uid_39eeb22316b531cee5d1b022602575fa1613492091061_width_1200_play_0_pos_0_gs_0_height_678_novak-djokovic-fot-getty-images.jpg

Kwarantanna trybun oraz telewidownie
1.
W piątek 12 lutego w Polsce zbliżała się 13:30, gdy w Melbourne dochodziła 23:30. Na korcie centralnym tenisowego kompleksu w stanie Wiktoria walczyli Novak Djoković oraz Taylor Fritz. Zaczynało pachnieć sensacją, bo Djoković doznał w trzecim secie urazu i młody Amerykanin zbliżał się do piątego seta pojedynku. Mecz lidera światowego rankingu oklaskiwało kilka tysięcy osób, które zgodnie z pandemicznymi ograniczeniami mogły znajdować się na widowni 1. Ale przy stanie 3-2 dla Fritza w czwartym secie sędzia zarządził przerwę i oznajmił, że widzowie muszą wyjść. Na elektronicznej tablicy pojawił się komunikat informujący o konieczności opuszczenia stadionu do 23:30 i nakazie powrotu do domów do 23:59. O północy wchodziły w życie zaostrzone przepisy ograniczające przemieszczanie ludności na terenie stanu Wiktoria w związku z pandemią COVID-19.
Sytuacja z trzeciej rundy tenisowego Australian Open chyba najlepiej pokazuje przedziwne zawieszenie, w jakim znajdują się sportowe widowiska w rok po wybuchu globalnej pandemii. Po okresie przekładania i odwoływania wydarzeń sportowych, a następnie miesiącach przeprowadzania różnych zawodów bez publiczności, lub z rozmaitymi eksperymentami z teleobecnością (na przykład wirtualni widzowie podczas meczów NBA organizowanych w „bańce” w Disneyworldzie na Florydzie), jesteśmy na etapie podejmowania prób normalizacji widowisk – prób organizacji wydarzeń z udziałem choćby części widowni, prób, które kończą się kolejnymi falstartami, zawieszeniami, przerwami, przekładaniem rywalizacji.
Wyproszenie widowni w trakcie meczu znakomicie pokazuje paradoks tych prób, zbiorowego spektaklu rywalizacji rozgrywanego w warunkach poważniejszego zbiorowego performansu walki z pandemią. Zgryźliwej ironii dodaje temu wszystkiemu oczywiście to, że kiedy na wiosnę zawieszono tenisowe rozgrywki Djoković organizował sam szereg turniejów, które zakończyły się covidową katastrofą i bodaj największą falą zachorowań u samych graczy.
Wyproszenie widowni w trakcie meczu znakomicie pokazuje paradoks tych prób, zbiorowego spektaklu rywalizacji rozgrywanego w warunkach poważniejszego zbiorowego performansu walki z pandemią
Niektórzy teoretycy współczesnego sportu podkreślają jego medykalizację oraz coraz większą mierzalność „performansu ciała”, rozumianego jako wydajność mięśni. Biopolityka wpisana w nowoczesny sport wkroczyła w nowym wieku w epokę cyfrową, przenosząc w nową erę idee maszynistycznego spojrzenia na organizm formułowane w dziewiętnastym wieku przez teoretyków pracy, wydajności, produktywności. Wielokrotnie opisywano „choreografie wydajności”, stworzone dzięki wynalezieniu fotografii czy ergografu Angelo Mosso. W tym miejscu dochodzimy też do korzeni nowoczesnego treningu, udoskonalanego przez cały wiek dwudziesty wraz z przemianami kultury wizualnej oraz technik mierzenia i kontroli ciała. Tym bardziej fascynująca jest konfrontacja sportu z pandemicznym wyzwaniem dla panujących kultur cielesnej dyscypliny oraz zagrożenie dla przemysłu sportowej rozgrywki ze strony pandemii oraz obostrzeń wprowadzanych w ramach faktycznej realizacji biowładzy. Sport to zdrowie? Cóż, tradycyjne uczestnictwo w sportowych widowiskach stało się dla zdrowia zagrożeniem. (Pamiętajmy, że za jeden ze „superspreader events” wirusa w Europie zeszłej wiosny uważa się rozgrywany w Mediolanie mecz piłkarskiej Ligi Mistrzów Atalanta Bergamo – Valencia.) Cóż, w Australii przed turniejem pojawiały się często opinie, że cały turniej stanowi nieodpowiedzialne przedsięwzięcie dla społeczeństwa, które relatywnie suchą nogą przeszło przez pierwszy rok pandemii. W efekcie niektórzy zawodnicy dawali do zrozumienia, że „nie czują się w Australii mile widziani”.
Organizatorzy Australian Open przygotowali się do turnieju w sposób bezprecedensowy – kwalifikacje odbywały się poza kontynentem (w Dubaju i Dausze) w terminach umożliwiających, tym które i którzy je przeszły i przeszli, odbycie obowiązkowej kwarantanny. W efekcie kwalifikanci i kwalifikantki nie mieli „w nogach” dodatkowych meczów przed startem turnieju. Efekt? Po raz pierwszy od lat kwalifikant (Aslan Karatsev) przebił się aż do półfinału turnieju singla mężczyzn. Z drugiej strony część uczestniczek i uczesników poddanych została tak zwanej „twardej kwarantannie” po przybyciu do Australii – gdy wykryto covid u jednej z osób, które przyleciały tym samym samolotem. Cóż, wśród osób, które przez dwa tygodnie nie mogły z tego powodu opuszczać hotelowego pokoju i normalnie trenować znalazła się finalistka singla kobiet, Jennifer Brady (ćwiczyła odbijanie piłki o materac ustawiony pod ścianą). Sukces Brady uciszył nieco dyskusje wokół rodzajów kwarantanny, które toczyły się przed turniejem, wpisując się w szersze debaty wokół preferencyjnego traktowania gwiazd tenisa podczas turniejów.
Pandemiczne wyzwania stały się na gruncie sportu – jak i innych dochodowych obszarów współczesnej ekonomii – okresem testowania nowych rozwiązań, z których część może zostać poddana normalizacji i trwale zmienić elementy rywalizacji oraz ramy sportowych widowisk. Tak zwana „doktryna szoku” działa również w tenisie – pandemiczne ograniczenia stały się na przykład bodźcem do redukcji osób przebywających na korcie: sędziów liniowych zastąpiły elektroniczne systemy, doskonalone przez lata, lecz używane do tej pory jako instancja odwoławcza. Teraz zrezygnowano z prawa odwołania do systemu by sprawdzić podjętą decyzję. To zaś wpływa na dynamikę relacji na korcie i wręcz promuje ostrożniejszą taktykę gry. Być może za parę lat na kortach będą już tylko sami tenisiści/tenisistki i sędzia (na niektórych turniejach od lat szkoli się do podawania piłek psy).
2.
Wbrew pozorom (?) zachowania publiczności turniejów wielkoszlemowych od lat bardziej przypominają stadionowe normy niż znany kulturowy wizerunek uważnych, skupionej w milczeniu widowni, obserwującej rywalizację dystyngowanych gentlemanów w białych shortach. Podczas Australian Open nigdy nie dosżło wprawdzie do scen równie dramatycznych jak atak nożem na Monicę Seles, ale turniej jest znany z obecności ekscentrycznych grup kibiców zawzięcie dopingujących półnago zawodniczki i zawodników w skwierczącym upale.
Współczesny tenis to sport walki – walki na wyniszczenie. Turniej wielkoszlemowy to wielobój kondycyjny, w którym należy oszczędzać siły i kumulować je na drugą część drugiego tygodnia rywalizacji. To także powszechność bólu, zmęczenia i sięgania do granic własnych możliwości. Podczas Australian Open to również niemal co roku walka z upałami. Dlatego też największe gwiazdy, których mecze są ustawiane na sesję wieczorną, są w pewnej mierze faworyzowane. Mimo, że Djoković odniósł więcej zwycięstw niż ktokolwiek, sam przeżywał wiele ciężkich chwil podczas gry w upale. Tenisiści są różni. Niemniej tym co łączy wielu z nich jest poszukiwanie energii i mobilizacji z reakcji publiczności. Jeśli słynna „pętla feedbacku” Eriki Fischer-Lichte działa we współczesnym tenisie, to tenisiści żywią się energią widowni i spalają ją na korcie w równej mierze co kalorie ze spożywanego jedzenia i napojów. Kiedy publiczności na korcie brakuje – niektórzy gasną, stają się pasywni i wycofani. Parę lat temu tę dynamikę znakomicie uchwycił Janus Metz Petersen w filmie Borg vs McEnroe (2017) – szwedzki mistrz (Sverrir Gudnason) jako jedyny rozumie, że chaos jaki roztacza wokół siebie młody Amerykanin (Shia LeBeouf) to zasłona dymna skrywająca próbę wyssania mobilizacji z każdego elementu rzeczywistości.
Australian Open skupiło w soczewce specyfikę widowiska sportowego rozgrywanego przy bezpośrednim udziale publiczności oraz takiego, które odbywa się w bańce pandemicznych obostrzeń. Przejście z jednego modelu do drugiego było zdumiewającym doświadczeniem. Matthew Futterman pisząc o swoich wrażeniach dla „New York Timesa”zaczyna od dźwiękowego nagrania tenisowej publiczności żyjącej meczem zeszłorocznego finalisty Dominica Thiema oraz australijskiego enfant terrible współczesnego tenisa Nicka Kyrgiosa. Kyrgios dwa dni wcześniej grał w drugiej rundzie dramatyczny mecz z młodym Francuzem Ugo Humbertem i nie sposób nie zgodzić się z Futtermanem, że bez wsparcia obecnych na trybunach fanów pewnie by go przegrał. W meczu z Thiemem tłum również niósł go przez pierwsze godziny, nim Austriak wygrał po długiej pięciosetowej walce. Bez publiczności w obu tych meczach Thiem pewnie wygrałby łatwiej i może miał więcej sił na mecz, który przegrał w niedzielę przy milczących trybunach z Grigorem Dimitrovem. Cały turniej mógł się potoczyć zupełnie inaczej.
Futterman pisze, że dla niego te wydarzenia bez publiczności przestają być „sportem”, stają się czymś innym. W stwierdzeniach tego typu pobrzmiewają echa dyskusji, które toczą się przecież na gruncie sztuk performatywnych – nacisk na wyjątkowość doświadczenia spektaklu, niepowtarzalność dźwięku podczas koncertów etc. To dyskusje, które toczą się ze zdwojoną siłą od początku pandemii – także choćby w kontekście doświadczania filmu w przestrzeni sal kinowych. O ile jednak na gruncie sztuk performatywnych przeważa raczej przeświadczenie o konieczności wypracowania nowych form spektakli czy dzieł muzycznych z uwzględnieniem specyfiki naszej teleobecności, o tyle sytuacja widowisk sportowych jest inna. W dwudziestym wieku transmisje sportowe stały się sztuką samą w sobie, doprowadzoną do perfekcji, sztuką która wręcz podporządkowała sobie współczesną telewizję do tego stopnia, że dzisiejsze ustawienia obrazu (na czele z „płynnością ruchu”) dostosowane są do obrazów transmisji a nie nagranych planów filmowych. Jednak to właśnie te formy sztuki współczesnej telewizji potrzebują poczucia obecności na trybunach – obrazów oraz dźwięków zaangażowanych fanów.
Turniej wielkoszlemowy to wielobój kondycyjny, w którym należy oszczędzać siły i kumulować je na drugą część drugiego tygodnia rywalizacji. To także powszechność bólu, zmęczenia i sięgania do granic własnych możliwości
A przecież z dala od sportowych aren też prawdziwa magia oglądania rywalizacji polega na zbiorowej energii wspólnej teleobecności. Niektóre z moich najpiękniejszych tenisowych wspomnień – zarówno tych radosnych jak i tych bolesnych – wiążą się z „efemeryczną wspólnotą” osób, które się poznają wspólnie przeżywając mecz w przysłowiowym barze. Jedno z nich wiąże się z Australian Open. Turniej w Melbourne przypada często na rozmaite zimowe ferie, przez co zdarzało mi się oglądać ważne mecze w trasie. W roku 2009 byłem zimą w Ołomuńcu, gdzie chodziłem oglądać mecze po nocach (przypominam – różnica czasu!) do całodobowych kasyn, gdzie piłem jedno piwo, lub jedną kawę przez iks godzin. Środkowoeuropejsko-poranne mecze sesji wieczornej oglądałem w znacznie bardziej przyzwoitym „centrum bukmaherskim” przy rynku, które otwierało się w sam raz na poranne mecze. Przychodzili tam prawdziwi weterani hazardu, którzy na przykład obstawiali, obserwując język ciała graczy, kiedy nastąpi przełamanie serwisu. I to z nimi oglądałem znad kolejnych czarnych kaw półfinał tamtej edycji, wiekopomną batalię Rafaela Nadala z natchnionym, skazywanym na porażkę, grającym turniej życia Fernando Verdasco. Oczywiście zaspałem i zjawiłem się pod koniec pierwszego seta, spóźniony niemal o godzinę. Ale i tak musiałem tego dnia przekładać spotkanie zaplanowane na piętnastą, bo panowie spędzili na korcie w sumie ponad pięć godzin. Pięć godzin nerwów, szalonego biegania i wspólnego krzyczenia do ekranu telewizora z wytrawnymi weteranami bukmacherki, którzy razem ze mną chwytali się za głowy po kolejnych zagraniach Hiszpanów.
Sport ma w naszej późnej nowoczesności potencjał prawdziwie mityczny – jako powtarzająca się opowieść o wchodzeniu na szczyt, dramatycznych porażkach, tragediach, dojrzewaniu i nauce płynącej z własnych błędów, ewoluowaniu pod wpływem nowych wyzwań, rywalizacji, która czyni przeciwników lepszymi, walce starych mistrzów z własnymi ciałami, etc. Ale te opowieści potrzebują świadków, potrzebują współuczestniczenia w emocjach. Jako niereformowalny „federeralista” bodaj najpiękniejsze sportowe emocje w życiu przeżywałem podczas Australian Open 2017, kiedy na kortach w Melbourne wydarzył się cud powrotu starego mistrza, którego po prostu nie dałoby się w wiarygodny sposób wymyślić. Roger Federer, w pierwszym turnieju po półrocznej przerwie z powodu kontuzji, rozstawiony z dalekim numerem siedemnastym, zdobył pierwszy tytuł wielkoszlemowy po czterech i pół roku przerwy, ogrywając po drodze czterech graczy z pierwszej dziesiątki rankingu (coś co zdarzyło się wcześniej tylko raz w historii), wygrywając, w wieku trzydziestu sześciu lat trzy pięciosetowe mecze, w tym finał z Nadalem, którego w turniejach wielkoszlemowych nie był w stanie pokonać przez niemal dekadę. Ten piękny finał oglądałem w samotności, w Berlinie, w mieszkaniu znajomych, którzy zostawili mi klucze i wyjechali na weekend. I pamiętam to dziwne uczucie, że nie mam z kim bezpośrednio przeżywać przelewających się ze mnie emocji, ale przynajmniej mogę się wsłuchać w euforię tłumu po szokujących zagraniach nowego, udoskonalonego backhandu Szwajcara.
Być może udział publiczności jest ostatnim elementem, który w dwudziestym pierwszym wieku podtrzymuje złudzenie widowiska o charakterze zgodnym z ideami nowoczesnego olimpizmu. Bo przecież współczesny sport to drogie pojedynki gladiatorów i gladiatorek, którzy i które rywalizują o kolejne rekordy i kolekcjonują trofea nim ich ciała nie zaczną się rozpadać. W annałach Australian Open jest zresztą niezła kolekcja kilkugodzinnych meczów, w których zawodnicy walczyli aż do granic organizmów, na czele ze słynnym finałem w roku 2011, kiedy Djoković i Nadal nie byli w stanie stać o własnych siłach podczas pomeczowej dekoracji. Profesjonalny sport prowadzi do późniejszego życia w bólu. Brak publiczności wzmacnia absurd całej sytuacji. Nasza teleobecność nie potrafi nadać sensowności całej sytuacji, sugeruje, że „antypandemiczne bańki”, w których organizowane są sportowe widowiska to po prostu terraria.
3.
Tenisowe mecze bez widowni to na dużych turniejach specyficzne echo pobrzmiewające kortach-studniach, coraz częściej zadaszanych. Echo, które znacznie mocniej pobrzmiewa podczas pandemii na meczach piłkarskich, gdzie stadiony rozbrzmiewają pogłosami krzyków graczy, normalnie skąpanymi w dźwiękach tysięcy gardeł dobiegających z trybun. Podczas Australian Open silniej rozbrzmiewały na przykład dźwięki mew, odbijające się mocniej od przykrytych pustych trybun głównych kortów. Ptaki zresztą doprowadziły w tym roku do przerwania jednego ze spotkań, kiedy sfrunęły na kort podczas meczu Madison Brengle z Biancą Andreescu, budząc Hitchcockowskie skojarzenia. Australian Open to zresztą turniej, w którym zwierzętom zdarza się faktycznie wpływać na przebieg meczu-widowiska. Szczególnie owady, na czele z ćmami. I tak na przykład swego czasu ćmom zdarzało się uruchamiać elektroniczną aparaturę rejestrującą dotknięcie siatki przy serwisie (Sampras-Escude, trzecia runda w 2002). W tym roku zawodnicy mocno narzekali na przeczulenie aparatury – może znowu były to interwencje owadów? Z pewnością było ich sporo – tym razem zwłaszcza żuków (to zresztą one przyciągają mewy).
Akustyka kortów ma wielkie znaczenie dla orientacji jak piłka się odbija, gdzie i jak może zmierzać. Kilka lat temu Andy Murray (kilkukrotny finalista w Melbourne, który w tym roku przegrał z terminarzem covidowej kwarantanny) skarżył się podczas turnieju US Open, że po zamknięciu nowego dachu kortu centralnego akustyka zmieniała się na tyle, że tracił orientację co do długości, szybkości piłki, czy rotacji poszczególnych zagrań.
Być może udział publiczności jest ostatnim elementem, który w dwudziestym pierwszym wieku podtrzymuje złudzenie widowiska o charakterze zgodnym z ideami nowoczesnego olimpizmu
Tymczasem realizatorzy transmisji sportowych w dobie pandemicznego opustoszenia trybun starają się uzupełniać je dźwiękami publiczności puszczanymi z offu, osiągając niekiedy efekt owych krytykowanych pionierów udźwiękowiania niemego kina, którzy nie mieli jeszcze wprawy we włączaniu w odpowiednich momentach machin emitujących różne dźwięki. Miłośnicy i miłośniczki sportu przyzwyczaiły i przyzwyczaili się już do suflowania „dźwięków trybun” przez realizatorów transmisji – najciekawiej jest, gdy podobne dźwięki puszczane są samym zawodnikom i zawodniczkom uczestniczącym w pandemicznie odrealnionej rywalizacji. Podczas zeszłorocznego US Open wykorzystano w tym celu system sztucznej inteligencji Watson, stworzony przez partnera turnieju – IBM. Watson na podstawie wprowadzonych materiałów z poprzednich edycji turnieju miał – poprzez porównanie sytuacji – decydować, kiedy powinny pojawiać się dźwięki tłumów.
Nieumiejętne suflowanie dźwięku znakomicie odsłania telewizyjne ramy współczesnych sportowych spektakli, w których choćby przerwy między gemami są podporządkowane telewizyjnym reklamom, a na przykład wprowadzenie tiebreaków wieńczących sety wiązało się między innymi z pragnieniem, by dało się bliżej określić potencjalną długość spotkań, czy poszczególnych setów. Przed sezonem 2019 zdecydowano się wprowadzić ostatecznie tiebreak również na koniec piątego seta w Australian Open oraz podczas Wimbledonu (co już miało swe konsekwencje dla historii tenisa) – dzisiaj piąty set bez tiebreaka gra się podczas turnieju na kortach Rolanda Garrosa. Swego czasu (2003) Andy Roddick stracił szansę na zwycięstwo w turnieju, gdyż ostatni set jego ćwierćfinału z Younesem El Aynaouim trwał czterdzieści gemów. Dzisiaj panowie skończyliby tak zwanym supertiebreakiem przy stanie 6-6.
4.
Pod koniec tegorocznego Australian Open kibice wrócili na trybuny, ale wielki spektakl… niekoniecznie. Półfinały i finały rozczarowały relatywnie skąpymi emocjami, zwłaszcza w turnieju mężczyzn. Naomi Osaka pewnie zdobyła swój drugi tytuł w Melbourne, a Djoković pokonawszy kolejne etapy turnieju mimo urazu w meczu z Fritzem w finale zaskakująco gładko pokonał Daniło Medvedeva. Największe dyskusje po finale mężczyzn wywołała sama publiczność, która buczała w trakcie ceremonii wręczania trofeum gdy organizatorzy wspominali o pandemicznych regulacjach. W mediach przez parę dni trwały dyskusje, czy był to wyraz antyszczepionkowego sprzeciwu, czy po prostu krytyki tego, jak lokalne władze radzą sobie z pandemią. Turniejowe cykle toczą się dalej, mimo kolejnych odwoływanych lub przekładanych turniejów. Wiadomo już dzisiaj, że sportowy spektakl da się w dobie pandemii wciąż zrealizować – pytanie brzmi: ile to wszystko może trwać w obecnej formie? Duża część sportowego widowiska nastawiona jest przecież na spojrzenia widowni – od kolczyków Marii Sharapovej po włosy Andre Agassiego. I chociaż wciąż jest sens choćby zakładać ekstrawaganckie stroje dla spojrzeń po drugiej stronie kamer, to przecież bez widowni (a także sędziów liniowych!) znika znaczna część gestów, czy choćby pozornie nieistotnych kłótni, wykorzystywanych przez zawodników i zawodniczki do mobilizacji. Przysłowiowy John McEnroe (któremu przydarzyła się w Melbourne niezwykle efektowna dyskwalifikacja) nie byłby w stanie dobrze grać w takich warunkach.
Oglądając w dwudziestym pierwszym wieku sport zawodowy, który stał się jako całość dosyć przerażającym przemysłem, potrzebujemy jak najwięcej ludzkich emocji, żeby upewnić się, że wciąż mimo wszystko przeżywamy zwycięstwa, dramaty, porażki i cierpienia ludzi. Że to wszystko to nie tylko performans zmedykalizowanych ciał, lecz również autentycznych emocji.
- 1. Mecze na wszystkich kortach łącznie mogło obserwować do trzydziestu tysięcy osób, co stanowi połowę widowni.