Klątwa

Oliver Frljić zrobił spektakl o niemożności robienia teatru politycznego. A jednocześnie pokazał jego niezwykłą skuteczność.

O radykalności teatru politycznego nie może być mowy, skoro jest on częścią istniejącego systemu teatralnego: udany spektakl gwarantuje zaproszenia do innych krajów, innych miast. W grę wchodzą niemałe sumy. Ryzyko przedsięwzięcia bierze zaś na siebie nie radykalny reżyser, który chwilę po premierze jedzie dalej, lecz aktorzy, którzy zostają na miejscu i grają spektakl.

Od początku było wiadomo, że będzie z tego awantura. Że będzie mocno, radykalnie i po bandzie. A mimo to każda kolejna scena tego spektaklu wbijała mnie w fotel. Czułem, jak dostaję wypieków na twarzy i robi mi się duszno. Zupełnie jakbym mimowolnie wdał się w jakąś uliczną pyskówkę i nie wiedział, jak się z niej wyplątać. Nerwowy śmiech, którego chwilami nie byłem w stanie powstrzymać, nie przynosił rozładowania. A właściwie to jeszcze bardziej irytował, bo zarażał innych widzów. Boże, dlaczego oni się znowu śmieją? Idiotyzm! Czułem też narastające napięcie: a jeśli to oni mają rację…?

Marcin Januszkiewicz, warszawski aktor ze stajni Agnieszki Glińskiej, więc pewnie chwilowo bez etatu, przeszedł z drugiego etapu do finału Konkursu Aktorskiej Interpretacji Piosenki 38. Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, wykonując dwa utwory. Drugim była stara i cudowna ballada Komedy i Osieckiej z filmu Prawo i pięść, śpiewana w oryginale przez Edmunda Fettinga powściągliwie i skromnie, a młodemu aktorowi służąca do zaprezentowania fantastycznych możliwości głosowych i wyrazowych. A pierwszy występ zapowiedziany został jako Pieśń legionów polskich.

Klątwa w reżyserii Frljicia zaczyna się od pytania: jak dzisiaj wystawiać Wyspiańskiego? Ale przecież kryje się za nim inne, już niewypowiedziane pytanie: po co w ogóle dzisiaj wystawiać Wyspiańskiego? Odpowiedź znajdziemy zapewne w Skrzypku na dachu, gdy Tewje Mleczarz śpiewa: tradyszyn, tradyszyn, tradyszyn... I jak pamiętamy, wynikają z tego same kłopoty. Czy możemy jednak bez niej się obyć?

Polskie zmagania z teatrem są analogiczne do polskich zmagań ze wszystkim innym – heroiczne, pełne afektowanych, dramatycznych gestów, Rejtanów i rejterady, po każdej stronie barykady. Nie mamy, jako społeczeństwo, ale też bardziej systemowo – jako kultura – poczucia sprawczości, stąd sprawiamy sobie i innym rozmaite niespodziewane zamachy, upatrując w spontaniczności i niedbalstwie siły politycznego gestu.

Nie milkną spory i awantury o Klątwę Frljicia, wybuchają nawet podczas niewinnych rozmów, także z ludźmi niespecjalnie zainteresowanymi kulturą. Wystarczy słówko, aluzja, skojarzenie – i banalny small talk eksploduje namiętnościami. Co pokazuje, jak Klątwa, nawet nieoglądana, jest potrzebna i jak jest skuteczna. Bo za sprawą emocji i przekroczeń osadza nam w głowach przekaz o władzy Kościoła i narodowo-katolickiej ideologii.

W obecnym kontekście politycznym i ekonomicznym uprawianie krytyki instytucjonalnej w Polsce stało się bardzo problematyczne. Bo jak przyglądać się krytycznie instytucjom, które są zagrożone i których trzeba bronić? Bardzo źle widziane jest podnoszenie tematów kontrowersyjnych, mogących okazać się kością niezgody w teatralnym środowisku, powodujących nowe podziały i osłabiających i tak już wątłą pozycję artystów, producentów sztuki oraz samych instytucji. Dotyczy to między innymi tematów płac, relacji wewnątrz zespołu, podmiotowości twórców i publiczności spektakli.

CZEKAJĄC NA SKANDAL

Katarzyna Niedurny rozmawia z Grzegorzem Niziołkiem, dramaturgiem spektaklu „Mein Kampf” w reżyserii Jakuba Skrzywanka