zrzut_ekranu_2025-04-12_115624.png

Stanisława Przybyszewska w krótkich hasłach
CISZA
Wydaje się, że jeśli Przybyszewska powraca w świadomości ludzi zajmujących się teatrem i literaturą, to jako autorka odrzucona, nierozpoznana, za życia otoczona milczeniem. To nie do końca prawda. Sprawa Dantona (jako tekst) spotkała się z życzliwą reakcją krytyki, szczególnie ze strony nieskorego do pochwał Karola Irzykowskiego. W 1933 roku Leon Pomirowski sugerował, że dramat o rewolucji po pełnej jego publikacji (za życia autorki ukazał się drukiem tylko fragment) powinien zostać lekturą szkolną. Władysław Zawistowski pisał o Przybyszewskiej jako o jednym z ważniejszych dramatopisarzy powojennych (co prawda sytuując ją w egzotycznym z dzisiejszej perspektywy towarzystwie Rostworowskiego, Nałkowskiej i Goetla, ale jednak, we własnym przekonaniu, wśród najlepszych).
Tuż po śmierci autorki Kazimierz Czachowski w Obrazie współczesnej literatury polskiej uznał Sprawę Dantona za jeden z najwybitniejszych współczesnych polskich dramatów. Nadesłane przez nią teksty publikowały „Wiadomości Literackie” (rzadko, ale odpowiedzialność była tu bardziej po stronie autorki niż redakcji). Nazwisko Przybyszewskiej pojawiało się w obiegu dyskusji o literaturze, a i wychodziło poza ich krąg – przed 1939 rokiem jej sylwetka pojawia się w czterech różnych leksykonach i encyklopediach. Jak na młodą kobietę (zmarła przed ukończeniem trzydziestu czterech lat) w tej epoce to dużo.
Brak zainteresowania teatrów jej twórczością też wydaje się względny. Sprawa Dantona była wystawiona w dwóch z trzech miast, które miały teatry o odpowiednich ku temu warunkach. Dziewięćdziesiąty trzeci, któremu groziło odczytanie jako sztuki o inceście, był dla ówczesnych scen propozycją zbyt ryzykowną. Thermidor pozostawał nieukończony. Przekonanie o otaczającej Przybyszewską ciszy po części wydaje się przeniesieniem na czasy jej współczesne zapomnienia, które otaczało ją przez pierwsze dwie dekady po drugiej wojnie światowej, ale po części wynika też ze zbudowanego przez nią oddalenia. Rozumianego dosłownie, jako mieszkanie poza terenem Rzeczypospolitej, i przenośnie, jako usytuowanie się poza ówczesnymi grupami i sporami literackimi. Z jednej strony Przybyszewska walczyła jak lwica o zaistnienie Sprawy Dantona, z drugiej – nie jeździła na premiery, rzadko oddawała teksty do publikacji, a możliwość wystawienia Sprawy Dantona po niemiecku przez Maksa Reinhardta odrzuciła z powodu zbyt dużej liczby zmian w tekście, których domagał się teatr. Walczyła, ale wyłącznie na własnych zasadach, bez kompromisu.
MATKA
Aniela Pająkówna, matka Stanisławy, była malarką, pochodzącą z rodziny plebejskiej, wychowaną jednak w kręgu rodzinnym Pawlikowskich, zwanych Medyceuszami z Medyki. Urodziła Stanisławę, mając trzydzieści siedem lat; mimo powtarzanego stereotypu wydaje się, że jej romans z Przybyszewskim był raczej spotkaniem dwóch silnych i szanujących się nawzajem osobowości niż uwiedzeniem biednej malarki przez „młodopolskiego demona”. Pająkówna zresztą, nie będąc malarką wybitną, była malarką szanowaną, zdolną żyć ze swojej sztuki. Wiele wskazuje na to, że życie samotnej matki było jej wyborem świadomym.
Wiele też wskazuje na to, że pierwszych jedenaście lat życia Stanisławy przeżytych z matką (do jej niespodziewanej śmierci w kwietniu 1912 roku) było wyjątkowo szczęśliwe. Niewątpliwie też matka – świadoma siebie i innych, potrafiąca podejmować trudne i trudno akceptowalne społecznie decyzje, konsekwentna i wierna sobie – była dla Stanisławy silnym wzorcem przez całe życie. W 1933 roku, na prośbę Stanisława Helsztyńskiego (po części w ramach apologii, by zaprzeczyć wizerunkowi matki jako ofiary Przybyszewskiego) Stanisława spisała jej portret, w którym podkreśla rycerskość i poczucie honoru, nazywając ją rycerzem i samurajem. Wedle skreślonego tak portretu Stanisława byłaby zatem wobec świata córką samuraja w służbie rewolucji.
aniela.jpg

OJCIEC
W pierwszych latach życia Stanisławy kontakty obu Pająkówien, córki i matki (Stanisława bowiem przyjmie nazwisko ojca dopiero w 1914 roku), ze Stanisławem Przybyszewskim były głównie listowne. To i tak dużo – „demon Młodej Polski” nie miał zwyczaju troszczyć się o swoje dzieci (miał ich sześcioro, Stanisława była najmłodsza). Po śmierci matki kontakty niemal się urwały. Osobą, która je wznowiła, była osiemnastoletnia już wówczas Stanisława. Najpierw podjęła przerwaną korespondencję; następnie, gdy ojciec przyjechał do Krakowa, poszła na jego odczyt i rzuciła mu się na szyję. Przez ponad rok ojciec był, bez wątpienia, najważniejszą osobą w życiu Stanisławy, podążając za nim, przeniosła się do Poznania.
Pod koniec roku 1920 stosunki między ojcem a córką stają się napięte, za co częściowo ponosiła odpowiedzialność, z trudem akceptująca Stanisławę, żona Przybyszewskiego Jadwiga (wcześniej Kasprowiczowa), częściowo zaś to, że Stanisław w relacji z córką pozostawał sobą, i robił to, co całe życie – czarował, okłamywał, manipulował, tworzył wokół siebie widowisko. Legenda literacka przypisuje niechęć Jadwigi do Stanisławy retrospektywnej zazdrości o jej matkę (były kochankami Przybyszewskiego w tym samym czasie), mogło jednak chodzić i o coś innego. Jadwiga była przekonana o fatalnym wpływie, jaki ma na jej męża środowisko, które wytworzyło się wokół niego w Poznaniu, a którego córka była częścią (przekonana zresztą chyba słusznie, acz jednostronnie: Przybyszewski miał na ten krąg ludzi co najmniej równie zły wpływ), i próbowała go stamtąd wyrwać. Skutecznie – na przełomie 1920 i 1921 roku małżonkowie przenoszą się do Gdańska, córka zostaje w Poznaniu.
Kolejne lata to spotkania, rozstania i powroty, konflikty i zgody, przede wszystkim zaś – rosnące rozczarowanie Stanisławy ojcem, którego „osobowość mentalna” coraz bardziej jawi się jako antyteza tego wizerunku twórcy, który sam w niej zaszczepił. Być może – to czysta spekulacja – Stanisława kolejnymi swymi działaniami dąży do stania się tą „osobowością mentalną” twórcy, do której jej ojciec okazał się w swoim kabotyństwie i nieustannym robieniu wokół siebie spektaklu, niezdolny.
GENIUSZ
Jednostka wyjątkowa musi postawić się poza społeczeństwem. Rzucić mu wyzwanie, jednocześnie zachowując swoją wobec niego osobność. To przekonanie Przybyszewska odziedziczyła wyraźnie po Nietzschem i własnym ojcu. I bardzo możliwe, że rozczarowanie wobec ojca jako takiej właśnie jednostki dużo silniej zaważyło na odrzuceniu go niż kwestie rodzinne czy osobiste. Albo inaczej – to właśnie była dla Przybyszewskiej kwestia najsilniej osobista. Niewątpliwie Przybyszewska traktowała swoją wizję Robespierre- ’a jako studium takiej właśnie jednostki. Być może strategię wykluczania ze społeczeństwa samej siebie należy postrzegać i w tym kontekście.
GŁÓD
Gdyby literatura dokumentu osobistego była traktowana w Polsce stale, a nie od święta, na równi z tak zwaną literaturą piękną, Przybyszewska byłaby nie tylko dramaturgiem – piewcą rewolucji francuskiej, ale także polskim Knutem Hamsunem albo Fernando Pessoą. Jej listy jako proza o głodzie co najmniej dorównują powieści Hamsuna, a jako apologia samotności chyba przewyższają (przynajmniej w opinii piszącego te słowa) Księgę niepokoju. Głód przedstawia Przybyszewska w listach dość często jako wybór świadomy, jako warunek konieczny jej do „życia po swojemu”, czasem zaś jako zdecydowany gest wyłączenia się ze świata. W liście do Heleny Barlińskiej z kwietnia 1933 roku pisze: „I to nieszczęście właśnie, gorsze od śmierci […] Jeżeli dam sobie wydrzeć dobro, większe od sytości, od czystości, od ciepła nawet: tę idealną zupełną samotność, w której wzrasta niewidzialna moja moc”.
JAN
W życiu Jana Panieńskiego wiele działo się wcześnie, czasem za wcześnie. W wieku lat dziewiętnastu publikował swoje grafiki na łamach „Zdroju”. Jako dwudziestodwulatek uzyskał uprawnienia nauczycielskie. Wywędrował też wtedy z rodzinnego Poznania do Gdańska, gdzie został nauczycielem fizyki w nowo założonym Gimnazjum Polskim. W wieku lat dwudziestu trzech ożenił się ze Stanisławą Przybyszewską. Dwa lata później, w wyniku przedawkowania narkotyku, zmarł w Paryżu, gdzie wyjechał, by doskonalić umiejętności malarza i grafika. Zostały po nim głównie grafiki na łamach „Zdroju” – proste, gwałtowne, przypominające współczesne szablony graffiti.
O jego małżeństwie ze Stanisławą wiadomo niewiele. Wiadomo, że łączył ich ten sam nałóg. Jeżeli ktoś miał w tej materii na kogoś wpływ, to raczej Jan na Stanisławę. Jadwiga Kasprowiczowa uważała bowiem, że to Jan był odpowiedzialny za dostarczanie morfiny Stanisławowi Przybyszewskiemu. Czy w okresie poznańskim zaopatrywał w narkotyk i ojca, i córkę (dopiero wchodzącą wtedy w nałóg), tego jednak nie wiemy. W listach Stanisławy o mężu i małżeństwie jest mało, poza listem do ciotki, Heleny Barlińskiej, z 6 stycznia 1924 roku (czyli trzy miesiące po zamążpójściu), gdzie pisze ona tak
Ja zżyłam się z Jankiem tak, jak się tego nigdy nie spodziewałam. Lubiliśmy się co prawda zawsze, ale od prostej, wcale nie gwałtownej przyjaźni […] do ciągłego przebywania razem jest spory kawał drogi. Teraz obecność tego chłopaka stała mi się niemal konieczną. […] I tego właśnie zżycia się, tego zadowolenia z obecności drugiego nie spodziewałam się właściwie ani po sobie (przede wszystkim), ani po nim, chociaż pobraliśmy się jedynie dlatego, że samotność stała się nam obojgu zbyt ciężką.
LEWICA
Czy Przybyszewska była człowiekiem lewicy? Jedyne, co można powiedzieć na pewno, to że za komunizm siedziała tydzień w więzieniu. Dokładniej, została aresztowana pod koniec czerwca 1922 roku pod zarzutem udziału w działaniach Komunistycznej Partii Polski mających charakter zdrady stanu. Aresztowanie było wynikiem podjęcia przez Przybyszewską po przeprowadzce do Warszawy w kwietniu tegoż roku pracy w księgarni „Książka”, należącej do legalnie działającej oficyny wydawniczej KPP o tej samej nazwie. Każdy pracownik wydawnictwa był podejrzewany o działalność partyjną (najczęściej słusznie), zatem fala aresztowań objęła także Przybyszewską; po tygodniu z braku dowodów jakiejkolwiek działalności partyjnej wypuszczono ją na wolność.
Jest to jeden z bardziej zagadkowych epizodów jej życia. Właściwie dotąd nie wiadomo, na ile jej współpraca z „Książką” była przypadkowa i jak głębokie (jakie w ogóle) były jej kontakty z działaczami KPP. Po wyjeździe do Gdańska tych kontaktów raczej nie było – a na pewno nie znajdujemy ich świadectwa w listach. Wizja historii w dramatach Przybyszewskiej także jest niejednoznaczna, z jednej strony widać w niej ślady marksistowskiej refleksji o mechanizmach historii (choćby w introdukcji do Sprawy Dantona), z drugiej – jej Robespierre na pewno nie daje się zamknąć jednoznacznie w żadnej ówczesnej tendencji politycznej. Wydaje się, że postępująca podczas pisania o rewolucji samotność z wyboru Przybyszewskiej jest też wyborem odrzucenia identyfikacji z jakimikolwiek propozycjami ideowymi.
LISTY
Są one nie tylko jednym z głównych źródeł dramatu Jolanty Janiczak, nie tylko głównym świadectwem pozostałym po życiu Przybyszewskiej, ale także niewiele mniej (a może w ogóle nie mniej) ważnym niż jej dramaty dziełem literackim. Szczęśliwie Tomasz Lewandowski, który podał trzy tomy zachowanych listów do druku, podjął decyzję, by wydać w tej formie wszystkie teksty, które po Przybyszewskiej się zachowały, choć część z nich pozostała w brulionie i zapewne nigdy nie została wysłana. Na kartach tego zbioru jej korespondencja sąsiaduje zatem z listami imaginacyjnymi, które stanowią nie tyle próby dialogu, ile wewnętrznego monologu (dialogu z wyimaginowanym partnerem). Jako całość listy stanowią niesamowity, poruszający tekst o sobie samej, poetyce listu się wymykający.
MISTRZ
Thomas Mann. Przybyszewska napisała do niego w ostatnim okresie życia, między grudniem 1932 a listopadem 1934 roku sześć listów z taką właśnie apostrofą – „Mistrzu!”, najpewniej nigdy niewysłanych, które, poza wołaniem o pomoc, także materialną, i jednostronnym dialogiem z wyimaginowanym partnerem intelektualnym, stanowią wyznanie wiary w – wielokrotnie zarzucany Mannowi – „mandarynizm intelektualny”, postawienie intelektu i pisma ponad jakąkolwiek ideą. Być może jest to coś, za co warto umrzeć.
NAŁÓG
Zachowane zdjęcia Stanisławy Przybyszewskiej – od lat nastoletnich do ostatniego, opublikowanego rok po śmierci, na łamach „Wiadomości Literackich”, a zrobionego w ciągu ostatnich dwóch lat jej życia – można pokazywać w kolejności w ramach profilaktyki uzależnień. Od morfiny uzależniona była od czasu pobytu w Poznaniu. Morfina była wówczas jednym z kilku narkotyków przyjmowanych przez Stanisława Przybyszewskiego, nałogowo stosował ją także Jan Panieński (wtedy kolega, a od 1923 roku mąż Stanisławy), który dostarczał ją ojcu Stanisławy. W jej życiu nałóg pozostanie do końca, będzie stałym tego życia elementem, co oczywiście wynika z natury uzależnienia. Przybyszewska sprawiała jednak wrażenie, że jest świadoma istoty nałogu, że podtrzymuje go celowo.
W listach, szczególnie do Heleny Barlińskiej, opisuje wiążące się z nałogiem możliwe komplikacje zdrowotne w analityczny, niemal chłodny sposób, przedstawiając je jako świadomie przyjętą konsekwencję wybranego stylu życia. Zdecydowanie i uparcie odmawiała leczenia. Gdy w lutym 1933 Ministerstwo Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego uzależniło dalszą pomoc finansową (stanowiącą wtedy podstawę egzystencji pisarki) od podjęcia leczenia w zakładzie dla nerwowo chorych w Kocborowie (czyli de facto odwyku), nie wyraziła zgody. W tym samym czasie w liście do Barlińskiej opisuje ewentualną wyprowadzkę z Gdańska jako „stratę niepowetowaną”. Jej przywiązanie do Wolnego Miasta mogło wynikać także z niskich pobudek uzależnionej – dzięki lekarzowi Paulowi Ehmke mogła liczyć na regularny dostęp do morfiny i pochodnych.
OBYWATELKA ŚWIATA
Stanisława Przybyszewska przez dwadzieścia dwa lata wiodła życie nomady. Urodzona 1 października 1901 roku w Krakowie, do szóstego roku życia mieszkała z matką głównie we Lwowie. Kolejne dwa lata spędziły głównie w Wiedniu i Monachium, by w 1909 roku przeprowadzić się do Paryża. Po śmierci matki w kwietniu 1912 roku przeniosła się do Zurychu, gdzie pozostawała pod opieką zaprzyjaźnionych z obojgiem jej rodziców Wacława i Zofii Moraczewskich. W 1914 roku opiekę nad nią przejęła jej ciotka (siostra Anieli Pająkówny) Helena Barlińska, wówczas mieszkająca w Wiedniu. W latach 1916-1920 Stanisława mieszkała z wujostwem i uczyła się w Krakowie, by późną wiosną 1920 roku, za namową ojca przenieść się do Poznania, gdzie wtedy przebywał. Po dwóch burzliwych latach zamieszkała na powrót u ciotki, tym razem jednak w Warszawie. W 1923 roku, po ślubie z Janem Panieńskim, przeprowadziła się do Gdańska, gdzie jej mąż pracował jako nauczyciel w Gimnazjum Polskim. I tam już została do śmierci w 1935 roku. Z tych peregrynacji wyniosła biegłą znajomość polskiego, niemieckiego i francuskiego, doskonale wyuczony angielski, podstawy włoskiego, hiszpańskiego i rosyjskiego, a także znajomość łaciny i greki. Wybór dwujęzycznego Gdańska jako stałego miejsca zamieszkania chyba dobrze odpowiadał jej równoczesnemu „byciu u siebie” w obu tych językach. Wielojęzyczności zawdzięczała też wszechstronne oczytanie, a pielęgnowała ją tym, że nawet w okresach największej nędzy w Gdańsku starała się zachować dostęp do prasy we wszystkich znanych sobie językach. W ten sposób była znakomicie zorientowana w sprawach świata, równocześnie świadomie w nich nie uczestnicząc.
PRZESTRZEŃ
Przestrzeń Przybyszewskiej zawsze jest oddaleniem; nigdy nie jest ona „stąd”. Pierwsze dwadzieścia dwa lata życia to wędrówka ze wschodniego na zachodni koniec Europy i z powrotem, przez co najmniej osiem miast, bez zapuszczania korzeni gdziekolwiek. Finalnie osiada w Gdańsku, do którego trafiła przez przypadek i w którym po śmierci męża w zasadzie nic jej nie trzymało. Ostatnich dziesięć lat życia spędza w mieście, w którym ma garstkę znajomych, nie ma pracy, mieszka w prowizorycznym baraku, do którego wprowadzili się „tymczasowo” z mężem i który stoi chyba tylko dlatego, że ona w nim mieszka (wkrótce po jej śmierci został zburzony). Wolne Miasto Gdańsk samo zresztą jest idealną figurą miasta, które jest daleko: poza granicami jakiegokolwiek państwa, daleko od innych dużych miast i od ważnych centrów kultury, pozbawione uniwersytetu, z jednym niemieckojęzycznym (i bardzo prowincjonalnym) teatrem (do którego Przybyszewska i tak nie chodziła). Jeśli idzie o zbudowanie dystansu między sobą i światem, trudno o lepszą przestrzeń.
REWOLUCJA
W historii literatury Przybyszewska zapisała się przede wszystkim jako autorka Sprawy Dantona. Znakomita większość jej twórczości fikcjonalnej (dramaty Thermidor, Sprawa Dantona i Dziewięćdziesiąty trzeci, większość zachowanych fragmentów prozy) jest poświęcona rewolucji francuskiej. Oczywiście jest to skutek fascynacji rewolucją i postacią Robespierre’a, ale też pewnego historiozoficznego – a może bardziej antropologicznego – wyboru, opartego na przekonaniu, że życie jest zderzeniem tego, co naturalne (cielesne), z tym, co mentalne (duchowe). Wielkie momenty w historii cywilizacji to właśnie czas szczególnie mocnego zderzenia pierwiastka duchowego z mentalnym, sublimującego się też w szczególnych jednostkach. Rewolucja byłaby zatem jednym z owych wyjątkowych wydarzeń, a Robespierre – wyjątkową jednostką.
ROBESPIERRE
O tym, jak wielkie znaczenie nadała we własnym życiu bohaterowi swoich dramatów, świadczą okoliczności zerwania kontaktów z ojcem. W maju 1927 roku Stanisława wysyła do niego wyjątkowo gwałtowny list, najpewniej doprowadzona do furii jego pogardliwymi uwagami – nie pierwszymi – na temat Robespierre’a. Przybyszewski zmarł (w wieku ledwie pięćdziesięciu dziewięciu lat) w listopadzie tegoż roku – do tego czasu nie zobaczyli się już ani nie wymienili listów.
SANACJA
To, że Przybyszewska odrzuciła bieżącą politykę, nie oznaczało, że bieżąca polityka nie wyciągała rąk po jej dzieło. Zawarta w Sprawie Dantona apologia silnego, „czystego” człowieka i ukazanie celu rewolucji jako oczyszczenia porządku politycznego i społecznego (a w zasadzie jako politycznego wypowiedzenia sprzeciwu wobec porządku świata i rzucenia mu wyzwania) przyciągnęło uwagę rządzącego ugrupowania deklarującego sanację jako cel i ideę. A raczej uwagę sekundujących mu intelektualistów, jak Juliusz Kaden-Bandrowski i przede wszystkim Władysław Zawistowski, współtwórców Towarzystwa Krzewienia Kultury Teatralnej, politycznego tworu, który za cenę objęcia subwencjami rządowymi głównych warszawskich teatrów (od 1933 Polskiego i jego filii, Teatru Małego, dotychczas prywatnych; od 1934 także miejskich Narodowego, Nowego i Letniego) objął je również rządową kontrolą, także ideową.
Ironią losu Sprawa Dantona została wybrana przez Kadena i Zawistowskiego na premierę inaugurującą działalność TKKT 30 września 1933 roku. Jak można było przewidzieć, dramat relatywnie mało znanej autorki wykorzystano do celów propagandy sanacyjnej, podkreślając wątek oczyszczenia państwa wszystkimi dostępnymi środkami i czyniąc z dramatu jednoznaczną apologię bezwzględnej rozprawy z opozycją i rządów silnej ręki. Reżyserował Aleksander Zelwerowicz, Robespierre’a grał Kazimierz Junosza-Stępowski, a Dantona Bogusław Samborski. Co w tej sytuacji oczywiste, premiera została zaatakowana zarówno z prawej (Grzymała-Siedlecki), jak i z lewej strony sceny krytycznej. Słonimski pisał: „Sztuka staje się niemal expose rządowym, że niby Danton to Korfanty. Korfanton i Robespieracki”. Autorka przywitała odbiór krytyki z całkowitym spokojem jako więcej mówiący o zacietrzewieniu ideologicznym jej autorów niż o samej sztuce – w liście do ciotki z października 1933 roku pisze, że innego przyjęcia się nie spodziewała. Na premierę nie przyjechała, tak jak dwa lata wcześniej w wypadku prapremiery lwowskiej.
TROSKA
Życie Stanisławy po śmierci matki, nie mówiąc o jakimkolwiek w nim działaniu twórczym, byłoby niemożliwe, gdyby nie troska innych kobiet, która towarzyszyła jej do śmierci. Takich duchów opiekuńczych w jej życiu było co najmniej pięć.
W kolejności były nimi: Zofia Moraczewska, która przejęła opiekę nad osieroconą Stanisławą zaraz po śmierci Anieli; Helena Barlińska, siostra Anieli, która przez całe życie starała się wspierać Stanisławę materialnie i moralnie – i która była też całe życie Stanisławy najczęstszą adresatką jej listów. Następnie Julia Baranowska, później po mężu Borowa, z którą Stanisława zaprzyjaźniła się podczas pobytu w Krakowie, i dzięki inicjatywie której w 1929 roku uzyskała stypendium Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego, przez niespełna cztery lata stanowiące finansową podstawę jej egzystencji. W Gdańsku w życiu Stanisławy pojawiła się Stefania Augustyńska, żona dyrektora Gimnazjum Polskiego. Prawdopodobnie dzięki niej Stanisława po śmierci męża zachowała dach nad głową. Stefania opiekowała się też Stanisławą do jej śmierci, pozostając jedyną w Gdańsku bliską osobą pisarki. Wreszcie Iwi Bennett, przyrodnia siostra Stanisławy, córka Przybyszewskiego i Dagny Juel, starsza o cztery lata. Siostry poznały się w listopadzie 1927 roku na pogrzebie ojca, od tego czasu zachowały stały i bliski kontakt listowny. Iwi stała się drugą, obok Heleny Barlińskiej, stałą korespondentką Stanisławy; podobnie jak Helena, wspierała ją też finansowo. Kontakty z Julią Borową uległy gwałtownemu oziębieniu wiosną 1933 roku, kiedy to odegrała ona – jak należy sądzić, w najlepszej wierze – główną rolę w działaniach, mających na celu powiązanie dalszego otrzymywania przez Przybyszewską stypendium ministerialnego z poddaniem jej kuracji odwykowej. Helena, Iwi i Stefania pozostały osobami najbliższymi Stanisławie do końca.
Punktem odniesienia dla tekstu są opracowania: Jagody Hernik-Spalińskiej Antyifigenia, ISPAN, Warszawa 2014, Tomasza Lewandowskiego Wstęp w: Stanisława Przybyszewska. Listy, t. 1, Wydawnictwo Morskie, Gdańsk 1978.