Wina w Awinionie

Blog
30 lip, 2019

Tegoroczny Festiwal w Awinionie należał do najbardziej rozpolitykowanych i do najbardziej francuskich od lat. A wydawać by się mogło, że jedno trudno pogodzić z drugim, bo francuscy dramatopisarze i reżyserzy zdążyli już wszystkich przyzwyczaić, że nie interesują ich urny do głosowania, tylko psychologia, i nie wojny, tylko aktorski kunszt i koturn. W tym roku nazwisk międzynarodowych gwiazd było w Awinionie jak na lekarstwo, a festiwalowe broszury zapełniły się biogramami artystów, o których duża część widzów, może większość, nigdy nie słyszała, choć mieli za sobą występy w jednym i drugim teatrze Francji, kilka nagród na koncie i niejedną pochlebną recenzję. Gdy sześć lat temu dyrektorem Festiwalu został Olivier Py (trudno uwierzyć, ale był to od czasów Vilara pierwszy artysta na tym stanowisku, zajmowanym latami wyłącznie przez kuratorów), zapowiadał, że Awinion wróci do rozmowy o konkrecie i definiowalnych tematach. No i że zacznie na nowo komunikować się w pierwszej kolejności słowem. Mówił o dialogu, naraz „poetyckim i politycznym”, ale o dialogu, co – po części słusznie – kasta europejskich kuratorów i trendsetterów odebrała jako zamach na międzynarodowe koprodukcje, których kołyską był latami Festiwal nad Rodanem. W tym roku zapowiedzi sprzed lat zostały zrealizowane: Awinion był nie tylko rozpolitykowany i francuski, ale i mówiony, mówiony, mówiony…

I bodaj największym wydarzeniem okazał się spektakl zrealizowany na podstawie eseju-poematu Laurenta Gaudé Nous l’Europe. Banquet des peuples (My Europa. Bankiet ludów) przez Rolanda Auzet, w którym grupa postaci w różnym wieku i o różnym pochodzeniu snuła rozważania o kształtowaniu się idei wspólnej Europy, od początku ery przemysłowej przez dwie wojny światowe do dziś. Brzmi mgliście, ale Gaudé, znany w Polsce z dwóch powieści, a we Francji uznawany za jednego z najciekawszych współczesnych literatów, umie łączyć oniryczność narracji z trudnymi pytaniami, kreśląc precyzyjny obraz rzeczywistości. Przy tym sceniczne rozwiązania przyjęte przez Rolanda Auzet, nam przywodzące na myśl recytujące chóry ze spektakli Marty Górnickiej, nie pozwalały myślom na nadmiernie frywolny lot. Co takiego się stało – pytano ze sceny – że idea europejskiej wspólnoty wydaje się dziś odleglejsza niż kilka dekad wcześniej?

„Nie umiałem podzielić się swoim zaangażowaniem w Europę z większą grupą Francuzów” – odpowiedział, wchodząc na scenę, François Hollande. Jego udział w spektaklu był zaprogramowany, ale decyzja o rachunku sumienia była jego samodzielną decyzją. „Nie umiałem” – bił się w piersi. Mówił też: „Oczekiwano od Europy, że będzie dość zjednoczona, aby przyjmowała innych, aby z godnością czyniła swoją powinność, zgodnie z regułami, które mogłyby być wspólne, i że będzie dzieliła się uchodźcami”… Chaotyczna składnia frazy, nietypowa u wytrawnego mówcy, stawała się znakiem szczerości. Mówił o narodowcach: „Wcale nie chcą, aby jakieś kraje opuściły Europę – chcą, aby Europa się zatrzymała”.

Był na scenie przez ponad kwadrans. Niektórych widzów zirytował, inni klaskali. Niektórzy odważyli się zadać mu niewygodne pytania. Jasne, dziś już Hollande nie jest prezydentem. Obecność Emmanuela Macrona byłaby bardziej medialna, a on najpewniej też zgodziłby się wejść na scenę. Tyle tylko, że twórcom spektaklu chodziło o spojrzenie wstecz. O rachunek sumienia i o refleksję nad wyborami, których się już nie da zmienić. O przypomnienie, że nie żyjemy w wielkim projekcie, który wiecznie myśli o przyszłości dławiąc się swoim optymizmem, ale że nasze czyny i zaniedbania pozostawiają konkretne ślady. O tym mówiły greckie tragedie – o skutkach działań, niekiedy niezawinionych, ale przecież nierzadko nie czyniących świata szczęśliwszym.

Trzytygodniowy Festiwal w Awinionie zgromadził w tym roku ponad sto trzydzieści osiem tysięcy widzów. Sprzedano ponad dziewięćdziesiąt pięć procent biletów. Teatr się liczy.

PO

Udostępnij