lo_grania-26.jpg

„Lekcje oporu”, reż. Dorota Ogrodzka, Stowarzyszenie Pedagogów Teatru, Warszawa 2020. Nagrywanie spektaklu. Fot. Paweł Ogrodzki

Kto dba o ciało pedagogiczne?

Justyna Drath
Przedstawienia
22 sty, 2021

Odrapana lamperia z olejnej farby w kolorze zbyt dawno zgaszonego khaki, umywalka z kapiącym kranem, za to bez mydła; brak papieru toaletowego i do ksero, gabloty odkurzane w latach siedemdziesiątych, tablica, kreda. Jeśli ktoś szukałby powodów, dla których wybuchł strajk nauczycieli, ten widok mógłby wystarczyć. Oczywiście, że nie wszystkie szkoły tak wyglądają, ale widziałam zbyt dużo właśnie takich – ilustrujących jak rzadko rządzący przywiązują wagę do kwestii materialnych, kiedy myślą o oświacie. I od takiego obrazka zaczął się trailer spektaklu Lekcje oporu Stowarzyszenia Pedagogów Teatru w reżyserii Doroty Ogrodzkiej.

Trudno jest mi pisać o tym przedstawieniu bez odwołania do osobistych przeżyć: od kilkunastu lat jestem czynną nauczycielką, jedenaście z nich spędziłam w szkołach publicznych, a czas strajku przypadł na pierwszy, który spędzałam pracując już tylko w oświacie prywatnej, w tej alternatywnej rzeczywistości. Mimo, że moje serce rwało się na kawałki, w strajku uczestniczyłam tylko pisząc teksty o nim i rozmawiając z kolegami, którzy zostali na polu bitwy. Dlatego udział w warsztatach Stowarzyszenia Pedagogów Teatru, które służyły przygotowaniu spektaklu, stał się dla mnie okazją do bezpośredniego zetknięcia się z tyglem strajkowych emocji. Były to emocje nadal żywe, pomimo że wydarzenie to odbyło się pandemiczną jesienią, w tej dziwnej przestrzeni pomiędzy jednym a drugim lockdownem szkół, w czasie, w którym w maseczkach na twarzach udawaliśmy, że wszystko jest normalnie, a strajk nauczycieli wydawał się czymś sprzed przynajmniej dwóch epok. Może dlatego, że pandemia i zdalne nauczanie były edukacyjnym trzęsieniem ziemi na podobną skalę, zbiorową traumą, która jeszcze dosadniej przywołała pamięć o tej poprzedniej?

Powstał spektakl, który jest jak akupunktura: lecznicza, ale jednak bolesna; igły wbijane są powoli i konsekwentnie we wszystkie najbardziej wrażliwe miejsca. Trująca od środka bezsilność, miesza się w nim z dużą dozą specyficznego nauczycielskiego sarkazmu, poczuciem żalu i rozgoryczenia, w tle zaś rozpościera się ogólny wizerunek polskiej szkoły znany z moich własnych doświadczeń i wspomnień. O edukacji jest zawsze mówić najłatwiej, bo każdy ma swoje traumy i przenosi je na wszystko, co jej dotyczy. Te widoki z przeszłości – brudne poręcze, zakurzona szatnia, idiotyczne reguły i jogurty jedzone bez sztućców składają się na otoczkę, o której – jak mowi się w spektaklu – „nie możemy zapomnieć, chociaż byśmy bardzo chcieli”. Także strajkujący nauczyciele je mają. Też byli kiedyś uczniami siedzącymi na brudnym korytarzu, spinającymi długie włosy przed dyrektorem, ściągającymi na geografii z piórnika. Może to te powidoki hamują jakąkolwiek możliwość zmiany?

Sceniczna opowieść o strajku z 2019 roku jest chronologiczna: przedstawiana jest od jego zalążków do końcowej klęski. Od postulatów i referendum, kiedy w napięciach czekaliśmy na wyniki w kolejnych placówkach i województwach, poprzez kluczowe punkty zwrotne, wraz nieszczęsnymi egzaminami ósmoklasisty – których organizacja być może ostatecznie ten protest położyła – aż do oświadczenia Broniarza, które „zawiesiło” strajk. Na formę spektaklu składają się zarówno typowo szkolne, jak i strajkowe artefakty: piosenki, ćwiczenia i zabawy na sali gimnastycznej transparenty, skandowanie haseł, zbiorowe dyskusje przy papierosie, komentarze z forów i uchwycona niezwykle gorzko, medialna narracja, która towarzyszy zwykle niemal każdej dyskusji o nauczycielach.

Odwiecznie powracające opowieści o wakacjach, lenistwie, roszczeniowości, zbanalizowane do granic absurdu, podczas strajku były nadal żywe. Ale przedstawienie Ogrodzkiej nie tylko je komentuje: kreuje groteskową dystopijną wizję przyszłości, w której pan Olgierd wdzięczy się do telewizyjnych widzów, aby udowodnić, że zasługuje na zbierane za pomocą crowdfundingu szkolenia, a na specjalnym kursie metodą nauki podczas snu wystarczy tydzień i tysiąc złotych, aby zostać nauczycielem. Ta pierwsza kpina odnosi się nie tylko do coraz słabiej działających struktur naszego państwa, ale też do przekonania o tym, że zawód nauczyciela w swoją ontologię ma wpisaną konieczność udowadniania, że w ogóle zasługuje na pieniądze. Ten drugi program – kurs zostawania nauczycielem, jest kopią sytuacji ze strajku – w wyniku braków w komisjach spowodowanych protestem, kuratoria zmusiły dyrektorów szkół do zatrudniania w funkcji egzaminatorów każdego, kto tylko się nawinął: strażaków, katechetów, leśników. To zniweczyło wysiłki strajkujących. Rządzący próbowali bowiem pokazać: drodzy nauczyciele, można was w każdej chwili zastąpić, nie jesteście potrzebni.

W obecnej rzeczywistości aktem oporu, który jest chyba mocniejszy od strajku wydaje się trwanie w wykonywanej pracy, pozostawanie gotowym do wykonywania swoich obowiązków wbrew wszystkiemu: ministrowi Czarnkowi, pandemii, niskim płacom, atmosferze kontroli i opresji

Oczywiście trudno jest strajkować w sytuacji, w której państwo lekceważy nie tylko samą ideę edukacji, podejmując nieprzygotowane reformy dla kaprysu czy czyniąc ministrami edukacji coraz gorszych czy skompromitowanych polityków – ostatni podważa istnienie praw człowieka, a sam nawet nie był nigdy nauczycielem. Jeszcze trudniej jest strajkować w rzeczywistości, w której jakiekolwiek fundamenty społecznego zaufania są przez rządzących nieustannie kwestionowane: niezależnie czy mamy do czynienia z konstytucją, policją, sędziami, czy szczepieniami. Władza PiS jest groźna nie tylko dlatego, że politycy tej partii podejmują niewłaściwe decyzje, lecz również dlatego, że same te decyzje rozbijają struktury, które trudno będzie odbudować w przyszłości. Z tego powodu tak łatwo można było podjąć decyzję o tym, że egzaminatorem może być ktokolwiek; towarzyszyła temu wszystkiemu atmosfera przyzwolenia na podważanie tych złotych zasad, poczucie, że szkoła to dla nas właściwie tylko przechowalnia dzieci, a tę pracę mógłby wykonywać każdy frajer. Nawet zorganizowany na pokaz „edukacyjny okrągły stół” był po prostu kwadratowy. A nawet prostokątny.

„Czy podejdziesz do mnie i powiesz mi w twarz, że jestem frajerem?” – pyta w finale jedna z nauczycielskich postaci. Akt oporu nauczycieli wydawał się heroiczny, chociaż, co jest może wyjątkowe w polskiej historii, nauczyciele nie mają poczucia szlachetnej wyższości płynącej z tej porażki. Wydają się bezsilni, rozbici, ale wciąż w jakiś przewrotny sposób uparcie zdeterminowani. W ich opowieściach przewija się też duma, stłumiona nieco przez dalszą część historii z uczestniczenia w wielkim akcie buntu, kiedy jedna z postaci mówi: „Widziałam ludzi, z którymi pracuje, ich szczęśliwe twarze, zwykle zabiegani, a wreszcie czuli się wolni”. W obecnej rzeczywistości aktem oporu, który jest chyba mocniejszy od strajku wydaje się trwanie w wykonywanej pracy, pozostawanie gotowym do wykonywania swoich obowiązków wbrew wszystkiemu: ministrowi Czarnkowi, pandemii, niskim płacom, atmosferze kontroli i opresji. Może właśnie ta misja polegająca na niewzruszonym staniu na stanowisku spowodowała, że protest nie mógł się do końca udać? W końcu strajk polega na powstrzymywaniu się od pracy.

„Ta piosenka jest o strajku, który upadł, bo nie wytrzymaliśmy/ A ja się pytam, jak mieliśmy wytrzymać, czego się trzymać” – brzmi końcowy utwór. A może ta porażka to jednak głównie efekt ogromnej samotności walczących? Pomimo przejawów wsparcia czy solidarności strajk pozostał strajkiem wyłącznie nauczycieli. „Nigdy nie będziesz szła sama – dobra mantra. Szkoda, że jej nie usłyszeliśmy” – nauczyciele w finale powtarzają hasło z tegorocznych protestów kobiet, które świetnie się sprawdza w walce o własne ciało – ale ciało pedagogiczne nie jest już postrzegane jako własne.

Hasło z tegorocznych protestów kobiet świetnie się sprawdza w walce o własne ciało, ale ciało pedagogiczne nie jest już postrzegane jako własne

Szkoła jest sprawą wszystkich, pozostający w jej siatce powiązań i w tyglu sprzecznych oczekiwań, nauczyciele chociaż sami nie są jednolitą grupą („a może wcale nie trzeba mówić jednym głosem?” – pada ze sceny pytanie), są jednak przekonani, że same tylko wyższe zarobki nie rozwiążą wszystkich problemów szkoły. Uczący mają świadomość, że są tylko „wykonawcami podstawy programowej i tych dziwnych podręczników, ktoś przecież to wymyśla”, nie zostali potraktowani jako głos, który ma szkołę odmienić. Rodzice powtarzają często, że szkoła powinna być inna, mniej opresyjna i oceniająca. Jeśli faktycznie tej zmiany chcą, ich następnym krokiem powinno być powiązanie swoich oczekiwań z warunkami pracy nauczycieli, współdziałanie z nimi. „Zrozumiałem w końcu, że wy, sami nauczyciele nie zgadzacie się z programami” – zauważa odkrywczo jeden z widzów spektaklu. W końcu szkolne wspomnienia ich samych, pisane na bieżąco na zoomowym czacie i śpiewane przez jedną z aktorek były głównie pozytywne i ciepłe. Bez współpracy rodziców i nauczycieli czeka nas dalszy regres. 

Bo przecież jak wskazują twórczynie, jeśli strajk to katastrofa, to z tych jak katastrofa klimatyczna – będzie dotyczyła nas wszystkich.

lo18.png

Fot. Paweł Ogrodzki

Udostępnij

Justyna Drath

Absolwentka polonistyki i filmoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Nauczycielka, publicystka, aktywistka społeczna.