Katarzyna Kalwat

Znajdujemy się w jednej z sal Zamku Ujazdowskiego. W warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej trwa otwarcie retrospektywy Marii Klassenberg. Kuratorka wystawy, Anda Rottenberg, nie mogła przyjechać na wernisaż, przedstawia więc sylwetkę artystki z nagrania. Rysuje zwięzły portret radykalnej osobowości, odważnej i bezkompromisowej kobiety tworzącej na marginesie. Mało kto o niej słyszał. Nic dziwnego, Maria Klassenberg ukrywała bowiem swoją twórczość, powtarzając za Thomasem Bernhardem, że artystom nie należy pomagać. Ona z żadnej pomocy świadomie nie korzystała.

Mówienie w swoim imieniu, opowiadanie o sobie i zdawanie sprawy ze swojego doświadczenia to tryby wypowiedzi, które Joanna Krakowska wymienia jako manifestacje nurtu auto-teatralnego rozwijającego się w ostatnich latach w obszarze polskich sztuk performatywnych. Aktorzy mówią o sobie i występują w swoim imieniu w Rewolucji, której nie było (Teatr 21, 2018), Mikrodziadach (Komuna//Warszawa, 2016) czy Take It or Make It (Teatr Polski w Bydgoszczy, 2016).

Katarzyna Kalwat musi mieć słabość do eksperymentalnych tekstów kultury. Bo jak inaczej tłumaczyć wystawienie na wrocławskiej scenie Teatru Polskiego w Podziemiu karkołomnego tekstu Finnegans Wake Jamesa Joyce’a? Prostej historii napisanej na podstawie ulicznej ballady, opowieści o oberżyście i jego rodzinie, powtarzanej przez Joyce’a wiele razy, na różne sposoby. Jako książka dzieło Joyce’a stało się językowym uniwersum, przebieżką po świecie sensów, które dla tłumacza stanowią okazję do pełnej realizacji swojego zawodu.