Dwa teatry

Blog
16 lip, 2019

Lipiec. Teatry zakończyły sezon, więc z rzadka można jeszcze coś obejrzeć. Cały czas gra jednak Teatr Wybrzeże, który daje premiery – za chwilę w repertuarze będzie wyreżyserowana przez Tomasza Cymermana drukowana niedawno w „Dialogu” sztuka Pan Schuster kupuje ulicę Ulriki Syhy – i pokazuje starsze przedstawienia. Akurat trafiłem na Trojanki Jana Klaty, których wcześniej jakoś nie udało mi się obejrzeć.

Duża scena, rzecz jasna. Tona piasku. Efektowna scenografia Mirka Kaczmarka, zjeżdżający na sztankiecie Piotr Biedroń jako Zjawa Polydora. Rozmach iście operowy. Małgorzata Gorol jako Kasandra z gitarą elektryczną. Jest głośno, całą parą pracują dymiarki. Jest patetycznie i podniośle – w końcu to tragedia. Magdalena Gorzelańczyk jako Polyksena wchodzi w najbardziej tragiczne rejestry. 

Na koniec, już po ukłonach – takiego poczucia humoru po Klacie jednak można było się nie spodziewać – krotochwilna scena, w której Helena (Katarzyna Figura) ucieka od Theoklymenosa (Jacek Labijak) z Menelaosem (Grzegorz Gzyl). Komiczna sekwencja zdejmuje patos z poprzednich dwóch godzin przedstawienia, trochę zapomina się o tragicznej historii Hekabe (Dorota Kolak). Ta scena unieważnia nieco wcześniejszy ton spektaklu. Klata chce być autoironiczny – bohaterowie ostatniej części noszą ostentacyjnie tandetne stroje, grają kubłami, a fabuła doprowadzona jest do absurdu. 

Jednak scena ta wcale nie unieważnia widowiskowości gdańskich Trojanek. Tego rozmachu, bombastyczności i efektów scenicznych. Na to Klata chyba nie mógłby i nie chciałby sobie pozwolić. Autoironia też ma swoje granice – mocny, głośny teatr, spektakle, które mają być widowiskami, to znak firmowy Klaty i na zanegowanie tego reżyser raczej nie miałby ochoty. Taki był grany w Wybrzeżu H. i takie były jego późniejsze spektakle. Klata cały czas działa w idiomie wielkiego teatru i arcydzielnego repertuaru. Tak programował również Stary Teatr, w którym mało było miejsca dla wychodzących poza ten format spektakli – nie mieścił się w nim na przykład Wojtek Ziemilski, którego współpracę z aktorami i aktorkami Starego dyrektor zakończył szybko.

Piętnaście lat, jakie minęły od H. to epoka. Wtedy Klata był prawie debiutantem, jego teatr miał wnosić świeżość. Dziś – i to widać w Trojankach – teatr Klaty się zestarzał. Zestarzał się język i stojąca za nim wizja tego, czym teatr miałby być. Widać anachroniczność myślenia o teatrze, w którym ma on być efektowną inscenizacją dramatu czy nawet szerzej – literatury.

Wrażenie było tym bardziej dojmujące, bo kilka dni wcześniej widziałem w warszawskim Nowym Teatrze spektakl Erazm/Erasmus w reżyserii Anny Smolar. Owszem, też na dużej scenie, jednak bez tego zadęcia, bez silenia się na arcydzielność. Bez wysilonego humoru. Spektakl bardziej empatyczny – wobec bohaterów i widzów – niż epatujący siłą teatralnych środków. Post-opera, jak nazywają swoje przedstawienie twórcy, jest poszukiwaniem nowych możliwości teatru, nie zaś bezkrytycznym sięganiem do ugruntowanych języków.

Te starzeją się bowiem bardzo szybko.

PM

Udostępnij