poskromienie_m-fot-nk001.jpg

„Poskromienie”, reż. Monika Pęcikiewicz, Teatr Polski w Podziemiu, Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu, 2019. Fot. Natalia Kabanow

Jak poskromić kobietę rajstopami, czyli niewczesny feminizm Moniki Pęcikiewicz

Katarzyna Niedurny
Przedstawienia
01 cze, 2019

„Włóż rajstopy” – wielokrotnie wykrzykuje na scenie Ewa Skibińska. Aktorka wcielająca się w rolę Ireny, pięknej i bardzo kobiecej śpiewaczki operowej, kieruje ten rozkaz do córki, która jak na złość woli jeansy i tenisówki. W końcu dziewczyna do zmiany ubrania zostaje zmuszona siłą. Okiełznanie Kasi, bo jak inaczej może mieć na imię ta nastolatka, jest jednym z aktów przemocy dokonywanych na kobietach we wrocławskim Poskromieniu Moniki Pęcikiewicz. Znakami ich wykluczenia są wspomniane rajstopy, niewygodne buty i mąż kretyn. Co z tego wynika? Nie bardzo wiadomo.

Spektakl Moniki Pęcikiewicz porusza kilka tematów: obecna jest w nim refleksja o nieuchronności śmierci, okrucieństwie starości, nieoczywistym erotyzmie. Nie zabrakło również aluzji do sytuacji dawnego zespołu aktorskiego Teatru Polskiego. Jednak głównym wątkiem jest tytułowe poskramianie, które dotyka przede wszystkim obecnych na scenie kobiet. Wynika to z lektury dramatu Shakespeare’a opowiadającego historię tytułowej złośnicy Kasi, która w wyniku szeregu intryg zostaje małżonką Petruchia – wraz z biegiem akcji coraz milszą i coraz bardziej „kobiecą”. Silnie obecnym w polskim teatrze odczytaniem tego dramatu pozostaje spektakl Krzysztofa Warlikowskiego z 1998 roku, w którym tekst traci swój komediowy charakter, a „poskramianie” Kasi pokazane zostaje jako pełne przemocy opresyjne działanie na jednostce, która nie chce i nie potrafi dopasować się do ogólnie przyjętych standardów. Jak się wydaje w podobnym kierunku interpretacyjnym chciała pójść reżyserka wrocławskiego spektaklu.

poskromienie_m-fot-nk003.jpg

„Poskromienie”, reż. Monika Pęcikiewicz, Teatr Polski w Podziemiu, Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu, 2019. Fot. Natalia Kabanow

Monika Pęcikiewicz skupia się na wątku feministycznym i konotacjach związanych ze słowem poskramianie, rezygnując jednak z szekspirowskiej fabuły. Jak sama mówi: „Zaczęłam od Poskromienia złośnicy, bo Szekspir jest złożoną, wielowarstwową materią, ogromnym światem. […]. Ale przy okazji tej pracy najbardziej zależało mi na spotkaniu z aktorami, a obsadzenie Poskromienia złośnicy tym zespołem okazało się niemożliwe. Pozostałam przy temacie poskramiania, decydując się na budowanie spektaklu z improwizacji aktorskich, co jest i niebezpieczne, i ekscytujące zarazem. W trakcie pracy pojawiło się wiele różnych historii, scen, pomysłów, a ja próbowałam ten kalejdoskop wykorzystać, żeby zbudować z niego spójną historię”.

W efekcie spektakl dzieli się na trzy sceny. Pierwsza z nich opowiada historię rodzeństwa spotykającego się razem w domu ciężko chorego ojca, który w każdej chwili może umrzeć. Sytuacja przymusowego spotkania i atmosfera monotonnego oczekiwania szybko daje się przyszłym żałobnikom we znaki – na światło dzienne wychodzą ukryte w wieloletnim niewidzeniu się pretensje, wzajemne żale. Z biegiem czasu rodzinie coraz mniej chce się udawać przed sobą, że wszystko jest w porządku. Druga scena pokazuje ojca rodziny (Andrzej Wilk) czule mytego przez swoją, o wiele lat młodszą opiekunkę (Anna Ilczuk), między którymi wytwarza się erotyczny nastrój, kontrastujący z powracającym w wesołych, pełnych podtekstów i żartów dialogach tematem śmierci i starości. Trzecia część łączy oba światy – intymnej sypialni i salonu-poczekalni w scenie pogrzebu. Mało w niej słów, dominuje obraz tworzony przez teatralne efekty specjalne: dymarki, światło odbijane przez ogromną rozetę – centralny punkt scenografii Katarzyny Borkowskiej. Aktorzy w tym czasie, prawdopodobnie w rozpaczy, tarzają się po scenie. Całość fabuły zanurzona jest w dziwnym spowolnieniu, jakby w inspirowanym spektaklami Krystiana Lupy poczuciu nudy i zwątpienia.

W stworzonym świecie kobiety stale poddawane są rozmaitym opresjom, co staje się jednym z głównych wątków przedstawienia, któremu chciałam się przyjrzeć. Od początku widzimy skonfliktowaną z mężem postać graną przez Martę Ziębę. Kobieta pokazana jest jako ofiara nienawiści, przemocy słownej, która nie może zakończyć agresywnej relacji z mężczyzną jawnie deklarującym brak chęci rozwiązania istniejącego między nimi konfliktu. W tej bohaterce można zobaczyć szekspirowską Kasię zniszczoną przez lata opresyjnego małżeństwa. Na początku tej drogi stoi wnuczka (Katarzyna Dudek) umierającego nestora rodu, która na swoje nieszczęście od sukienek woli jeansy i tenisówki. Aż tak jest zbuntowana. Nie może tego ścierpieć jej matka, która z rajstop nie rezygnuje nawet zimą – wtedy do sukienki wkłada ich dwie pary, jak dowiadujemy się z jednego z dialogów. Kobieta w coraz bardziej histeryczny sposób próbuje zmusić swoją córkę do ich włożenia. W końcu po serii krzyków obala ją na ziemie i siłą wciąga na nią tę kluczowe w tej scenie część garderoby. W ostatniej pogrzebowej części Kasia wie już jak się zachować – ma na sobie ładną sukienkę, włosy rozpuszczone, a usta pomalowane czerwoną szminką. Łatwo jest odczytać ten znak – Kasia ponownie została poskromiona.

poskromienie_m-fot-nk002.jpg

„Poskromienie”, reż. Monika Pęcikiewicz, Teatr Polski w Podziemiu, Ośrodek Kultury i Sztuki we Wrocławiu, 2019. Fot. Natalia Kabanow

Ironia tej sytuacji jest u Pęcikiewicz podwójna. Po pierwsze do włożenia niechcianego stroju dziewczynę zmusza jej matka. Ojciec (Wojciech Ziemiański) wobec jej histerii i agresji pozostaje w zasadzie obojętny, stać go tylko na anemiczne słowa obrony córki – niech dziewczyna nosi, co chce. Podobnie reszta mężczyzn na scenie – chociaż Ireny zdecydowanie to nie powstrzymuje – wyraża w tym konflikcie poparcie dla Kasi. A więc agresorem staje się tu inna kobieta pilnie strzegąca standardów kobiecości. Tu wchodzimy na drugi stopień ironii: wzorce, których strzeże śpiewaczka są dla niej niewygodne. Kiedy siada sama na uboczu widzimy, że eleganckie botki na wysokim obcasie, sprawiają jej ból. Narzucona kobiecość też ją uciska – a mimo tego chce by córka poszła jej śladem. Nie widzi alternatywy, chociaż nie wiadomo, dlaczego tak się dzieje. Historia obu kobiet pozbawiona została kontekstu: nie wiemy, dlaczego śpiewaczka się tak zachowuje, skąd przychodzi ten napad histerii. Trudno tłumaczyć go w dwudziestym pierwszym wieku wieku w Polsce kontekstem społecznym czy kulturowym, gdy noszenie przez kobiety spodni jest jednak czymś neutralnym. Pytania można mnożyć. Ta scena funkcjonuje jako znak poskromienia, lecz jego znaczenie pozbawione kontekstu przestaje być poruszające.    

Scena z rajstopami wydaje się mieć swoje teatralne korzenie. Podobne przepychanki ubraniowe wydarzają się we wspomnianym już tu spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego, w którym to drag queens uczą Kasię tego, jak być kobietą. Mężczyźni pokazują jej jak przywdziać na siebie społecznie akceptowaną maskę kobiecości. Przebranie się, włożenie przygotowanego przez nich stroju jest jedną z oznak poskramiania kobiety, ubiór staje się zaś środkiem symbolicznej opresji. Do tego właśnie zdaje się nawiązywać w swoim spektaklu Pęcikiewicz. Niestety dwadzieścia lat po Warlikowskim ten ruch traci swoją zdolność oddziaływania.

Podobne przepychanki ubraniowe wydarzają się w spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego. Niestety dwadzieścia lat po Warlikowskim ten ruch traci swoją zdolność oddziaływania

Tymczasem we wspomnianym już tu wywiadzie reżyserka deklaruje: „Postaci z Poskromienia to produkty współczesnych czasów”. Współczesność ta jest jednak jakaś nierealna, wymyślona. Mam wrażenie, że w czasach, w których kobietom w debacie publicznej odmawia się prawa do decydowania o własnym ciele, po serii afer opowiedzianych pod wspólnym hasztagiem metoo, po jawnie seksistowskich wypowiedziach przedstawicieli elit politycznych w kraju i na świecie, Kasie próbuje się poskramiać na zupełnie innych poziomach, niż pokazane jest to na scenie. Gdzie indziej pada uważne spojrzenie krytyczek feministycznych, w innych miejscach są postawione akcenty współczesnej debaty. Z tej perspektywy trudno nie patrzeć na biegającą z rajstopami za dorosłą córką Irenę inaczej niż z pobłażaniem. 

W tym sensie interpretacja Pęcikiewicz wydaje mi się nietrafiona, przestarzała i dziwnie nieadekwatna do współczesności, w której chciałaby się widzieć reżyserka. A to dlatego, że Pęcikiewicz sięga po przestarzałe symbole, które przez lata straciły swoje znaczenie, a przynajmniej towarzyszącą im emocjonalność czy zdolność poruszania. Traci możliwość rozpoczęcia poważnej rozmowy z widownią. 

Bo czy nadal możemy traktować rajstopy jako symbol opresji skoro miałyśmy już w rękach wieszaki?

Udostępnij

Katarzyna Niedurny

Teatrolożka, recenzentka, dziennikarka. Publikowała między innymi w „Dwutygodniku”, „Didaskaliach”, w portalu Onet.pl. Laureatka tegorocznej educji Ogólnopolskiego Konkursu im. Żurowskiego dla młodych krytyków.