i pogody”15. I jeszcze do Ogrodu Saskiego, tego symbolicznego progu pomiędzy Nowolipkami a Śródmieściem, dzieciństwem a dorosłością. To tam po raz pierwszy zauważą różnice między ubraniem swoim a bogatszych rówieśniczek; stamtąd też Franka ucieka zgwałcona przez starego aktora. Coraz dalsze wędrówki bohaterek z większym nasileniem przypominają o splocie genderu, wieku i klasy społecznej. Ale odległe spacery to też zaskakujące odkrycia, jak wtedy gdy między brudnymi kamienicami trafiają na niesamowite w swej bujności ogrody: „zdawało się, że od dawna nie przeszła tędy stopa ludzka, wszystko rosło i zakwitało gwoli sobie, ocienione przepysznymi konarami kasztanów. Niezmącona, tajemnicza, cisza…” (s. 178).

To stosunkowo wierne odtworzenie topografii dawnej Warszawy przez Gojawiczyńską przez lata nie zapewniało jej miejsca w kanonie „pisarzy warszawskich” (niewzruszona trójca Prus, Tyrmand, Białoszewski), z pewnością niesłusznie. Pozostaje oczywiście pytanie, na ile powieściowe Nowolipki są Dzielnicą Północną, bo, jak zauważa Jacek Leociak „czytelnik nie domyśliłby się, że bohaterowie żyją w okolicach zamieszkanych «przeważnie przez ludność żydowską», jak podaje przewodnik z 1910 roku. Obecność Żydów jest w obu powieściach [Dziewczętach z NowolipekRajskiej jabłoni] zaznaczona śladowo i najczęściej nie wychodzi poza ujęcia schematyczne, czysto stereotypowe”16. U Gojawiczyńskiej czuły, ale skrótowy opis rodziny Rubinrot uchodzi niestety za reprezentację żydowskiej większości. Przy złych intencjach charakter Nowolipek można więc zupełnie pominąć, jak to zrobiono w adaptacji Stanisława Wohla, gdzie teatralna Bronka w zdaniu o „dzielnicy warsztatów stolarskich i tokarni” nie używa przymiotnika „żydowskich”17.

Jest jeszcze historia literatury, która te wszystkie „słaboulistwione drzewa, ciemne sutereny, mroczne podwórka”18 postrzegała jako elementy składowe tego, co Danuta Knysz-Rudzka nazywała naturalizmem lirycznym lub współczującym, gdzie „obrzydzenie miesza się ze wzruszeniem w przedziwny amalgamat tworząc tonację tak różną od Zoli, Sygietyńskiego czy Zapolskiej […]”19. Ta jednoczesność w warstwie opisu świata oddaje właśnie stan, jakim jest dziewczyńskość; podobnie jak wiara w to, że wszystko ciągle i jeszcze jest możliwe, a permanentne poruszenie raz wpada w egzaltację, innym razem wyraża marzenia o niezależności:

Bronia napisała krótko: „Jedną panią prowadzili na szubienicę. Było to rano. Szła ze skrępowanymi rękoma i opuszczoną na piersi głową. Ale pod samą szubienicą podniosła głowę i spojrzała. Dozorcy zostali porażeni tym wzrokiem i upadli na ziemię. Ręce pani rozwiązały się same, pani odeszła z tego miejsca, poszła do czytelni i wydaje książki” (s. 61).

„Chleb suchy i chleb z powidłami”

Kwiryny w sklepiku nie było. Jeden szary tułub (to była matka) tkwił przy szufladzie kasy – drugi (zupełnie taki sam, ale to był mężczyzna, ojciec) poruszał się leniwie przy półkach z towarem. […] Tułuby, rozgniewane podniosły głowy. Patrzono na siebie: ogromne, nalane twarze z głębi i trzy drobne z ulicy jak urzeczone wpatrywały się w siebie (s. 10-11).

O pani Mossakowskiej, matce Bronki i Janki, Gojawiczyńska napisze: „Palce od obierania kartofli miała czarne, czarne, nie do wymycia” (s. 108). Pisarka powieściowych rodziców unieruchamia w ich ciałach i ich klasie; opowiada o ich przeszłości przez teraźniejszą cielesność, w której odłożyły się te wszystkie głodne, zmęczone i zimne dni. Tam, gdzie z czułością pisze o pani Mossakowskiej, z lekką złośliwością o pani Raczyńskiej – która po śmierci męża nie wyprzedała mebli z ładnego pokoju podtrzymując tym samym fasadę dostatku kosztem głodnych dzieci – tam tułuby (co to jest za słowo!) wprost wyśmiewa. Ta gradacja sympatii narratorki i czytelniczki nakłada się jednak na gradację serdeczności, jaką darzą swoje dzieci poszczególne matki i ojciec; Kwiryna w tej układance rodzicielskiej ma po prostu najgorzej20. Choć to też nie jest do końca prawda: Frania, z konieczności porzucona przez matkę-służącą u profesora, chwilę po ukończeniu szkoły zostaje sierotą w suterenie. Kwiryna, której rodziców zamordowano w celach rabunkowych, ze sklepem; Bronka zaś wraz z uchodźstwem rodziny na wschód z drewniakiem i nadzieją na ich powrót. Są jeszcze siostry Raczyńskie bez ojca i ze wspomnieniem sytych posiłków, jakby kondycja sieroca była uniwersalną dla dziewcząt z Nowolipek. Na szerszym planie są one właśnie z tych umęczonych, spracowanych ciał.

Do tego dochodzi oczywiście wszystko to, co na ciele. „Matka od dawna nie nosiła kapelusza, czuła się teraz niezręcznie. Nowy kapelusz przekręcił się i Janka ustawicznie przypominała: – Niech mama poprawi kapelusz” (s. 254). Niezręczność związana z dawno nienoszonym elementem garderoby wypierana jest na co dzień przez karkołomne przedsięwzięcia ratowania tego, co jest: przetartych kołnierzyków, zdartych trzewików, dziurawej bielizny. Ubranie zamiast służyć przeszkadza i zawstydza, jest w nim raz za gorąco, raz za zimno i, jak w przypadku mundurków bohaterek, podbija niezgrabność dziewczęcych ciał. Bohaterki nie znajdują też schronienia w swoich domach, szczególnie Frania, którą tak „czuć wilgocią”, że pani Mossakowska nie pozwala Bronce wziąć jej na wystawę do Zachęty. Ostatecznie to właśnie Frania choruje na – w tym czasie – dystynktywny klasowo tyfus.

Wraz z wyprawą na Chłodną pojawiają się marzenia o zmianie. Ruch to poznanie i życie, a dziewczęta wydeptując sobie miejsce w tkance miejskiej chciały oddalić się od Nowolipek na tyle, by nie być wreszcie głodnymi; wraz z kolejnymi lekturami polecanymi przez panią ze szkoły elementarnej pojawia się też potrzeba zawalczenia o widzialność, o bycie podmiotką – to miały im zapewnić po ukończeniu szkoły tajne komplety. Różnie można myśleć o awansie, tak jak różnie można oddawać się lekturze: gdy Frania zatracała się w Żeromskim i Prusie, Kwiryna wystawała po kolejne zeszyty z Barbarą Ubryk. „Buchalteria, nauka o handlu. Zysk, strata, towaroznawstwo”(s. 141) – to Kwiryna na kompletach, które dla Frani były całym życiem.

Komplety przyniosły ze sobą nowe gesty, faktury, zapachy. Nazwały też różnicę.

Dopiero na schodach ochłonęła, poczuła pod grubą podeszwą trzewika miękkość nieznaną. Schody były marmurowe, jak cokół pod świąteczną lampą kupioną przez Mietka. Na tym marmurze leżał dywan, czerwona ścieżka biegła przez schody podtrzymywana lśniącymi prętami (s. 139).

Różnicę tę wydobywa też Józef Lejtes, kiedy filmowa Bronka potyka się o dywan w mieszkaniu klienta ojca-stolarza i wpada na komodę; jakby dywan był tym, czego nogi się nie spodziewają. Uklasowienie ciał u Lejtesa widać w tych wszystkich dygach, ukłonach, usztywnieniach i skurczeniach zarówno w obecności chodzących po świecie w postawie pionowej, jak i podczas wykonywanej pracy fizycznej. Z postawy poziomej w pionową przechodzą dziewczęta w tych krótkich momentach „oddawania się życiu”, z daleka od gabinetów pań mecenasowych i inżynierowych. Po wizycie w Ogrodzie Saskim „niosły jeszcze w nozdrzach ten dziwny zapach ziemi, liści, wilgoci, róż. Nigdy dotąd nie odczuwały zaduchu ulic, a teraz odczuły to. Wszystkie zapachy potraw, zwiędłych i gnijących jarzyn, przysmażanej cebuli, mdłego, oślizgłego mięsa. Ujrzały, jakby po raz pierwszy, rynsztoki” (s. 102). Komplety sprawiły zaś, że „świat zaczął się chwiać pod stopami”(s. 156). W tym rozedrganiu i nieprzynależeniu dziewczęta stały się bezbronne wobec skryptu wykorzystania i upokorzenia klasowego.

Na komplety miały przychodzić od frontu, a adresy były nie byle jakie: Wilcza, Nowowiejska, Hoża, Marszałkowska. Jednak nauka języków i ortografii szybko zamieniła się w pracę w kuchni i spacery ze znudzoną inżynierową. W ogóle nuda jest tym, co określa sytuację kompletów. Żyjące nudnym życiem żon uznanych mężów mecenasowe odbijały sobie na dziewczętach; dając im namiastkę uznania, same jej szukały. Stąd było już blisko do wykorzystania, gdzie paternalistyczne wykłady z wiedzy ogólnej przeplatały prośbami o pomoc w porządkach. Niepewność – wpisana w sytuację przemieszczenia na drabinie społecznej – wzmacniana była zmiennością położenia dziewcząt w śródmiejskich mieszkaniach, która sprowadzała się do przygnębiającej huśtawki: raz z nami jesz, raz nam gotujesz. Na krańcu tego kontinuum przemocy było wykorzystanie seksualne, u Gojawiczyńskiej w całej swej ambiwalencji ze strony profesora, u Sass w zadziwiających scenach z drapieżną inżynierową-lesbijką.

dziewczeta-z-nowolipek-19-1-f-362-38.jpg

„Dziewczęta z Nowolipek”, reż. Józef Lejtes, 1937. Fot. fotos do filmu

Rozczarowane i upokorzone dziewczęta kolejno rezygnowały z kompletów, ale w dorosłym życiu ten skrypt miał się powtarzać: wyszarpane posady znowu oparte były na transakcji (często seksualnej) i znowu nie dało się tego długo wytrzymać – Rajska jabłoń w całości poświęcona jest tym zmaganiom. To wszystko u Gojawiczyńskiej; w kolejnych ekranizacjach klasowość przedstawianego świata umyka mniej (Lejtes, Wohl) lub bardziej (Sass), zawsze jednak jest na trzecim, czwartym planie. W pierwowzorze literackim fatalizm zbudowany jest właśnie wokół genderu i klasy społecznej bohaterek; te dwie zmienne zdają się determinować prawie wszystko.

„Trzeba ulec życiu”

Gojawiczyńska o seksualności dziewcząt pisze w kategoriach paradoksu: pędu i równoczesnego fatalizmu; ten pierwszy wyraża pragnienia dziewcząt, drugi jest związany z męskim okiem, patriarchatem, zbyt bliskim horyzontem ograniczającym kobiece pożądanie. Im większe pragnienie bohaterek, im bardziej chcą za nim podążać, tym horyzont staje się bliższy i coraz bardziej zamykający; na każdy przejaw witalności dziewcząt odpowiada męskie oko będące w rejestrze dyscyplinowania i przemocy. I tak gdy Maria, starsza siostra Bronki, dostaje nowy kapelusz – w pierwszym momencie źródło zachwytu i czucia się piękną – przerażona skalą męskich zaczepek szybko wraca do domu i zamienia go na stary, dziecinny. Innym razem Janka wykrada jedwabne pończochy z szuflady nauczycielki z tajnych kompletów, ale i ona po krótkiej przyjemności bycia widzianą i pożądana zawraca do domu pod natłokiem opresyjnych spojrzeń i komentarzy. Bronka dyscyplinowana jest zaś przez Ignasia-legionistę ucieleśniającego w mundurze wszystko, co słuszne; przed wyruszeniem na wojnę ostrzega ją przed zrobieniem „czegoś niegodnego”, grozi jej i upokarza. Bronka zostaje sama z pracą w ochronce, przenosinami na Pragę i samodzielnością, która z każdym dniem jest coraz bardziej biedna i smutna; jedyne wsparcie na jakie może liczyć pochodzi od kochanej Kwiryny. Przysięga złożona mundurowi zaczyna być coraz bardziej nierealna, jakby nieprzystająca do jej dorosłego, trudnego życia. Bronka widzi nie tylko swoje trudne położenie, ale także umie je wpisać w szerszy kontekst społeczny. Kiedy narastające poczucie niesprawiedliwości społecznej i rażąca hipokryzja inteligencji stają się dla niej nie do wytrzymania, zaczyna spotykać się z zamożnymi mężczyznami. Robi to nie tylko dla obiadów i nowych sukienek, ale także dlatego, że jest to jeden z nielicznych sposobów aby poczuć kontrolę i sprawczość. Jej działanie można odczytywać  w kluczu zemsty klasowej – Bronka uwodzi, by potem upokorzyć.

Praca seksualna w Dziewczętach z Nowolipek pojawia się od samego początku – „umalowane dziewczyny w chustkach na ramionach” spod kawiarni Kaca miały „głowy pięknie uczesane”, „nic nie rozmawiały ze sobą, tylko chodziły, mijały się, chodziły prędko i niespokojnie” (s. 57). Gojawiczyńska pisze tu zarówno o nieszczęściu i konieczności, ale i o decyzyjności i pójściu za swoimi potrzebami. Seksualnie pracują – w różnych momentach – Frania, Bronka, Mańka Prymasiakowa. Pozostałe bohaterki również uwikłane są w sekstransakcje przed czym przestrzega pani Mossakowska córkę Marię:

Przecież to obcy człowiek. On tylko chciał ci ukazać, jakie to marne masz życie, jaka biedna jesteś – a potem zacznie ci opowiadać o innym życiu, i o innych krajach, zacznie ci prawić różne piękne rzeczy, aż cię znęci, zbałamuci, aż ci tu wszystko dookoła zbrzydnie […] Czy ty potrafisz żyć bez domu, żyć grzesznym życiem? Zapamiętaj sobie, co ja ci tu mówię, że nic od ludzi za darmo nie dostaniesz, że nic ludzie darmo ci nie dadzą, i ten pan za swoją sympatię czegoś zażąda (s. 75).

Jest jeszcze Cechna, która – wyjątkowo na tle innych – doświadcza seksualnego spełnienia, tyle tylko, że zachodzi w ciążę, a wymarzony przyszły mąż zmusza ją do aborcji, by następnie zniknąć.

W sztywnej i patriarchalnej ramie dziewczęta znajdują czasem szczeliny, które pozwalają im się puszczać w swoich fantazjach, i choć neurotycznie odnoszą się do skryptu powinności, to w ostatecznym rozrachunku idą za swoimi pragnieniami; dla nas są to momenty wolności.

Po pierwsze przez masturbację. Czarna Wikta, której ciało „huczy krwią” (s. 50) i „rozwiązuje palce omdlałą słodyczą, […] pada całym ciałem na skrzypiące łoże – oddaje się tej ciemności. – I tak też można żyć – mówi, uspokojona, ukojona wreszcie” (s. 50-51). „autoerotyzm staje się tu gwałtem. Kobieca seksualność objawia się jako upadek i tajemnica”21 – pisze Agata Araszkiewicz, a nam trudno się z jej odczytaniem w pełni zgodzić. Dla nas scena masturbacji Czarnej Wikty jest o braniu i poznaniu, jest momentem szczególnym, bo dalekim od ciemności facjatki. W zupełnie innych przestrzeniach ukojenia szuka też Alisia, córka profesora „spoczywająca na małej kanapce w jakiś taki dziwny sposób, wśród rozrzuconych sukien i spódniczek”, na którą w tej pozycji natyka się Franka – „I w tym, i w tamtym świecie […] ludzie ulegali takim samym pokusom” (s. 287).

Po drugie przez lesbijskie kontinuum. Jak zauważa literaturoznawczyni: „Gojawiczyńska od początku podważa […] żelazne prawo heteroseksualności, tworząc tę pierwotną, homoerotyczną i autoafirmującą unię między Panią a klasą dziewczynek; unię, którą na kartach powieści przedłuża późniejsze zakochanie się Frani w pani z biblioteki”. Według Araszkiewicz mowa o zakochaniu niemożliwym, bo będącym częścią świata przedstawionego, w który wpisany jest fatalizm: „sam popęd jak i jego sublimacja okażą się autodestrukcyjne, ograniczone”22.

Franka zakochała się w tej pani, to była jej tajemnica, pierwsze drgnienie miłości. Już się tej godziny doczekać nie mogła, kiedy otwierano czytelnię. Stała przed bramą lub szła naprzeciw pani wstydliwie, drugą stroną ulicy, aby widzieć jak tamta nadchodzi, jak idzie naprzeciw. Lub czekała, aż światła zagasną w czytelni, czekała przed bramą i szła za panią. Dreszcz spływał po całym ciele, aż do stóp, gdy pani zza barierki spojrzała na nią swymi gorejącymi oczyma – z jej śnieżnych rąk otrzymała książkę. Śniła o niej nocami, myślała o niej rankiem zaraz po przebudzeniu, w mętnym świcie sutereny. Ciągle i ciągle… (s. 28).

Nam dużo bliższe jest czytanie tej sceny, jak i całej historii Franki, od początku w kluczu „egzystencji lesbijskiej” i przypisanemu jej historycznie rozczarowaniu wynikającemu z „przymusu heteroseksualności”23. Rozczarowanie ma też swój awers – potencjalność, w której tak łatwo przychodzi się rozpuścić, szczególnie kiedy chodzi o wspólne zachwyty intelektualne i estetyczne (pensjonarki!24), wspólne przeżywanie, a chciałoby się też wspólne życie i kochanie. „Utajony homoerotyzm”25 Frani ma też swoje piękne, a zarazem tragiczne domknięcie. „Wiesz Franiu, ja już nie chcę żyć…” mówi Alisia w stanie szczególnego rozdrażnienia, „jasnego sądu – [kiedy] wszystko widziało się […] bystrzej i jaśniej, i wszystko przyjmowało się z taką straszliwą egzaltacją” (s. 319)

Coś w niej zerwało się, jakaś okropna ulga zwolniła napięcie i bolące członki. […] Ja też! Alisiu! Droga! Ja też! Nie pozostawiaj mnie! […] Przypadły do siebie drżąc. Objęły się. Doznały rozkoszy w tym objęciu, zdawało się, że ich ciała spłonęły dojmującą rozkoszą. […] Uścisk Alisi rozplótł się, śmiertelnie blada, nie patrząc, odpowiedziała: – Odwróć się. – Stały, oparte plecami, wyprostowane. Alisia spytała nagle i wyraźnie: – Czy ty wierzysz? – Ja nie wiem – szepnęła sennie Franka. W tej chwili usłyszała trzask, coś straszliwego przeszyło jej pierś (s. 320).

„Nie wiem” może być o wszystkim, ale też o tym, że nie można nazwać miłości, w którą się wierzy. Na lesbijskie kontinuum składałyby się też te małe i duże przyjemności związane z dotykiem: bycie ciał razem, w grupie i dla kogoś, czesanie, bieganie, wspólne zasypianie przy okienku sutereny.

Tego wszystkiego trudno niestety wypatrywać w filmowej adaptacji Barbary Sass, gdzie dziewczęta zastąpiono kobietami, a ich seksualność zredukowano do heteroseksualnego, męskocentrycznego pożądania. I nawet jeśli reżyserce przypomina się o istnieniu alternatywnych skryptów seksualności – o których wprost pisze Gojawiczyńska – to przyjmuje to postać żarłocznej lesbijki-inżynierowej, co każe stawiać filmy Sass w szeregu innych tekstów kultury, w których przebija się „stronnicza perspektywa przymusowej heteroseksualności – przez pryzmat której doświadczenie lesbijskie postrzega się jako zjawisko leżące na skali od dewiacji po ohydę albo traktuje się je jako coś niewidzialnego”26. Równocześnie pozbawienie bohaterek dziewczyńskości można czytać względem powieściowego pierwowzoru w kategoriach backlashu – o seksualności tak, ale nie dziewcząt.

„Na Nowolipki”

Gojawiczyńska zachwyciła nas gęstością swoich spostrzeżeń, momentami tak gęstych, że niemożliwych do pomieszczenia w akapicie i na kilkunastu stronach. Tekst ten jest efektem początkowej naiwności i optymizmu, że się da, trudem pisania i nieustannie powracającej myśli, że jest to dla nas powieść raczej do rozmawiania, zawieszania dyskusji i wracania do niej. I kiedy już miałyśmy tego dość, bo ile można o tej ambiwalencji i że jest tak, ale i tak, to trafiałyśmy u Gojawiczyńskiej na zdania, które w swojej powadze i prostocie są o wszystkim, jak „Wybuchł strajk. Nie było chleba” (s. 33). Rozczarowanie filmami Lejtesa i Sass, teatrem telewizji Wohla wynika właśnie z tej gęstości pierwowzoru, bo przecież nie da się pokazać wszystkiego. Raz interpretatorzy zapominali o klasowości (Sass), innym razem jakby nie czytali Gojawiczyńskiej wystarczająco uważnie wycinając kluczowe w wieku dziewczyńskim podniety intelektualne (Lejtes, Sass, Wohl) i – idące czasem za nimi – zakochiwania się w paniach (Lejtes, Sass, Wohl), czy czytali, ale jakby się przestraszyli, jak wtedy gdy Barbara Sass robi film o seksualności kobiet, nie dziewcząt, i jest to seksualność zawsze niespełniona. Przede wszystkim jednak nie ma w tych adaptacjach miasta, a to właśnie ono ze swoimi hierarchiami, głównymi arteriami i zaułkami, ogrodami, betonem, audiosferą i zapachami, miejskim pędem i ruchem czyni z powieści Gojawiczyńskiej cudo. Nowolipki są w tej optyce tym wszystkim, a może po prostu wszystkim. I mimo ruchu, który sprawił, że nie ma powrotu, chciałybyśmy, w tym małym fragmencie o cieple i miłości, pobiec za dziewczętami. Na Nowolipki.

 
  • 1. Tytuł i wszystkie śródtytuły pochodzą z powieści Dziewczęta z Nowolipek.

    Pola Gojawiczyńska Dziewczęta z Nowolipek, Czytelnik, Warszawa 1970, s. 272, kolejne cytaty za tym wydaniem, numer strony w nawiasie.

  • 2. Dziewczęta z Nowolipek (1937), reż. Józef Lejtes; Dziewczęta z Nowolipek (1985), reż. Barbara Sass; Rajska jabłoń (1985), reż. Barbara Sass.
  • 3. Dziewczęta z Nowolipek (1970), część I – Frania, część II – Kwiryna, część III – Bronka, część IV – Amelka, reż. Stanisław Wohl.
  • 4. Monika Talarczyk-Gubała Zerwane owoce: o filmowej adaptacji dylogii Poli Gojawiczyńskiej dokonanej przez Barbarę Sass, „Pogranicza: szczeciński kwartalnik kulturalny” nr 5/2008, s. 68.
  • 5. Małgorzata Büthner-Zawadzka Warszawa w oczach pisarek. Obraz i doświadczenie miasta w polskiej prozie kobiecej 1864–1939, Stowarzyszenie Pro Cultura Litteraria, Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 2014, s. 278.
  • 6. Pola Gojawiczyńska Rajska jabłoń, Czytelnik, Warszawa 1973.
  • 7. Pola Gojawiczyńska Dziewczęta…, dz.cyt., s. 7.
  • 8. Małgorzata Büthner-Zawadzka Warszawa w oczach…, dz.cyt., s. 274.
  • 9. Agata Araszkiewicz Laski starych panien, „Czas Kultury” nr 5/2010, s. 176.
  • 10. Inga Iwasiów Gender dla średnio zaawansowanych. Wykłady szczecińskie, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2004, s. 194.
  • 11. Pola Gojawiczyńska Moje Nowolipki w: tejże, Szybko zapomniane. Utwory z lat 1945-1963 drukowane w czasopismach, wyb. Wanda Nadzinowa, Czytelnik, Warszawa 1974, s. 202, pierwodruk.: „Życie Warszawy” nr 15/ 1960.
  • 12. Monika Rudaś-Grodzka Piekło-niebo dziewczyńskości, „Czas Kultury” nr 2/ 2022, s. 12.
  • 13. Emil Zola Kartka miłości, przełożyła Katarzyna Witwicka, Leszek Koyorć, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1958.
  • 14. Iwona Kurz Apetyt na jabłka, „Kino” nr 2/ 1999, s. 36-39.
  • 15. Pola Gojawiczyńska Dziewczęta…, dz.cyt. s. 47.
  • 16. Jacek Leociak Biografie ulic. O żydowskich ulicach Warszawy: od narodzin po Zagładę, Dom Spotkań z Historią, Warszawa 2017, s. 319.
  • 17. Dziewczęta z Nowolipek (1970), część III – Bronka, reż. Stanisław Wohl.
  • 18. Adela Pryszczewska-Kozołub Pisarstwo Poli Gojawiczyńskiej, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa-Wrocław 1980, s. 101-102.
  • 19. Danuta Knysz-Rudzka W cieniu naturalizmu Zoli, czyli o twórczości Poli Gojawiczyńskiej, w: Problemy literatury polskiej okresu pozytywizmu, seria 3, red. Edmund Jankowski i Janina Kulczycka-Saloni, Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Wrocław-Warszawa-Kraków-Gdańsk-Łódź 1984, s. 299.
  • 20. Sądząc po ambicjach reżyserki Barbary Sass zrobienia filmu zaangażowanego i w tonie serio, trudno doszukiwać się w tym celowości, ale śmierć rodziców Kwiryny w ekranizacji z 1985 roku, gdzie tułuby leżą wyciągnięte na workach z jabłkami z czerwoną marmoladą na twarzach, przypomniała nam o jednym z bardziej obrzydliwych, a w tej obrzydliwości i przegięciu queerowym filmie Kobiece kłopoty (1974) w reżyserii Johna Watersa.
  • 21. Agata Araszkiewicz Zapomniana rewolucja. Rozkwit kobiecego pisania w dwudziestoleciu międzywojennym, Fundacja Akademia Humanistyczna, Instytut Badań Literackich PAN, Warszawa 2014, s. 137.
  • 22. Agata Araszkiewicz Zapomniana rewolucja…, dz.cyt., s. 136.
  • 23. Adrienne Rich Przymus heteroseksualności a egzystencja lesbijska, przełożyła Aleksandra Kamińska, w: tejże, 21 wierszy miłosnych, Biuro Literackie, Warszawa 2016.
  • 24. Zob. Alicja Nauman, Justyna Szklarczyk, Odzyskiwanie pensjonarki, „Dialog”, nr 1/2023, s. 9-31.
  • 25. Agata Araszkiewicz Zapomniana rewolucja…, dz.cyt., s. 142.
  • 26. Adrienne Rich Przymus heteroseksualności..., dz.cyt., s. 31.

Udostępnij

Alka Nauman

jest artystką pracującą pomiędzy choreografią, teatrem i sztukami wizualnymi. Absolwentka choreografii w London Contemporary Dance School i IKP UW. Jej prace były pokazywane między innymi w The Place, Chisenhale Dance Space, Komunie-Warszawa, Centralnym Muzeum Włókiennictwa, a także na międzynarodowych festiwalach queerowych we Francji i Irlandii. Stypendystka PEER Programme w Studio Wayne McGregor w Londynie (2020).

Justyna Szklarczyk

jest doktorantką w Szkole Doktorskiej Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Warszawskiego. W Instytucie Kultury Polskiej UW prowadzi badania dotyczące mazurskich pałaców-pegeerów.