www75462387_2497231620375125_4928160511834456064_o.jpg

A młode reżyserki też
9. Forum Młodej Reżyserii w Krakowie. Czytanie sztuki Michała Telegi Aktorki, czyli przepraszam, że dotykam; po czytaniu zaplanowana jest dyskusja. Tekst zyskał już pewną sławę i towarzyszy mu swoista legenda – będzie również drukowany w lutowym „Dialogu”. Pierwsze czytanie odbyło się w czasie sesji egzaminacyjnej, bo Aktorki, czyli przepraszam, że dotykam to praca zaliczeniowa przygotowana pod opieką Igi Gańczarczyk na Wydziale Reżyserii Dramatu. Rzecz jest o molestowaniu młodych kobiet w krakowskiej Akademii Sztuk Teatralnych. Telega przeprowadził rozmowy ze studentkami, a z cytatów z ich wypowiedzi udatnie złożył tekst dramatyczny, do którego załączone zostało pismo dotyczące opisywanej w dramacie sprawy, adresowane do rektorki AST Doroty Segdy. Choć jednak rzecz dotyczyła bezpośrednio szkoły, w której utwór powstał, na czytanie – jak mówią w Krakowie – przyszła jedynie garstka osób.
Teraz, w listopadzie, na czytaniu był już tłum. Nie tylko studenci, których zabrakło przed wakacjami. Byli także wykładowcy i wykładowczynie. Byli zaproszeni na Forum goście – dyrektorzy i dyrektorki teatrów, osoby, które mają sporo do powiedzenia. Udało się to, co akurat nie do końca wyszło na warszawskiej konferencji zorganizowanej przez Akademię Teatralną im. Zelwerowicza Zmiana – teraz! O czym milczałyśmy w szkołach teatralnych – tu także prezentowany był tekst Telegi, jednak zabrakło przede wszystkim studentek i studentów. Nie było też zbyt wielu osób odpowiedzialnych za ich kształcenie. Rektorzy wpadali na chwilę.
Michał Telega powtórzył to, co zrobił w Warszawie – nie przygotował czytania z aktorkami, lecz rozdał strony z dramatem osobom z widowni. Nie było więc wyszlifowanych i wyuczonych, gładko przechodzących przez usta zdań. Chóralne partie nie synchronizowały się. Efekt był jednak przez to jeszcze mocniejszy, a frazy o molestowaniu pozbawione aktorskiej emfazy brzmiały tym bardziej przeszywająco. W tle była cały czas wyczuwalna sprawa aktorek oskarżających o molestowanie dyrektora Bagateli.
Najciekawsza była jednak dyskusja po czytaniu. Rozpoczęły ją Iga Gańczarczyk i Iwona Kempa, opowiadając tyleż o samym tekście, ile o tym, jak radzą sobie w AST z opisanymi w Aktorkach problemami – molestowania i mobbingu wobec kobiet w murach uczelni przez mających poczucie bezkarności wykładowców. Gender nie jest tu bez znaczenia, bo – powtórzmy raz jeszcze – tekst jest o molestowaniu i dyskryminacji ze względu na płeć studentek aktorstwa.
To, co wybrzmiało z dużą siłą w tekście, w późniejszej dyskusji było już tylko łagodzone. Jak się rzekło, na widowni było wiele poważnych, obdarzonych środowiskowym autorytetem osób. Mniejsza jednak o personalia, a kto ciekaw, może obejrzeć nagranie – i czytania, i dyskusji – na YouTubie. Chodzi raczej o erystykę. O sztukę uniku. O kierowanie rozmowy na inne tory. O wrzucanie podobnych, lecz jednak różnych przypadków stosowania przemocy w relacjach aktorek i aktorów z reżyserkami i reżyserami (tu gender też nie jest bez znaczenia). Po angielsku mówi się, że to „red herring”, fałszywy trop, który ma na celu przekierowanie dyskusji na inny, z reguły bardziej wygodny dla stosujących ten chwyt, temat. Wiele wysiłku włożono, by rozmowa o molestowaniu młodych kobiet w szkole była rozmową o czymś niby podobnym, lecz w gruncie rzeczy całkiem innym.
Pojawił się oczywiście klasyczny zestaw argumentów mówiących, że w sztuce i w pracy scenicznej nie da się niczego prawnie zadekretować i żadne rozwiązania prawne ani regulaminowe nie spełnią swoich funkcji. „Trzeba zmienić mentalność!” – padało skądinąd słuszne, lecz pozbawione jakiejkolwiek wagi stwierdzenie. Było o tym, że teatr to zawsze spotkanie człowieka z człowiekiem, więc – tak jak w życiu – to skomplikowane. Było też o tym, że teraz – kiedy ujawnia się przypadki molestowania kobiet w teatrze – wszyscy się zaczną wszystkich bać (może zresztą byłoby to bardziej sprawiedliwe od sytuacji, w której niektóre boją się niektórych, którzy z kolei mają poczucie zupełnej bezkarności).
Prawdziwym „czerwonym śledziem” była jednak „młoda reżyserka”. Ona też stosuje przemoc i znane są przypadki pracujących z nią aktorów, którzy na próbach przeżywali straszne rzeczy. W żadnym razie nie chcę kwestionować doświadczeń osób poddanych przemocy z czyjejkolwiek strony. Każda przemoc jest zła. To jest jasne i chyba nikomu nie trzeba tego wyjaśniać. Nie zamierzam też dyskutować z tym, że w polskim teatrze funkcjonują reżyserki (zresztą w różnym wieku), które reprodukują patriarchalne wzorce przemocy w pracy. I warto się temu problemowi przyjrzeć i też trzeba o tym głośno mówić.
Jednak figura młodej reżyserki wykorzystana w dyskusji o przemocy obdarzonych władzą mężczyzn wobec podległych im kobiet to typowa zmyła. (Proszę zwrócić uwagę na tę precyzję symetrii, która ma odwrócić kota ogonem: oni starzy, ona młoda.) Niewypowiedzianym celem tych zabiegów było to, żeby nie rozmawiać o doświadczeniach aktorek, lecz o przemocy w ogóle. Tyle że przemoc nigdy nie jest „w ogóle”, lecz zawsze dotyka konkretnych osób, a ucieczka od konkretów zazwyczaj rozmywa problem i prowadzi do wygłaszania ogólnie słusznych, lecz pozbawionych mocy sądów. To jak z tym, że „trzeba zmienić mentalność!”. No trzeba, przecież nikt nie powie, że nie, ale od samego powtarzania takich bon motów mentalność się raczej nie zmieni.
A już na pewno wprowadzenie figury młodej reżyserki nie zmieni mentalności obdarzonych władzą mężczyzn – da im jeszcze alibi, bo będą mogli spokojnie na zarzuty o molestowanie opowiedzieć, że młode reżyserki też biją i też upokarzają. Ale czy naprawdę z tego, że istnieją przypadki mężczyzn bitych przez kobiety da się wyprowadzić logiczny wniosek, że systemowa przemoc nie ma płci?