Brakuje nam dzisiaj Jacków Kuroniów

Z Adamem „Łoną” Zielińskim rozmawia Maria Magdalena Ożarowska
Przedstawienia
22 kwi, 2023

W kwietniowym (2023) numerze "Dialogu" drukujemy libretto musicalu 1989, w którym jeden z najważniejszych utworów napisał Adam "Łona" Zieliński. Rozmowa z nim towarzyszy ukazaniu się libretta drukiem.

Czy rap zawsze jest polityczny?

Nie bardziej niż rzeczywistość, w której żyjemy, a ta ostatnio jest coraz bardziej polityczna. Patrzę na to inaczej – rap jest pewnym sposobem wyrazu, a czym go nasycisz, to już inna rzecz; ilu raperów, tyle pomysłów. Rap tworzą przecież i – jak to się brzydko mówi – społecznicy, i ludzie pochłonięci bez reszty małym wycinkiem swojej prywatnej rzeczywistości. Obie grupy są tak samo ważne. Zresztą ta druga może ważniejsza, bo przynajmniej ma to jakąś wartość kronikarską.

Rap coraz częściej wkracza do teatru i sztuk performatywnych. Zaczęło się od Hamiltona, z polskiego podwórka można wymienić Dorotę Masłowską i jej literacko-muzyczne eksperymenty, bardzo chętnie eksploatowane przez twórców i twórczynie różnych estetyk. Co się dzieje, kiedy rap wkracza do teatru, a teatr do rapu? Czy to są według ciebie owocne spotkania, czy może jesteś z kręgu osób, które do teatru nie chodzą?

Ja akurat chodzę do teatru dość często i zawsze z bardzo dużą rezerwą, wręcz przerażeniem obserwuję reżyserów i reżyserki (czasami skądinąd wspaniałych) sięgających po rap. W dziewięćdziesięciu procentach wychodzi z tego rap pana Yapy. Nie wiem, czy kojarzysz takie zjawisko: machanie łapami, sylabizowanie, nieznośny manieryzm – dramat. Wszyscy, którzy odrobinę znają się na rapie, zgrzytają wtedy zębami, chowają głowę w ramiona i myślą, żeby to, kurwa, jak najszybciej minęło. Żeby nie zepsuło dobrego spektaklu. To zadziwiające, że można mieć wspaniały dar do teatralnej inscenizacji i prowadzenia dramaturgii, a jednocześnie zero ucha do rapu. Przy 1989 było zupełnie inaczej; twórcy podeszli do rapu z szacunkiem, czyli przede wszystkim z ciekawością, i otwartością na to, co ten gatunek może wnieść. Dzięki temu aktorzy grający w musicalu rapują doskonale – faceci nawijają w najgorszym razie bardzo dobrze, a dziewczyny po prostu znakomicie. To wielka zasługa ich talentu i poczucia rytmu, ale również tego, że nad jakością ich wykonania czuwali Bober – znakomity raper i Webber – jeden z najlepszych producentów muzycznych w tym kraju. Wiesz, mamy u nas w mieści takie powiedzenie – „nie jesteście zajebiści jak na Szczecin, jesteście zajebiści tak w ogóle”. Więc te piosenki nie są zajebiste jak na teatr, tylko generalnie jako materiał muzyczny. Cały zespół – i twórcy, i producenci włożyli ogromną pracę w ten projekt; w rezultacie 1989 to dobre i szlachetne spotkanie dwóch różnych światów.

Muzykę do 1989 komponował Andrzej „Webber” Mikosz, z którym pracujesz od wielu lat. Jak to się stało, że ty również dołączyłeś do projektu?

Zaprosiła mnie reżyserka, Kasia Szyngiera. To, że Andrzej robił tam muzykę, było dodatkowym atutem, z którego skwapliwie skorzystałem. Moje stanowisko było jasne – nie chcę redagować istniejących tekstów, jeżeli już to mogę coś napisać. Kasia odpowiedziała „proszę bardzo, taki jesteś cwaniak, to napisz o Kuroniu i jego wątpliwościach”. Dała mi sporo wskazówek, ale też właściwie wolną rękę. Webber dał mi za to muzykę, która sama prowadzi ten tekst. W ogóle cała praca kompozytorska Andrzeja jest solidnym fundamentem, na którym opiera się cały musical. Przez spójność i różnorodność – niby paradoks, ale działa – pozwala przejść przez te czterdzieści piosenek. Cieszę się, że to Webber jest za to odpowiedzialny.
 

Z wykształcenia jesteś prawnikiem. Czy te dwie kariery – raperska i prawnicza przenikają się ze sobą, czy to dwa niezależne obszary?

Rap jest zaprzeczeniem świata prawnego i to mnie w tym pociąga – skrajna różnorodność wpisana w tę niecodzienną sytuację. Mnie się to połączenie cały czas wydaje na tyle egzotyczne, że aż ciekawe. Bywa, że te światy się spotykają, zwłaszcza że ja się zajmuję także prawem w przemyśle muzycznym. Ale to jest pozorne spotkanie, bo dotyczy eksploatacji muzyki, nigdy jej istoty. Także nie, to są dwa różne porządki. I dobrze.

Cofnijmy się jeszcze do 1989. Jaka historia stoi za utworem A co jeśli wygramy?

Pisałem to, wiedząc, że Marcin Czarnik zagra Kuronia. Na początku było dla mnie wielką zagadką, jak zinterpretuje ten tekst. Ale okazało się, że robi to znakomicie, i od strony wyczucia jego istoty, i od strony rapowej. Myślę, że Kasia, dzwoniąc do mnie, dobrze wiedziała, co robi. Temat transformacji jest mi bliski. Patrzę na nasze przemiany z podziwem i uznaniem, uważam że to jest wielkie osiągnięcie, ale równocześnie widzę, jak surowo obeszły się z częścią Polaków. I jak bardzo umknęło to rządzącym; mam wrażenie, że wszyscy płacimy dziś skutki tej krótkowzroczności. Choć Kuroń i jemu podobni na długo wcześniej wskazywali grzechy transformacji. W ogóle Kuroń jest niezmiennie intrygujący — popełniał dużo błędów, ale potrafił się do nich przyznać. Zachowywał ludzki element w byciu politykiem. Nie przestawał być niepoprawnym społecznikiem nawet na stanowisku ministra.

Czyli współcześnie potrzebujemy polityków pokroju Kuronia?

No ba! Wyobraź sobie, że dziś minister pracy w telewizji tłumaczyłby Polakom zawiłości reformy systemu ubezpieczeń społecznych. A Kuroń to robił. Inna rzecz, że to była mission impossible – widziałem te wystąpienia, są dostępne w sieci. Nawet Jacek Kuroń nie był w stanie wyłożyć przystępnym językiem zawiłości ZUS-owskich przepisów, to jest generalnie nieudane. Jednak sam pomysł objaśniania zmian i konieczności ich mozolnego tłumaczenia wzbudza uznanie. Rozmawiamy pod koniec marca 2023: Francja akurat tonie w protestach przeciwko reformie, przesuwającej granicę wieku emerytalnego. Myślę, że gwałtowność tych protestów wynika w pewnej mierze z tego, że Macron forsuje zmiany kompletnie z Francuzami nie rozmawiając, zamiast tego w arogancki i arbitralny sposób podejmuje decyzje sam. A ludzie chcą być traktowani poważnie. Jacek Kuroń takie poczucie dawał, bardzo brakuje takich osób dzisiaj w przestrzeni publicznej.

Udostępnij