Covidowa mgła
Ukazał się nasz nowy numer – podwójny, listopadowo-grudniowy. Nieplanowany w tym kształcie. Wirus przeorał nam redakcję, wyłączył na dłuższą chwilę osoby kluczowe, potem już nie było jak dogonić czasu. Trzeba było inaczej układać materiał, komponować jeden zeszyt o zwiększonej objętości. A koleżanki i koledzy, choć zaszczepieni jak należy, przeszli swoją covidową ścieżkę, nieprowadzącą na szczęście przez szpital i respiratory, ale wystarczająco niemiłą, żeby dobrze wiedzieć to, co powinni wiedzieć wszyscy: to nie jest jakaś taka „grypka”.
Ale co nam po tej wiedzy? Właśnie ogłoszono decyzje mające chronić przed czwartą falą pandemii i na jednym z pierwszych miejsc pojawiła się redukcja widowni w teatrach. Z pięćdziesięciu procent miejsc na sali do trzydziestu. Czy rząd nie był przypadkiem w tym postanowieniu nazbyt liberalny? Może lepiej było ograniczyć liczbę widzów do dwudziestu ośmiu procent? Z pewnością wpłynęłoby to znacząco na zmniejszenie dziennej liczby zgonów.
Kpiny są znakiem bezsilności. Ale jak reagować na rozporządzenie, co do którego rozporządzający nawet nie starają się ukryć, że jest a) zastępcze, przykrywające tchórzliwą rejteradę przed decyzjami naprawdę niezbędnymi, b) wzięte z sufitu, c) marginalne, d) niespójne i niekonsekwentne, e) łatwe do obejścia? Albowiem obowiązek ograniczenia widowni do trzydziestu procent nie obejmuje osób zaszczepionych. Teatr nie ma narzędzi, by to weryfikować – no to powinny mu wystarczyć dobrowolne oświadczenia części widzów; zbieranie takich oświadczeń już się w niektórych teatrach rozpoczęło. Tylko czy to nie pułapka? Kto może wiedzieć, który spektakl – na przykład w teatrze niemiłym rządowi – pierwszy zostanie przerwany przez niezależnych inspektorów niezależnego sanepidu, skrupulatnie przeliczających procenty zajętych foteli. Że to nie do pomyślenia? To proszę sobie zestawić działania nie do pomyślenia z ostatniego czasu, które ktoś nie tylko pomyślał, ale i nawet wykonał.
Ale żeby nie było w jedną stronę: w ramach dwudziestej ósmej edycji Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej kręcę się po kraju (z dnia na dzień zmieniając marszruty, gdy covid odstrzela kolejne zespoły). I dalibóg nazbyt często muszę przed spektaklem najpierw dopchać się z mozołem do malutkiego stolika, przy którym łokieć w łokieć z innymi wypisuję oświadczenie zdrowotne, a potem tłoczymy się razem w ciasnym foyer identycznie jakbyśmy jechali miejskim autobusem w godzinie szczytu. Ponieważ na widownię wpuszczą dopiero w chwili rozpoczęcia widowiska, gdy na scenie będą już aktorzy. Czy nie można by w tych specjalnych czasach tak wymyślać przedstawienia, żeby ludzie mogli wcześniej, bez czekania zajmować miejsca na widowni? Owszem, byłoby to przydeptanie gardła wolnej wypowiedzi artystycznej, przymus szukania alternatywnych rozwiązań – ale w imię nie byle jakiego celu: rozładowania zwyczajnie niebezpiecznego ścisku w foyer? Ciekawe, czy któremukolwiek z twórców, mówiących tak wiele o wszelkich traumach związanych z epidemią, taki praktyczny koncept choć przez chwilę przemknął przez głowę. Bądź czy może znalazł się rozsądny dyrektor teatru, który by artystę o to, oczywiście nieśmiało i z należną bojaźnią poprosił.
Zalegające mgły utrzymywać się mogą długo – zwykli mówić meteorolodzy. Epidemiolodzy, zdaje się, też.