zrzut_ekranu_2025-01-20_114421.png

"Zła nie ma", reż. Ryûsuke Hamaguchi 2023. Fot. materiał prasowy.

Efekt jelenia

Justyna Drath
W numerach
20 sty, 2025
Październik
2024
10 (812)

Bliska mi osoba zadumała się kiedyś nad pewną mazowiecką miejscowością na obrzeżach Kampinoskiego Parku Narodowego i patrząc na nieudaną inwestycję z lat dziewięćdziesiątych, zapewne mającą być swego czasu domkami letniskowymi, powiedziała dobitnie: „kurwa, ale tu brzydko”. I wtedy, nie kłamię, na środek polany wyszedł wielki jeleń. Stanęliśmy nieruchomo i wstrzymaliśmy oddech. Poruszał trochę porożem, popatrzył na nas dość oceniająco i zanim dobrze zdążyłam poprawić lornetkę, aby się mu przyjrzeć, poszedł sobie.

Nie chcąc dokonywać zbytniej antropomorfizacji, pomyślałam, że jest to jak symboliczna przypowieść – nauczka. Historia dotycząca nie tylko mazowieckich rubieży, indywidualnej percepcji piękna czy przewrotności losu, ale też pytania o narratora. Czy opowieść o obrzeżach Kampinosu należy do nas czy może dużo bardziej do tego jelenia-ironisty?
Większą część mojego życia, tę, w której miałam więcej różnych okazji na przyglądanie się jeleniom, przeżyłam w całkowitej nieświadomości, iż uprawiam glamping. Okej, przepraszam czytelników, że narażam ich na kontemplację tego słowa, ale estetyczny efekt brzmienia też jest tu ważny. Dla tych szczęśliwych, którzy nie wiedzą: glamping to „glamourous camping”, taki ekskluzywny biwak dla osób, które chcą być blisko drzew, ale w otoczeniu, które będzie ładne do sfotografowania na Instagram i zawierające infrastrukturę poprawiającą zdecydowanie namiotowe warunki. Współczesna ludzkość żąda bowiem komfortu, ale i możliwości podglądania w tym komforcie jeleni.

Prawda jest taka, że na obozach harcerskich nie było aż tak luksusowo i jedliśmy paprykarz szczeciński, ale system spania pod namiotami tak wielkiej ilości osób w lesie wymaga organizacji, zaplanowania i udogodnień w postaci prowizorycznych pryszniców czy kuchni. Całym procesem przygotowawczym było samodzielne konstruowanie, ze specjalnie kupowanego drewna, pryczy, na których spaliśmy (ciekawe, kto i skąd je wycinał?). Oczywiście wtedy może nikt by się nie odważył, ani słowo jeszcze nie istniało, ale niestety, odkąd już nie jeżdżę na obozy harcerskie, postęp ludzkości dokonał się także w temacie tego typu określeń i dziś ktoś mógłby jednak wpaść na użycie tego koszmarnego wyrazu także wobec obozów harcerskich. Niestety, umierają już media społecznościowe, które wyśmiewają zjawiska, i utworzenie strony „beka z glampingu” w miejsce niegdysiejszej „beki z coachingu” nie ma już sensu.

O glampingu opowiada najnowszy film japońskiego reżysera Ryûsuke Hamaguchiego Zła nie ma. Korporacja, która jest agencją aktorskich talentów, chce uszczęśliwić ludzkość, budując w dzikim lesie właśnie tenże rodzaj turystycznego raju. Mieszkańcy miejscowości położonej w środku niego mają spore wątpliwości, czy to się przysłuży zarówno im samym, jak i bohaterom pierwszego akapitu – korzystającym z wodopoju jeleniom. Turyści korzystający z przepięknego campingu będą przecież zanieczyszczać krystaliczną wodę różnymi swoimi pozostałościami po obcowaniu z naturą. Ucierpią zwierzęta, ale również niewielka restauracja przyrządzająca własny makaron na bazie tej wody. Spotkanie z władzami firmy skupia wszelkie możliwe napięcia współczesnego kapitalizmu: szczegółowa i fachowa wiedza na temat terenu i realiów życia lokalsów staje w kontrze wobec korporacyjnego pustosłowia zasłaniającego wszystkie swoje działania wystylizowaną prezentacją odwołującą się do potrzeby „kontaktu z naturą”.

Główny bohater, Takumi nie musi stylizować żadnych swoich ścieżek obcowania z przyrodą ani wygładzać jej za pomocą pojęć, które nawet nie brzmią dobrze. Jego tryb dnia zamyka się w rąbaniu drewna, naprawianiu przedmiotów, nalewaniu wody do kanistrów, zbieraniu dzikiego wasabi i zapominaniu, że ma przyjść po córkę po szkolnych zajęciach. Wygrał życie zatem, każdy by tak chciał, nawet przedstawiciele korporacji, która ma załagodzić sytuację z mieszkańcami. Jeden z nich nawet próbuje rąbać drewno z Takumim, co okazuje się bardzo zabawne, i przypomina, że proste życie także nie jest aż takie proste.
I wtedy, kiedy myślę, że będzie jak w studiu Gibhli i przyroda wymierzy karę, jest jak w studiu Gibhli i przyroda wymierza karę. Chociaż nie w taki sposób, jakiego byśmy się spodziewali. Może dlatego, że nie jest to film animowany. Więcej nie napiszę, obiecam jedynie, że w końcowej scenie udział mają również jelenie. Jelenie wydają się być na początku jedynie milczącymi świadkami tej ludzkiej dramy. Ale przecież narracja filmu ciągle wystawia nas na zmyłki: na początku jesteśmy pewni, że będzie to historia o Takumim, potem o wiosce, potem o życiu korporacyjnych pracowników, którzy próbują coś pojąć i niekoniecznie są przedstawiani jako reprezentanci zła. A na końcu już w ogóle nie jesteśmy pewni. Może jednak chodziło o jelenie?

Ważniejsze jednak jest to, że mimo ciągle budowanej przez nas opozycji: będziemy chronić nieskazitelną naturę w kontrze do ludzkich potrzeb, film Hamaguchiego przypomina po raz kolejny, po raz setny, chociaż nie pamiętają o tym polscy publicyści, że zanieczyszczenie wody uwspólnia losy jeleni i ludzi. Woda w dobrym stanie jest potrzebna jednym i drugim. Interesy przyrody i człowieka są te same. Ile można to powtarzać?
Jedyne, co jest w tym świecie sprzeczne, to potrzeba pogodzenia podglądania przyrody i kontaktu z nią i zatrzymania antropopresji. Czy jesteśmy w stanie zachwycać się jeleniami i jednocześnie dać im spokój? Czy musimy żyć jednocześnie i w komforcie, i pośrodku puszczy? Czy może jest jeszcze inaczej: ludzkość potrzebuje po prostu, żeby wszędzie było ładnie, glamorous i esthetic, niezależnie od metody, którą to osiągniemy? Jeśli nawet tak jest, to sugeruję, że bez jeleni naprawdę, ale to naprawdę będzie z tym gorzej.

Udostępnij

Justyna Drath

Absolwentka polonistyki i filmoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Nauczycielka, publicystka, aktywistka społeczna.