zrzut_ekranu_2025-05-08_111243.png

Magda Szpecht, fot. Jan Zawadzki.

Przybyszka Magda

Szymon Adamczak
Nagroda Kamyk
08 Maj, 2025
2025
4 (818)

Na moim Messengerze nie ma kogoś takiego jak Magda Szpecht. Jest za to DJ Brecht. Rozmawiamy nieprzerwanie od 2012 roku. Poznałem ją latem, na schodach poznańskiego Teatru Wielkiego, świeżo po jej studiach dziennikarskich we Wrocławiu i tuż przed podjęciem przez nią studiów na krakowskim wydziale reżyserii. Przyjechała oglądać operę opartą na Powolnym człowieku Johna Maxwella Coetzeego na Festiwalu Malta. Myślę, że przyjechała tam dla literatury, kierowana tym, co w niej uruchomiły spojrzenie, krajobraz i figury zapisane przez południowoafrykańskiego pisarza. Spektaklu nie pamiętam – pamiętam tylko Magdę i jej wzruszenie światem i niezgodę na niesprawiedliwość. Jej wyjątkową, planetarną wręcz wrażliwość, której mam szczęście doświadczać przez lata naszej przyjaźni. A jeśli jest w niej naiwność, to jest to ta dobra naiwność, funkcjonująca na przekór całej brutalnościświata ludzi. Magda to jedna z Przybyszek, które odpowiadają na wezwania takich pisarek, jak Ursula Le Guin czy Octavia Butler.

Nie wydaje mi się to na wyrost, kiedy powiem, że z Magdą w internecie widzieliśmy dosłownie  w s z y s t k o. Rzeczy, o których nie śniło się naszym rodzicom. Szczególnie kiedy poczucieanonimowości w sieci było jeszcze raczej powszechne, zanim zadomowiły się w niej media społecznościowe i zaczęto moderować treści. Możliwe, że bycie jednym z pierwszych pokoleń w pełni zanurzonych w internecie c o ś  z  nami zrobiło – uzmysłowiło nam nasz głód świata i jedność z nim. Myślę tu też o nieskrępowanej ciekawości, która trafiła na podatny grunt: potrzebę wyrwania się z ograniczającej, homogenicznej rzeczywistości. W przypadku Magdy była to Jelenia Góra, mimo jej zacnych okoliczności przyrody – malowniczych, melancholijnych krajobrazów Karkonoskiego Parku Narodowego i Gór Izerskich. W ostatnich latach udało się Magdzie dotrzeć do kilku niesamowitych miejsc, czy to pracując w Japonii nad Wracać wciąż do domu Ursuli Le Guin, ratując pieska w Indiach, poznając ścieżki i losy migranckie na „wakacjach” na północy Kolumbii, czy prowadząc warsztaty w różnych częściach Europy Południowej i Gruzji.

Z tym  w s z y s t k i m, czyli nadwyżką obrazów i treści, trzeba było sobie też jakoś poradzić. Robiliśmy i nadal robimy to z pomocą przede wszystkim poczucia humoru. Cały czas dużo śmieszkujemy i  nieustannie mogę liczyć na świeże perełki z każdego możliwego kąta internetu. Nasza przyjaźń polega też na niepisanej umowie, że śmiejemy się ze swoich żartów: DJ Brecht to także królowa memów. Magda umie się koleżankować. Umie też gościć: wie to każda, która wpadła na herbatkę, na prywatkę, na film czy na głaskanie piesków – Yoli przygarniętej z Dworca Centralnego od rodziny uchodzącej z Charkowa i wspomnianej wyżej Toli, psiego dziecka – które ciągle jeszcze trochę gryzie – adoptowanego z indyjskiej plaży.

Naturalnie, może najważniejszym sposobem radzenia sobie ze światem jest robienie z niego, a może pomimoniego, teatru. Jeżeli miałbym pokusić się o przepis na spektakl Szpecht, czyli na Szpechtakl, następujące elementy przychodzą mi do głowy. Zaczyna się od marzenia, wizji, historii do opowiedzenia i związanych z nią emocji – i potrzeby podzielenia się nimi z innymi. Zawiązuje się wspólnota, czyli coś bardziej doniosłego niż kolektyw. Powinno być smutno i śmieszno, bo komedii należy się jej tragedia, a tragedii jej komedia. Przy pracy uczymy się czegoś, czego nie umiemy, a widzowie dowiadują się czegoś, czego może jeszcze nie wiedzieli. Jest performans albo myślenie instalacją. Jest feminizm w działaniu i jest siostrzeństwo. Jest teatr obiektu. Jest scena w ciemności albo scena, w której buduje się świat, jakby włączał się komputer. Są historie i perspektywy osób nieludzkich oraz inne czujące istoty. Choć tekst w teatrze Szpecht nie jest najważniejszy, to praca nad scenariuszem zajmuje dużo czasu, bo jak sama lubi powtarzać za swoim profesorem z dziennikarstwa: „słup to dobrze zredagowane drzewo”.

Zostanę chwilę przy zwierzętach. Magdzie blisko do pesymistycznej refleksji Elizabeth Kolbert nad (szóstym) wymieraniem i tragicznymi skutkami antropocenu. Świadomie tworzy teatr w perspektywie ekologicznej katastrofy. Pamiętam, że jeszcze w czasach szkolnych w Krakowie w ramach egzaminu wyprawiła gołąbkowi pogrzeb z procesją na Wawelu. Kiedy pracowaliśmy nad Delfinem, który mnie kochał, to właśnie jej zawdzięczamy uwierzenie w to, że między delfinem a Margaret Howe Lovatt, jego opiekunką i nauczycielką angielskiego w ramach eksperymentu na Wyspie Świętego Tomasza, pojawiło się (międzygatunkowe) uczucie. W pracy Ostatnie zwierzęta w Łaźni Nowej za pomocą instalacji w budynku szkoły – dzisiaj znajduje się w nim Dom Utopii – pytała o granice porozumienia i wzajemnego doświadczenia ludzi oraz nie-ludzi. Przynajmniej w dwóch jej spektaklach wystąpiły pieski, wyżeł Siri w Możliwości wyspy z TR Warszawa oraz kundelek Yola dzielnie wspierająca Cyber Elfa w wykładzie performatywnym relacjonującym przebieg inwazji Rosji na Ukrainę. Magdy relacja z wojny była o tyle szczególna, że uczulała nie tylko na losy ludzi, ale również zwracała dużą uwagę na brutalną przemoc wymierzoną przyrodzie i wszystkim zwierzętom.

Piszę ten tekst w trakcie prób do trzeciego spektaklu Magdy dotyczącego wojny w Ukrainie – She Stands in the Middle of the Battlefield, który przygotowujemy na festiwal Bazaar w Pradze. Jego polską wersję Będzie trzeba, to pójdę na wojnę będzie można zobaczyć od maja w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Nasza praca opowiada o relacji dwóch przyjaciółek – sióstr. Jedna kończy emigrację, najpierw do Polski, a potem do Niemiec, i wyrusza na front, porzucając „świat kultury”. Intelektualistka i artystka staje się żołnierką, jedną z tysięcy kobiet, które coraz liczniej zasilają szeregi armii ukraińskiej, aby powstrzymać wroga. To wdrażanie równouprawnienia poprzez wojnę w czasie rzeczywistym. Druga z sióstr jest w Warszawie i wspiera tę pierwszą oraz jej sprawę na innych frontach – współorganizuje zbiórki, działa cyberaktywistycznie, chodzi na protesty, nie przestaje informować o wysiłku Ukrainy i  podporządkowuje tej sprawie swoją praktykę artystyczną. Ale przede wszystkim  j e s t  w solidarności, przeżywa z tą drugą każdy kolejny odcinek tej brutalnej wojny, jest świadkinią.

Po kilku latach przerwy w naszej bezpośredniej artystycznej współpracy, jestem wzruszony i cieszę się, że mogę Magdzie towarzyszyć przy tym akurat Szpechtaklu. Po Cyber Elfie i estońskich Spy Girls, po tysiącach godzin kontaktu z wymagającym emocjonalnie materiałem wojennym, do którego podchodzi z wielkim zaangażowaniem i etyką godną wytrawnej korespondentki, przychodzi zobojętnienie i zmęczenie. Pewnego styczniowego dnia, mimochodem, w kuchni przy zestawie herbatek ziołowych, podzieliła się pragnieniem, by za pomocą tego spektaklu, pozwolić sobie i widzom „czuć od nowa”. Mimo całego wypracowanego BHP i form dbania o swój dobrostan, oglądanie i niejako uczestniczenie w wojnie robi swoje. A wsparcie wypala się i ludzie przestają już chętnie wpłacać na zrzutki na kolejnego drona, kolejny kryzys domaga się uwagi. W praktyce Magdy odpowiadającej na wojnę w Ukrainie jest jeden ważny element, jaki trudno spotkać w innych działaniach opartych na researchu artystycznym i narzędziach forensycznych w polu sztuki: to widoczne i zarazem uwidaczniane zaangażowanie emocjonalne. I oczywiście, czarny humor. Nawet jeśli sprawczości teatru wobec wojny jest może bliżej do tego mema, w którym zwykły obywatel Ukrainy zatrzymywał ruski czołg gołymi rękami, niż do zasięgów artylerii HIMARS – to i tak warto go robić w podzięce i we wsparciu Ukraińcom i Ukrainkom, a nie wystawiać Czechowa. Kamyk w ruskich pozostaje nadal kamykiem wymierzonym w ruskich. Ojej, chyba zacząłem mówić DJ Brechtem. (…)

Madzia, nie zmieniaj się!
Szymcio.

Udostępnij

Szymon Adamczak

Performer, pracował jako dramaturg i programer Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Absolwent DAS Theatre w Amsterdamie. Zajmuje się tematyką i dziedzictwem HIV/AIDS.