zrzut_ekranu_2024-12-28_104248.png

Marta Sokołowska, fot. Lea Sokołowska

W żywym pokoju głowy

Z Martą Sokołowską rozmawia Justyna Jaworska
Nagroda Kamyk
28 gru, 2024
2024
9 (811)

Zanim zaczęłam nagrywać, zdążyłaś już powiedzieć, że zamieszkałaś w lesie, że podróżujesz z dwiema torbami…

Od trzech lat żyję w drodze, utrzymuję się z pisania. W jednej torbie mam ubrania, a w drugiej książki. A kiedy nie podróżuję, rzeczywiście mieszkam w lesie pod Warszawą, nocą jest tam naprawdę ciemno. I cicho.

I jest wolność, jest ryzyko?

Jest czasami błogostan, a czasami takie ekstremalne sprzężenie ze światem. Jeszcze nie mam poczucia, po tych trzech nomadycznych latach, że mi się to znudziło. Nie podejmuję jakiegoś wielkiego ryzyka, powiedzmy sobie szczerze, nie jeżdżę w skrajnie niebezpieczne miejsca, ale samo próbowanie czegoś nowego, w nowym miejscu, z nowymi ludźmi jest przyspieszoną szkołą życia.

Pamiętam pierwsze twoje sztuki, które nam przysyłałaś i których nie wydrukowaliśmy – wydawały nam się piękne, ale mało zrozumiałe, abstrakcyjne. Kolejne teksty miały już konkretne odniesienia geograficzne (pałac w Bożkowie, Kamionna, Reykjawik ˇ74) czy biograficzne (Tomasz Sikorski w Holzwege), tymczasem Hej, lustro! znowu dzieje się w takim zawieszeniu. W twojej głowie, w głowie bohaterki? Tylko tym razem wchodzimy łatwiej w ten wyobrażony świat. Coś się w nim może poukładało?

To bardzo ciekawe, co mówisz. Oczywiście nie mogę mieć na swoje teksty takiego spojrzenia z zewnątrz, mogę tylko powiedzieć, że potrzebowałam wejść głębiej w ten swój chaos, żeby odnaleźć coś, czego mi brakowało. Fizyczna namacalność miejsc, postaci, sytuacji była dla mnie zawsze inspirująca, ale Hej, lustro! dzieje się w głowie jakiejś dziewczyny, w „żywym pokoju”, jak określiła to reżyserka, z którą współpracuję. Bo chciałam zaznaczyć, że z tematem kryzysu zdrowia psychicznego przyszła do mnie Jana Alekseenko, białoruska reżyserka, która mieszka w Polsce od dwóch lat i robiła ze mną projekt w ramach półrocznego stypendium dla artystek i artystów ze Wschodu, Gaude Polonia. Zaczęło się bardzo skromnie – od luźnych spotkań. Ja byłam sceptyczna, czy to udźwigniemy, bo temat jest poważny, a statystyki zatrważające: co najmniej dwadzieścia procent młodzieży, a niektórzy podają, że i czterdzieści, jest lub było w takim kryzysie. W dużej mierze jest to także kryzys osób dorosłych, które nie potrafią dzieciom i nastolatkom pomóc –odrzucają je, izolują, lekceważą ich doświadczenia. Rozmawiałyśmy o tym zdalnie, Jana siedziała w Warszawie, ja we Włoszech, i powstało nam z tych rozmów tysiąc trzysta stron notatek, czasem bardzo luźnych inspiracji, nielogicznych z pozoru, szalonych.

Tymczasem tekst wyszedł zwięzły, z konstrukcją.

Szukałam ramy dramaturgicznej i podsunęło mi ją studium żałoby. To mi pozwoliło uporządkować przebieg scen, nadać dysocjacji bohaterki strukturę. Bo wyzwalaczem schizofrenii bywa czasem (choć niekoniecznie) traumatyczne przeżycie z przeszłości, szczególnie gdy osoba ma predyspozycje genetyczne. Na takie wydarzenia reaguje się kolejnymi fazami. Rzecz jasna w kryzysie zdrowia psychicznego przechodzi się te fazy – takie jak epizody psychotyczne czy zaburzenia postrzegania rzeczywistości – bez porównania intensywniej i ostrzej niż po prostu w sytuacji utraty.

Czyli z jednej strony miałaś problem i strukturę, a z drugiej świat wyobraźni, powiedzmy to: wyobraźni szalonej.

Ten świat wciąga, jakoś się też udziela. Zdarzyło mi się podczas pisania nieco odlecieć. Na przykład byłam przekonana, że jest niedziela i zostawiłam przed biblioteką samochód na cały dzień, żeby coś sobie jeszcze doczytać, tymczasem okazało się, że to poniedziałek i musiałam zapłacić mandat. To zwykłe sytuacje przy pisaniu: zamyślasz się i dojeżdżasz tramwajem do pętli albo na ulicy gadasz do siebie. Ale mam poczucie, że porzucenie dotychczasowych przyzwyczajeń i wejście w inny świat też czemuś służy, pozwala dotknąć jakiejś wewnętrznej granicy. A ta osłona między normalnością a „nienormalnością” w nas samych jest delikatniejsza, niż nam się wydaje. Wysiłek, jaki wkładamy codziennie w to, by nie oszaleć, jest spory – czasem kusi, by pozwolić tej osłonie się rozpuścić i zobaczyć, co się wydarzy. Wbrew pozorom nie jest trudno troszeczkę zwariować i otoczyć się postaciami, które do ciebie mówią. Jak w teatrze!

Ale też te postaci w twoim tekście mają konkretne funkcje.

Tak, każda z nich uczy dziewczynę czegoś, co ona wyparła, czego sobie zabroniła albo czego się boi. Interpretacja, która postać czego uczy, należy do czytelniczek i realizatorów – może każdy zobaczy tam coś własnego? Kiedy słyszysz głosy, widzisz takich „podpowiadaczy”, może to podsuwać myśl o schizofrenii, ale sytuacja jest bardziej skomplikowana. Nie chcę tu wchodzić na teren rozpoznań klinicznych, bo choć sporo na ten temat przeczytałam, a kiedyś nawet ukończyłam psychologię, to przecież nie mam doświadczeń zawodowych. Próbuję raczej powiedzieć, że codziennie przeglądamy się w innych ludziach, uczymy się od nich rzeczy niewygodnych dla nas i ta sytuacja mówiących do nas „masek” jest w gruncie rzeczy zwyczajna. Pokazałam ją po prostu przez szkło powiększające. Warto podkreślić, że bohaterka nie zgadza się z diagnozą, postrzega swoje symptomy, takie jak głosy i postacie, jako metafory dla rzeczywistych doświadczeń emocjonalnych. A sztukę równie dobrze można czytać jako historię o bolesnym, zablokowanym przez traumę dorastaniu.

Gdy samobójstwo wydaje się jedynym logicznym wyjściem?

Tak, tu statystyki są przerażające. I przerażająca jest samotność młodych osób, które odbierają sobie życie, bo im się to właśnie wydaje najlepszym rozwiązaniem. Bardziej niż o kryzysie psychicznym chciałam opowiedzieć o takiej dojmującej samotności i o doświadczaniu cierpienia.

Gdy wciągasz w tekście didaskalia do kwestii, na przykład Szafa mówi: „podchodzi Szafa”, robi się trochę tak, jakby bohaterka pisała sobie to wszystko w głowie.

Taki był właśnie cel. Dziewczyna zaprasza, przywołuje kolejne postaci: Czarny Płaszcz, Materac, Drewnianą Głowę i tak dalej – to ona je tworzy i ona tworzy tę logiczną dla siebie rzeczywistość. Takie rzeczy przydarzają nam się zazwyczaj w snach, a tu jesteśmy w żywym pokoju jej głowy i w nim się rozgaszczamy. Może nie być bezpiecznie ani miło, nie wiemy, dokąd nas ta podróż zaprowadzi. Nie chciałam, żeby te poszczególne scenki wyszły zbyt gładko czy anegdotycznie, bo mózg tak nie działa – on się kieruje tajemniczymi nieraz impulsami. Co do schizofrenii, to do dziś jest nie do końca zbadana i lekarze nie wiedzą, jak zabezpieczyć umysł przed dysocjacją, przed rozpadem. A przynajmniej – jak te dryfy kontrolować.

Dysocjacji nie mam, ale zdarzają mi się momenty, kiedy opowiadam o czymś grupie na zajęciach i tracę kontrolę, odjeżdżam w dziwne rejony. I nagle widzę pytające spojrzenia studentek, niepewnych, czy dalej notować. Patrzy na mnie dwadzieścia luster.

To ciekawe. Wyobrażam sobie, że w tej sytuacji może pojawić się lęk przed kompromitacją, ale porównywalny strach mogą przecież czuć osoby z drugiej strony lustra, które tracą bezpieczne ramy sytuacji. Kiedyś z Janą poświęciłyśmy nasze spotkanie na rozmowę o chaosie – to były takie ćwiczenia z chaosu formy i chaosu tematu. Byłyśmy potem takie zmęczone, rozregulowane emocjonalnie i intelektualnie, wydrążone wręcz, że nie masz pojęcia. Tak jakby umysł działał wbrew sobie i nie chciał w tym uczestniczyć. Okazało się, że chaos bez nadziei konkluzji jest cierpieniem, zadawanym sobie i zapewne innym. Natychmiast masz ochotę liczyć kafelki w kuchni, palce u rąk, ołówki, czegokolwiek dotknąć, byle nadać myśleniu jakiś porządek.

Twój tekst taki porządek wprowadza. Ponumerowane sceny, lista postaci, pewien rytm – to daje bezpieczeństwo przy lekturze. Gdybyśmy faktycznie weszli do głowy osoby chorej, byłoby to doświadczenie irytujące.

Sama przeżyłam irytację i strach na samym początku pracy, gdy czytałam zapiski osób z diagnozą schizofrenii. Nieznośna sałata słowna, ciąg skojarzeń wszystkiego ze wszystkim, gubienie wątków. Nie chciałam tego odwzorowywać, bo to by było z mojej strony nieuczciwe, jak jakiś pastisz. Mogłabym oczywiście doprowadzić się sztucznie do stanu pewnej dysocjacji i spróbować to opisać, ale takie podrabianie byłoby nie fair, obrażałoby doświadczenia osób… jak by to powiedzieć…

Inaczej funkcjonujących?

Wolałabym je określić jako zmagające się z realnym cierpieniem. Dlatego rozciągnęłam te scenki na osi czasu: bohaterka ma coraz więcej lat, poszczególne obrazy odpowiadają kolejnym etapom i są po prostu skrótami tych etapów. Zależało mi też na pokazaniu choroby w czasie, by przypomnieć, że to jest stan przewlekły, nielinearny. Epizody, remisje, negocjowanie tego, gdzie się jest… To wycieńczające.

Choćby się człowiek zaleczył i żył „normalnie”, jak bomba tyka w nim lęk, że przyjdzie kryzys.

Myślałam o tym. Życie jest wtedy jak gdyby pisane ołówkiem, nie ma pewności co do wyzdrowienia, mało tego: nie ma pewności co do tego, co wydarzyło się naprawdę, a co było urojeniem. W  innych chorobach mamy w miarę spójne wspomnienia, nawet w depresji, a tu tracimy „ja”, mamy trudności z  odróżnieniem, co jest moją myślą, a co narzuconą z zewnątrz przez głosy lub myśli innych osób, doświadczamy depersonalizacji. Trochę jak w procesie twórczym, gdy też musimy do pewnego stopnia „porzucić siebie”. Sama nie pamiętam niektórych ważnych wydarzeń z życia, na przykład uroczystości rodzinnych, ale pamiętam, co wtedy pisałam. To ogołacające dla relacji.

Znajdujesz dla tych stanów bardzo plastyczne obrazy. Myślisz obrazami?

Niech się zastanowię… Obraz zostaje we mnie dopiero w połączeniu ze słowem. Owszem, przychodzą do mnie surrealistyczne wizje, całe mozaiki obrazów, ale „haczykami” dla nich są zawsze słowa, inaczej te wizje przepływają przeze mnie.

Inspirowałaś się Alicją w Krainie Czarów?

Nie. Myślałam o osobach, które przeżywają albo przeżyły prawdziwy kryzys w  realnym życiu, które podejmowały próby samobójcze, okaleczały się, które cierpią. One nie realizują linearnej „podróży bohatera”, tylko własną, z nawracającymi tematami, obsesjami i  odkryciami. To taka właśnie podróż wewnątrz własnego umysłu, którego nie można opuścić. Mam jedynie nadzieję, że otwieram tekst na interpretację, że te osoby są w stanie żyć i to żyć szczęśliwie.

To powiedz jeszcze, czy będzie szansa, żeby Hej, lustro! zobaczyć.

Szukamy z Janą teatru. To może być skromne, niedrogie przedstawienie na dwie aktorki (albo dwóch aktorów czy dwie osoby aktorskie, to przecież wcale nie muszą być kobiety czy dziewczyny). Do tego trochę rekwizytów. Jana niestety nie ma kontaktów w polskim świecie teatralnym, z kolei na Białoruś nie może już wrócić, trafiłaby do więzienia. A jest niezwykle utalentowana i przy tym rzetelna, słowna, i jestem bardzo ciekawa jej pracy reżyserskiej. Byłoby świetnie, gdyby powstał z tego spektakl dla nastoletniej widowni i ich bliskich.

Udostępnij

Marta Sokołowska

dramatopisarka, prozaiczka, scenarzystka i reżyserka. Drukowaliśmy dotychczas dwie jej sztuki: Pałac w Bożkowie („Dialog” 10/2013) i Holzwege (11/2015) – spektakl na podstawie tej drugiej w reżyserii Katarzyny Kalwat (TR Warszawa, 2016) zdobył główną nagrodę w dwudziestym drugim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej. W 2019 roku wyreżyserowała polsko-japoński film dokumentalny Zeno-san według własnego scenariusza, a dwa lata później wydała powieść Imperium Dzieci. Jest poza tym autorką wielu słuchowisk.