Martyna Wawrzyniak

Trochę gorzko to brzmi teraz, gdy zamalowano błyskawice po bramach, ale to był naprawdę rok kobiet. Można by się spodziewać, że w puli nowych polskich sztuk, które znalazły się w tegorocznym półfinale Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej, przeważą te o pandemii, policzmy jednak: do półfinałowej czterdziestki przeszły raptem dwa teksty „covidowe” (choć na wielu innych odbił się w różnym stopniu nastrój izolacji czy zagrożenia), tymczasem przynajmniej co czwarty dotyczył kobiecego buntu.

Ubrane w białe kostiumy postaci, aktorki z tekstem dramatu w dłoniach, pływaczka siedząca w błyszczącym dresie na różowym podium – co łączy te trzy teatralne obrazy? Bliski kontakt z widownią zaproszoną na skromne, a zarazem pełne emocji teatralne spotkanie. 

W polskim teatrze pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku, jak widać w krótkim przeglądzie Eweliny Wejber-Wąsiewicz, „niechciana ciąża jest tematem słabo eksponowanym. Motyw aborcji pojawia się częściej jako jeden z elementów fabuły potęgujący dramatyzm akcji, a nie jako główny temat”.

Zaczyna się od pewnej niezręczności. Pięcioro aktorów siedzi w rzędzie naprzeciwko publiczności i zaczyna tłumaczyć, dlaczego nie może/ nie powinno/ nie chce zagrać Eve Adams – pochodzącej z Mławy Żydówki, lesbijki i anarchistki, która w 1912 roku wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, żeby pracować tam przy kolportażu radykalnych publikacji, prowadzić przyjazną osobom queerowym herbaciarnię w Greenwich Village i napisać książkę Lesbian Love – prawdopodobnie pierwszą tego rodzaju publikację na świecie.