www_20201029_cp_064_pp.jpg

LGBT+ jest ideolo
CZERWCOWE GADANIE
Upalnym latem dziwnego roku ZOZO, w środku pandemii, kampanii prezydenckiej i, nie bójmy się tego słowa, choćby było już nieco zużyte, okrutnej nagonki na osoby homoseksualne, transpłciowe, nieheteronormatywne, określane skrótem LGBT, rzadziej LGBT+, albo LGBTQ, w sferze publicznej krążyło zdanie „LGBT to nie ludzie, to ideologia”, a Facebook zaroił się od tęczowych profilówek z napisem „nie jestem ideologią”, albo ostrożniejszych, lecz i bardziej ryzykownych „prawa człowieka to nie ideologia”. Nawiasem mówiąc, nieco podejrzliwie i może małostkowo wydawało mi się i wtedy, i wydaje teraz, że ludzie, którzy je wybierali, chcieli jednocześnie wyrazić solidarność z prześladowanymi, ale i zastrzec swój heteroseksualizm, jakby jednak bali się, że gdy wybiorą „nie jestem ideologią”, to ktoś jednak pomyśli, że są LGBT, potwierdzając przy tym parszywą siłę kulawego sylogizmu. No więc tamtego lata, wśród wypowiedzi posła Żalka, posła (wkrótce ministra) Czarnka, i urzędującego prezydenta Dudy, o biskupach już nie wspominając, napisałam do znajomego redaktora „Dialogu”, że prędzej czy później trzeba będzie opracować jakieś „czerwcowe/lipcowe gadanie”, przeanalizować ten bzdurny język, pokazać absurd prowadzenia dyskusji wyznaczonej przez konieczność udowadniania, że się nie jest ideologią, albo trud przekonywania, że się nią jednak trochę jest, ale to nic złego.
Dwa lata wcześniej napisałam tekst Marcowe gadanie 2018, który był analizą dyskursu (jak to ładnie brzmi) antysemickiego, (re)konstruowanego w polskiej przestrzeni publicznej z okazji pięćdziesiątej rocznicy marca 1968. Zadanie nie było łatwe, przede wszystkim dlatego, że miałam do czynienia z językiem, który – w moim odbiorze – sam się kompromituje i ośmiesza, wystarczy zacytować, aby wszyscy widzieli, jakie to głupie, jakie to śmieszne, jakie to nielogiczne, a przecież nie wystarczy, bo te zdania, komunikaty i konstrukcje myślowe są rozpowszechniane właśnie dlatego, że mają swoją piekielną, perswazyjną skuteczność. Tamto zadanie było jednak ułatwione, miałam potężnego patrona w postaci Michała Głowińskiego i jego trudu, by brnąć przez mowę nienawiści, obnażając jej nielogiczności, absurdy, fałsze, wystarczyło mi sięgnąć po narzędzia, przyłożyć analogie, dostrzec niekonsekwencje. Wydawało mi się wówczas, że przeprowadzenie takiej analizy jest jakimś zadaniem. Nie, żebym przypisywała sobie zbyt wielką sprawczość, mało co wprawia mnie w taką melancholię, jak publicyści przekonani, że pisaniem działają, ale jednak, ale mimo to, wydawało mi się, że jako, przepraszam za duże słowa, humaniści i komentatorzy musimy być uważni i czujni wobec słów oraz sposobów ich używania, że dekonstrukcja mowy nienawiści, rozpruwanie szwów dyskryminującej propagandy jest zarówno obowiązkiem, jak i sposobem na poradzenie sobie z zalewem zła w przestrzeni publicznej. Poza tym, nie oszukujmy się, gdzieś tam, pewnie nawet niewysłowione i trzymane na wodzy wstydu, czaiło się we mnie przekonanie, że jeśli pokażemy „jakie to głupie, jakie to nielogiczne”, to straci to swoją moc, a nawet, powiedzmy sobie jeszcze szczerzej – że może kogoś przekonam, zawrócę ze ślepej uliczki antysemickich stereotypów, że ciągle można coś zdziałać cierpliwą dekonstrukcją, spokojnym rozłożeniem na czynniki zdań obsługujących zadanie dyskryminacji, czyli tą słynną „spokojną rozmową”, używaną czasem jako chochoł, często jako knebel, rzadko jako skuteczny środek, lecz jednak wyznaczającą utopijną możliwość porozumienia.
Dlaczego zatem teraz obezwładnia mnie napisanie tekstu o „ideologii LGBT?”. Być może dlatego, że jestem dwa lata bardziej zmęczona głupotą nienawiści, ech, czy ktoś jeszcze dzisiaj pamięta starą dobrą „promocję homoseksualizmu”, albo wyleniałego już nieco potwora „ideologii gender”? A być może nawet nie dlatego, że tracę wiarę w sens rozmowy, a raczej, że dostrzegam etyczną problematyczność wzywania dyskryminowanych do tłumaczenia się, do tłumaczenia innym, że nie jest się wielbłądem, czy tam ideologią, że podważanie tożsamości płciowej rani, że tłumaczenie, czy wolę dziewczyny, czy chłopaków i w jakim procencie, i dlaczego można mieć na imię Małgorzata, choć nie w dokumentach, i „wyglądać jak chłopak”, albo mieć na imię Filip, nawet w dokumentach, i woleć swoją cipkę od zrekonstruowanego operacyjnie za niemałe pieniądze prącia, albo być gejem i nie być pedofilem, albo… no więc właśnie. Może również dlatego, że jest w tym coś poniżającego, coś, co zmusza do dyskutowania z fantazmatami, z rzeczami, które nie bardzo istnieją, jak na przykład „seksualizacja dzieci”.
No bo jak polemizować ze zdaniem „lobby LGBT chce seksualizować nasze dzieci”, zdaniem, którego dwa człony: „lobby LGBT” i „seksualizacja dzieci” są jakby nieco pozbawione desygnatów? Czy przez przyjęcie założenia, że dzieci są jakimiś „nienaseksualizowanymi” istotami, ale nauczenie ich, że mogą się nie zgadzać na bycie dotykanymi w taki czy inny sposób, może otworzyć puszkę Pandory, bo wtedy trzeba będzie powiedzieć, kiedy dotykanie jest w porządku, a kiedy nie, odsłonić problematyczny kulturowo status pewnych części ciała? A może przez cierpliwe tłumaczenie, że to nie owa świadomość jest zagrożeniem, ale właśnie socjalizacja do posłuszeństwa pewnym dorosłym figurom, które dziecięce ciała wykorzystują, a „seksualizacja” ma nauczyć stawiania granic i opowiadania zaufanym dorosłym o niechcianym dotyku? Ale wtedy trzeba będzie przyznać, że edukacja seksualna właśnie do tego zmierza, do wywrócenia „tradycyjnego” porządku, w którym dziecko ma być istotą wstydliwą, a więc i posłuszną? A może właśnie należy odmówić dyskusji i powiedzieć, że „seksualizacja” dzieci jest takim samym koszmarnym chochołem semantycznym jak „ideologia gender”, a projekt uczenia dzieci o ich seksualności nie ma nic wspólnego z orientacją seksualną potencjalnych edukatorów, ale z troską o dzieci właśnie? I tak dalej.
Język homofobicznej nagonki jest więc skonstruowany z groźnie brzmiących, mało zrozumiałych chochołów, zahaczających o tematy wrażliwe i dla wielu ludzi istotne: dzieci, rodzina, pedofilia, tradycja, płeć, więzi społeczne, powołuje do życia w przestrzeni publicznej terminologię, która ustawia dyskusję w sposób nie tylko nierówny: mniejszość ma się tłumaczyć większości, ale także utrudniający wyjście z tej matni fałszywych fantazmatów, przypomina dyskusję, w której na pytanie „czy przestał już pan bić żonę” można odpowiedzieć tylko „tak” lub „nie”. Dlaczego więc, ułańsko przeceniając własne możliwości, zgłosiłam się do napisania takiego tekstu? Co mi się wtedy wydawało, co niby mądrego miałam do powiedzenia? Chyba, zasadniczo, trzy zdania: że LGBT to ludzie, nie ideologia, że LGBT to ideologia, i że nie będziemy w ten sposób rozmawiać. No dobrze, to spróbujmy to rozpisać, koncentrując się tylko na tamtym czerwcu i na tej nieszczęsnej ideologii.
Najpierw krótkie przypomnienie, samo gęste homofobii roku ZOZO, nie będziemy się cofać do 2019 i stref wolnych od LGBT, do zatrzymania Elżbiety Podleśnej za pokolorowanie aureoli Matki Boskiej na tęczowo, do obleśnych naklejek wypuszczonych przez „Gazetę Polską”, do ataków naParadę Równości w Białymstoku, czy do słów arcybiskupa Jędraszewskiego o tęczowej zarazie. To wszystko było w 2019, eony temu, a ponurym hitem kampanii prezydenckiej były właśnie te zdania o „ideologii”, dwa zdania, posła Żalka i posła Czarnka, oba wyrwane z kontekstu, oczywiście, taką już mamy rzeczywistość medialną, że kształtują ją zdania wyrwane z kontekstu, musimy więc je w tym kontekście, dla ścisłości, umieścić. Poseł Żalek powiedział „LGBT to nie są ludzie, to jest ideologia”, a poseł (przyszły minister) Czarnek: „Brońmy nas przed ideologią LGBT i skończmy słuchać tych idiotyzmów o jakichś prawach człowieka czy jakiejś równości. Ci ludzie nie są równi ludziom normalnym i skończmy z tą dyskusją”. Dehumanizacyjna wymowa tych słów wzbudziła oburzenie, a termin „ideologia” został niemal jednogłośnie odebrany jako obelga, odarcie z człowieczeństwa, z ludzkiej pojedynczości i wyjątkowości i, powiedzmy sobie otwarcie, taka była intencja tych słów, i włożenie ich w kontekst niewiele tu zmienia.
NIE JESTEM IDEOLOGIĄ
Ale po kolei. Skrót LGBT oznacza grupy ludzi, każda literka inną, choć nie są to zbiory rozłączne: lesbijki, geje, osoby biseksualne, osoby transpłciowe. Czasem dodaje się inne literki, najczęściej Q od queer, albo + mający odsyłać do innego rodzaju nienormatywnych tożsamości i orientacji, takich jak na przykład orientacja aseksualna (a więc niemieszcząca się w heteronormatywnym paradygmacie, który zakłada nie tylko, że pożądamy osób tak zwanej „płci przeciwnej”, ale że w ogóle pożądamy seksualnie) albo tożsamość niebinarna, podważająca heteronormatywny podział na tylko dwie płcie, które są, no właśnie, „przeciwne”.
Literka Q oznaczająca queer ma wskazywać na możliwość dodatkowych wymiarów bycia w świecie: płeć jest spektrum, pożądanie może być relacyjne, może go w ogóle nie być, ludzie mogą być zmienni w swoich poczuciach, pragnieniach i wyborach, relacje nie muszą być monogamiczne, różnie można odczuwać i określać intymność, przywiązanie i pożądanie. Oczywiście to „Q” albo ten „plus” budzi niepokój, łatwiej jest zrozumieć, że „ktoś się po prostu taki urodził”, jako chłopiec, który woli chłopców, dziewczyna, która pożąda dziewczyn, i nic się na to nie da poradzić, no trudno, pozwólmy im być, pozwólmy im nawet wchodzić w jawne związki, kto wie, może nawet partnerskie, może nawet małżeńskie. Nie jest trudno znaleźć w sobie współczucie dla kobiety „uwięzionej” w męskim ciele, albo dla chłopaka obserwującego ze wstrętem swoje zaokrąglone biodra, wiążącego bandażem piersi, wstrzykującego sobie samodzielnie porcje testosteronu. Po odpowiedniej porcji takiego „przecierpienia” jesteśmy w stanie pochylić się nad tą udręką (to musi być straszne, prawda, to więzienie ciała?) i nawet zwracać do takiego kogoś jego wybranym imieniem, nawet uznać wyrok sądu korygującego płeć metrykalną.
Problem pojawia się właśnie przy tym „Q”, przy tym wydziwianiu w niebinarność, w genderfluid, przy odmowie cierpienia, albo „pójścia na całość”, kiedy ktoś „wygląda jak chłopak” (a jak wygląda chłopak – każdy widzi), a nie chce stosować wobec siebie męskich zaimków, kiedy ktoś mówi, że jest lesbijką, a spotyka się z transmężczyzną, albo jeszcze gorzej, z transkobietą, jak oni to w ogóle robią, zaraz im się odwidzi, i co, my już tu emocjonalnie zainwestowaliśmy w empatię, a oni, nie dość że tacy radośni z tymi „osobami partnerskimi” (co za nowomowa!), to jeszcze zaraz wylecą z jakąś trzydziestą ósmą literką alfabetu, a my nie nadążymy. Albo, co gorsza, nasze żony, które są przecież heteroseksualne i lubią seks z facetami, postanowią nagle, w wieku czterdziestu lat założyć lesbianistyczne komuny, deklarując się jako demiseksualne asy i wtedy już na pewno nastąpi upadek tradycyjnej rodziny. No ale mieliśmy nie komplikować, a komplikujemy. Wracamy zatem do początku, do czterech literek.
A więc lesbijki, geje, osoby biseksualne i transpłciowe. Mówiąc „LGBT to nie ludzie, to ideologia”, poseł Żalek powiedział zatem: „lesbijki, geje, osoby biseksualne i transpłciowe to nie ludzie, to ideologia”. Trzymając się tej ukochanej przez część elektoratu Konfederacji logiki formalnej, można wnioskować dalej, powiedział: lesbijki to nie ludzie, to ideologia. Powiedział: geje to nie ludzie. Powiedział: osoby transpłciowe to ideologia. Dobrze, to teraz kontekst, bo przecież, od razu pojawiły się głosy o „wyrwaniu z kontekstu”. Ale też normalne chyba jest, że jak słyszysz coś takiego, to chcesz wiedzieć, jak mogło do tego dojść, „w jakim kontekście?” Więc tak: Katarzyna Kolenda-Zaleska łączyła się z posłem Żalkiem podczas programu „Fakty po faktach”, rozmowa była o ochranianiu domu Jarosława Kaczyńskiego przez funkcjonariuszy policji, potem zeszło na tweeta Joachima Brudzińskiego, który opublikował zdjęcie ptaszków z podpisem „Polska bez LGBT jest najpiękniejsza”. Kolenda-Zaleska spytała, czy poseł Żalek zgadza się z tym zdaniem. Potem dialog wyglądał następująco, żeby nie spisywać za przytoczeniami z innych mediów, spisuję ze słuchu:
ŻALEK: No tak, ale co to jest LGTB 1, może mi pani powiedzieć?
KOLENDA-ZALESKA: No to są wszyscy ludzie, homoseksualiści, transseksualiści i tak dalej.
ŻALEK: (śmiech) Nie, no, to nie są ludzie (śmiech) tak jak, ee…
KOLENDA-ZALESKA: Słucham? Jak to, to nie są ludzie? Co pan mówi?
ŻALEK: To nie są ludzie, to jest ideologia.
KOLENDA-ZALESKA: Nie, proszę pana…
ŻALEK: To jest ideologia…
KOLENDA-ZALESKA: Nie, proszę pana, to są ludzie. Nie. Wie pan co…
ŻALEK: Nie, ludzie to są… ludzie…
KOLENDA-ZALESKA: (przerywa) Nie, proszę pana. Wie pan co? Proszę pana, są jakieś granice, także w tym programie. Tak że ja bardzo panu podziękuję za naszą dzisiejszą rozmowę, ponieważ, jeśli pan mówi, że LGBT to nie są ludzie…
ŻALEK: (próbuje się wciąć) Ale to, że inaczej interpretujemy…
KOLENDA-ZALESKA: …to naprawdę, nie powinien pan mówić…
ŻALEK: Ale LGTB…
KOLENDA-ZALESKA: LGBT.
ŻALEK: Ale pani redaktor, czyli pani sugeruje, że jak nie było LGTB, to nie było homoseksualistów? Czy może się pani ocknąć? Ja rozumiem, że jest gorąco, ale bym bardzo prosił… Przecież homoseksualiści są od wieków, od wieków… pani redaktor!
Przez cały czas poseł Żalek pozostaje uśmiechnięty i zrelaksowany, jakby za chwilę miał wyciągnąć erystycznego asa z rękawa, a prowadząca program robi się coraz bardziej nerwowa i w końcu zdejmuje go z anteny. Wszyscy wiemy, nie ma co udawać, co powiedziałby poseł Żalek, gdyby dano mu jeszcze mówić, on sam zresztą wyjaśnia, na przykład portalowi tvp.info, że nie miał na myśli „osób homoseksualnych”, tylko „ideologię LGBT”, i ja mu wierzę. Za chwilę do tego wrócimy, tymczasem zwróćmy jeszcze uwagę na inne smutne okoliczności ujawnione przez kontekst: obie strony nie bardzo wiedzą, o czym mówią. Poseł Żalek uparcie przestawia literki (LGTB), redaktor Kolenda-Zaleska też nie potrafi, lub nie chce rozwinąć skrótu, może słowo „lesbijka” nie może jej przejść przez gardło na antenie, no cóż, nie jej jednej, kandydatowi na prezydenta Rafałowi Trzaskowskiemu też nie mogło. Mówi za to, że „to są wszyscy ludzie: homoseksualiści, transseksualiści…”. Przypomnijmy, że T jest od „transgender”, co na polski tłumaczymy jako „osoby transpłciowe”, określenie „transseksualiści” jest i przestarzałe, i nieadekwatne, i mylące. Ale to poseł Żalek, intuicyjnie, lub precyzyjnie, wskazuje na różnicę między homoseksualistą a gejem: oczywiście, jest nią ideologia. Oczywiście, ma rację. Co nie zmienia faktu, że nazwał gejów nie-ludźmi.
Ale weźmy jeszcze tę drugą wypowiedź, tę jeszcze mocniej dehumanizującą, tę, że „ci ludzie nie są równi normalnym ludziom”, która padła z ust przyszłego, a obecnie nam urzędującego, ministra edukacji narodowej:
Brońmy nas przed ideologią LGBT i skończmy słuchać tych idiotyzmów o jakichś prawach człowieka czy jakiejś równości. Ci ludzie nie są równi ludziom normalnym i skończmy z tą dyskusją.
Jej kontekst dość dokładnie zrekonstruował serwis oko.press, w skrócie: było to w „Studio Polska”, programie publicystycznym TVP, 13 czerwca 2020, odcinek poświęcony był właśnie kwestii ideologii LGBT. W studiu były też posłanki Lewicy Hanna Gill-Piątek i Paulina Piechna-Więckiewicz, ta pierwsza mówiła o swojej biseksualności. Prowadzący poprosili Czarnka, aby wytłumaczył, czym jest „ideologia LGBT”:
Ideologia LGBT to co innego niż ci wszyscy geje, biseksualiści, transseksualiści, queer, czy dziwacy. To są ludzie, pogubieni oczywiście w tej swojej seksualności, pogubieni w swoim życiu i jednocześnie chorzy z nienawiści do ludzi heteroseksualnych, do tradycji, do chrześcijaństwa, ale to jest inna rzecz. Ale ludzie, nikt im człowieczeństwa nie odmawia. Natomiast LGBT to jest ideologia, która fałszuje rzeczywistość, wprowadza totalny relatywizm i próbuje zrównać dobro ze złem, próbuje powiedzieć, że dwójka gejów, a nawet trójka gejów, jak w Brazylii, może zawrzeć taki sam związek małżeński jak kobieta i mężczyzna.
Poseł Czarnek pozornie podtrzymuje więc podział na „ludzi” i na „ideologię”, przy czym ludzie to „ci wszyscy”. Zatrzymajmy się na chwilę przy tym określeniu: nie ma absolutnie nic dyskryminującego w słówku „ci” ani w kwantyfikatorze „wszyscy”, a jednak zbitka „ci wszyscy” należy do tych subtelności retorycznych, które mają określaną grupę sprotekcjonalizować, wydrwić, otoczyć nimbem lekceważenia. Poseł Czarnek wypowiada się więc z pozycji patriarchy, zatroskanego o los „pogubionych”, ale zarazem, tonem dającym jasno do zrozumienia, że są oni śmieszni, dziwaczni, wstrętni. No ale przecież „nikt im człowieczeństwa nie odmawia”, tak jak ojciec nie odmawia go dziecku, któremu musi wymierzyć klapsa. Potem poseł Czarnek mówił tak:
A to, czy druga pani poseł jest biseksualna, czy lubi chłopców, czy dziewczyny, czy panów starszych, czy młodsze kobiety, to jest pani sprawa! To jest pani sprawa! I niech pani tę swoją seksualność trzyma u siebie w domu tak jak wszyscy kulturalni ludzie! Bo to jest totalny brak kultury osobistej, żeby mówić, czy jest się biseksualnym, czy heteroseksualnym! To jest po prostu głupie! My chcemy normalności!
Totalny brak kultury osobistej, żeby mówić, czy jest się heteroseksualnym, powiedział człowiek z obrączką na palcu, propagator ideologii tradycyjnej rodziny, żyjący w społeczeństwie, w którym mówienie, że jest się heteroseksualnym jest tak powszechne, że aż przezroczyste. Ale Czarnek dopowiedział tu to, czego nie było dane skończyć Żalkowi, czyli owszem, są jacyś homoseksualiści, są „od wieków”, jak chciał Żalek, to przykre, ale w momencie, gdy domagają się praw, stają się „ideologią”. I właśnie ten termin stanowi nowatorski wkład neotradycjonalistów w debatę publiczną, uzupełnienie starego dobrego „w domu po kryjomu” i bez obnoszenia się, lub jak to parę lat temu ujął naczelny dziś artysta-plastyk polskiej prawicy Wojciech Korkuć: „Jesteś homo, ok, ale nie spedalaj nieletnich”. Na skutek szalonego wybryku maszyny losującej geny masz skłonność do osób tej samej płci, to wielki dramat, ale nie mamy nic do ludzi, możesz być homo, jeśli będziesz cierpieć w szafie, jeśli nie będziesz trzymać za rękę swojej dziewczyny na ulicy, jeśli nie założysz rodziny, jeśli nie będziesz próbował ratować od samobójstwa tęczowych nastolatków, domagając się dla nich pomocy psychologicznej i edukacji seksualnej, jeśli będziesz pokornie znosić, że cały świat dookoła jest manifestacyjnie i ogłuszająco heteroseksualny, binarny i patriarchalny. Oczywiście nie użyjemy słów binarny i heteroseksualny, ani nawet patriarchalny, tylko tradycyjny, naturalny, polski, zdrowy, cywilizowany zachodnio, czy tam łacińsko, czy co tam jeszcze, przymykając oczy na fakt, że płeć jest nieustannie wytwarzana, genderyzowana, że manifestacja heteroseksualności i konkretnej płciowości obejmuje niemal wszystkie dziedziny życia społecznego.
Majstersztyk tkwi w tej „ideologii”, w słowie nacechowanym w dzisiejszym, polskim kontekście, bardzo negatywnie, słowie, które można zestawiać z bolszewizmem i z cywilizacją śmierci, a które w odniesieniu do członków społeczności LGBTQ – zakładając, że w ogóle dałoby się wyodrębnić taką grupę – oznacza po prostu domaganie się równouprawnienia. Frakcja homofobiczna słowem „ideologia” określa to, co my nazwalibyśmy po prostu jakimś projektem czy postulatem, zmuszając nas więc nieustannie do uważania na te postulaty, do ich przykrajania, przycinania, ostrożnego dozowania, dawkowania, odkładania na święty nigdy, a także do nieustannej autocenzury. Domaganie się związków partnerskich, czyli jakiejś formy prawnego rozpoznania relacji dwojga ludzi, jest jeszcze akceptowalne, ale już postulat równości małżeńskiej jest zbyt kontrowersyjny, należy z nim uważać, nosi znamiona ideologii jako cios wymierzony w rodzinę „tradycyjną”, która, dodajmy to, co oczywiste dla każdej antropolożki, nigdy i nigdzie nie istniała i była zawsze wymyślana, konstruowana i ustanawiana w określonym porządku kulturowym, społecznym, obyczajowym, światopoglądowym. I dalej: jeśli „urodziłeś się w złym ciele” i „cierpisz”, to ok, możemy wykonać pewną korektę, po przejściu długich i często upokarzających procedur, po poddaniu cię eksperckim badaniom, po oczekiwaniu od ciebie, że poddasz się terapii hormonalnej i chirurgicznej, żeby wszystko się zgadzało, żeby nie naruszyć binarnego porządku płci, możemy cię naprawić i zaakceptować, ale jeśli w ogóle kwestionujesz i podajesz w wątpliwość coś takiego, jak „płeć”, jeśli mówisz, że jest konstruowana i performowana, to nie wydziwiaj, baba to baba, chłop to chłop. Z tego samego powodu, nie możemy pozwolić na adopcję dzieci przez pary jednopłciowe, lepiej niech dzieci czekają na adopcje w domach dziecka, bo przecież jeśli będą wychowywane przez osoby tej samej płci, to jeszcze wyniosą z tego jakieś niebezpieczne przekonanie, że takie osoby mogą sobie wystarczać do miłości, przyjaźni, zaufania, intymności. Wiadomo, dziecko musi mieć ojca, a to, że go często nie ma, to deformacja systemu, której nie będziemy brać pod uwagę.
Ale wróćmy do posła Czarnka, który udzieliwszy posłankom Lewicy lekcji z kultury osobistej, wyciągnął telefon ze zdjęciem parady równości w Los Angeles, które przedstawiało dwóch całujących się mężczyzn i osobę (może kobietę, może drag queen, trudno powiedzieć) w czerwonej sukience z chyba (bo może była to część kostiumu?) obnażoną piersią i perorował:
Proszę państwa, skończmy tę dyskusję o tych obrzydlistwach LGBT, homoseksualizmie, biseksualizmie, paradach równości. Brońmy rodziny, bo brak obrony rodziny prowadzi do tego, co państwo widzicie. To są jegomoście z Los Angeles, z centrum Los Angeles z zeszłego roku z czerwca. Byłem tam w delegacji i przejeżdżałem 2. […] Brońmy nas przed ideologią LGBT i skończmy słuchać tych idiotyzmów o jakichś prawach człowieka, czy jakiejś równości. Ci ludzie nie są równi ludziom normalnym i skończmy wreszcie z tą dyskusją.
A więc jednak, nie chodzi tylko o abstrakcyjną „ideologię”, zestaw poglądów, z którym się nie zgadzamy, i z którym walczymy, nie atakując jednak poszczególnych ludzi. Chodzi właśnie o ludzi. Konkretni ludzie, konkretni przedstawiciele zbioru osób „LGBT” zostają określeni jako nierówni innym ludziom, „ludziom normalnym”. I właściwie dlaczego? Bo się całują? Czy dlatego, że zaburzają odwieczny i naturalny, to znaczy tradycyjny (to, jak często w dyskursie homofobicznym antagonistyczne przymiotniki „naturalny” i „tradycyjny” występują jako synonimy to temat na osobną dyskusję) dymorfizm płciowy przedstawicieli ssaków gatunku ludzkiego?
Niestety lub stety, poseł/minister Czarnek ma rację. Rozchwianie tradycyjnych ról płciowych, demontaż atrybutów męskości i kobiecości, rozluźnienie „świętości” instytucji małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny mogą mieć daleko idące konsekwencje. Mężczyźni kwestionujący własną męskość mogą stać się bardziej wrażliwi, będą się przebierać w sukienki zamiast w mundury, jeszcze zorientują się, że rywalizacja jest wyczerpująca i głupia, że dyscyplina nie musi przynosić korzyści, że wychowywanie dzieci może być satysfakcjonujące także wtedy, gdy zmienia się im pieluchy. Mężczyźni, których nie będziemy socjalizować do twardości i przedsiębiorczości, mogą nawet zwątpić w to, że są kowalami własnego losu, że muszą wybudować dom, co w dzisiejszych warunkach oznacza wziąć na niego kredyt, i jeszcze zaczną podważać neoliberalny paradygmat wzrostu. A jeśli będą już tacy wrażliwi i wzruszeni, to jeszcze zaczną się przejmować losem mordowanych saren albo dzików, przestaną jeść kiełbasę (a chłop musi jeść mięso!), popłaczą się na widok śniegu i na myśl, że ich małe dzieci już nigdy go nie zobaczą i poświęcą się walce z katastrofą ekologiczną zamiast „zapewnianiu bezpieczeństwa”. Zseksualizowane przez edukatorów seksualnych młode dziewczęta wyrosną na kobiety, które będą odmawiać seksu, kiedy nie będą miały na niego ochoty i flirt umrze. Będą uważać, że ich prawo do bycia niebitymi przez mężów jest ważniejsze niż rzekomy boży plan nienaruszalności instytucji małżeńskiej. Poza tym nagle wszyscy zaczną się określać jako niebinarni i krzyczeć, że normy płciowe są opresyjne. I co? I może naprawdę będziemy musieli uznać, że takie są?!
Dlaczego ironizuję? Bo nie mam innego języka, bo sarkazm jest językiem oporu wobec głupoty i przemocy? I, czy na pewno ironizuję? Może to, że upadek płci, rodziny i relacji heteroseksualnych mnie nie przeraża, a wręcz, ekscytuje (choć raczej jako wizja świata, którego nie doczekam), jest jakimś moim prywatnym przywilejem, wynikającym z wrodzonej „dziwności” i nieprzepracowanej traumy socjalizacji, przywilejem, który nie pozwala mi pochylić się z troską i empatią nad tymi, dla których ta wizja świata jest niepokojąca, konfundująca, budząca dyskomfort? Jest to całkiem możliwe.
JESTEM IDEOLOGIĄ
Ideologia to, trzymajmy się Encyklopedii PWN, „pojęcie występujące w filozofii i naukach społecznych oraz politycznych, które określa zbiory poglądów służących do całościowego interpretowania i przekształcania świata”. W tym sensie „ideologia LGBT” jest jak najbardziej do pomyślenia – to zwrócenie uwagi, że kultura zachodnia opiera się na dychotomicznym, antagonizowanym i rozgrywanym podziale płci, oraz na domyślnej heteroseksualności wszystkich uczestników kultury. Nieheteroseksualność może być wypaczeniem bądź odstępstwem od reguły. To ta część ideologii LGBT, która służyłaby do „interpretowania świata”, możliwa jest jeszcze ta, która chciałaby go przekształcić.
Oczywiście, widzimy już, że ideologia LGBT istnieje w relacji do ideologii heteroseksualnej, która jest przedstawiana jako porządek domyślny, tradycyjny i większościowy. Kwestia większościowości jest tutaj istotna, bowiem właśnie relacja większość-mniejszość warunkuje język tolerancji i akceptacji. W wersji szlachetnej: jest was mniej, ale uznajemy równość wszystkich, więc zrobimy dla was miejsce, posuniemy się i włączymy do wspólnej fotografii. W wersji mniej wielkodusznej: jest was mniej, więc nie przesadzajcie, nie domagajcie się zbyt głośno, zrozumcie, że musi być, jak jest, to wy jesteście inni i powinniście się dostosować. W wersji panicznej i przeczuwającej kruchość „tradycji”: jest was mniej, ale macie na tyle atrakcyjne postulaty, że zagrażacie naszej dominacji, naszym przywilejom, naszej władzy i właśnie dlatego musimy was zohydzić.
Ale co, jeśli – pyta ta część mnie-człowieka-lgbtq, która jest ideologią, co, jeśli wcale nie jest nas mniej? Jeśli ustanowienie nas w mniejszości wynika tylko z narzuconej przez heteronormę i patriarchat optyki? Co, jeśli nie da się nas policzyć, bo same liczby nie przez nas zostały wymyślone? Co, jeśli proponowana przez nas, nieheteronormatywna wizja miłości i przywiązania jest tak atrakcyjna, że naprawdę dałoby się ją promować? Co, jeśli pocałowałbyś kolegę i by ci się spodobało, ale nie podważało miłości do żony, co, jeśli chciałabym wychować dziecko z przyjaciółką, ale miała orgazm robiąc je z mężczyzną, co, jeśli tożsamość i orientacja są i wrodzone, i wybieralne? Te pytania budzą pewnie abominację i grozę w pośle Czarnku, ale czy nie budzą dyskomfortu w wielu z was?
ŻYCIE JEST GDZIE INDZIEJ
Jesienią roku ZOZO małą, nieco żartobliwą sensację wywołało opublikowanie przez jeden z satyrycznych serwisów informacyjnych wyników badań na temat skrytych fantazji seksualnych Polek. „Zaskakujące wyniki badań erotycznych marzeń Polek – czytaliśmy w nagłówku – siedemdziesiąt dziewięć procent trzydziestolatek fantazjuje o Angeli Merkel!” Mężczyźni uśmiechali się z paniczną wyrozumiałością, albo rechotali zupełnie otwarcie, wizualizując sobie niemiecką kanclerz w skórzanej uprzęży z pejczem w dłoni. „Czemu nie? – komentuje Sara, lesbijka, doktorantka, obecnie na emigracji w Berlinie – to pociągający obraz, ale mam wrażenie, że nie do końca o to chodzi.” Rzeczywiście, potwierdzają to słowa Janiny, blisko czterdziestoletniej księgowej z niewielkiego miasta na północnym zachodzie kraju: „Kiedy dzieci idą spać, mąż przegląda antyrządowe memy, ja zamykam oczy i wyobrażam sobie, że wysyłam domowników gdzieś daleko na wakacje, a pani Angela przychodzi do mnie i razem oglądamy tureckie seriale kostiumowe. Ona zna turecki, więc czasem śmieje się dobrotliwie z błędów polskiego lektora. Doradza mi też w sprawie pelargonii, o widzi pani, jak więdną?”. „Ja właściwie nie mam jakichś zdefiniowanych fantazji – tłumaczy Jola, a spojrzenie jej odpływa gdzieś w dal – kiedy siedzę na nudnym zebraniu, a koledzy rzucają nudne żarty, ja marzę, że przychodzi Angela i każe im wyjść, a nam, dziewczynom, tłumaczy szybko i klarownie, co jest do zrobienia i razem tak zupełnie nie zwracamy uwagi na chłopaków i robimy bez roztrząsania (sic!) włosa na czworo. To mi przynosi jakąś taką, nie wiem, satysfakcję – uśmiecha się Jola.” Ola i Ala, dwie studentki starszych lat, chichoczą, gdy zwierzają się ankieterowi: „My sobie wyobrażamy, że Angela przychodzi i rozstawia wszystkich marudnych kolegów i mądrzących się profesorów po kątach, a potem funduje nam ekspres do kawy na każdym korytarzu”. „Czy widziałeś zdjęcie Angeli Merkel z młodości – pyta ankietera Inga, lat trzydzieści dwa, wzięta graficzka i projektantka wnętrz – nie mówię od razu, że coś, ale… ona podobno była nudystką… Ja teraz morsuję i jak wyobrażam sobie Angelę energicznie wycierającą się ręcznikiem, od razu robi mi się cieplej. Nie mówię, że od razu chciałabym z nią… no, ale wiesz, ona jest taka ciepła, seksowna, rzeczowa, jednocześnie opiekuńcza i ironiczna. Myślę – dodaje Inga, która na studiach czytała Miłość, płeć i matriarchat Ericha Fromma – że to mit z tym, że społeczeństwo pragnie silnej ręki i twardego ojca. Myślę, że my byśmy chciały matki, ciotki i koleżanki, która miałaby te wszystkie wielkie i męskie problemy w głębokim poważaniu.”
O co chodzi? Czy aż siedemdziesiąt dziewięć procent polskich kobiet ma lesbijskie skłonności? „Ależ skąd – tłumaczy z uśmiechem profesor Zdzisław Ryś-Nysowicz, znany seksuolog i terapeuta par małżeńskich, poproszony o komentarz do wyników badań – po prostu młode kobiety są dziś skonfundowane, robią karierę, uciekają do przodu, a młodzi mężczyźni pogrążają się w kryzysie męskości. Ich partnerki nie chcą pomóc im wyjść z tego kryzysu, nie pozwalają się uwodzić, roztaczać tej całej erotycznej gry, do której zostaliśmy stworzeni, nie są już tajemnicze i zalotne jak ich matki, w związkach pojawiają się nieporozumienia. Stąd dziecinne fantazje trzydziestolatek o powrocie do mamusi i pragnienie ucieczki od swoich naturalnych popędów.” „E tam, bzdura – replikuje Iwo, niebinarna absolwentka kulturoznawstwa pisująca na nieistniejącego, popularnego bloga queereverything.wordpress.com – Angela jest po prostu hot i tyle, a te dziady, no, one nic nie wiedzą. Myślą, że queer to jakiś rodzaj ekstrawaganckiej dekadencji, orgie z fajerwerkami, uprzęże i dzikie węże, a queer to czasem po prostu powiedzenie raz, dwa, trzy, wypadam z twojej głupiej gry o seks i dominację. I idę na grzyby z Angelą.”
Wymowne jest to, że wyniki badań pojawiły się właśnie jesienią, po trudnym upalnym lecie szczucia na wszystkie inności, po festiwalu pouczeń i zatroskanych pochrząkiwań, po paranoicznych i panicznych robinsonadach obrońców męskości i tradycji, smutnych panów z nieciekawym wyrazem twarzy, i może masowe zwierzenia z nieokreślonych tęsknot za ciepłą i rzeczową kanclerz to po prostu forma ucieczki z męskiego świata, z jałowych i wyczerpujących gier heteronormy, może próba zwrócenia uwagi, że prawdziwe uczucia i prawdziwe problemy są gdzie indziej?
No dobrze, wiecie przecież, że to nieprawda, że badania zostały sfałszowane, artykuł wymyślony przeze mnie, imiona moich koleżanek zmienione, cóż, czasem konfabulacja jest jedynym sposobem powiedzenia „jak powinno być”. Wiecie też, że wcale nie chodzi o Angelę Merkel, konserwatywno-liberalną polityczkę, liderkę chadeckiej partii, chodzi po prostu o poręczną figurę odpoczynku od męskości. To taka moja własna wersja poetyckiego manifestu I want a dyke for president.
I nie chodzi nawet wcale o to, że chcę lesby na prezydentkę w imię widoczności czy reprezentatywności, lesba czy nie, chciałabym kogoś, kto ma wywalone na męskie problemy, kogoś, kto umie zmienić pieluchę, dziecku i dorosłemu, kogoś, kto karmił swoją matkę i widział jej cycki, gdy nie była w stanie sama się umyć, kogoś, kto wie, jak ciężko pielęgnować chorego, kogoś, kto pragnie zatrzymać ciało umierającej, kto tęskni za zmarłą babcią, nie za jej głosem czy „ciepłem”, czy obiadami, ale za jej ciałem właśnie, w jego ukochanej pojedynczości, kogoś, kto był w szpitalu, w którym śmierdzi, kto nie przesypiał nocy, bo tulił i karmił dziecko, chcę kogoś, kto nie ma męża i kocha przyjaciółkę, co nie znaczy, że chce z nią sypiać, kogoś, kogo wzrusza łysina przyjaciela, kogoś, kto umie pielęgnować rośliny, kogoś, kto nie ma prawa jazdy i nie potrzebuje pięciu samochodów, kogoś, kto nie rozumie atrakcji bogactwa, kogoś, kto wzrusza się, obserwując wzruszenie córeczki kolegi, która widzi śnieg po raz pierwszy, i kto wzrusza się podwójnie, widząc kolegę, który wzrusza się, widząc swoją córeczkę wzruszającą się na widok śniegu, chcę kogoś, kto podniesie pensje salowym i pielęgniarkom, kogoś, kto nie boi się ciał, starych i chorych, kto wie, że kochać człowieka to kochać jego ciało, ale że być z ciałem, to nie znaczy tylko uprawiać seks, chcę kogoś, kto rozwiąże wojsko i policję i zabroni polowań i doprowadzi do likwidacji domów dziecka i zapewni pomoc psychologiczną w każdej szkole i wielkie dowartościowanie ciotek i babć i koleżanek i matek. Chcę kogoś, kto weźmie na sztandary ideologię LGBT+ i doprowadzi „do przekształcenia świata”. Nie musi to być nawet prezydentka, być może musimy się zastanowić, czy w ogóle potrzebujemy prezydentek i prezydentów, ale wiecie, o co chodzi: chodzi o to, by myśleć i działać wrażliwością i troską, czułością i słabością, przywiązaniem, które może, ale nie musi wynikać z więzów krwi, to jest właśnie prawdziwy queer.
Queer nie jest opowieścią o tym, jak jeszcze, w ile osób i w jakich konfiguracjach tożsamościowych powinniśmy mieć prawo uprawiać seks, ani nie o emancypacyjnym, subwersywnym i wywrotowym potencjale brokatowych rzęs, choć o tym też, ale jest opowieścią o miłości. Opowieścią słabo obecną w heteronormatywnej kulturze i popkulturze, gdzie miłość to albo zaborcza namiętność osobników z Marsa i z Wenus, nieustanny agon kwaśnych żon i nabzdyczonych mężów, albo, w wydaniu polskich neotradycjonalistów, abstrakcyjne frazesy o świętości życia i dobru dzieci, przy czym życie i dzieci to raczej histerycznie przywoływane hipostazy niż konkretne losy i osoby. Losy i osoby funkcjonariuszy władzy nie obchodzą.
Dlatego też za queerową uważam działalność życiową i publicystyczną Anny Krawczak 3, matki czwórki dzieci i naukowczyni, która niestrudzenie pokazuje, jak bardzo „dobro dziecka” jest w Polsce pustym frazesem i jak bardzo szkodliwa, właśnie dla tych najsłabszych i bezbronnych, jest ideologia „dobra rodziny”, która zresztą w naszej rzeczywistości idzie pod rękę z ideologią neoliberalną, prywatyzującą wszelkie relacje i sprowadzającą dzieci, czyli ludzi, do ruchomych własności rodziców, którzy mogą je sobie „wychowywać, jak im się podoba”. Jak zauważyła Klara Cykorz, całe to nasze lato homofobii zaczęło się przecież od dzieci i młodzieży, to dla poprawienia ich samopoczucia występował kolektyw Stop Bzdurom, a festiwal tęczowych akcji i ponurych reakcji rozpoczął się od podpisania przez prezydenta Dudę kuriozalnej Karty Rodziny, która była de facto deklaracją prywatyzacji dzieci, która odmawia dzieciom prawa do samostanowienia, a państwo zwalnia od troszczenia się o nie. „Jeśli państwo sprzedaje rodzinom ofertę prywatności, wtedy samo wyraźnie komunikuje, że nie jest zainteresowane uznaniem w dzieciach obywateli, ponieważ postrzega je jako własność prywatną ich rodziców” – to znowu Anna Krawczak, Klara Cykorz pisała zaś:
Młodzi ludzie, uwięzieni w homofobicznej maszynie wytwarzania polskości, są przez dorosłych bez ustanku uprzedmiatawiani, sprowadzani do dyskursywnego wytrychu. Szczególnie poręcznym dyskursywnym wytrychem są dla polskich dorosłych dzieci martwe – jak zaszczute nastolatki, których szczegółami śmierci teoretycznie empatyczne media szafują bez żadnego zahamowania. I, daleko od empatii, faktów i w ogóle rzeczywistości – na makabrycznych banerach Fundacji Pro-Prawo do Życia, które przez lata straszyły na ulicach polskich miast i miasteczek w ramach kampanii przeciwko prawom reprodukcyjnym kobiet i leczeniu niepłodności. I pod spodem opowieści o „lobby LGBT” i „seksedukatorach” – tam, gdzie kryje się nie tak stara legenda o porywaniu dzieci na macę.[4]
LGBT+ JEST IDEOLO
Wczesną zimą roku ZOZO dziewiętnastoletnia Tosia uciekła z domu. Kiedy powiedziała rodzicom, że jest gejem było nieprzyjemnie, ale kiedy wyznała im, że było to raczej półkłamstwo z braku odwagi, i że jest dziewczyną, zrobiło się nie do zniesienia. Tosia spakowała plecak i pojechała do Warszawy. Na szczęście działał tu już hostel interwencyjny dla osób LGBTQ, Tośka miała gdzie iść, otrzymała dach nad głową, pomoc psychologiczną i, mimo że nie znała nikogo, poczuła się trochę, trochę u siebie. Tylko że to też nieprawda, jeszcze jedna, wyjątkowo przygnębiająca odsłona letniego gadania, taka, że zawiera ono w sobie stwierdzenia, które byłyby super, gdyby były prawdą, ale nie są.
Takie, jak to, wygłaszane przez megafon homofobicznej furgonetki, że prezydent Warszawy wspiera lobby LGBT. Nie wspiera – z dziesięciu najważniejszych postulatów podpisanej przez siebie w lutym 2019 roku Warszawskiej Deklaracji LGBT zrealizował jeden – objął patronatem Paradę Równości (2019), przy czym, jak opowiada aktywistka „Miłość Nie Wyklucza” Ola Kaczorek, przy pamiątkowych fotografiach zadbano, by w kadrze z prezydentem nie znalazły się drag queens. 4 Nie powstało schronisko dla młodzieży LGBT zagrożonej bezdomnością, a Tośka trafiła pod dach Mai, która sama przeszła przez doświadczenie bezdomności, a zaczepiwszy się do pracy w korporacji, zaczęła pomagać innym i urządziła mikroschronisko w wynajmowanym przez siebie mieszkaniu. Maja przyjaźni się z moją siostrą, czasem nocują u nas ludzie, a czasem ideologie, tworzą coś w rodzaju tęczowego kołchozu z nieustannym przepływem w tę i we w tę kołder, garnków, poduszek, uśmiechów i dobrej energii. Tosia i Maja były u nas na Wigilii, dostałam od nich w prezencie wlepkę z napisem „LGBT+ jest ideolo”. Pomyślałam, że to będzie dobry tytuł dla tego tekstu.
28700989_10213014387247938_497372590512843266_o.jpg

- 1. Tak właśnie w oryginale, LGTB, spisywałam ze słuchu, w większości zapisów i przytoczeń w mediach występuje już skorygowana wersja „LGBT”.
- 2. Dominika Sitnicka z portalu oko.press zauważa, że nie może to być prawda: po pierwsze, nie dałoby się tak po prostu „przejechać” obok parady w Los Angeles, ze względu na ograniczenia w ruchu, po drugie, Los Angeles Pride odbywa się w dzień, a zdjęcie pokazuje scenę rozgrywającą się w nocy. „Wygląda więc na to, że poseł pojechał do gejowskiej dzielnicy po zmroku i robił zdjęcia bawiącym się ludziom” – przypuszcza Sitnicka. Albo po prostu wziął jakieś inne zdjęcie i dorobił do niego wytłumaczenie, przypuszczam ja.
- 3. Anna Krawczak uprawia publicystykę głównie na Facebooku, w postach widocznych publicznie, pisze także artykuły naukowe i popularnonaukowe, zob. na przykład Anna Krawczak Usługa, opieka, wypalenie – praktykowanie rodzicielstwa zastępczego w Polsce. Ujęcie autoetnograficzne, „Dziecko Krzywdzone. Teoria Badania Praktyka”, nr 3/2020; Anna Krawczak, Przemysław Wilczyński Domy złe, „Tygodnik Powszechny” z 11 stycznia 2021.
- 4. Ola Kaczorek z organizacji „Miłość nie wyklucza” mówiła o tym Rochowi Kowalskiemu w audycji radiowej Lepiej późno niż wcale, 17 września 2020, audycja dostępna online. Zob. także: Anton Ambroziak Z PO nie ma o czym rozmawiać. Byłoby lepiej, gdyby Trzaskowski nie podpisał deklaracji LGBT.