Z Pawłem Demirskim rozmawia Barbara Klicka
Rok po katastrofie smoleńskiej do teatru wracają „idee, symbole i resentymenty, których korzenie tkwią w Polsce rozbiorowej” – pisała na łamach „Polityki” Aneta Kyzioł1. Tragedia popchnęła polskich twórców w stronę repertuaru narodowego i refleksji o wspólnocie, a niekiedy podważeniu dotychczasowych historycznych modeli narracyjnych i weryfikacji bohaterów narodowych.
Jedni: chłopomania! Drudzy: kolejna bezrefleksyjna kalka zachodnich metodologii. Inni: państwo profesorstwo nie musi nam przypominać, że nasze babcie pochodziły ze wsi. Jeszcze inni: jak sprzedać „ludowość”, żeby dało się na niej zarobić? Dyskusje o pochodzeniu klasowym i wypartych warstwach kolektywnej pamięci o doświadczanej/sprawowanej przemocy przeszły w ostatnich latach przyśpieszony kurs wolnego rynku: od niszowych dyskusji dla wybranych, do kalendarzy ściennych ze zdjęciem umęczonej chłopki i premier na Netflixie.