wwwteatr_imka_duza_scena_widownia_widok_z_boku.jpg

Fot. Piotr Krajewski / Wikimedia Commons

Możliwości

Dorian Widawski
Przedstawienia
03 gru, 2021

Przyszła epidemia, spotykanie się zostało sklasyfikowane jako niebezpieczne, a wiele miejsc musiało zostać zamkniętych. Ten czas poświęciliśmy, a właściwie musieliśmy poświęcić, na nabywanie kompetencji cyfrowych. Nauczyliśmy się zdalnie spotykać, korzystać z wirtualnych tablic i map myśli, może także przesyłać i podpisywać elektroniczne dokumenty. Część z nas rozwinęła kompetencje analogowe i nauczyła się szyć na maszynie, gotować czy szybciej czytać. Pandemia na pewno stała się okazją do samorozwoju, chociaż nie wszystkim się to udało i w ogóle mogło się udać. Wątpliwie jest tylko, czy rzeczywiście przestaliśmy się spotykać. Chodziliśmy na zakupy, w zdecydowanej większości do pracy, być może na potajemne wydarzenia towarzyskie, a już na pewno te rodzinne. Nie przestaliśmy się spotykać, bo nie było i nie jest to możliwe w kraju, w którym nie dostarczano paczek z żywnością pod drzwi mieszkań, tak duża część społeczeństwa jest zatrudniona w handlu i nie wprowadzono systemowych rozwiązań, które realnie ograniczyłyby przemieszczanie. Ta możliwość, a często po prostu konieczność przemieszczania i spotykania będzie tutaj kluczowa.

Pandemia trwa, a my – jako społeczeństwo – razem z nią. Inaczej, dziwnie, z ogromnymi stratami, ale trwamy. Teatry jednak przestały trwać. Najpierw ratunkiem były archiwalne nagrania wcale niearchiwalnych spektakli. Później przyszły aktorki opowiadające, technicy oprowadzający, krawcowe tłumaczące – na przykład jak uszyć maseczkę. Kolejnym krokiem były transmisje, retransmisje i onlajnowe pokazy, na które często zapraszano z użyciem słowa „jeśli”. Jeśli macie jeszcze siłę, jeśli nie macie dosyć, jeśli nie znudziło się wam siedzenie przed komputerem. Co przez lata było całkowicie nieosiągalne, w kilka dni stało się powszechne, a po kilku miesiącach przytłoczyło nadmiarem. Nagle rejestracje spektakli można było pokazać – i to nie tylko festiwalowemu jury, na przeszkodzie nie stały prawa autorskie czy majątkowe. To z czym opery, również polskie, poradziły sobie już dawno temu, dotarło do teatrów.

Nagle rejestracje spektakli można było pokazać – i to nie tylko festiwalowemu jury, na przeszkodzie nie stały prawa autorskie czy majątkowe. To z czym opery, również polskie, poradziły sobie już dawno temu, dotarło do teatrów

W jednej z debat poświęconych pandemicznej sytuacji padło stwierdzenie, że teatr w onlajnie to objawienie. Wreszcie można zatrzymać, przybliżyć czy powtarzać bez końca. Wszystkie te możliwości cenię, a swoje ulubione spektakle wyeksploatowałem do granic możliwości, częściej zresztą ich słuchając niż oglądając. Było to przed trwającą pandemią, więc rejestracje musiałem zdobywać przez znajome osoby lub w wiadomościach do działów promocji obszernie uzasadniając prośbę. Jednak tak jak znawca malarstwa czy historyczka sztuki powie: słuchajcie, to nie jest obraz, tylko fotografia obrazu – nie ma kolorów, nie ma faktury, wreszcie nie ma skali, tak sądzę, że należy powiedzieć: słuchajcie, to nie jest teatr, tylko rejestracja, film, wideo. Przeniesienie jednego medium na inne medium. Nie jest to odkrywcze stwierdzenie, ale mam wrażenie, że zaczynamy o tym zapominać, uznając to za może niepełnowartościowy, ale nadal teatr.

Instytucje chciały pokazać publiczności, że również nabyły kompetencje cyfrowe. Podmiotom organizującym, ministerstwu czy władzom miasta – że wszystko jest w porządku i proszę nie zmniejszać dotacji. Wreszcie to sobie chciały pokazać, że mimo niestandardowej sytuacji nie ma potrzeby podejmowania niestandardowych decyzji. Narracja o istotności procesu, zamiast kultu gotowych dzieł, okazała się założeniem, w które mało kto wierzy, a przynajmniej nie wierzą w nie decyzyjne osoby – przez co pracownicom i pracownikom nie chciano płacić za samą gotowość do pracy. Nie ma dzieła, nie ma wynagrodzenia. Dlatego zaczęto produkować, a właściwie bardzo dużo nadprodukować. Opowiadać, oprowadzać i tłumaczyć. Czego jednak nie zrobiono, to nie trwano z publicznością. Zamiast tego inwestowano w trwanie obok publiczności, zupełnie ignorując pracę z fundamentami teatru – relacjami i spotkaniem. Teatry zaczęły działać pomimo, a nawet wbrew swojej widowni. Powtarzające się „jeśli” jest tego wyraźnym przykładem.

CHWILA FANTAZJI

Pozwolę sobie na chwilę fantazji. Przychodzi epidemia, spotykanie się zostaje sklasyfikowane jako niebezpieczne, a wiele miejsc musi zostać zamkniętych. Dyrektorzy i dyrektorki, rady programowe w nielicznych miejscach, gdzie je powołano – a w idealnej rzeczywistości cały zespół instytucji – siadają, już mniejsza czy bezpośrednio, czy przed ekranami komputerów, i wspólnie myślą. Jak pozostać teatrem, kiedy teatry muszą zostać zamknięte? Jak nie zamienić się w radiostację czy platformę wideo? Jak nie porzucić refleksji nad produkcją i nadmiarem, a jednocześnie wykazać się solidarnością z nieetatowymi pracownikami i pracownicami? Takich spotkań i przemyślanych strategii chyba zabrakło. Cały wysiłek zaangażowano w media społecznościowe, budowanie platform streamingowych i pieczołowite wypełnianie ich treściami. 

Być może wartością tej cyfrowej nadprodukcji jest możliwość komunikowania się z publicznością, która do budynku teatru by nie dotarła. Z różnych powodów, na które instytucje zarówno mogą, jak i nie mogą mieć wpływu. Mam jednak wrażenie, że to kolejny przykład przenoszenia problemów systemowych na jednostki. Internet każda osoba ma, to sobie obejrzy – oczywiście jest to błędne założenie. Bo co instytucje robią, żeby na spektakle dowieźć osoby, które nie mają infrastrukturalnej możliwości na nie dojechać? Jak często docierają do takich miejsc, zamiast – lub także – poświęcać czas na festiwalowe tournée z miasta do większego miasta, a najlepiej innego kraju? Czy z analogową promocją są gdzieś indziej niż przy trasach samochodów, ewentualnie w kolejnych stacjach metra? To pytania związane z transportem i mobilnością, ale poziomów wykluczeń jest znacznie więcej. Ilu dyrektorów, ile dyrektorek i rad programowych pochyliło się nad tym, by czas pandemii wykorzystać na refleksję nad systemowymi problemami, a nie święcenie triumfów, że z danych wynika, że bilety sprzedają się świetnie, a kilka z nich kupiono nawet na terenach wiejskich? Sprawdzi się to w sprawozdaniu rocznym, ale czy podtrzyma relacje z widownią i pomoże jej wrócić – a w zbyt wielu przypadkach przyjść po raz pierwszy – do teatralnych budynków? Chciałbym wierzyć, że rzeczywiście, jak mówiono w raporcie o teatrze w pandemii, „kiedy skończy się kwarantanna i będzie można wrócić do teatru, ja wrócę” 1. Na razie jednak zbyt często spektakle grane są przy niepokojąco przerzedzonej widowni.

Nagranie działań na teatralnych scenach i przeniesienie ich do sieci nie sprawi, że problemy z dostępnością i przystępnością znikną. Co więcej, być może staną się przez to mniej zauważalne. Oczywiście nie jest tak, że z udostępniania rejestracji można z łatwością zrezygnować – i że ktokolwiek tego oczekuje. Rejestracje muszą zostać, być udostępniane na bieżąco, a te archiwalne powinny ujrzeć światło dzienne. Liczę, że doczekamy czasów, w których będzie to nie tylko niezbędne, ale wymagane prawem, tak jak wszystkie publikowane książki muszą być przekazywane do kilku bibliotek w kraju. Może byłaby to jedna z pozytywnych zmian, którą zostawiłaby po sobie pandemia.

Teatrom nie udało się odpowiedzieć na analogowe potrzeby, które nasilają się wraz z większą powszechnością technologii, szczególnie telefonów – i które zostały wzmocnione przez pandemię. Nie udało się to, mimo że teatr jest być może najbardziej analogową z dziedzin kultury, a jednocześnie charakteryzuje się dużą zdolnością adaptowania do zmian. W pewnym sensie gotowość do ciągłej zmiany jest najbardziej syntetyczną definicją teatru. Istniała i nadal istnieje więc przestrzeń na przemyślenie strategii i działanie adekwatne do potrzeb publiczności. Koniecznie w tej kolejności – najpierw spotkanie i myślenie, a dopiero później działanie, które wcale nie musi oznaczać przytłaczającej nadprodukcji. Po dwóch latach pandemii ta potrzeba jest być może na tyle silna, że nawet Krzysztof Garbaczewski wyreżyseruje spektakl w 2D, z zaściankami i proscenium. Pytanie tylko, czy w dyrektorskich, reżyserskich i dramaturgicznych strategiach oko kamery nie stało się najistotniejszym obiektem zainteresowania i inwestowania.

Teatrom nie udało się odpowiedzieć na analogowe potrzeby, które nasilają się wraz z większą powszechnością technologii, szczególnie telefonów – i które zostały wzmocnione przez pandemię

Dlaczego całkowicie zapomniano o spotkaniu stojącym u źródeł teatru, znacznie dłużej, niż istnieją zaścianki i proscenium? Nie jest przecież tak, od czego zacząłem, że spotkania przestały istnieć. Było być może mniej wydarzeń towarzyskich, ale czy rzeczywiście nie było spotkań i – może szczególnie – zgromadzeń? Jak teatr i performans, instytucje teatralne i performatywne były w tym obecne? Jak bardzo przespały ten czas, mimo ogromnej produkcji? Mało zrobiono, by wynająć samochody z platformami, które jeździłyby między blokami i korzystały z tego, że publiczność już się zebrała. Nie wynajmowano tarasów czy balkonów, by pokazywać choćby fragmenty spektakli. Nie powtórzono sytuacji, które znamy z nagrań spontanicznych koncertów odbywających się na włoskich balkonach. To tylko luźne przykłady. Chodzi jednak o zarysowanie wyobrażenia o możliwościach, których niemal wcale nie eksplorowano.

NA CHWILĘ PRZED CZWARTĄ FALĄ

Instytucje nie tworzyły sytuacji, które rozszczelniałyby spanikowany i szybki sposób przemieszczania spowodowany pandemią. Nie wyszły w przestrzeń miasta, by wypełnić codzienność treścią, której zwykle w niej – na placach, drogach czy w parkach – nie ma. Nie próbowano dotrzeć z teatrem między godziny spacerów z psami i powrotów z pracy. Między różne momenty, w których społeczeństwo było – no właśnie – społeczeństwem i można było wykorzystać ten czas na pokazanie i przekazanie jakichś treści. Teatru nie definiuje przecież budynek czy budżet, złożoność repertuarowa czy trwałość zespołu, fizyczna lub transmitowana obecność aktorów i aktorek. Wystarczy pomyśleć o teatrze jako spotkaniu, a nie produkcji i premierach, jurorach i obiegu festiwalowym. Jako o spotkaniu, które nie potrzebuje schludnych garniturów i sukienek, murowanego proscenium i odkrytych na nowo zaścianek. 

Były różne momenty pandemii i zmienne ograniczenia, jasne. Jednak czy rzeczywiście jedynym zachowaniem, na jakie mogły pozwolić sobie instytucje, to niemal dwuletnie trzaśnięcie drzwiami po trzecim dzwonku, które zarządziło ministerstwo? Przecież w każdy z dzwonków jest wpisane, że nie zacznie się o czasie i trzeba poczekać na spóźnione osoby – bo publiczność po prostu jest, jaka jest. Czasem na czas, a czasem nie, czasem w onlajnie, a czasem zupełnie nie. Myślę, że przy minionych trzech falach pandemii tego zabrakło. Chwili zaczekania i sprawdzenia, czy na pewno wszystkie osoby są już na sali. Czy wzięto pod uwagę potrzeby, przemęczenie i nadmiar. Że nie wszystkie osoby są i chcą być w internecie. Po tych dwóch latach niezbędne jest, żeby teatry przygotowały się na czwartą falę inaczej niż sprawdzając przepustowość serwerów. Żeby upewniły się, że na pewno zaplanowały w repertuarach jakiś teatr.

zrzut_ekranu_2021-12-02_o_10.35.48.png

Pływająca po Wiśle barka, na której grał Teatr Ziemi Mazowieckiej – kadr z filmu „Wiślane teatrum”, reż. Jan Budkiewicz, PWSFTviT 1961

  • 1.  Wypowiedź badanej osoby z raportu Bogna Kietlińska, „Kiedy skończy się kwarantanna i będzie można wrócić do teatru, ja wrócę” Bogna Kietlińska Raport z Badania publiczności teatralnej w czasie epidemii koronawirusa w Polsce, Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego, Warszawa 2021.

Udostępnij

Dorian Widawski

Zainicjował powstanie grupy teatralnej 3kolektyw oraz Odsłuchu społecznego, zespołu przygotowującego podkasty o tematyce politycznej i społecznej. Ukończył Wydział Artes Liberales, a obecnie studiuje socjologię stosowaną na Uniwersytecie Warszawskim. Pracuje w warszawskiej instytucji kultury.