praca

O galerii sztuki ETHOS mieszczącej się w budynku ETHOS przeczytać można następującą notkę na stronie internetowej:

Wyobraźcie sobie, że bierzecie udział w warsztatach. W waszej grupie są osoby z różnych krajów, a głównym tematem jest aktywizm klimatyczny i związane z nim wsparcie psychologiczne. Po krótkiej dyskusji okazuje się jednak, że potrzebę wsparcia generuje nie tyle aktywizm, ile pewien model pracy i zaangażowania, wspólny dla wszystkich, niezależnie od obszaru działalności. Model, który opisać można jednym słowem: NADPRODUKCJA. To ona okazuje się źródłem waszych frustracji, wypalenia, chronicznego zmęczenia, napięć we współpracy z innymi.

Podstawową sytuację teatralną dałoby się opisać również tak: w czasie wolnym od pracy jedni ludzie oglądają innych, którzy właśnie pracują; a do tego jeszcze, by móc oglądać, jak pracują inni, ludzie kupują bilety. Praca wykonywana jest w świetle reflektorów, podczas gdy na widowni zwykle panuje mrok. Z tej perspektywy każdy spektakl jest więc wypowiedzią na temat pracy, choć często – w większości wypadków – jest to wypowiedź niestematyzowana. Fikcja przedstawienia przesłania relacje ekonomiczne panujące między widownią a sceną, a pakt ten z rzadka jest zrywany.

Teatry przestają grać. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego zdecydowało, że od czwartku zamknięte będą filharmonie, teatry, muzea i galerie. Od wczoraj nie pokazują już przedstawień teatry na Śląsku i w Poznaniu. Do końca marca, do połowy kwietnia – przez kilka tygodni nikogo nie będzie na widowniach teatrów; nikt też nie wyjdzie na sceny.

Widzki i widzowie sobie poradzą. Takich, co bez teatru żyć nie mogą, aż tak wiele nie ma. Najgorzej mają twórcy. 

No to zamknęli. Uniwersytety, przedszkola i teatry. Odwołali, przesunęli, zawiesili. Dyskusje, konferencje, debaty, spotkania, wystawy. Znaleźliśmy się w trybie przymusowego, dziwnego odpoczynku, który oczywiście nie dla wszystkich oznacza to samo.

Długi tytuł krótkiego tekstu jest mi potrzebny ze względów asekuranckich. Po pierwsze, nie chcę używać frazy „cośtam, cośtam w czasach zarazy”, bo zdewaluowała się ona bardzo szybko, już na początku stanu zagrożenia epidemicznego. Po drugie, nie chcę używać terminu „kwarantanna”, bo nie jestem w kwarantannie, a termin ten oznacza teraz dla tysięcy ludzi w Polsce i na świecie de facto areszt domowy.

Kiedyś byłam lewicową aktywistką. Pod koniec lat zerowych do aktywizmu zdominowanego przez kwestie tożsamościowe z impetem wkroczył dyskurs ekonomiczny. Jedną z jego odmian był antyintelektualizm. Zwalczaliśmy go zaciekle, ja i mój przyjaciel, wtedy oboje doktoranci. Naszym wrogiem numer jeden był chłopak, nazwijmy go Przemek, który na jednej z list dyskusyjnych wypisywał pogardliwe komentarze o kanapowej lewicy. Zdaniem Przemka tacy jak my mądrzą się „żyjąc na grancikach”, a więc nie mając pojęcia o prawdziwym życiu klasy robotniczej.

Piąta rano

Na dworze śnieg i zawieja

Idzie żołnierz do pracy

Ale to już nie ja

(wiersz, który recytował z lubością  mój tata po zwolnieniu się z pracy w wojsku)

 

Czy jesteśmy bardziej zmęczeni niż kilka lat temu? Gdybym miała sądzić na podstawie tego, co sama czuję i co mówią znajomi, musiałabym odpowiedzieć: zdecydowanie tak. Wydaje się, że powrót do „normalności” po pandemii zmienił coś w naszym zbiorowym samopoczuciu – czujemy się wyczerpani, albo może tylko nie jesteśmy już w stanie milczeć o swoim wyczerpaniu i udawać, że jakoś sobie radzimy. Badania dotyczące zmęczenia, wypalenia, jakości snu i depresji przeprowadzone w Stanach Zjednoczonych i Polsce potwierdzają to nieokreślone odczucie, że sytuacja się pogarsza.