basn_dla_wkur_onych_3.jpg

Remelodium
Wróżymy z ręki. Przesuwamy wzrokiem po zmęczonej skórze: linia głowy, linia serca, linia życia, wszystkie zatarte jak wgłębienia w starej monecie, ledwie widoczne. Tylko jedna, która biegnie przez sam środek dłoni każdego z bohaterów dramatu Prześlugi, od razu rzuca się w oczy: linia wkurwu. Głęboka, bruździsta oś ich życia.
Nieprzerwany życiowy wkurw to stan domyślny, który dopada człowieka tuż po obudzeniu, a właściwie – nie odpuszcza nawet podczas snu. Nie sposób od niego odpocząć ani się go pozbyć, można jedynie odwrócić uwagę, czasem nawet na kilkanaście długich sekund. Tak jakby wkurw był wewnętrznym organem, a zarazem chorobą, która powoduje pulsujące nerwobóle: „to jest taka złość jak wewnętrzna warstwa skóry / powleka cię całą / ciebie całego / i jest / jest / jak część ciebie”. Bohaterowie – a zwłaszcza bohaterki – nieustannie analizują swoje ciała, z badawczym niemal zacięciem prowadzą obserwacje i wysnuwają wnioski. Oceniają szyje, czoła, podgardla. Próbują, jak nakazuje współczesna psychologia, lokalizować emocje w ciele, nazywać je i wypowiadać na głos, żeby wskazać im drogę na zewnątrz, wyrzucić z siebie.
Z drugiej jednak strony – odczuwają potrzebę kontroli. Złość nie pozwala bowiem na wiele, nie pozwala płakać, łzy i inne destylaty z emocji każe trzymać w środku. Trzeba kontrolować każdy ruch, panować nad mimiką, a najlepiej nie mieć jej wcale. Jeśli już wyrażamy emocje, należy to robić w sposób starannie przemyślany, odpowiedni, żeby jak najlepiej zostać odebranym przez otoczenie i jak najmniej się zestarzeć, zachować owal twarzy i wyjść cało ze starcia. To świat „ożywionych ludków z plasteliny” – ludzie mają być plastyczni, manipulować miękką, bezkształtną twarzą, rozluźniać i spinać plastelinowe mięśnie, które kiedyś, wraz z całą resztą kolorowego ciałka, i tak się roztopią. Trzeba się kontrolować, trzymać w ryzach, używać odpowiednich słów, a inne arbitralnie usuwać z języka, trzeba uczyć się na pamięć książek i filmów, min i gestów, żeby jakoś wypełnić wydmuszkę zwaną tożsamością. Rozgrywać kolejne partyjki pozorów ze sobą i z innymi: „każdy chce czuć się kimś, a kimś jest się tylko wówczas, gdy na nas patrzą”.
Można zatem powiedzieć, że bohaterowie Prześlugi są dwujęzyczni. Zamiast dwóch języków pierwszych, ojczystych, matczynych, używają jednak dwóch obcych, które się nawzajem zwalczają: języka social mediów, który służy do tego, żeby mówić o sobie – zwłaszcza o swoim ciele – źle, oraz języka jakby wyuczonego na terapii, którego budowa zachęca do nazywania emocji i pogaduszek z wewnętrznym dzieckiem. Permanentny wkurw czerpie siły z obu tych tendencji – do powściągania i kontroli oraz do analizowania i wyrzucania z siebie – a także z napięcia między nimi. Nie jesteśmy już ani podmiotem, który wiedzie wojnę ze światem i ciałem, ani nawet bezwolnym przedmiotem tej walki. Stajemy się pustym polem wojennym, na którym biją się świat i ciało. Wydmuszką na obce języki i obce tożsamości.
Jako remedium wypróbujmy zatem szaleństwo, brzydotę i śpiew. One w tym świecie są – jeśli nie wolnością, to chociaż brakiem bezwolności. Szaleństwo może nas dopaść ot tak, samo z siebie, bez naszego udziału. Możemy też je wybrać, pod czyimś wpływem albo nawet pod własnym. W każdym razie decyzja, żeby odejść od zmysłów, to chyba najbardziej autonomiczna – albo w ogóle jedyna taka – decyzja, jaką możemy podjąć. Złudne jednak będzie myślenie, że te quasi-remedia pozwolą na „truchełkach liter” stworzyć własną tożsamość i własny język. Nie, języka nie da się uratować, także tu jesteśmy skazani na sztuczność. Po każdej próbie jego odzyskania będziemy tylko coraz głębiej i głębiej zapadać się w poczucie obcości. Pozostaje nam jedynie pozbyć się tożsamości, w przeciwnym razie wciąż będziemy odczuwać jej niewłasność, tę obcość w samym i samej sobie, pustkę, której nie sposób dobrze wypełnić. Trzeba więc stworzyć antytożsamość, wydmuszkę niewypełnioną niczym – bo to lepsze niż pustka wypełniona obcością, która nam ciąży. Trzeba odnaleźć utraconą pra-melodię, nie gadać ani ze sztuczną inteligencją, ani z psychologiem, rozluźnić mięśnie twarzy, wypluć instagramowe i terapeutyczne formułki, uwolnić się od słów, śpiewać, nucić i wystukiwać rytm. A wreszcie – na dobre się rozszumieć.