Anna Karasińska

„A Dialog on Love” Eve Kosofsky Sedgwick wymyka się z porządku czytania naukowych publikacji opatrzonych zawsze litanią przypisów i naznaczonych suchością języka. Trafia się tu wprost na pourywane fragmenty przeżyć, rozmów z terapeutą o raku, o chemioterapii, o miłości i lęku przed śmiercią. Tekst wciąga, płynie, zaskakuje, bo przecież – „nie sądziłam (sądziłem), że to w tym kierunku zmierza”, sekretne epitafium bliskości. Dopiero po przeczytaniu całości, z pewnego dystansu można zauważyć, że ta osobista refleksja stawia pod znakiem zapytania sposób przekazania treści – język i formę.

Można powiedzieć, że w ostatnim sezonie, może dwóch, a na pewno w końcówce dyrekcji, Janowi Klacie udało się to, o czym marzył, jak każdy dyrektor tej sceny, to, o czym rytualnie pisali krytycy (czy szerzej mówiąc: dyskutanci różnych opcji). Udało się mianowicie osiągnąć porozumienie teatru i publiczności, całkiem jak w mitycznych latach siedemdziesiątych.

Co wiemy o teatrze z perspektywy strukturalnej? Wbrew pozorom, dość niewiele – i to mimo publikacji takich, jak na przykład roczniki Teatru w Polsce, wydawane przez Instytut Teatralny im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie, czy monografii, które zajmują się poszczególnymi jego aspektami, choćby Ekonomika teatru Hanny Trzeciak.

Kiedy zaczynają Czerwony sztandar, a chwilę później Warszawiankę 1905, to chce się dołączyć i śpiewać razem z nimi. Scena, w której Kum Kaplica zbiera swoją żydowsko-socjalistyczną ekipę przed demonstracją, na której ma dojść do konfrontacji z ONRem, należy do najbardziej budujących. Nie tylko w tym spektaklu. Nastroje są raczej minorowe, pozytywnych narracji – zwłaszcza dotyczących bieżącej polityki – w zasadzie nie ma. Tymczasem na scenie warszawskiego Teatru Polskiego odgrywa się fantazję – że można. Można się strzelać z faszystami, a nawet wygrywać.

Irena Telesz-Burczyk i Milena Gauer wchodzą na olsztyńską Scenę Margines w półmroku. Widać zaledwie zarys ich sylwetek, pojedyncze ruchy, czekające na nie krzesła i balowe suknie. Aktorki w pierwszych chwilach Łatwych rzeczy w reżyserii Anny Karasińskiej przemierzają sceniczną przestrzeń, przymierzają się do występu, przyzwyczajają do obecności. Wtem rozbrzmiewają ich głosy z offu.