8.drath_rozga_01.jpg

Chłosta, czyli opowieść o wyciszeniu obrazu
1.
Pani de Rênal posiadała delikatność kobiecą rozwiniętą w wysokim stopniu. Tworzyła sobie najgorszy obraz pospolitego i rozczochranego osobnika mającego z urzędu łajać jej dzieci jedynie dlatego, że zna łacinę, barbarzyński język, za który jej synowie będą brali chłostę.
Stendhal Czerwone i czarne
Julian Sorel siedzi i zamiast pilnować tartaku, czyta książkę. Nadchodzi jego ojciec z panem de Rênal, który chce go nająć do pracy nauczycielskiej. Ojciec bije chłopaka, poirytowany widokiem książki, która wpada w tryby maszyny i ulega zniszczeniu, więc chociaż Sorel krwawi, martwi się głównie jej utratą. W tym samym czasie pani de Rênal jest przejęta planami zatrudnienia nauczyciela dla swoich synów, a największe jej obawy dotyczą właśnie bicia. Bardzo trudno znosi ten, w jej przekonaniu, symboliczny moment przejścia dzieci pod opiekę prywatnego nauczyciela. To bowiem wkroczenie w świat męskiej hierarchii, gdzie dominację wyznacza się pięścią. Oczywiście, kiedy widzi Sorela, jest wzruszona – chłopak nie przypomina w niczym jej wyobrażenia na temat męskości, dlatego kiedy mówi o swoim synu, zaznacza jego delikatność:
Będzie prawie pana kolegą, przemówi mu pan do rozsądku. Raz ojciec chciał go wybić, dziecko odchorowało to blisko tydzień, choć skończyło się na klapsie.
„Cóż za różnica! – pomyślał Julian. – Wczoraj jeszcze ojciec mnie zbił. Jacy ci bogacze szczęśliwi!”. 1
Bohater zdaje sobie doskonale sprawę, że kwestia kar cielesnych jest uzależniona nie tylko od tego, kto uczy, ale także od pozycji społecznej. Treścią powieści Stendhala jest przecież marzenie o tym, żeby się wybić i uwolnić od Verrières, a zatem – uzyskać też panowanie nad własnym ciałem, uniezależnić się od obaw przed biciem. Opowieść o nauczaniu jest dla bohaterów opowieścią o tym, kto ma prawo bić.
Zarówno w Czerwonym i czarnym, jak i w Rózdze Ravenhilla przemoc instytucjonalna przeplata się z tą rodzinną. Oto po latach milczenia dorosła Anna pojawia się w rodzinnym domu, który zarazem jest sferą Szkoły, domem wieloletnich pedagogów, w którym jej ojciec szykuje się do przejścia na emeryturę po czterdziestu pięciu latach pracy. Anna pojawia się w nim jednak nie tylko jako odrzucona przez rodziców córka – odrzucona przez rzekome skłonności do przemocy w dzieciństwie, ale również – przynajmniej dla Maureen i Edwarda – jako osoba reprezentująca liberalny przełom myślenia o szkole jako instytucji. W jej opinii bowiem szkoła ma „przybliżyć młodych ludzi do świata pracy, przygotować ich do wyzwań rynku, powiązać szkoły z biznesem, z prawdziwym światem”. Maureen i Edwarda jej korporacyjna nowomowa odrzuca, a mówienie o psychologach odbierają jako trujące, niepotrzebne, „komercyjne”.
Edward reprezentuje tu nostalgię za Starą Dobrą Szkołą. Jest to bardzo rozpowszechniona opowieść o lepszych czasach. O świecie, w którym dzieci nosiły kołnierzyki i odznaki wzorowego ucznia, nikt nie odzywał się niepytany, dzieci zostawione same sobie rysowały w ciszy i „nie było żadnych wymysłów, żadnego zespołu Aspergera, adhd ani dysleksji”. Maureen, komentując kwestię zgody rodziców na kary cielesne, powtarza coś, co najwyraźniej dobrze znamy: „Tak to było. Był szacunek. Nauczycieli się szanowało. Jeżeli wicedyrektor proponował jakiś tryb postępowania, to rodzice się zgadzali. Szkoła wiedziała, co jest dla dziecka najlepsze”.
Te marzenia pojawiają się także w Polsce. Przeprowadzenie ostatniej reformy edukacji było możliwe właśnie dzięki nim. Tak jakby wszyscy naiwnie uwierzyli, że wraz z przywróceniem hasła „ósma klasa” znikną nagle sapy, patostreamerzy i Fortnite, a wróci wyprostowana postawa, Szacunek, uczenie się na pamięć Pana Tadeusza, kaligrafowanie nazwisk, spokój i cisza na lekcjach – a z nimi upragniony ład. Za tą fantazją stoi bowiem oczywiście coś, co nie dotyczy tylko sfery oświaty i jest widoczne chociażby w słowach Maureen: „Skoro takie ma zasady, to muszę być wobec niego lojalna. Naprawdę tylko tak życie może mieć sens. Jeżeli zacznę się nad tym zastanawiać, zaraz wpadnę w depresję i będę do niczego. Znieruchomieję”.Bohaterka boi się najwyraźniej tego nowego rozedrganego świata, w którym nie do końca wiadomo, kto rządzi, ale wszyscy mają depresję, chodzą na terapię i przejmują się jakimiś wydumanymi problemami.Maureen nie chce się zastanawiać, bo nie chce znieruchomieć. Wie, że działanie automatyczne, esencjalistyczne, według ustalonych przez tradycję zasad nie pozwala jej zatonąć.
Sentyment do starej szkoły, w której wszystko jest poukładane jak trzeba, jest oczywiście tożsamy z przyzwoleniem na dokonywaną w niej przemoc. To opresja, która w dodatku zostaje pozbawiona demonicznego charakteru i ubrana w ramy instytucji, która ma procedury i zasady, sprawiedliwe, konsekwentne i niepodważalne. Edward sam nie chciał wcale wymierzać kar rózgą, takie były po prostu jego obowiązki, a jako osoba subordynowana musiał się do nich dostosować. Zresztą Anna sama podsuwa mu taką wizję, jako coś, co uchroni go przed osobistą odpowiedzialnością za bicie. Chociaż może lepsze byłyby po prostu przekonujące przeprosiny? Brytyjski kontekst tej dyskusji o rozliczeniu się z brutalną przeszłością dawnego porządku jest szczególny, bo kojarzy nam się z bezwzględnym przywiązaniem do absurdalnych tradycji. Nawet progresywny przecież w treści Harry Potter powiela część kodów Dobrej Szkoły, dostępnej dla wybranych.
2.
Jestem bezwzględnym, nieubłaganym przeciwnikiem kary cielesnej. Baty dla dorosłych nawet będą tylko narkotykiem, nigdy środkiem wychowawczym. Kto uderzy dziecko jest oprawcą.
Janusz Korczak Pedagogika żartobliwa
Żyjemy w czasach, w których kary cielesne wydają się w oczywisty sposób niewłaściwe z dwóch powodów: psychologicznego – niszczą psychikę dziecka i pragmatycznego – są absolutnie nieskuteczne. O tych dwóch czynnikach informuje raport Rzecznika Praw Dziecka z 2018 roku. Jednocześnie w tym samym raporcie stajemy przed dosyć przejmującymi danymi, które pokazują, że wciąż prawie połowa Polaków akceptuje klaps jako dopuszczalną karę wobec dziecka (43%), zaledwie 23% potępia idee klapsa, a 22% raczej zgadza się ze stwierdzeniem, że „lanie jeszcze nikomu nie zaszkodziło”. Prawicowa prasa żyje fantazjami o złych skandynawskich społeczeństwach, w których za kary cielesne stosowane przez rodziców brutalne instytucje pozbawiają praw rodzicielskich.
Mimo że nawet Rej przebąkuje o tym, że łagodność w wychowaniu popłaca, a oświeceniowi publicyści zastanawiają się przynajmniej nad ograniczeniem kar fizycznych – czego echa można znaleźć w ustawach Komisji Edukacji Narodowej – kary w szkołach trwają i są stosowane aż do lat dziewięćdziesiątych dwudziestego wieku. Jednocześnie sprzeciw wobec zinstytucjonalizowanego w szkole bicia dzieci zyskuje w Polsce inny wymiar, oświata jest bowiem w dziewiętnastym wieku prowadzona przez zaborców, a okrutny wobec wychowanków nauczyciel staje się częstym motywem literackim tekstów o charakterze patriotycznym. Belfer zakazujący używania języka polskiego był wręcz utożsamiany z kimś obcym. Przemoc wobec słabszych jest także stałym elementem pozytywistycznych nowelek, w najsłynniejszej z nich – Janku Muzykancie – kara wymierzona przez Stacha ubogiemu chłopcu jest jednocześnie przejawem bezmyślnego okrucieństwa, ale też całkiem realistycznym składnikiem ówczesnej rzeczywistości.
W miarę rozwoju akcji dramatu Ravenhilla, rośnie liczba zgromadzonych wokół domu Edwarda ofiar. Nie widzimy ich ani nie słyszymy, tylko śledzimy relacje bohaterów, rozmawiających o wrzucanych do budynku cegłach i powiększającym się stale tłumie dzieci, które – jak mówi Edward – są już obecnie „łysiejące i nie do rozpoznania”. Przestrzeń jest zatem podzielona na tę, w której dokonuje się wiwisekcja rodzinnego i pokoleniowego dramatu, w której się używa słów i przywołuje przeszłość, oraz na tę nieokreśloną, wcale przecież niemilczącą, ale nieujawniającą treści przekazu. Nie wiemy, co zgromadzeni chcą powiedzieć, ale ich obecność jest odczuwalna. Trochę tak, jakby ktoś wyciszył gwałtowną relację z zamieszek czy demonstracji: widzimy emocje i złość oraz ich wizualne skutki, ale jaka jest skala krzyku, musimy się jedynie domyślać.
8.drath_piccolo_coro_02.jpg

Czy ten brak głosu oznacza tylko wyciszenie czy wręcz eliminację z udziału w dyskusji o szkole jej najważniejszego, ale najsłabszego w opresyjnym szkolnym systemie uczestnika: dziecka, ucznia? W spektaklu Igi Gańczarczyk Piccolo coro dell Europa 2,chociaż słów za wiele nie ma, to dziecko – jak w koncepcji Korczaka, na której oparty był ten projekt – zyskuje tu podmiotowość i sprawczość. Nie ma dzieci, są ludzie – mantra legendarnego pedagoga brzmi dziś wciąż wywrotowo.
W świecie Anny dzieci, chociaż otoczone opieką przez psychologów, także mają milczeć:
ANNA W Akademiach, we wszystkich naszych szkołach obowiązuje zasada „patrz do przodu”. Wzrok ucznia ma być stale skierowany na przód klasy. Nauczyciel powinien zawsze móc spojrzeć uczniom w oczy. Uczeń musi prosić o pozwolenie, jeśli chce odkręcić głowę, albo odwrócić się tyłem do nauczyciela. Bez powodu nigdy się nie odmawia, rzecz jasna. W szkole, która dopiero od niedawna jest Akademią, uczniowi bywa z tym trudno. Tam gdzie rządził chaos niełatwo jest przywyknąć do porządku. Ale już po kilku tygodniach – widziałam to nieraz – patrzenie do przodu staje się drugą naturą, dziecko ogarnia spokój, który wypełnia też całą szkołę.
EDWARD Pogodziły się.
ANNA Mamy też politykę ciszy. W klasie odzywa się tylko ten, kogo wywoła nauczyciel. Korytarze stały się przestrzenią ciszy. Oczy do przodu, usta zamknięte i przechodzimy do następnej sali. Uczniowie często zgłaszają, że dawniej bali się przechodzenia z jednej sali do drugiej i że to było niebezpieczne. Teraz są zadowoleni ze spokoju. Posłuchaj tych dzieciaków na dworze. Tego gniewu, tej wściekłości. Są wściekli na rózgę? Wściekli na ciebie? Jak myślisz? 3
Uniwersum Edwarda, który trzyma rózgę na strychu, chociaż przepisy od lat zabraniają jej używać, tchnie starym patriarchalnym porządkiem, w którym przywiązanie do przemocy jest czymś opartym na bezmyślnym przyzwyczajeniu, na wierze w to, że nawet najbardziej absurdalne konserwatywne tradycje czemuś służą. Liberalny nowy porządek zmienia te przyzwyczajenia tylko na pozór. Edward upajając się perspektywą przedstawienia przygotowywanego na swoją cześć, zachwyca się tym, że będą w nim grali chłopcy i dziewczynki różnych ras i w różnym wieku, zna już nawet słowo „inkluzywne”. Mówiąc o nowych warunkach, w których przyszło mu nieść kaganek oświaty, opisuje obecnych uczniów, którzy pochodzą z terenów dotkniętych wojną, a których rzeczywistością są drony. Ale nie ma w tym empatii, jest tylko beznamiętna powinność i świadomość, że o tym właśnie należy teraz wspomnieć. Wydaje się jednak, że pod takimi stwierdzeniami skrywa się wyraźna tęsknota za czasami, w których panował porządek, a uczniowie byli biali. Stare pokolenie już nauczyło się żyć w nowej rzeczywistości, wie, jakich słów unikać i czego nie wypada dookreślać, ale nie zmienia to ich nastawienia i głębokich przekonań.
Problem w tym, że alternatywy wobec tego przemocowego porządku zaproponowane przez Annę wydają się tylko pozornie pozbawione okrucieństwa. Obowiązuje przecież polityka ciszy i polityka zysku. „Szkoła to bezpieczne otocznie, w którym uczeń może się przygotowywać do wejścia w świat pracy”– określenie Annyobnaża brak rzeczywistych intencji zmiany. A jeśli odpowiedzią na przemoc jest jedynie pustosłowie, które jednocześnie odbiera podmiotowość dziecku – nic dziwnego, że lecą cegły, a krąg przemocy nie zostanie przerwany, tylko upudrowany, staranniej zamaskowany i przez to może jeszcze bardziej niepokojący.
Tamten porządek był bezmyślny, oparty na niezachwianych fundamentach: autorytet, przewaga silniejszego, w tym przypadku – dorosłego. Trzymanie się tego to wyraz przywiązania do rózgi jako idei, która wisi gdzieś jako groźba, nawet jeśli jej używanie jest już zabronione. Tyle że nawet jeśli powtarzamy za Anną, że szkoła jest dla ucznia – nie oznacza to, że go słuchamy i słyszymy. Niestety.