siksa_04_fotpatmic.jpg

Wypalenie
Przychodzą do człowieka czasem takie marzenia, żeby raz a dobrze ze wszystkim skończyć, zerwać wszystkie więzy, „zabić to wszystko i wyjechać z tego miasta”. Albo po prostu rzucić się z okna czy mostu, albo zacząć nowe życie, kompletnie inne niż to prowadzone dotychczas. Poderwać się jeszcze do jakiegoś czynu na wszechświatową skalę, jeszcze raz coś udowodnić (sobie i innym), albo po prostu położyć kres znojowi, nudzie, udręce.
Ale marzenia spełniają się rzadko, o ile w ogóle. Więc tak trwamy. Albo złorzecząc i narzekając, zapadając się w siebie coraz bardziej, a niechęć do wszystkiego opanowuje nas aż do zupełnego zobojętnienia. Albo łudzimy się, że jeszcze ten jeden raz, że już za chwile… I nowe życie! Ja nowe życie zaczynam średnio co trzy dni – i zawsze jakoś ląduję w tym starym.
siksa_15_fotpatmic.jpg

O tym dziwnym stanie opowiada spektakl O czynach niszczących opowieść przygotowany w Komunie//Warszawa. Realizatorki mówią o tym spektaklu jak o spotkaniu, zaś jego organizatorką jest SIKSA, czyli punkowy duet (Alex Freiheit i Piotr Buratyński), w teatrze pracujący już wcześniej, przede wszystkim z Jakubem Skrzywankiem. Przedstawienie w Komunie przygotowane zostało ramach programu „Hello darkness my old friend”, którego kuratorem jest Markus Öhrn.
SIKSA, razem z zaproszonymi artystkami (Magdą Dubrowską, Anną Steller, Martyną Konieczny, Tomaszem Armadą i Konstantym Usenko) wybrali dla swojej opowieści konwencje westernu. Jest ona zbudowana prostymi znakami teatralnymi – światłem (ciepłym i rozmytym, niczym zachodzące na prerii słońce), muzyką (nawiązującą do melodii à la Ennio Morricone), kostiumami (kowbojski kapelusz, ostrogi) i choreografią (szeroki krok, zastygłe gesty). Specyficzny dla westernu jest także sposób budowania napięcia wykorzystany w spektaklu. Dwie kowbojki (Alex Freiheit i Magda Dubrowska) stają naprzeciw siebie, patrzą spode łba, mięśnie trwają w napięciu jakby wyprężone do skoku – ale w przeciwieństwie do westernów, nie następuje żaden pojedynek, nie ma żadnego oczyszczającego klimaksu. W ogóle niewiele się dzieje. Cedzone przez zęby strzępy historii nie mają końca ani początku. Żadnych efektownych finałów, żadnych punktów kulminacyjnych. Zawieszenie w dziwnym, trochę beckettowskim bezczasie.
siksa_28_fotpatmic.jpg

Czym właściwie jest western, ten typowy amerykański gatunek? Jak wskazują same twórczynie western jest przede wszystkim bajką, pełną nostalgii. Bajką, bo jest jasny podział na dobro i zło, jest podróż przez bezkres i fascynujący (z reguły) bohater. A nostalgia? Właściwie za czym? Przecież nie za czasami wojny secesyjnej. Raczej za tym światem, którego nigdy nie było – konserwatywnym, ale sprawiedliwym. Pięknie ujęła to Joan Didion w swoim reportażu o Johnie Wayne’ie, a właściwie o upadającym (na szczęście) wzorcu męskości. Mała Joan była w kinie i – opisuje dzisiaj –
Zobaczyłam ten chód, usłyszałam ten głos. Usłyszałam jak mówi tamtej dziewczynie w filmie Wojna drapieżców, że zbuduje jej dom „w zakolu rzeki, gdzie rosną topole”. Jak się okazało, nie wyrosłam na kobietę w rodzaju bohaterek westernów, a chociaż znani mi mężczyźni mieli wiele zalet i zabrali mnie ze sobą w wiele miejsc, które pokochałam, żaden z nich nie był Johnem Wayne’em i żaden nie zabrał mnie w to zakole rzeki, gdzie rosną topole. Głęboko w tym zakamarku serca, gdzie wiecznie pada sztuczny deszcz, wciąż czekam, aż usłyszę od kogoś tę kwestię. 1
W Komunie zamiast Johna Wayne’a mamy dwie kowbojki, a właściwie dwie opowiadaczki, które nieustannie zmieniają tożsamość. W zależności od fragmentu (i interpretacji odbiorcy) są kochankami, przyjaciółkami, końmi, kowbojkami. Jednak najbardziej zastanawiająca jest tożsamość przybrana głównie w pierwszej części spektaklu.
Dziewczyny przedstawiają się jako dwa niedopałki – Pet i Kiep. I właśnie metafora niedopałka zdaje się najlepiej oddawać intencje, zamysł i formę przedstawienia. Żarzący się w ciemności niedopałek, który ani zapłonąć na nowo, ani zupełnie zgasnąć nie może. To właśnie ten stan – pełnego potencjału, ale jednocześnie męczącego wyczekiwania ustala strukturę opowieści. Dlatego te wszystkie historie się nie kończą, dlatego żaden czyn nie zniszczy (ani nie naprawi) opowieści.
siksa_34_fotpatmic.jpg

To chyba dowód wyjątkowej intuicji artystycznej – przedstawić i nazwać ten stan, którego większość z nas doświadcza obecnie na wielu polach. Myśleliśmy, że pandemia zmieni świat, a zmienił się on wcale nie tak bardzo jak byśmy chcieli; mieliśmy nadzieję, że Strajk Kobiet obali siłę rządu i Kościoła w Polsce – i mimo jakiegoś tam sukcesu, trudno mówić o radykalnej zmianie. Niedopaleni, niewypaleni do końca, wróciliśmy do życia, na które wpływ mamy ograniczony.
Oczywiście, konsekwencją zastosowania adekwatnej dla tego tematu formy spektaklu jest jego nieznośna długość, powolny rytm i niemożliwość zakończenia. Już się wydaje, że zaraz spektakl się skończy – a tu nie, jeszcze jedna scena. I tak w kółko – co oczywiście wzmaga irytację na widowni, bo pewnie dałoby się taką samą treść przekazać zwięźlej, rezygnując z niektórych pomysłów na rzecz większej integracji całości. Ostatecznie, nie wszystkie czyny niszczą opowieść.
siksa_63_fotpatmic.jpg

O ile w ogóle da się ją tak zupełnie zniszczyć. Bo w finale bohaterki o tym właśnie mówią – o silnej potrzebie opowiadania, mimo bólu, traum i przemocy, mimo zmęczenia i poczucia bezsensu. Być może zatem jest odwrotnie – to opowieści mają zdolność do niszczenia i tworzenia, do nadawania i odbierania sensu. Może tak naprawdę opowieści niszczą czyny? Ale skoro…
Zaplątałem się. Pomyślę o tym jutro, jak Scarlett O’Hara. Jutro, jutro pomyślę o tym wszystkim i zacznę nowe życie.
- 1. Joan Didion, John Wayne Ballada miłosna, w tejże: Dryfując do Betlejem, przełożył Mikołaj Denderski, Wydawnictwo Cyranka, Warszawa 2021, s. 47-48.