gardzienice_-_ogrod_japonski.jpg
„Proszę przestać kłapać”, czyli Włodzimierz Staniewski, Artes Liberales i działalność akademicka
Na koniec swojego komentarza do tekstu Mariany Sadovskiej Coming out dotyczącego przemocy stosowanej w „Gardzienicach” Paweł Soszyński zadaje pytanie: „czy zdawał sobie z tego sprawę Leszek Kolankiewicz, który zapraszał Staniewskiego na seminarium doktoranckie w Instytucie Kultury Polskiej?”. Nie pisze jednak, że ten reżyser w akademickich strukturach nie pojawiał się tylko okazjonalnie, jak w IKP na Wydziale Polonistyki UW, lecz przez pięć lat prowadził zajęcia gdzie indziej – na Wydziale „Artes Liberales” na Uniwersytecie Warszawskim, które kończyły się opracowaniem spektaklu. Zajęcia miały odbyć się również w trwającym roku akademickim, jednak władze wydziału opublikowały komunikat, w którym ich odwołanie nazwano „wielką stratą dla studentów zainteresowanych sztuką teatralną”.
Jeszcze do niedawna studentki i studenci pierwszego roku jeździli do „Gardzienic” na „Wstęp do Sztuk Wyzwolonych” – wyjazd integracyjno-naukowy, w ramach którego poznawali specyfikę wydziału i jego kadrę naukową. W tym roku akademickim wydarzenie zostało odwołane, jeszcze przed publikacją przetłumaczonego na język polski tekstu Sadovskiej. Jako powód podano wyczerpanie formuły. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że kilka tygodni później sytuacja nabrała nowych kontekstów – które nie były jednak nowe. Polskie tłumaczenie pojawiło się po jakimś czasie, więc ten głos nie tylko już istniał, ale było oczywiste, że wraz z jego publikacją pojawią się kolejne, z którymi uczelnia będzie musiała się zmierzyć. Dopóki doświadczenia nie były spisane, dopóty można było udawać, że problem nie istnieje.
W odpowiedzi na ten tekst, osoby kierujące wydziałem i kolegium 1 napisały, że:
postanowienie o wycofaniu zajęć́ Pana Włodzimierza Staniewskiego w bieżącym roku była odpowiedzią̨ na jego wniosek o rozwiązanie umowy o pracę, wynikający z trudnej sytuacji rodzinnej (ciężka choroba żony). Z takim wnioskiem Pan Staniewski zwrócił się̨ do nas jeszcze w kwietniu. Nieprawdą jest sugestia, iż̇ decyzję o odwołaniu w tym roku akademickim wyjazdu integracyjnego do „Gardzienic” władze Kolegium podjęły wskutek sygnałów o nadchodzącym skandalu. Decyzja zapadła w kwietniu – powodem były regulacje związane z pandemią [...] oraz planowane już̇ od pewnego czasu opracowanie nowej formuły „integracyjnej” polegającej na budowaniu szerszej wspólnoty studentów i absolwentów Kolegium.
W rozmowach, które przeprowadziłem ze studentkami i studentami uczestniczącymi w zajęciach słyszałem, że zachwycająca była atmosfera spektakli i samych „Gardzienic”. Ceniono bliskość i dostępność wykładowcy oraz przestrzeń, w której studenci, studentki i kadra naukowa mogła wspólnie spędzać czas. Każda z tych sytuacji była okazją do edukacji i doskonalenia. Była jednocześnie otwarta na nadużywanie władzy i stosowanie przemocy – przejawiającej się w różnym traktowaniu osób czy stwarzaniu relacji jak najbardziej poprawnych, przy jednoczesnym aranżowaniu sytuacji, w których granice były przekraczane. Pojawiały się okazje do przyjaznego spędzania czasu, ale również konieczności mierzenia z osobą, która bardzo szybko potrafiła zmieniać atmosferę spotkań, zajęć czy prób.
Staniewski balansował na granicy: na każdy przykład nadużycia można znaleźć inny, w którym zachowywał się poprawnie. Jednak, i to najważniejsze, działa to i w drugą stronę, pozwalając wskazać niewłaściwie zachowania. Oddając krytykom i krytyczkom zachwyty nad efektami pracy, a jednoczesny brak refleksji nad jej bezpieczeństwem, ten tekst jest poświęcony przekroczeniom Staniewskiego na warszawskim Wydziale „Artes Liberales”.
WYJAZDY DO „GARDZIENIC”
Studenci i studentki pierwszego roku do „Gardzienic” przyjeżdżają na „(nie)obowiązkowy wyjazd [...], spotkanie – studentów, starszych studentów i profesorów, zadzierzgnięcie pierwszych więzi, zadanie pierwszych pytań”. Od udziału w tym wyjeździe zależy naprawdę wiele – po powrocie łatwiej jest się odnaleźć na wydziale i można upewnić się w wyborze kierunku. Organizatorzy i organizatorki, w większości studenci i doktorantki, starały się zadbać o bezprzemocowy charakter tego wydarzenia. Zuzanna Wiśnicka-Tomalak, jedna z osób organizujących wyjazdy, mówiła: „trenowaliśmy reakcje na zachowania nieakceptowalne – czyli ćwiczyliśmy scenki, w czasie których odgrywaliśmy możliwe zachowania, których nie akceptujemy. Trenowaliśmy zdrowe stawianie granic i komunikowanie w kryzysie”. Realizowano to na przykładzie różnych osób – siebie nawzajem, kadry naukowej, gardzienickich aktorów i aktorek, w tym Staniewskiego.
Coroczny wyjazd adaptacyjny często był pierwszym spotkaniem ze Staniewskim i budowaną wokół niego aurą 2. Klementyna Szymańska, która brała udział w takim wydarzeniu, mówi, że zobaczyła „kult jednostki, w którym jest Staniewski i właściwie tylko on”. Rama, w której odbywały się wyjazdy, była o tyle specyficzna, że z jednej strony znajdowało się wyobrażenie o powadze akademickości, a z drugiej charakter „Gardzienic” z inicjałami „WS” na bramie wjazdowej. Jak kontynuuje, odbierała to miejsce jako „sekciarskie”, a zadania – być może inaczej rozumiane przez osoby zaznajomione z działalnością tego reżysera – jako „wrzeszczenie, machanie rękami i tarzanie po podłodze”. To niezrozumienie mogło znaleźć swoje ujście po pokazie spektaklu, wokół którego zorganizowano dyskusję.
Spektakl był dosyć głośny i intensywny, powiedziałabym, że męczący. Zapytałam o cechy charakterystyczne teatru antycznego i czy jest to zgodne z jego specyfiką. Czy to, co zobaczyliśmy, jest inwencją, czy wynika z konwencji. Po pytaniu Staniewski przejął mikrofon i powiedział: „co pani może wiedzieć, czy czytała pani taką książkę, a inną książkę? Jeśli się pani nie zna, nie potrafi docenić, to proszę się nie wypowiadać”. Zapadła niezręczna cisza, dopiero po jakimś czasie zgłosił się jakiś chłopak i zaczął chwalić to, co zobaczyliśmy. Mimo że było ileś osób, którym spektakl się nie podobał, nikt się nie odezwał. Naturalnie nie otrzymałam odpowiedzi na pytanie.
Opisana sytuacja miała swój ciąg dalszy dzień później, kiedy jeden z wykładowców podszedł i powiedział, że „jemu też się to nie podoba” – do tej kwestii zresztą zaraz wrócę. Podszedł również Staniewski, który po niepotrzebnej konfrontacji chciał zaprosić na swoje zajęcia i przeprosić – „jeśli to panią uraziło”. Szymańska czyta tę sytuację jednoznacznie: „publicznie próbował mnie upokorzyć, a później coś na tym ugrać, chociaż myślę, że w jego zachowaniu nie jest to bardzo niespotykane”. Jagoda Mierzejewska, która również brała udział w tej dyskusji, wskazuje na brak reakcji ze strony kadry – „wykładowcy byli obserwatorami i nie kiwnęli palcem, nie reagowali na zachowania wobec Klementyny”. Być może należy dodać, że zabrakło również reakcji kogoś spośród studentów czy studentek. „Być może” dlatego, że samo oznajmienie zniesienia hierarchii wcale jej nie znosi, a na pewno rozmywa odpowiedzialność. „Być może” dlatego, że na oczekiwanie reakcji ma wpływ pozycja, a studentki i studenci będąc w nowym miejscu z całą pewnością nie mieli jej ugruntowanej.
Częścią niektórych integracyjnych wyjazdów do „Gardzienic” były „nocne rozmowy o spektaklach”. Miały one formułę spotkania, jak to opisane wyżej, w którym brała udział publiczność i zespół. Nabierały również nieoficjalny charakter, szczególnie wtedy, gdy dyrektor ośrodka zapraszał do swojego mieszkania i częstował alkoholem. W ankiecie, która umożliwiała anonimowe podzielenie się doświadczeniami, w odpowiedzi na pytanie „czy spotkały cię jakieś nieprzyjemne sytuacje?” pada: „wspólne picie ze Staniewskim”.
Picie alkoholu z gospodarzem miejsca i – jednocześnie – wykładowcą można oczywiście odbierać tak jako przykład przyjaznej dydaktyki, jak i niezrozumienia pewnych ram. Jednak głos dotyczący problematyczności tej sytuacji nie był odosobniony. Mierzejewska, mówiąc o wyjeździe z 2016 roku, ujmuje to jako „grube imprezowanie, w czasie którego Staniewski przynosił drogi alkohol. Młodzi studenci byli tym zafascynowani”. Ten sam wyjazd, jak opisuje Wanda Kamińska, skończył się w ten sposób: „wieczorem zrobiliśmy ognisko, na które przyszedł Staniewski i zaprosił do swojego mieszkania. Było około dziesięciu osób z „Artes” i kilka aktorek. Puszczaliśmy muzykę, tańczyliśmy, piliśmy alkohol. Po pewnym czasie stało się coś niespodziewanego – Staniewski zrobił się milczący i podenerwowany, a następnie rzucił z całej siły kieliszkiem o podłogę. Było to blisko nas wszystkich, więc komuś mogła stać się krzywda. Później wyszedł z pomieszczenia, a przerażone aktorki zaczęły po nim sprzątać”.
Wiśnicka-Tomalak o alkoholowej polityce wyjazdu mówi:
staraliśmy się zbalansować wolność dorosłych ludzi z zasadami kulturalnego współbycia. Kadra organizacyjna wyjazdu, szczególnie studenci i doktoranci, podejmowała się swojej pracy nieodpłatnie. Wykładowcy i pracownicy „Gardzienic” byli zapraszani jako goście, nie byli organizatorami wyjazdu – tym samym byli poza naszą jurysdykcją i wpływem. Z kadrą studencką podpisywałam dżentelmeński kontrakt, który zobowiązywał nas do profesjonalnego zachowania w czasie trzydniowej pracy, niepicia lub skrajnego ograniczenia alkoholu. W ciągu pięciu lat tylko raz musiałam interweniować w sprawie mojego studenckiego współpracownika. Uczestników wyjazdu – nowych studentów i studentki – mogliśmy jedynie prosić o zachowanie kultury, co zazwyczaj udawało się bardzo dobrze. Resztę decyzji, jako dorośli ludzie, podejmowali samodzielnie – dotyczyło to szczególnie aktywności po zakończeniu programu dnia, za który odpowiadał wydział. Ognisko integracyjne, przyjęcie lub odmowa zaproszenia do mieszkania Staniewskiego po ognisku integracyjnym były zatem prywatną i pozaprogramową decyzją.
Nie wiem, jaki obecnie status mają osoby zajmujące się administracją w „Gardzienicach” – czy ich praca jest gdziekolwiek wymieniona, czy nadal pozostaje anonimowa, jak opisała to Elżbieta Podleśna. Na pewno niezmiennie pozostaje pod ostrzałem dobrych i złych humorów. W finalnie nieautoryzowanej wypowiedzi pojawiła się opowieść o pracownicy administracji. Po tym jak doszło do niewielkiego błędu, Staniewski miał zacząć krzyczeć i oczekiwać przeprosin. Obserwowanie gardzienickiej przemocy pojawiło się również w anonimowo przekazanej odpowiedzi na pytanie: „czy widziałaś jakieś niewłaściwie sytuacje?” – „tak, niestosowny dotyk stosowany wobec aktorki”.
O tym, że nie cała kadra naukowa podziela przekonanie o geniuszu Staniewskiego, dowiadywałem się w czasie różnych zajęć. Wykładowczynie zwracały uwagę, że powątpiewają w standardy dydaktyczne, a przede wszystkim mają wątpliwości związane z seksualizacją występujących w spektaklach aktorek. Zastrzeżenia dydaktyczne nigdy jednak nie znalazły potwierdzenia w oficjalnych zgłoszeniach studentów i studentek – których po prostu nie było. Dominowało przekonanie, że przecież występują osoby dorosłe, które mają świadomość tego, jak są traktowane i najwyraźniej na to pozwalają. Jak wiemy z coraz liczniejszych wypowiedzi osób z zespołu – niezupełnie tak było. Mimo przeczucia kadry naukowej, że coś może być na rzeczy, żadne oficjalne działania – choćby diagnostyczne – nie były podejmowane, a przynajmniej nie dotarłem do informacji, które by na to wskazywały.
Rada Samorządu Studentów Wydziału „Artes Liberales” skomentowała sprawę krótko: „do samorządu nie dotarły żadne skargi dotyczące niewłaściwych zachowań Włodzimierza Staniewskiego”. Autorką jednej z wycofanych wypowiedzi jest członkini tego samorządu 3. Osoby kierujące wydziałem – w cytowanym już tekście – piszą podobnie: „w ciągu pięciu lat pracy Pana Włodzimierza Staniewskiego z naszymi studentami nie otrzymaliśmy od nich żadnej skargi na niego jako na prowadzącego zajęcia. Studenci nie sygnalizowali żadnych zastrzeżeń dotyczących jego pracy ani nie dzielili się swoimi emocjami, czy frustracjami. Takie oceny nie pojawiły się również w ankietach ewaluacyjnych, którym corocznie poddawane są wszystkie zajęcia prowadzone na Wydziale i w Kolegium. Na zajęciach Włodzimierza Staniewskiego zawsze był komplet studentów. Także w tym roku akademickim lista zapisanych osób była pełna”.
ZAJĘCIA AKADEMICKIE
W przypadku działalności akademickiej nadużycia władzy i przekroczenia granic z całą pewnością się odbywały, jednak miały inny charakter, niż w sytuacjach opisywanych przez Podleśną, Sadovską czy Wichowską. Przemoc była ograniczona do kilku wybranych osób i wyrażano ją przede wszystkim słownie. Na porządku dziennym było – jak nazwała to jedna z osób – „wysługiwanie się studentkami jak sekretarkami”. Wiązało się to z niezdolnością Staniewskiego do organizacji własnych zajęć. Właściwie zawsze musiała znaleźć się osoba, która zrealizowałaby jego prośby lub, bo również tak było to odbieranie, w czymś pomoże.
Prawdopodobnie w każdym roku akademickim była przynajmniej jedna osoba, którą Staniewski traktował jako „punkt odniesienia” – więcej od niej oczekiwał i na więcej sobie pozwalał. Z jednej strony honorował, na przykład wielkością roli w spektaklu, a następnie z tego samego powodu karcił, gdy tylko coś się nie udało. W 2015 roku była to Klementyna Szymańska, którą publicznie zaatakował, ku uciesze gardzienickiego zespołu aktorskiego. W 2019 roku padło na Idę Zając:
Gdy zeszliśmy ze sceny, Staniewski do każdego z nas podchodził, podawał rękę i gratulował udanego spektaklu. Do mnie podszedł na końcu i z grobowym głosem powiedział, że ręki mi nie poda, ponieważ go zawiodłam i zrobiłam wszystko nie tak, jak planował. Chwilę później dołączył profesor Jerzy Axer [dyrektor Kolegium Artes Liberales], któremu Staniewski zaczął opowiadać, jak sobie nie poradziłam z rolą oraz o tym, że miał wobec mnie inne oczekiwania. Widząc, że się stresuję i jestem bliska płaczu, spojrzał na mnie z pogardą i powiedział: „no co się tak patrzysz?”. Po tym wybiegłam z płaczem.
Później pytał jeszcze, dlaczego nie płakała przy wszystkich osobach, sytuację traktując jako zmarnowaną okazję do rozwoju grupy. Jak dodaje – „Staniewski unikał [wobec nas] tak drastycznych metod, jak te, które stosował w swoim teatrze. Jednak jego sposób myślenia był taki sam i jest to szkodliwe dla nas, jako studentów i studentek.
Tropienie okazji do „katharsis” nie było zresztą rzadkością. Wiśnicka-Tomalak opisała taką sytuację:
podczas jednego z wyjazdów studenci i studentki zagrały spektakl w reżyserii Staniewskiego, co wyszło im znakomicie i dostali owacje na stojąco. Wiem o konflikcie po spektaklu, po którym większość się popłakała. Obserwowałam tę sytuację z pewnego oddalenia i nie słyszałam dokładnie krzyczanych słów. Jeśli dobrze rozumiem, miała to być metoda pracy tłumaczona potrzebą katharsis – krzyk i miażdżąca krytyka zaraz po spektaklu.
Jako organizatorka corocznych wyjazdów adaptacyjnych dodała –
nie zgadzam się na coś takiego, bo nie zgadzam się na żadną przemoc w ramach Akademii. Dlatego zajęliśmy się rozmową z tymi, którzy tego chcieli, jednak nie byliśmy proszeni o żadną oficjalną interwencję, nikt jej nie chciał. Informowałam władze Wydziału, że uważam takie metody pracy za niedopuszczalne, nietwórcze i niepedagogiczne. Informacja ta była jednak wyłącznie moją opinią o metodach dydaktycznych – nie miałam żadnej podstawy, w postaci zgłoszeń od konkretnych studentów i studentek, na potwierdzenie swoich słów, więc nie było podstaw do formalnej reakcji. W kolejnych latach osoby biorące udział w zajęciach Staniewskiego nie przygotowywały występów na czas wyjazdu adaptacyjnego.
W anonimowych odpowiedziach pojawiają się opisy współpracy ze Staniewskim, z których wynika, że na porządku dziennym było „obrażanie uczestników spektaklu”, „presja psychiczna” czy komentarze typu „czemu tak krzywo stoisz”, „nie potrafisz nic głośno powiedzieć” lub „proszę przestać kłapać”. W ramach Akademii, w ramach zajęć, których zaliczenie warunkuje ukończenie etapu studiów. Teoretycznie są możliwości ucieczki – rezygnacja z zaliczenia, ale tylko raz w trakcie studiów i o ile ma się wystarczającą liczbę punktów w danym roku, zabieganie o własną niewidoczność w czasie zajęć lub po prostu niezapisanie na nie. To ostatnie jest szczególnie trudne, gdy na Wydziale „Artes Liberales” chce się zdobywać wiedzę z obszaru sztuk performatywnych.
PRAKTYKA ARTYSTYCZNA, TEORIA UNIWERSYTECKA
Jako komentarz do tego tekstu – poza przywołanymi już fragmentami i pomimo tego, co jest w nim zawarte – osoby kierujące wydziałem napisały, że „z szacunkiem traktują wszystkie głosy studentek zacytowane w nadesłanym tekście”. Ten sam list zakończono słowami – „chcemy podkreślić, że dorobek artystyczny Włodzimierza Staniewskiego był wysoko oceniany w środowisku akademickim. Wielu studentów, doktorantów i badaczy zawdzięczało mu inspiracje w swoim życiu zawodowym”.
Z całą pewnością obecność reżysera wnosiła w uniwersyteckie ramy profesję, której na Uniwersytecie Warszawskim może brakować. Staniewski był jednym z nielicznych praktyków, który o nauczanym przedmiocie mógł mówić pierwszoosobowo. Mało dyskursywnie, ale na pewno na podstawie rzeczywistości, w której pracował, a nie jej teoretycznego ujęcia. Naturalna dla Akademii Teatralnej czy Akademii Sztuk Pięknych obecność twórcy w ramach uniwersyteckiego wydziału była niestandardową sytuacją, którą starannie pielęgnowano.
Najważniejsze pytanie – na które ani w kontekście uniwersytetu, ani całej praktyki artystycznej najpewniej jeszcze długo nie odpowiemy – dlaczego wszyscy i wszystkie wiedzieliśmy, a nie reagowaliśmy? Dlaczego znając metody pracy Grotowskiego, których kontynuatorem, chcąc czy się ich wypierając, był i nadal jest Staniewski, nie uruchamiały się podejrzenia, że metoda przepełniona przemocą z definicji nie może być jej pozbawiona? Może to nawoływanie do krucjaty, może tylko do upowszechniania lepszych, a właściwie zupełnie elementarnych standardów. Należy pytać i powątpiewać nie tylko w metody Grotowskiego i Staniewskiego, ale wszystkich osób, a szczególnie reżyserów, którzy próbują być kontynuatorami tych szkół. Co więcej, należy pytać i powątpiewać w intencje wszystkich osób, które – wobec tego, co coraz obszerniej poznajemy – potrafią napisać, że oprawcy można cokolwiek zawdzięczać.
To ostatnie wydaje mi się szczególnie ważne. Wątpliwości co do standardów pracy różnych – nie tylko Włodzimierza Staniewskiego – reżyserów, rzadziej reżyserek, nie są żadną nowością w środowisku teatralnym. Coraz więcej osób ma odwagę mówić o tym głośno, ryzykując swoje zatrudnienie i możliwości rozwoju. Przestaje być to tylko kwestia zakulisowych rozmów, dowody pojawiają się w środowiskowych czasopismach, a nawet mediach głównego nurtu. Coraz trudniej jest i będzie mówić, że czegoś się nie wiedziało. Coraz częściej odpowiedzialność za przemoc nie będzie ciążyła tylko osobach, które się jej dopuszczały, ale również tych, które przymykały oczy.
W przypadku kultury eksperyment czy jakiś rodzaj graniczności pozostaje akceptowany – mało kto neguje, że osiągnięte w ten sposób efekty artystyczne są, najogólniej mówiąc, dobre. Zaczynamy jednak rozmawiać o tym, czy cokolwiek, nie tylko jakość twórczą, można przedłożyć nad etykę i bezpieczeństwo pracy. W przypadku teatru czy kina negocjowanie tej granicy potrwa najpewniej jeszcze długo. Rozmowy o standardach Krystiana Lupy, Mikołaja Grabowskiego, Jerzego Grotowskiego czy Włodzimierza Staniewskiego są tak naprawdę dopiero przed nami.
Kilka tygodni temu na jednym z protestów, w którym brałem udział, włączono utwór Michaela Jacksona. Szybko pojawiły się głosy, że pomiędzy opowieściami o przemocy wobec kobiet, aborcji czy wzajemnej pomocy nie można puszczać muzyki osoby oskarżanej o pedofilię. Cancel culture to oczywiście kolejne zagadnienie. Pytanie jednak, czy powinny istnieć przestrzenie, które właściwie od ręki można zmienić, oczyścić z elementu, który może generować realny dyskomfort. W przypadku protestu, akademii, każdego innego miejsca. Odpowiedź „to tylko muzyka” czy argumentowanie, że wiele osób „zawdzięcza inspiracje w swoim życiu zawodowym” to za mało. Jeśli można zrobić coś, by ta anegdotyczna muzyka czy opisywana edukacja była lepsza – należy to zrobić, bez względu na przekonanie o geniuszu.
Usunięcie z przestrzeni uniwersyteckich Włodzimierza Staniewskiego jest tak naprawdę pierwszym i, jak sądzę, koniecznym krokiem. Pytanie jednak, czy Instytut Kultury Polskiej, od którego zacząłem ten tekst, Artes Liberales, uczelnie teatralne czy jakiekolwiek inne miejsca edukacji są gotowe na to, by nie przedkładać wyabstrahowanych ambicji nad ryzyko przemocy, którą niesie zapraszanie konkretnych osób. Ale co znacznie ważniejsze – czy uczelnie są gotowe, by nie tylko zrezygnować z pewnych nazwisk, ale przede wszystkim otwierać się na nowe, z całą pewnością nie doskonałe, ale na pewno bardziej świadome swojej pozycji osoby.
W przypadku działalności zawodowej i aktywności twórczej ustalenie granic jest być może trudne. Jednak uniwersytet i edukacja są przestrzeniami, w których nie ma miejsca na dywagacje nad tymi problemami. Zarządzający miejscami i uczelniami, w których obecność młodych osób tylko częściowo jest dobrowolna, mają przed sobą tak naprawdę jedno zadanie. Ma być bezpiecznie – po prostu. Mówimy nie tylko o statusie studentki, statusie studenta, który być może łatwo porzucić, ale ambicjach i planach, które się z tym wiążą.
Dziękuję wszystkim siedmiu osobom, które chciały podzielić się swoimi doświadczeniami. Zarównie jawnie, jak i anonimowo. Dziękuję również dwóm osobom, które na etapie autoryzacji tekstu wycofały swój udział. Zuzanna Wiśnicka-Tomalak kilka dni po wspólnej pracy nad udzielonymi wypowiedziami i ich zatwierdzeniu, poprosiła o dopisanie do nich Jana Podniesińskiego, drugiego organizatora, nie zdecydowała się też na autoryzację niektórych wypowiedzi.
- 1. Odpowiedź podpisał Dyrektor Kolegium Artes Liberales prof. dr hab. Jerzy Axer, Z-ca dyrektora Kolegium Artes Liberales dr hab. Agata Zalewska, Dziekan Wydziału „Artes Liberales” UW dr hab. prof. ucz. Robert Sucharski oraz Prodziekan ds. studenckich Wydziału „Artes Liberales” UW dr hab. Przemysław Kordos.
- 2. W ostatnim wyjeździe Włodzimierz Staniewski nie brał udziału.
- 3. Mowa o składzie Rady Samorządu Studentów Wydziału „Artes Liberales” minionej kadencji, ponieważ w listopadzie ubiegłego roku odbyły się wybory i radę tworzą inne osoby.