gaz-21_volga_front_view.jpg
Tunele, bagażniki i wewnętrzne podróże. Czyli moje ulubione miejskie legendy
Wydawało mi się, że nie znam żadnych warszawskich legend miejskich, może za wyjątkiem tej o Bazyliszku, z którym nigdy nie nawiązałam emocjonalnej więzi, co prawdopodobnie nikogo nie dziwi. Wychowałam się w Kołobrzegu i przyjechałam do Warszawy w wieku, w którym już nie przystoi straszyć czarną wołgą, porywającą dzieci. Przeprowadziłam się, żeby studiować medycynę i mimo że miałam z tą medycyną skomplikowaną relację, zostałam tu psychiatrką i psychoterapeutką, napisałam trochę tekstów, przez te wszystkie lata jeżdżąc rowerem i tramwajami po tym rozległym, dziwnym, jakby pozbawionym środka mieście.
Udało mi się pokochać wieżowce, a kiedy tyle ich sięga do nieba – dla równowagi niezbędne jest dobudowanie równie głębokiego podziemia, przynajmniej w wyobraźni. Tunele, z całym ich mrokiem i potencjałem transformacyjnym, wydają mi się obecnie bardzo ekscytującym polem eksplorowanym przez egendy miejskie. Sądzę, że nie ma takiego psychoterapeuty, który by nie gustował w mroku, i stąd, kiedy teraz mogę (a nawet muszę!) sobie wybierać moje ulubione legendy jako zupełnie dorosła osoba, to ciągnie mnie oczywiście w tę stronę – podziemną, niejasną. Gdy opowiadam moim pacjentom o założeniach uprawianej przeze mnie psychoterapii psychodynamicznej, mówię, że pierwszym jest to, że istnieje Nieświadomość. To głębinowy kawałek ludzkiej psychiki, do którego dostęp dają sny, fantazje i wolne skojarzenia. Nie da się tam „wejść” za sprawą świadomej decyzji. W Nieświadomości leżą wczesne wzorce relacyjne, traumy, przekazy rodzinne, represjonowane potrzeby, oraz… no właśnie! Nie wiadomo!
ŻEBY TO ODKRYĆ, POTRZEBNA JEST PSYCHOTERAPIA
Wracając na warszawskie ulice – płytkie podziemie przecież już istnieje. Przejścia, gdzie wżarty w beton odór moczu i papierosów miesza się z zapachem bladych pączków, a nasprejowane na ścianach przekleństwa z wyznaniami miłości i przylepionymi gumami do żucia. Podziemia, które kryją przed deszczem, straszą jarzeniówą świecącą zza nigdy nieczyszczonej osłonki, martwią widokiem osób, które się w tym życiowym przechodzeniu pogubiły. Istnieje metro, rozkosznie szybko przemieszczające się w brzuchu ziemi. I parkingi. No i głębsza sieć, mająca stałe miejsce w pamięci zbiorowej – kanały, które w 1944 roku stały się miejscem walk w Powstaniu Warszawskim. Ale to wszystko widocznie za mało. Wydaje się, że miastu potrzebna jest głębsza Nieświadomość.
Wyobraźnia zbiorowa wykopała w Warszawie całe mnóstwo podziemnych przejść: tunele Kronenberga, tajne połączenia Pałacu Kultury i Nauki, w których miał znajdować się i podziemny dworzec, i schrony przeciwatomowe. Tunel łączący Cytadelę z twierdzą w Modlinie albo z fortem Śliwickiego. Ba, podobno istniał tunel prowadzący do samej Moskwy! Zanim jeszcze pod Wisłą przebiegła druga linia metra, wyobraźnia miejska przekopała ten teren wielokrotnie1. W cyklu powieściowym Feliks, Net i Nika autorstwa Rafała Kosika2 funkcjonuje nawet „Podmiasto”, „Podwarszawa”, w której mieszkają przedziwne istoty, uciekinierzy od cywilizacji i gdzie znajdują się place i budynki a zamiast nieba jest „szara betonowa płaszczyzna”. Bardzo łatwo to sobie wyobrazić. Może nawet więcej – trudno sobie wyobrazić, że czegoś takiego nie ma. Że miasto, tak żywe i zmienne na zewnątrz, nie prowadzi równie bogatego życia podziemnego. Historia wojenna Warszawy i warszawskiego getta mówi zresztą dosłownie o życiu zepchniętym do podziemi, żeby przetrwać.
Sama przez długi czas fantazjowałam o podziemnym tunelu łączącym Instytut Psychiatrii i Neurologii z leżącym po drugiej stronie ulicy budynkiem przy Sobieskiego 10. W czasie kiedy pracowałam w Instytucie, przez ulicę Sobieskiego można było przejść w tamtym miejscu tylko kładką. Wyobrażałam sobie, jak mieszkańcy bloku chcący odwiedzić hospitalizowanych bliskich bez narażania się na zimowy chłód, schodzą do piwnicy i już są na miejscu. Ci, którzy mają lęk wysokości, lub co gorsza, nie są pewni własnej kontroli impulsu rzucenia się pod koła samochodów, mogą przejść nie kładką, a korytarzem. I pożywić się w szpitalnej restauracji! Jakaż to frajda zjeść schabowego na śniadanie, a w Instytucie takie ekstrawagancje nie tylko są możliwe, ale również nikogo nie dziwią. Widziało się tam przecież pomysły o wiele bardziej ekscentryczne.
WSPANIAŁE, PRAWDA? CHCIAŁAM NAWET NAPISAĆ O TYM KSIĄŻKĘ
Kiedy po długim czasie nieobecności związanej z urlopem macierzyńskim odwiedziłam Instytut, jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że kładka zniknęła, pojawił się tramwaj i można między Instytutem a Sobieskiego 10 po prostu przejść po pasach. Trochę mnie to, przyznam, zbiło z pantałyku. Radość i wygoda, ale co z moim tunelem? Czy jest jeszcze komuś potrzebny? W ogóle, kiedy jeździ się po współczesnej Warszawie, ma się wrażenie, że potrzeba podziemia ulega likwidacji. Może mniej jest lęku, mniej potrzebnych kryjówek? Wojna za ścianą, ale nie u nas, w razie zaostrzenia się sytuacji, może zamiast podziemnych bunkrów wystarczą stacje drugiej linii metra? Widzi się coraz więcej pasów na dużych skrzyżowaniach. Sprzeciw pieszych przeciwko spychaniu ich do jamy czy puszczaniu górą (kładeczką, z często niedziałającą windą, jako matka wózkowa mam to wszystko sprawdzone) przynosi rezultat. Ale co z głębinami?
Opowiadając pacjentom o psychoterapii, nie poruszam tematu tuneli, chociaż może powinnam – osoby przychodzące do gabinetu często wydają się potrzebować pomocy w przejściu przez mroczne podziemia własnej osobowości, w które zepchnęła ich depresja czy nieprzepracowana żałoba. Można myśleć o pacjencie w terapii jak o feniksie odradzającym się z popiołów albo podróży przez etapy alchemicznej transformacji: najpierw musi nastąpić spopielenie, żeby powstało złoto. Albo jak w Tarocie i opartej na nim Drodze Głupca – transformacja nie byłaby pełna, gdyby nie etap podróży opisywany przez karty związane z zejściem w głąb: Wisielca, odwróconego głową w dół, jakby szykował się do dania nura w ziemię (pięknie to wyeksplorowała Alice Rohrwacher w filmie La Chimera), Śmierć, Umiarkowanie, Diabła (do którego wrócę!), rozpadającą się Wieżę i przyświecające im nocne ciała niebieskie – Gwiazdę i Księżyc. Dopiero na karcie Sąd Ostateczny widać postaci wydostające się z podziemi, wskrzeszane.
Może powinnam tak im to opowiadać, o samej sobie mówić jak o towarzyszce pomagającej wyjść z mrocznego tunelu? A może to zbyt ezoteryczne? Może powinnam tutaj więcej pisać o historii Warszawy niż o psychoterapii, więcej o legendach niż o moich dziwnych pomysłach? Od powinności jest Superego, które życzyłoby sobie pewnie różnych innych rzeczy, ja tymczasem, kierując się czystą przyjemnością Id, chciałam wrócić do Nieświadomości i pomówić o mrocznych pojazdach.
Bo zupełnie poza kontekstem tego artykułu, kiedy mówię o tym, jak działa Nieświadomość, używam metafor motoryzacyjnych. Nieświadomość steruje zachowaniem z tylnego siedzenia. I mimo że komuś wydaje się, że za każdym razem próbuje zrobić coś inaczej, wciąż kręci się w kółko, bo kieruje ten tajemniczy kierowca. A to sprawia, że osoba cierpi – na przykład wciąż ląduje w związkach z osobami emocjonalnie niedostępnymi czy mającymi tendencje do uzależnień. Celem psychoterapii jest uczynienie nieświadomego świadomym, czyli idąc za metaforą: odzyskanie panowania nad kierownicą.
O dziwo, nikt jeszcze nigdy nie zapytał mnie: skoro z tylnego siedzenia kieruje Nieświadomość, to gdzie jest Ego, czyli świadome ja? To, które powinno dokonywać wyboru między popędami dzikiego Id i nakazami racjonalnego Superego?
MOŻE LEŻY SKRĘPOWANE W BAGAŻNIKU CZARNEJ WOŁGI?
Mam za małą wiedzę historyczną, żeby wyeksplorować, jak Warszawą sterują jej legendy, nieistniejące tunele i niewidzialne przejścia, mroczne rydwany i tajemnicze kreatury. Ale z pewnością czarna wołga jest Zbiorową Nieświadomością na kółkach, ruchomym tunelem, transformacją zajmującą jedno miejsce parkingowe. Zwłaszcza gdy prześledzić, jak obsadzane było miejsce za kierownicą. W zależności od aktualnego wektora nienawiści (pomieszanej z lękiem i pewną, jednak, nobilitacją): diabeł, zakonnice, księża albo Żydzi. Sataniści albo skinheadzi. Agenci SB, komuniści z NRD. Wampiry. O dziwo, warszawiacy nie mieli ochoty, by usadzić za kierownicą lokalnego Batmana, chociaż może nadawałby się na niego Czarny Roman…
Białe firanki w oknach, jak w karawanie. Tablic rejestracyjnych – brak. Rogi zamiast lusterek. Ogromna, z lśniącą jak chrząszcz karoserią, wyłaniająca się z mgły. Białe opony, jakby nie był jej w stanie tknąć zwyczajny uliczny brud. W bagażniku trupy. I jeszcze ta nazwa – Wołga. Od rzeki. Można by pomyśleć – Styks, rzeka umarłych.
Porywano dla dziecięcej krwi, potrzebnej, żeby wytworzyć lekarstwa dla chorych na białaczkę Niemców. Albo dla organów – po wybebeszeniu puste ciało zatapiano w Wiśle. Czasem nieprzytomną ofiarę podwożono pod dom z informacją, jakiego organu jest pozbawiona i nakazem, żeby natychmiast zgłosić się do szpitala. Wołga chce wziąć w posiadanie ciało, a przynajmniej jego części. Naród jako organizm – oczywiście! Zwłaszcza ta krew dla Niemców! Mały przeskok do psychoterapii – przypomina to konwersyjne czy somatyczne objawy u pacjentów: jakiś obszar ciała zostaje „wzięty we władanie” i ofiara odczuwa objawy nie do wyjaśnienia za pomocą klasycznych diagnoz medycznych. Tamtędy też komunikuje się Nieświadomość! Tajemnicze bóle pleców, oślepnięcia, niedowłady.
Jakiej pracy unikasz, bo omdlała ci ręka?
Jakie ciężary musisz dźwigać na swoich plecach?
Na co nie możesz już patrzeć?
Wersja wołgi z Szatanem za sterami to dyskotekowy uwodziciel, który stawia drinki i podrywa najpiękniejsze dziewczyny, a potem zaprasza do swojego pojazdu. Wszelki słuch po uwiedzionej ginie. Coś jak ściągnięcie Persefony przez Hadesa do podziemia. Sugestywna przestroga. W reakcji na wołanie szatańskiego Id (wewnętrzne dziecko, siedlisko przyjemności, impulsów seksualnych i agresywnych) Superego (to od powinności, wewnętrzny rodzic, społeczeństwo) za dopuszczenie do uwiedzenia grozi śmiertelną karą. A może ta śmierć jest tylko symboliczna, jak wygnanie z Raju, bo umiera niewinność, a rodzi się wiedza? Można by się zastanawiać, ile w tej legendzie troski o bezpieczeństwo kobiet, a ile społecznej próby kontroli kobiecej seksualności. Tak to chyba wygląda z każdym „straszonkiem”. Bo czyż balowanie z Szatanem nie jest przynajmniej odrobinę ekscytujące? U Bułhakowa leciało się na taki bal na miotle, i to jak najbardziej z własnej woli…
W innym (na pewno?) bagażniku, esbeckiego fiata 125, jadą w sztuce Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk Antypolak i mówiący z zaświatów Popiełuszko, a razem z nimi „dziesięć milionów ludzi. Solidarność”. A potem te miliony „wychodzą, prostują się, mrużą oczy, rozglądają i mówią: jak mogliśmy tak żyć? Jak wytrzymywaliśmy w tym ciemnym, ciasnym, śmierdzącym bagażniku? A potem już się niczemu nie dziwią, tylko zaczynają żyć: biegają, gadają, dzwonią, piszą, wiecują, śpiewają, kłócą się, planują, kochają, kupują nowe samochody, nowe psy i koty”3. Opowieść urywa się, bo musi, 13 grudnia 1981 roku, wraz z początkiem stanu wojennego, ale w dramacie trwa dalej i kończy marzeniem o jeszcze większej wolności. Porywający jest ten motyw wyjścia z bagażnika. Uwolnienia z okowów. Wyzdrowienia? Porządkując mieszkanie w ramach prokrastynowania pisania tego artykułu, napotkałam we własnym domu nieznaną mi wcześniej książkę poetycką: wołgą przez afazję artystki wizualnej Karoliny Wiktor.4
WOŁGA DOPADŁA I MNIE
Tom ma w tytule afazję, czyli utratę zdolności językowych, bo autorka w związku z tętniakiem mózgu doświadczyła dwóch udarów – te lewopółkulowe zwykle zabierają pacjentom zdolność wysławiania się. Wołga nadjeżdża już w pierwszym wierszu w książce:
marzyłam o locie złotym samolotem przez Afazję,
tymczasem udało się przehandlować stacjonarny
rower na ultramarynową wołgę *)))(((* za dużo
myśląc o konsekwencjach, wyjechałam w podróż
bezcelową...
Czy podróż jest bezcelowa? Po lekturze tej wspaniałej książki uważam, że oczywiście nie, chyba że za bezcelowość można uznać zgodę na działanie bez określonego zamiaru i kierunku. Może da się zorientować, że bardzo się tą bezcelowością zainspirowałam, licząc po cichu, że przejazd przez ten tekst będzie troszkę jak śmignięcie wołgą przez Warszawę, za sterami pojazdu lub jak kto woli, w bagażniku.
- 1. Zob. Marek Dąbrowski Legendy miejskie Warszawy. Mroczne opowieści o zdarzeniach, miejscach, ludziach i duchach naszej stolicy, Wydawnictwo Ridero, Kraków 2017.
- 2. Rafał Kosik Felix, Net i Nika oraz Gang Niewidzialnych Ludzi, Wydawnictwo Powergraph, Warszawa 2022.
- 3. Małgorzata Sikorska-Miszczuk Popiełuszko. Czarna Msza, Księgarnia Akademicka, Kraków 2012
- 4. Karolina Wiktor wołgą przez afazję, Wydawnictwo Ha!art – Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, Kraków-Warszawa 2014.