burza_galeria_11_fot._krzysztof_bielinski.jpg

William Shakespeare, „Burza”, reż. Paweł Miśkiewicz, Teatr Narodowy w Warszawie, 2018. Fot. Krzysztof Bieliński

„Burza”, czyli eskapizm

Stanisław Godlewski
Przedstawienia
15 Mar, 2019

Ciemność, głuchy huk, przerażone szepty. Dookoła szaleństwo – słychać grzmoty, drobne krople zraszają nam twarze, a wiatr mierzwi włosy. W sercu pojawia się strach, nie wiadomo co robić. Ale to tylko teatr, życie jest gdzie indziej. Nawałnica po chwili ustaje, światła się zapalają, na scenę wchodzą aktorzy. 

Burza w reżyserii Pawła Miśkiewicza zaczyna się burzą właśnie. W tym spektaklu zresztą jest jeszcze kilka takich ładnych efektów. Barbara Hanicka usadziła widzów na scenie w taki sposób, że mają widok na okazałą widownię Teatru Narodowego przykrytą błyszczącym materiałem. Po horyzont rozciąga się zatem srebrne morze, oświetlane tylko pojedynczymi gwiazdami-reflektorami. Czasem zaświecą drżące żyrandole, niczym zwielokrotnione odbicia księżyca w wodnej tafli. Zapadnie wznoszą się i opadają, jak fale. Kurtyna, niczym stary żagiel, wzdyma się i marszczy. Magia teatru. 

No właśnie, magia. Zasadniczo magia w wielu dramatach Shakespeare’a pozwala na sprawowanie władzy, manipulowanie ludźmi, bawienie się cudzym kosztem. Nie inaczej na swojej wyspie czyni Prospero, który na magii się zna, ponieważ… ponieważ dużo czytał. Wiedza to potęga, jak to mówią. Ciekawe tylko, że Prospero dużo czytał zawsze, ale z magii korzystać zaczął na wygnaniu. A wygnany został, ponieważ zamiast sprawować władzę, czytał. Ot, paradoks. 

A przecież jakoś zrozumiały, jeśli się pomyśli, z czym wiąże się rządzenie: polityka, pieniądze, inni ludzie i ich problemy. I najgorsza rzecz: odpowiedzialność za podjęte decyzje. Kto by nie chciał w tej sytuacji uciec gdzieś daleko, tak żeby można było zapomnieć o wszystkim? Zatopić się w lekturze; pójść do kina, by pożyć przez chwilę życiem innych ludzi? Albo uciec do teatru, by przez moment poczuć magię sceny lub umościć się w chwilowym poczuciu wspólnoty.

Tak, sztuka (nawet ta najbardziej zaangażowana) pozwala na eskapizm. Problemem Prospera było zatem to, że jeszcze zanim został wygnany z Mediolanu, już był na wewnętrznej emigracji. Nie usprawiedliwia to w żaden sposób obrzydliwości jego brata, który podstępem mu władzę odebrał, ale właściwie Prospero sam mu ją podsunął. 

Spektakl Miśkiewicza jest mniej więcej o tym, choć jego główny temat to raczej upadek idealizmu. Reżyser bowiem uważa, że błędem Prospera była nadmierna wiara w powszechne ideały i to właśnie ona doprowadziła do banicji. W wywiadach Paweł Miśkiewicz mówił:

Nasz Prospero podąża śladem ludzi, którzy co prawda odegrali kiedyś w naszym społecznym życiu naprawdę istotną rolę, ale potem nie umieli poprowadzić dalej społeczeństw, na rzecz których działali. Mazowiecki, Geremek – wielcy ludzie, którzy byli – nie wiem… zbyt szlachetni, zbyt naiwni, zbyt piękni duchowo, przez co za mało praktyczni, za mało przebiegli, za mało rozumiejący mechanizmy społeczne, żeby ich rola mogła zaowocować jakimś dłuższym continuum w życiu państw i społeczeństw. I w gruncie rzeczy można powiedzieć, że każdy z nich odszedł w zapomnieniu właściwych im zasług, gdyż narrację o nich zaczęli tworzyć ludzie dużo mniejszego formatu, za to bardziej skuteczni i nie stroniący od brudu polityki. Niby pamiętamy ich zasługi, ale… pamiętamy również, że na przykład Mazowiecki bywał przedmiotem drwin jako szef tej dziwnej, anachronicznej i kompletnie nieskutecznej Unii Wolności.

Łatwo się śmiać i ekshumować Ducha Unii Wolności z K. Pawła Demirskiego, by znów mógł oznajmić: „Byliśmy głupi i nie bardzo jesteśmy mądrzy” 1. Ale może warto spróbować zrozumieć. Z wypowiedzi Miśkiewicza wynika, że po prostu tęskno nam za bohaterem, za dobrym politykiem, który miałby serce po właściwiej stronie i który rozsądnie korzystałby z wiedzy i władzy. Że akurat młodość Pawła Miśkiewicza przypadła na moment, gdy taki ideał zdawali się spełniać Mazowiecki i Geremek – trudno, nie ma się co czepiać. Kto wie jak będziemy jeszcze mitologizować Biedronia.

Może warto w tym miejscu zauważyć, że przedstawienie Miśkiewicza jest wyjątkowo „męskie” – na scenie niemal sami faceci. Jedynym wyjątkiem jest grająca Mirandę Maja Kleszcz, ale jej postać zmieniła się w jakiś trudno uchwytny symbol – strach rozgryzać czego właściwie: wolności, miłości, sztuki, marzeń? Tak czy inaczej Miranda w całej historii ma raczej marginalne znaczenie. Co innego mężczyźni, których na scenie pełno. Zwłaszcza marynarzy, którzy w pewnym momencie wykonują bardzo efektowny taniec (choreografia Dominiki Knapik), łączący w sobie zapaśnicze pozy i homoseksualne podteksty. Po co? Bardzo możliwe, że po to, by podkreślić homospołeczny charakter spektaklu. Ale możliwe też, że to tylko popisy i kolejny przejaw magii teatru.

burzasg2.jpg

William Shakespeare, „Burza”, reż. Paweł Miśkiewicz, Teatr Narodowy w Warszawie, 2018. Fot. Krzysztof Bieliński

Tymczasem dookoła nas jednak jest rzeczywistość ze swoimi problemami. Miśkiewicz sugeruje, że polityka pozbawia ludzi złudzeń, że nie da się grać w nią czysto. A jeśli ktoś jednak spróbuje, to z reguły przegrywa. I zostają tylko resentymenty, rozgoryczenie oraz żal.

Potwierdza to zresztą ostatnia scena. Prospero (Jerzy Radziwiłłowicz) i Ariel-Kaliban (Mariusz Benoit) już skończyli swoje role, padają ostatnie frazy szekspirowskiego dramatu. Widzowie klaszczą. Aż nagle na scenę wchodzi młody Ferdynand (Daniel Namiotko), taszcząc jakieś kłody, zupełnie bez sensu, za to z pełnym przekonaniem. Stawia je na scenie i wraca nosić kolejne, mówiąc, że: 

Mozół, gdy podjąć go z ochotą, może
Stać się rozrywką; poniżenie da się
Znosić z godnością, a nędzne początki
Wiodą niekiedy do świetnego końca. 
(przekład Stanisława Barańczaka) 2

Młody oczy ma jaśniejące, w sercu wolę walki, bredzi o jakichś tam ideałach, a obok patrzą starzy, doświadczeni i zgorzkniali. Ci patrzący jeszcze chwilę temu po kabotyńsku udawali, że możliwa jest skrucha, wybaczenie i pojednanie. Ten mówiący jeszcze w to wierzy, ponieważ idealizm ze swej natury jest młodzieńczy, naiwny i bezmyślny. Najprawdopodobniej taki właśnie był kiedyś Prospero, ale życie już go nauczyło, że ideały się nie spełniają. Albo kompromisy i konformizmy, albo eskapizm. Tertium non datur.

burzasg.jpg

William Shakespeare, „Burza”, reż. Paweł Miśkiewicz, Teatr Narodowy w Warszawie, 2018. Fot. Krzysztof Bieliński

Czy możliwy jest zatem idealizm, który stałby po stronie rozumu, a nie jedynie zapału? Pewnie tak, choć problemy pojawiają się później, gdy trzeba już brać odpowiedzialność za podjęte decyzje, gdy trzeba ponosić konsekwencje własnych wyborów – negatywne i pozytywne. Gdy po prostu zaczyna się świadomie żyć w społeczeństwie, w całym jego skomplikowaniu.

Mądrzę się i mądrzę, ale co ja tam wiem, skoro jestem młody. A w dodatku częściej widać mnie w teatrze niż na protestach.

  • 1. Paweł Demirski, K., „Dialog” 1/2019, s. 61.
  • 2. William Shakespeare, Burza, przełożył Stanisław Barańczak, w tegoż: BurzaZimowa opowieść, W drodze, Poznań 1991, s. 75.

Udostępnij

Stanisław Godlewski

jest adiunktem w Instytucie Sztuki PAN, redaktorem „Pamiętnika Teatralnego”, wykładowcą Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie, krytykiem teatralnym.