facebook_post_14.jpg

Książka Michała Herera "Skąd ten faszyzm?", wyd. Krytyka Polityczna

Będzie gorzej

Małgorzata Szpakowska
W numerach
04 wrz, 2024
Kwiecień
2024
2 (806)

„Czy można z nudów zostać faszystą?” – pyta Michał Herer1 i nie jest to pytanie absurdalne ani żart. Jeden z wątków podejmowanych przez autora książki Skąd ten faszyzm? dotyczy niewątpliwego w faszyzmie elementu rebelii – właściwie przeciw czemukolwiek. Bo zarazem przeciw konserwatyzmowi mieszczańskiej stabilizacji i przeciw związanemu z nowoczesnością zalewowi nowości. Rebelia wyzwala z nudy, pozwala poczuć, że się żyje naprawdę, że można wybić świat z ram, zaznać czegoś niepowtarzalnego, zachłysnąć się autentycznością egzystencji, jak nie przymierzając sam Heidegger. Herer wskazuje na nierzadki wśród faszystów „typ siepacza”: bojówkarza bez zahamowań upajającego się zniszczeniem. Do tego kult sprawności, ryzyka, prawdziwa męskość i pogarda dla kobiet.

A co w takim razie ze statecznym urzędnikiem Eichmannem?

Podobne ambiwalencje stanowią oś konstrukcyjną całej książki Herera. Autor umieszcza faszyzm w trzech zasadniczych kontekstach: nowoczesności, kapitalizmu i mieszczaństwa; i za każdym razem okazuje się, że zamiast uściślenia definicji wynikiem jest opozycja. Taka właśnie, jak ta, od której zaczęłam: najogólniej między bojówkarzem i biurokratą. Ale także ujawniająca się w samej trudności zdefiniowania faszyzmu, który – jak pisze Herer – mutuje i nie wiadomo, jaką jutro przybierze postać. Nie daje się opisać jako wyraźna ideologia, obok konkretów historycznych w grę wchodzi równoległa tendencja ogólna, która nie musi obejmować wszystkich realiów włoskich czy niemieckich, a której odpryski rozpoznajemy także w tym, co dzieje się dzisiaj. Nie mamy jednak lepszego terminu, który wnosiłby perspektywę, jak ją nazywa Herer, „genetyczno-problemową”: pozwalał wykorzystać pamięć o dawno zrealizowanych faszyzmach i jednocześnie tropić ślady faszyzacji w obecnej rzeczywistości.

Coś niecoś jednak wiadomo. Związek faszyzmu z nowoczesnością wydaje się autorowi oczywisty. Ale może być dwojaki, a te możliwości akurat sobie przeczą. W pierwszej wersji jest owocem szeroko pojętego oświecenia: kapitalistycznej nowoczesności i imperatywu czystej skuteczności; jego logiczną konsekwencją jest doskonale zorganizowana Zagłada – to oczywiście wersja szkoły frankfurckiej. Wersja liberalna zaś głosi, że faszyzm jest buntem przeciw oświeceniowej racjonalności, że najważniejsze w nim są krew i ziemia, Walhalla, duch germański, negacja parlamentarnego gadulstwa i powrót do Gemeinschaft. Oto więc zapowiedziana alternatywa: albo faszyzm jest ostatecznym wykwitem nowoczesności, albo czymś, co się nowoczesności zdecydowanie przeciwstawia.

Podobnie z kapitalizmem. Nie ma faszyzmu bez kapitalizmu, pisze Herer. Tyle że ten związek nie jest oczywisty, a przeciwstawne interpretacje mają charakter, jak to autor nazywa, tożsamościowy. Dla tożsamości lewicowej faszyzm i kapitalizm są tym samym, dla tożsamości prawicowej natomiast – nawzajem się wykluczają (w wersji skrajnej: Hitler to lewak, a NSDAP to partia socjalistyczna). Jeżeli zaś przyjąć, że kapitalizm to prywatna własność środków produkcji i praca najemna, czyli że istnieje nieusuwalny konflikt między klasą właścicieli i klasą wykonawców – to natychmiast nasuwają się pytania: „czyje interesy klasowe reprezentuje faszyzm?” i „z jakich klas społecznych wywodzą się faszyści?” (s.44). A na te pytania nie ma już jednoznacznej odpowiedzi, bo faszyzm maskuje i zafałszowuje konflikt klasowy. Podmywa także inny fundament kapitalizmu: wolną konkurencję. „Nazizm – zauważa Herer – oznaczał swoisty prymat polityki – albo raczej władzy – nad ekonomią” (s.67). Przykładem skrajnym jest tu Zagłada, bardzo kosztowna, a ekonomicznie pozbawiona sensu.

I podobnie z mieszczaństwem. Naziści rekrutowali się przeważnie z drobnomieszczaństwa i z czegoś, co Herer określa mianem „nowej inteligencji”: z uczestników wielkich przedsięwzięć produkcyjnych, którzy upajające poczucie sprawczości zawdzięczali Hitlerowi. Z etosu mieszczańskiego pozostał im patriarchat, kult pracy i skuteczności oraz wstręt wobec przejawów degeneracji w sztuce (słynna formuła „Entartete Kunst” – co nie zmienia faktu, że w futuryzmie czy dadaizmie można doszukać się wątków całkiem zbliżonych do faszyzmu). Ale już mieszczańska rodzina musiała ustąpić biopolityce: obowiązywała maksymalna rozrodczość z prawego czy nieprawego łoża. Typ bojówkarza również poza wzorzec wykraczał. Tej relacji – jak i pozostałych – również nie da się definicyjnie dookreślić.

Ale z drugiej strony – z czego autor doskonale zdaje sobie sprawę – podobną nieokreślonością odznaczają się również konteksty, w których rozpatruje faszyzm we własnej książce. Więc po kolei. Nowoczesność jako taka obrosła w nieskończoną liczbę komentarzy, bardziej publicystycznych niż naukowych. Karierę zrobiła jako płynna u Baumana; przysługiwała także różnym ruchom zwróconym w przyszłość. „My nowe życie stworzymy i nowy ład” – śpiewali zetempowcy. Dla Adorno i Horkheimera nowoczesność prowadziła prosto do Auschwitz, podczas gdy dla liberałów oznaczała odczarowanie świata, drogę do królestwa rozumu.

Herer mocno to akcentuje: „Faszyzm jest zjawiskiem nowoczesnym nie dlatego, że posiada pewne cechy wspólne z modernizmem, tylko dlatego, że stanowi zbrodniczą odpowiedź na wyzwanie nowoczesności, fałszywe rozwiązanie prawdziwych problemów” (s.39). Wynikałoby z tego, że nowoczesność to ostatecznie tu i teraz – w całej swojej nieuchwytnej złożoności.

Podobnie z kapitalizmem. Czym był kapitalizm, wiedział dokładnie Karl Marx, bo go wymyślił, ale po nim już mało kto. Faszyzm zrodzony w krajach kapitalistycznych dodatkowo zaciemnił obraz, zastępując walkę klas – walką ras, a w Trzeciej Rzeszy ustanawiając kontrolę państwa nad ekonomią. Dziś zaś rzeczywistość już zupełnie nie pasuje do definicji: walka klas zatarła się w innych konfliktach, wolną konkurencję pożarły monopole, a swobodę operowania prywatnymi środkami produkcji – koncerny lub państwa. Wolność pracy najemnej też jest w wielu punktach ograniczona. Mogłoby się wydawać, że słowa „kapitalizm” używamy już tylko z przyzwyczajenia. Przede wszystkim zaś nieskończony wzrost produktywności, który był fundamentem gospodarki kapitalistycznej, nie doprowadził ostatecznie do wyzwolenia, lecz do katastrofy. „Co znacznie łatwiej uzmysłowić sobie dziś – pisze Herer – kiedy właśnie fetyszyzacja wzrostu gospodarczego sprawia, że kapitalizm może okazać się ostatnią formą ludzkiej gospodarki. Tą, która unicestwi życie na ziemi” (s.70).

Wreszcie mieszczaństwo. Etos mieszczański – taki, jakim go opisywała Maria Ossowska w Moralności mieszczań­ skiej blisko siedemdziesiąt lat temu – był wtedy jeszcze czymś uchwytnym; dziś, kiedy przynajmniej w Europie znacząca część obywateli przeniosła się do miast, pytanie o ten etos nie ma sensu. Owszem, nie ulega wątpliwości, że faszyzm nie jest produktem wsi; jego kadry rekrutowały się z różnych grup i środowisk miejskich. Może zatem gęstość zaludnienia sprzyja samoorganizacji – także tej zbrodniczej? W każdym razie związek faszyzmu z mieszczaństwem zdaje się jeszcze bardziej nieuchwytny niż z nowoczesnością i kapitalizmem; w książce Herera przejawia się przede wszystkim przez negację, przez akcent kładziony na odrzucenie tradycyjnych cnót i przez łatwość uciekania się do przemocy.

Jak widać, próby uściślenia raczej zaciemniają obraz. A jednak zarzut związków z faszyzmem co i raz rzucany jest pod adresem przeciwników politycznych, zresztą z dowolnej strony. Lęk przed powrotem faszyzmu – pisze Herer – w ostatnich latach nie jest już odczuwany jako wymysł, lecz jako obecność rzeczywistego zagrożenia. Czegoś, co może się odrodzić wraz ze zmianą klimatyczną, skażeniem powietrza, niedostatkiem wody, internetem i migracją ludów do zachodniego raju. Dla Herera ta perspektywa jest całkiem realna, a rys katastroficzny w dokonanym przez niego opisie naszej cywilizacji aż bije w oczy. Jeśli przyszłość okaże się tak ponura, jak wieści ekologia i demografia – czytamy w zakończeniu – to grozi nam przyśpieszona faszyzacja. Albo coś jeszcze gorszego.

Słowo „faszyzacja” padło tutaj nieprzypadkowo. Wobec trudności definicyjnych, którym poświęcona jest książka, terminem „faszyzacja” Herer proponuje nazwać sytuację, kiedy „w rozmaitych sferach życia pojawia się coraz więcej elementów należących do faszystowskiego urządzenia” (s.14). Na przykład organizowanie krucjat przeciw migrantom lub homoseksualistom. Albo wojna z „ideologią gender”. Albo tworzenie grup paramilitarnych. Poszczególne elementy mogą łączyć się ze sobą lub występować oddzielnie; mogą też pączkować nowymi, tworząc spójniejsze całości. Co przynajmniej pozwala zrozumieć, że dwa przeciwstawne obozy polityczne mogą wymyślać sobie nawzajem od faszystów – każdy przyswoił sobie inną cząstkę faszyzmu.

Tytułowe pytanie pozostaje jednak bez odpowiedzi. Na marginesie warto zauważyć, ż książka Herera pomija w ogóle psychologiczne interpretacje faszyzmu: rozważania Adorno et comp. o osobowości autorytarnej czy to, co pisała Alice Miller o czarnej pedagogice wychowującej nazistów. Sami faszyści wyraźnie mniej go interesują niż warunki społeczne kształtujące faszyzm. Zadowala się zestawieniem bojówkarza i biurokraty; głębiej w powody ich działań nie wchodzi. Można i tak. Ale w jego książce naprawdę brakuje mi jednego nazwiska, i tu już trudno mówić o przeoczeniu. Zasłużenie czy niezasłużenie, jej poglądy w rozumieniu faszyzmu odegrały ogromną rolę; chodzi oczywiście o Hannah Arendt. W książce Herera nie jest wymieniona nawet w bibliografii.

Pal diabli Korzenie totalitaryzmu, fascynujące, ale w zapisie historii niekoniecznie wiarygodne. Ale Eichmann w Jerozolimie jest książką tak sugestywną, że i dla Herera jej bohater jest synonimem przestępcy zza biurka. Ślepego na konsekwencje swoich czynów. Powszechnie znane i opisane są zresztą i inne podobne przejawy ślepoty: choćby gdańscy towarzysze Hermanna Rauschninga z Rewolucji nihilizmu, hitlerowcy z LTI Klemperera, Jürgen Stroop szukający zrozumienia u Moczarskiego we wspólnej celi, Rudolf Hoess we własnych wspomnieniach i w opowieści Roberta Merle Śmierć jest moim królestwem, a ostatnio także w filmie Strefa interesów. No i ten Eichmann przed sądem. Wszyscy oni są do siebie dość podobni, ale analiza Hannah Arendt idzie najdalej.

Wysunięta przez nią teza o „banalności zła” kwestionuje w istocie suwerenność ludzkiej władzy sądzenia. Dotychczasowa etyka staje się abstrakcją, każdy w odpowiednich warunkach okazuje się podatny na zło. Zbrodniarze mogą nie być świadomi zbrodniczości czynów, jakie popełniają; wbrew faktom we własnej świadomości pozostają niewinni. Konsekwencje decyzji podejmowanych w gabinetach nie zostały przewidziane w Dekalogu; tak tłumaczy się fraza powtarzana przez Eichmanna, że osobiście nic nie miał przeciw Żydom. Można tylko dodać, że tego argumentu używał także komendant obozu Auschwitz-Birkenau, Rudolf Hoess.

Pojęcia zła i dobra wiążą się na ogół z wyobrażeniem jednostkowych decyzji i czynów dokonywanych osobiście; nie nadążają za poszerzaniem się ludzkiej władzy nad światem i innymi ludźmi; nie pasują do warunków społeczeństwa masowego i masowej produkcji. Doświadczenie śmierci przemysłowej w Trzeciej Rzeszy wskazuje dowodnie, że podpis złożony pod dokumentem przewozowym może być czymś bardziej zbrodniczym niż cios odbierający komuś życie. A przecież zbrodnia ciągle jeszcze kojarzy się raczej z wizją krwi i przemocy niż ze spokojną buchalterią sumiennego urzędnika, który w ogóle nie myśli o skutkach swoich decyzji.

Niemyślenie jednak nie jest usprawiedliwieniem, więcej: ono także stanowi winę moralną. Ale czy można skazywać kogoś za zbrodnie, o których wiadomo, że „były one i mogły być popełnione wyłącznie w oparciu o zbrodnicze prawo i przez zbrodnicze państwo"2? W innych czasach i innych warunkach hitlerowcy pozostaliby, być może, zwyczajnymi ludźmi; w Trzeciej Rzeszy cechy ludzkie utracili, a pełnia odpowiedzialności i tak spada nie na patologię ich charakterów, lecz na patologię instytucji. Czasy jednak były, jakie były; i trzeba było wysiłku wyobraźni, żeby zdawać sobie z tego sprawę. Na ten wysiłek Eichmann i jemu podobni nigdy się nie zdobyli. I wygląda na to, że w ogóle nie byli do tego zdolni.

Niesuwerenność wyobraźni, niesuwerenność rozumu. Książka Herera pomija jeszcze jeden ważny wątek: rolę prania mózgu, propagandy. Może to być monopol informacyjny jak w Trzeciej Rzeszy, ale podobną rolę może też odgrywać konsekwentny przekaz partyjny albo nawet dobrze zorganizowana akcja internetowa. Słowa o odwróconym znaczeniu, paralogizmy, argumentacja utrzymana na najniższym poziomie, żeby mogła dotrzeć do każdego. Opisywał to Orwell, ale przed nim jeszcze notował Victor Klemperer, który dzięki aryjskiej żonie (termin oficjalny) zaznał życia w Niemczech hitlerowskich przez cały czas ich trwania. Z notatek spisywanych na żywo powstała książka LTI (Lingua Tertii Imperii), traktat o języku propagandy. „Mein Kampf Hitlera – tłumaczył Klemperer – opisuje dobitnie i z drobiazgową dokładnością głupotę mas i głosi potrzebę utrzymywania ich w tej głupocie i odwodzenia od wszelkiej refleksji. Głównym środkiem do tego jest nieustanne wbijanie im do głowy tych samych uproszczonych twierdzeń, którym z żadnej strony nie wolno zaprzeczać."3 A gdzie indziej: „rozpoznana jako przechwałki i kłamstwo propaganda działa jednak, jeśli tylko ten, kto ją uprawia, ma tyle czelności, że nie daje się zbić z tropu”.

Faszyzm ideologią głupców? Bieda w tym, że właśnie nie; ułamki zdań i haseł mogą w końcu przyczepić się do każdego. Sam Klemperer z przerażeniem odkrywał, że i jego może pochłonąć wszechogarniające kłamstwo, „skoro tych, co mają jeszcze wątpliwości, będzie wokół mnie bardzo niewielu, coraz mniej, a wreszcie nie będzie już nikogo”. Przylepią się do większości; jeszcze jednym rysem faszyzmów jest umacnianie wspólnoty. Umacnianie przez wiarę w obowiązujący przekaz (twoja wiara umocni moją), przez tłum, którego czuję się cząstką, przez wspólny marsz, który hipnotyzuje rytmem. Pod koniec wojny naziści nadal „maszerowali i śpiewali jak dawniej, i działało to na człowieka jak dawniej, i w całym tym bezczelnym wydzieraniu się nie czuło się żadnego spuszczenia z tonu"4. Upojenie wspólnotą i przynależnością – to też znamienny rys ruchów faszystowskich.

Jedno wydaje się stąd wynikać. Herer pytał, czy można faszystą zostać z nudów. Nie wiem, pytanie pozostaje otwarte. Zapewne jednak nie można zostać faszystą w samotności. Pojedynczo po prostu się nie da.

  • 1. Michał Herer Skąd ten faszyzm?, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2024, s. 85. Dalsze cytaty według tego wydania.
  • 2. Hannah Arendt Eichmann w Jerozolimie. Rzecz o banalności zła, przełożył Adam Szostkiewicz, Znak, Kraków 1987, s. 337.
  • 3. Victor Klemperer LTI. Notatnik filologa, przełożył Juliusz Zychowicz, Wydawnictwo Literackie, Kraków-Wrocław 1983, s. 204, kolejne cytaty s. 252.
  • 4. Tamże, s. 279-280.

Udostępnij

Małgorzata Szpakowska

Historyczka literatury i kultury polskiej, krytyczka literacki. W 1966 roku rozpoczęła studia doktoranckie na Wydziale Filozofii UW, które przerwało aresztowanie w marcu 1969 roku. W lutym 1970 roku skazana w procesie taterników na trzy lata, wyrok mocą amnestii zredukowano do półtora roku. Doktorat obroniła w 1975 roku w Instytucie Badań Literackich PAN, habilitowała się na Uniwersytecie Warszawskim w 1996 roku, od 2004 roku jest profesorem tytularnym. Od 1972 roku przez trzydzieści lat pracowała w redakcji „Dialogu”. Autorka książek: Światopogląd Stanisława Ignacego Witkiewicza (1976) - nagroda Kościelskich, O kulturze i znachorach (1983), Dyskusje ze Stanisławem Lemem (1996, 1997), Zakorzenieni, wykorzenieni (1997), Chcieć i mieć. Samowiedza obyczajowa w Polsce czasu przemian (2003), Teatr i bruk (2006), „Wiadomości Literackie” prawie dla wszystkich (2012).