man.jpeg

Tomasz Man, fot. Kuba Śliwiński

Gdzie strumyk płynie z wolna

Z Tomaszem Manem rozmawia Justyna Jaworska
W numerach
Maj
2023
5 (798)

Byłeś w harcerstwie?

No, oczywiście! Obsikałem totem! Byłem wtedy metalowcem i starszy kumpel, też metalowiec, powiedział mi: „Wiesz, Tomek, ch***we są te totemy, weźmy je obsikajmy”. O mało nas za to nie wyrzucono z obozu. Najbardziej wkurzyły się dziewczyny, bo to one stroiły je w kwiateczki, te totemy.

A słyszałeś już wtedy o historii Małej Piętnastki?

Nie, wtedy jeszcze nie, o tym się za dużo chyba nie mówiło nawet w harcerstwie. Dopiero Dominik Nowak, dyrektor Teatru w Słupsku, podsunął mi katastrofę na Gardnie jako ważną okoliczną historię, bo szukaliśmy lokalnych wątków do cyklu „legendy Pomorza”, a jezioro Gardno, na którym zatonęły łodzie z harcerkami, jest od Słupska godzinę drogi. Chcieliśmy też znaleźć rolę dla Mariusza Bonaszewskiego, aktora związanego ze Słupskiem – dla niego napisałem postać mechanika. Poza tym miałem do dyspozycji trzy aktorki, więc już wiedziałem, dla ilu osób piszę i o czym.

Ograniczenia są twórcze – całe szczęście, że nie obsadziłeś czterdziestu postaci.

Wtedy wyszedłby z tego na bank musical! To zresztą dalej jest bardzo muzyczne, każdy fragment jest mówiony w konkretnym rytmie, narzuconym przez inną harcerską piosenkę. Aktorki śpiewają powiedzmy Gdzie strumyk płynie z wolna i wystukują rytm o stół, a potem w tym rytmie lub na podkładzie melodii mówią tekst. Czasami melodia spowalnia albo rytm się zapętla, zacina. Piosenek jest dwanaście, podawanych niezupełnie wprost – bawimy się nimi, łamiemy, aranżujemy. Są w tym różne nastroje, groza też. Katarzyna Pałka i Ania Grochowska od razu się rozśpiewały, zresztą doskonale, pani Bożena Borek dłużej miała opory przed tym repertuarem, ale przekonały ją punkowe brzmienia i pod koniec ekipa była zgrana jak prawdziwy zastęp. Wielka w tym zasługa Czarka Reinerta, który zrobił nowe aranżacje – ten gość to skarb narodowy i kiedy mogę, to z nim pracuję.

Powiedziałeś o wystukiwaniu rytmu o stół. Dodajmy, że scenografia przedstawia stół sędziowski, który staje się też wyobrażonym namiotem, łódką czy pomostem, ale to późniejsza rozprawa sądowa buduje ramę dla całej historii. Mamy zostać z pytaniem, czyja to była wina?

Z Aneczką [Anettą Piekarską-Man, scenografką] wymyśliliśmy, żeby wszystko się rozgrywało w sądzie. To taki „fantastyczny” sąd. Każda postać opowiada krok po kroku, jak doszło do tragedii. Nie chcieliśmy pokazywać winnego. Chcieliśmy pokazać, jak mogło być, a widzów potraktowaliśmy jak ławników. Każdy widz, jeśli chce, sam sobie może taki proces dochodzenia przeprowadzić. Nam zależało bardziej na tym, żeby poczuć, co tam się działo – żeby być z tymi nastolatkami przez chwilę...

To przejdźmy do samej historii. Trzy lata po wojnie drużyna łódzkich harcerek jedzie nad morze. Wypływają dwiema łodziami z Gardnej Wielkiej do Rowów, łodzie są przeciążone. W katastrofie na jeziorze ginie ponad dwadzieścia osób, w tym trzynastoletnia zastępowa Joanna, córka profesor Stefanii Skwarczyńskiej. Sporo drużyn nazwano potem jej imieniem...

Mało tego, próbowano ją beatyfikować! Ona jako jedna z dwóch dziewcząt umiała pływać, ale podczas gdy tamta druga ruszyła sama do brzegu i przeżyła, Joasia ratowała koleżanki. A wiesz, jak to jest, kiedy się ratuje tonących – w szamotaninie ktoś ją uderzył w głowę i poszła na dno.

Piszesz, że miała złe przeczucia.

Podobno tak było: już wcześniej czuła, że śmierć się zbliża. Była bardzo religijną dziewczyną. Dużo się modliła. A religia ma w sobie perspektywę życia po śmierci… Na pewno ratując za wszelką cenę koleżanki nie myślała o śmierci, tylko o życiu. Poza tym była zdolna, grała w teatrze, dobrze się uczyła, taki wzór. Niczego tutaj nie musiałem wymyślać.

Dużo znalazłeś materiałów?

Sporo, w tym dwa niezrealizowane scenariusze filmowe. To w ogóle jest świetny pomysł na film, gotowy dramat, ale mówił mi Jacek Koprowicz, autor scenariusza Otchłań o katastrofie na Gardnie, że projekt mu odrzucono z powodów technicznych – zdjęcia podwodne w Polsce są niemożliwe.

Serio?

Robi się je tylko w Budapeszcie, w specjalnym basenie. To jedyne takie miejsce w Europie, nawet Titanica tam kręcono.

Pewnie gdyby tę historię zrobiono dla Hollywood, dzielna Joasia Skwarczyńska wygrałaby z żywiołem. Ale napisało ją życie i przeżyła bohaterka mniej świetlana.

Tę dziewczynę napisałem, opierając się na własnych doświadczeniach. W rzeczywistości nazywała się Zofia Erdman i  trenowała pływanie w reprezentacji juniorek – tekst zaczyna się zresztą od tego, że wskakuje do basenu w Łodzi. Resztę wymyśliłem, dodałem jej swój bunt. Ja w odróżnieniu od niej nie paliłem, bo mam astmę, ale też byłem niezłym rozrabiaką. To najbardziej wymyślona postać, zależało mi na tym, żeby pokazać jej dystans do harcerstwa i w ogóle do instytucji, taką nieufność.

Nie ona jedna czuje dystans – mamy czterdziesty ósmy rok, kraj jest podzielony. Jedni wstępują do partii, inni się modlą albo próbują zwiać na Zachód.

Tak, to widać w postaci mechanika, akowca, który był persona non grata. Jego pierwowzór  ukrywał się przed UB, bo w podziemiu był księgowym i znał wszystkie nazwiska – gdyby go zwinęli, mogliby z niego za dużo wycisnąć, mieli przecież metody. To tłumaczy, dlaczego zdecydował się na ryzykowną akcję z transportem przez jezioro: chciał od harcerek szybkich pieniędzy, żeby uciec z kraju. I nawet mu się udało nawiać, trafił do Czechosłowacji, ale źle skończył, bo próbował wrócić po teściową i zastrzelili go na przejściu granicznym. To mnie zawsze fascynuje – że gotowe historie są na wyciągnięcie gitary, co człowiek to opowieść. Mariusz świetnie wszedł w tę rolę, żałuję tylko, że nie chciał śpiewać…

Teraz o takich politycznych uwikłaniach można opowiadać swobodniej niż w czasach samej katastrofy, może dlatego stosunkowo późno zaczęto o niej mówić?

Zależy gdzie. Lokalnie to cały czas była ważna historia. Przy kościele w Gardnej Wielkiej stoi pamiątkowy głaz z tablicą, a na premierę przyjechał ksiądz, który to zdarzenie jeszcze pamiętał. Dla harcerek ze Słupska to jest ich legenda. W Łodzi z kolei harcerze chodzą na groby Małej Piętnastki. Ale jasne, odbyły się szybkie procesy i potem w kraju nie było już o tym zbyt głośno.

W twojej interpretacji wyszła z tego trochę parabola, taka przypowieść o chciwości. Bo przecież gdyby tamten mechanik nie skusił się na pieniądze, do tragedii by nie doszło.

Prawda, kasa go wypchnęła. Nie był żeglarzem, nie miał pojęcia o łódkach, działał jak partyzant: bierzesz i idziesz. Opowiadał mi mój dziadek, który był w AK, że szło się na przykład po świnię do wsi i jak jej nie dawano po dobroci, to się brało siłą. A kto stawiał opór, dostawał kolbą. Różewicz to dobrze opisał w Do piachu. I z tym mechanikiem było podobnie, a jeszcze do tego czuł na plecach oddech bezpieki, tropiono go, więc się najzwyczajniej bał. Chciwość połączona ze strachem, tak to widzę. Na scenie ogrywamy to tak, że kiedy chusta harcerska z pieniędzmi spada na dno, po prostu kładziemy ją na scenie. Prosto. Jacek Sieradzki napisał z tego przedstawienia recenzję pod tytułem Najprościej – cieszę się, że złapał moją intencję, bo generalnie o to mi chodziło.

Jest jeszcze w twojej sztuce postać opiekunki...

To była Eugenia Leszewska, nauczycielka i kierowniczka obozu, która zabrała na wakacje swoje bratanice. Zrobiłem z nich bliźniaczki, naprawdę miały osiem i dziesięć lat. Wycieczka nad morze przez jezioro to był jej pomysł, fatalnie niemądry, ale nikt go jej nie wyperswadował, a chciała przecież jak najlepiej. Powiem ci, że kiedy pisałem ten tekst, to płakałem. Sam mam nastoletnią córkę.

Harcerkę?

A skąd, moje dzieci nawet protestowały, kiedy im puszczałem na wakacjach harcerskie piosenki w samochodzie. Ale potem się wkręciły.

To powiedz, czy widzowie płakali.

Niektórzy tak, dużo osób mi mówiło o swoim wzruszeniu. Różne starsze panie jeszcze pamiętały… Więc spełniło mi się marzenie, żeby widownia też się przejęła. Zobacz, co dostałem od harcerek ze Słupska!

Lilijka wyrzeźbiona w drewnie?

I wypalone gwoździkiem: „Harcerze ziemi słupskiej i cała harcerska brać. Dziękujemy za pamięć”. One płakały. A jeszcze ci powiem, że kiedy skończyłem pisać, to zaraz pojechałem nad Gardno, gdzie jest jednak pięknie. Nakręciliśmy tam potem z moją starszą córką Zuzią wizualizacje do spektaklu, w tle jest po prostu jezioro, las, potem już tylko woda i tyle wystarczy.

Udostępnij

Tomasz Man

(ur. 1968) jest mężem, ojcem, maratończykiem, gitarzystą, byłym harcerzem. A także reżyserem, dramatopisarzem i wykładowcą. Drukowaliśmy: Katarantkę („Dialog” nr 4/1998), Pisi (5/2005), Dobrze (8/2006), Moją Abbę (10/2010), Fausta (3/2016), Liżę twoje serce (11/2016), Mojżesza (11/2018). Sztuka Mała Piętnastka – legendy pomorskie miała premierę w listopadzie zeszłego roku w Nowym Teatrze im. Witkacego w Słupsku w reżyserii autora.