all-inclusive-julian-hetzel-pictures-by-helena-verheye-1.jpg

„All inclusive”, reż. Julian Hetzel, Frascati, Amsterdam 2018. Pokaz w ramach Międzynarodowego Festiwalu Nowa Europa w Nowym Teatrze w Warszawie. Fot. Helena Verheye

Wątpliwe piękno wojny

Adrianna Wolińska
Przedstawienia
10 lut, 2023

Widzimy drżące ciało mężczyzny. Ciało, które zamiera w pozie i służy temu, by je oglądać – widzieć jego napięte mięśnie, śledzić rytm pracującej przepony i arytmiczne mrugnięcia. W bezruchu te mikrogesty nabierają szczególnej mocy i ciężaru, mimo że zwykle są niezauważalne. Ciało to, wystawione na widok ciekawskich oczu, jak rzeźba czy instalacja, staje się przedmiotem, a nie podmiotem swoich działań. Jeśli podejdziemy bliżej, może uda nam się poczuć zapach potu, możliwe, że nawet zobaczymy jego strużkę spływającą po czole. Cały ten występ dla nas, widzów.

Gdyby ubrać ten opis w kontekst, mógłby stać się relacją z programów informacyjnych w telewizji, czy instagramowych lub tiktokowych filmów kręconych z wojny w Ukrainie. Filmów wyestetyzowanych, sprzedających się i klikanych. Czasem z ckliwą melodią w tle, by podbić (szybko ulatniające się wraz z następnym filmikiem) uczucie żalu. Czasem (ale tylko wtedy, gdy naprawdę warto, czytaj: budzi to szok czy rozpacz) z zachowanym oryginalnym dźwiękiem. Filmy te są kłopotliwe, bo przecież będące nośnikiem informacji, uświadamiające, docierające nawet do tych po drugiej stronie globu, nastoletnich użytkowników mediów społecznościowych, myślących niekiedy, że Europa to taki duży kraj. Z drugiej strony – jak to z internetowym aktywizmem zwykle bywa – jest bierny i rzadko chyba przynosi więcej niż poczucie solidarności w sprawie, gdzie owa solidarność mierzona jest liczbą polubień i udostępnień.

Ale ciało z opisu nie jest ciałem z nagrania. Jest ciałem żywym, stojącym przed widzami w teatrze. Stoi, czy raczej – zostaje ustawione – na podwyższeniu w pierwszej scenie spektaklu All Inclusive Juliana Hetzela, który gościł w grudniu na Festiwalu Nowa Europa w Nowym Teatrze w Warszawie. Wspomniane podwyższenie jest emblematyczne, to znak bardzo jasny – zostajemy przeniesieni w przestrzeń wystawy, stojący przed nami performer jest jej obiektem, a już za chwilę pojawi się na scenie dyrektorka do spraw rozwoju publiczności galerii, oprowadzająca grupę odwiedzających, na którą składają się osoby uchodźcze. 

Kompozycja przedstawienia jest podwójnie złożona: stworzona na potrzeby spektaklu wystawa Hetzela przynależy do sztuki politycznie zaangażowanej, jej tematem jest wojna – zniszczenie, jakie niesie i potencjał odnowy, który ponoć ma – destrukcja i dekonstrukcja. Rozbite cząstki, widziane jako unikatowe, ponieważ porozbijane na własny, wyjątkowy sposób. Natomiast sam spektakl, którego wystawa jest częścią, cynicznie przygląda się światu sztuki, uwypukla jego naiwność, niedostrzeganie własnego przywileju i żerowanie na tragedii innych. 

W pierwszej, przywołanej wcześniej scenie, do nieruchomego performera podchodzi po chwili drugi mężczyzna i ustawia ciało w kolejnych pozach. To rozpoczyna sekwencje, która będzie ich wspólnym galeryjnym performansem. W tym układzie następuje seria przejść w przestrzeni, prowadzących do przyjęcia kolejnych póz powtarzanych w zapętleniu. Z każdym następnym powtórzeniem obserwujemy dodawane gesty, ruchy i znaczenia, niczym efekt crescendo w Bolerze Ravela. To bardzo dynamiczny moment spektaklu, angażujący i sprawiający przyjemność z samego oglądania do momentu, gdy za performerami nie zostaną wyświetlone zdjęcia przedstawiające przemoc. Okaże się wtedy, że gesty performerów są przejęte z tych właśnie fotografii i odwzorowują akty agresji. To jednak nie przerywa tańca, a wręcz go napędza i podnosi napięcie. Do tego danse macabre zostają dodane kolejne elementy – już prawdziwie taneczne ruchy, jeszcze bardziej podbijające dynamikę tej sekwencji – przedziwną, wstydliwą satysfakcję patrzenia na performerów prężących się do muzyki z pistoletem złożonym z dłoni i tłem, na którym pojawiają się obrazy prawdziwej broni wycelowanej w tył głowy człowieka. Od oprowadzającej dyrektorki dowiemy się, że oglądany przez nas występ nosi tytuł Photoshooting oraz, „że czasami zdarza się tak, że ktoś naciska spust migawki aparatu, a ktoś inny w tym samym momencie strzela z pistoletu – w tym samym momencie jedna osoba zostaje zabita, druga staje się mordercą, a trzecia autorem świetnego zdjęcia”.

Relikwią, którą Hetzel sprowadza do swojej wystawy, jest gruz przywieziony ze strefy konfliktu w Syrii. Przetwarza go, estetyzuje i pokazuje jak łatwo można sprzedać zawłaszczone traumatyczne doświadczenie, kupując prestiż artystyczny. Hetzel nie bawi się w skomplikowane metafory, zachodnioeuropejska obłuda wylewa się ze sceny i nie potrzeba specjalnych teatrologicznych kompetencji, by ją dostrzec. Kończące spektakl zaproszenie do wejścia w jego przestrzeń, by skorzystać ze sklepiku i wyposażyć się w pamiątkę z wieczoru jest ostatecznym, prowokacyjnym gestem. 

Promiennie uśmiechnięta dyrektorka galerii, opowiadająca o kolejnych projektach Hetzela, jest tej obłudy utożsamieniem. Jedna z ostatnich scen, w której zostaje rozstrzelana z karabinów imitowanych przez złożone statywy do mikrofonów, przynosi tego rodzaju ukojenie, co scena rzygających na kolacji kapitańskiej bogaczy w najnowszym filmie Rubena Östlunda – W trójkącie. Bywa, że kapitalistyczni wyzyskiwacze i ludzie sztuki mają ze sobą wiele wspólnego. W filmie Östlunda urocze, starsze małżeństwo cieszące się rejsem, bez krępacji przyznaje, że życiową fortunę zbiło na sprzedaży broni. Ale artystycznym prestiżem i poczuciem bycia lepszym od innych też można się karmić, a wojnę da się sprzedawać również w jej symbolicznej formie. 

Niestety, chwilowe poczucie zemsty na zepsutej kobiecie mija, kiedy odzywa się martwa w finałowym monologu poświęconym wzniosłym celom sztuki (zbliżającej nas do prawdy i przygotowującej na śmierć). Rozstrzelanie okazuje się kolejnym performansem. Tryskająca krew brudzi nie tylko białą sukienkę aktorki, lecz także biały podest na którym stoi. Performerzy z pierwszej sceny spektaklu podnoszą go z ziemi i wieszają na ścianie – oto kolejny eksponat wystawy.

Kontakt z dziełami i zapisane w nich doświadczenie przemocy jednych i cierpienia drugich ma nam coś zrobić. I najpewniej zrobi. Kto nie wierzy, że sztuka ma moc zmieniania świata, niech pierwszy rzuci kamieniem. Przecież uwrażliwia i uświadamia. Ale jest coś jeszcze: „Yes, there is also a beauty of the dark corner in our planet” –   mówi dyrektorka. Sztuka zachwyca i zdarza się, że oczyszcza. Po chwilowym katharsis jesteśmy gotowi zrobić sobie zdjęcie w teatrze, wypić kieliszek wina i opowiedzieć znajomym, jak nam otworzył oczy ten nowy Milo Rau. Może nawet się wzruszymy, uronimy kilka łez, a potem pomyślimy, że jednak ostała się w nas cząstka człowieczeństwa, dobrzy z nas i wrażliwi ludzie.

Łzy staniały od wybuchu wojny w Ukrainie. Empatia stała się cechą, którą jakoś niezręcznie jest pokazywać światu. Bo ile warta jest moja empatia, chwilowy przebłysk bycia w twojej skórze, tam gdzie w grę wchodzi twoje niemogące wyjść poza siebie cierpienie? 

Spektakl Juliana Hetzela powstał w 2018 roku, wtedy, gdy jakiekolwiek wojenne konteksty pracowały w nas na zupełnie innym poziomie. W tamtym czasie powszechna refleksja na temat tego, co z wojną i o wojnie można robić w sztuce nie wydawała się chyba aż tak istotna i potrzebna. Czy to znaczy, że o wojnie nie można robić sztuki? Pewnie lepiej byłoby znaleźć nowe języki i formy dalekie od estetyzacji, pozwalające oddać przeżyciom wojny ich autonomię. Mam jednak głębokie poczucie, że najlepsze, co świat sztuki może zrobić przeciw wojnie, to dać przestrzeń jej ofiarom na ich własne wypowiedzi.

Udostępnij

Adrianna Wolińska

Studentka w Akademii Teatralnej im. Zelwerowicza w Warszawie.