Fantazja czeskocieszyńska

Blog
20 lis, 2018

11 listopada śmiałem się, uśmiechałem i melancholijnie kiwałem głową nad meandrami drogi Polski ku niepodległości. Aby bez przeszkód oddawać się tym nie dość wzniosłym czynnościom, udałem się za granicę. Kogoś to zdziwi?

Ulicami Warszawy szedł marsz, po którym głosy opozycyjne wobec panującego reżymu smutno zamilkły. A to dlatego, że mimo iż organizując obchody stulecia niepodległości przedstawiciele władz koncertowo zrobili z siebie durniów, mimo iż naziolskie hasła nie znikły z tła, to masowy udział ludności był i tak po wielekroć większy niż na największych opozycyjnych wiecach. Co nie powinno nikogo dziwić. Ludzie lubią defilady tudzież wesołe pochody z muzyką i dziarskim głosem spikera. Lubią poczuć się razem, w bezrefleksyjnie manifestowanej wspólnocie. Ojcowie z całej planety uwielbiają pokazywać swym Basiom i Jankom, jak to nasi pięknie biją w tarabany. Uwielbiają zwłaszcza, gdy nie muszą już być z żadnego powodu cali zapłakani.

Co tej dalibóg najnaturalniejszej w świecie potrzebie można przeciwstawić? Zacięte miny? Życzenia klęski typu „skuś baba”? Wyniosłe bycie ponadto? Kaznodziejstwo wychowawczo-modernizacyjne? Emigrację wewnętrzną albo i zewnętrzną takoż?

W Fantazji polskiej, którą drukujemy w tym miesiącu w „Dialogu”, Maciej Wojtyszko proponuje odtrutki pewnie bez znaczenia na skalę masową, acz w kameralnym wymiarze jak najbardziej skuteczne: trzeźwość i dystans. Snując fantazję na temat okoliczności powstawania kluczowej dla polskiego bytu bądź niebytu proklamacji prezydenta Wilsona (i udziału Ignacego Paderewskiego w jej tworzeniu), dramatopisarz z diablikowatą frajdą ukazuje, ile w tym przedsięwzięciu było przypadku, ile dezynwoltury, ile intryg niekiedy nader przyziemnych, ile zwykłych śmiesznostek. Co w najmniejszym stopniu nie pomniejsza wiekopomnego rezultatu. Jedynie zdrapuje z niego pozłotkę, ściąga z cokołu, spuszcza powietrze. Eliminuje frazesy o sprawiedliwości dziejowej, o wielkości narodu, patriotyczne deklinacje: „Polacy”, „Polaków”, „Polakom”. Każe się po prostu cieszyć niepodległością, taką, jaka nam się wtedy, w 1918 roku przydarzyła. Z oddaniem zasług wszystkim, którzy zasłużyli – ale i zbiegom okoliczności też.

I jeszcze jedno. Wkładając nowojorską historię z Paderewskim, Wilsonem i ich żonami w takie właśnie ramy salonowej, nieco złośliwej komedii, autor raz tylko każe widowni spoważnieć. Gdy przypomina, że w tle zdobywania niepodległości przez narody Europy trwała bezprzytomna jatka setek tysięcy ludzi w okopach pierwszej wojny.

Sztukę zamówił Instytut Mickiewicza. Prapremierę miał realizować Teatr Ateneum w Warszawie, ale się spóźnił – grają dopiero teraz, tydzień po święcie. Za to zawczasu rzecz przygotowała i prapremierową palmę zyskała Scena Polska Těšínského Divadla. Jej szef, Bogdan Kokotek, dobrze odczytał konwencję tekstu: wyreżyserował konwersacyjną komedię w stylu zapomnianego już G.B. Shawa, pozwolił wykonawcom po, by tak rzec, staroaktorsku wygrywać wszystkie pointy i błyskotki, umiał przy tym uniknąć szarży bądź kropek nad „i”. Tomasz Kłaptocz (Paderewski), Anna Paprzyca (jego żona), Rafał Walentowicz (Wilson) i mająca najwięcej celnych wejść Małgorzata Pikus (Marcelina Sembrich-Kochańska) lekką, taktownie wyważoną grą zapewnili odpowiednią klasę wieczoru.

Który to wieczór, ze względu na swą świadomą zachowawczość, do historii artystycznych odkryć polskiego teatru zapewne nie przejdzie, natomiast tak dowcipnego i w najmniejszym stopniu nie okolicznościowego obejścia święta 11 listopada zazdrościć może cieszyńskiej publiczności, myślę, znakomita większość naszych scen. A czy tego, że po wzór inteligentnej rozmowy o niepodległej Polsce wypadło pomykać, było nie było, ZA GRANICĘ, nie należy brać za znamienny symbol? No dobrze, wiem, że to trochę przypadek. Ale przypadki tworzą rzeczywistość; kto lepiej niż widzowie i czytelnicy Fantazji polskiej ma to wiedzieć?

JS

Udostępnij