efwcee5xgaepe8x.jpeg

Fot. Katarzyna Sztuchałowa / pikabu.ru. Napis: Spaceruję!

Dojrzało

Rozmowa Iriny Lappo, Henryka Mazurkiewicza i Andrieja Moskwina
W numerach
Grudzień
2020
12 (769)

MAZURKIEWICZ: Tak się składa, że spotykamy się w szczególnym i dość symbolicznym dniu: wczoraj, 5 listopada, skończył się legalny termin urzędowania prezydenta Łukaszenki wynikający z jego poprzedniego mandatu. Wczoraj też wypadał dzień Guya Fawkesa, tego orędownika zemsty za mord na niewinnych, który stał się jedną z postaci popkultury, bohatera filmu V jak vendetta, wciągniętego zresztą na listę filmów zakazanych w Białorusi i przez to jeszcze chętniej tam oglądanych. Zwłaszcza teraz, gdy wszystkim rządzą tak wielkie emocje. I mógłby ten 5 listopada być punktem odniesienia dla naszej rozmowy, ale przecież ważniejsza jest inna data…

LAPPO: 9, 10 i 11 sierpnia…

MAZURKIEWICZ: Właśnie, te trzy dni rozpalające wielki protest. Co wtedy się wydarzyło? Nie chodzi mi o faktografię – ta jeszcze, mam nadzieję, zostanie ustalona. Będzie śledztwo, będzie wyjaśnianie tajemnic. Chodzi mi o to, co ma znaczenie wybiegające poza każdą faktografię i poza każde poszczególne wydarzenie? Chodzi mi o tę traumę. I o to, o czym chce opowiedzieć Kuriejczyk w swojej sztuce.

MOSKWIN: Wydarzyła się rzecz wyjątkowa: wydarzyła się rewolucja we francuskim rozumieniu: naród uświadomił sobie, że jest narodem. Odbyło się to przede wszystkim przy okazji wyborów, ale odbyło się to także w wyniku prób zwalczenia pokojowych manifestacji.

MAZURKIEWICZ: A zatem i wyniku śmierci bezbronnych. Czy narodziny narodu nie mogą się odbyć bez przelewu krwi?

MOSKWIN: Nie wiem, czy mogą, czy nie mogą. Tu jest faktem, że ta krew została przelana. To się wydarzyło. Użył pan słowa „trauma” – to dobre słowo. W społeczeństwie białoruskim na długo zostanie ta trauma, która wiąże się już nie tylko z tymi trzema dniami, ale z ostatnimi trzema miesiącami. Ta trauma powoduje, że ludzie będą próbowali wyzwolić się z tych doświadczeń, przekroczyć siebie. To jest bardzo złożony problem. Odbieramy to oczywiście inaczej, żyjąc na co dzień w Polsce, niż będąc tam, na Białorusi.

LAPPO: Wydaje mi się, że może nie warto od razu skupiać się na tym traumatycznym przeżyciu 9, 10 11 sierpnia, choć jest to niewątpliwie jądro całej historii. Tyle że ona zaczęła się o wiele wcześniej. Cały ten sierpień, ten kobiecy triumwirat oraz przygotowanie do protestu i demonstracji, całe to budzenie się narodu, budowało się już wcześniej, poczynając od historii z aresztowaniem Ewy, obrazu Chaima Soutine’a, z aresztowaniem i uniemożliwieniem całemu szeregowi kandydatów na prezydenta startu w wyborach. Ciekawe jest jednak – choć oczywiście mam świadomość pewnej nieprzystawalności tego słowa do skali tragedii – że dynamika całej sytuacji nie przystaje do znanych nam czy to z antropologii, czy to z badań teatru schematów. Oto mamy katastrofę, możemy ją łatwo wskazać. I wiemy, że po katastrofie, która jest szczytem krzywej w dramatycznej strukturze, możliwe jest już tylko rozwiązanie. Problem w tym, że na Białorusi to rozwiązanie nie następuje. Dramaturgiczna linia wypłaszczyła się, nie narasta i nie opada. Protesty wciąż trwają, są dość równe, uporczywe, niezłomne, nienarastające, ale też nietracące na sile. Jakby coś w tej dramaturgicznej strukturze przestało działać. Jesteśmy w dziwacznej sytuacji postmedialnej performatywności, kiedy sytuacja nawet nie się zabagnia, ale trwa, trwa, trwa…

MOSKWIN: Gdy mówimy o źródle i o historii, ja bym poszedł jeszcze dalej, niż proponuje Irina: warto sięgnąć do tych protestów sprzed wielu, wielu lat, przy poprzednich wyborach i jeszcze przy wcześniejszych, gdy przez kilka tygodni w centrum Mińska stał obóz namiotowy, usunięty brutalnie przez milicję. Warto pamiętać o pokojowych protestach, które odbywały się też przy okazji wyborów sprzed pięciu lat… Należy podkreślić, że ten obecny protest jest silny, ale trzeba pamiętać, że ta atmosfera buntu nasilała się wieloetapowo i w perspektywie wieloletniej. I wreszcie, to może najważniejsze, musimy powiedzieć, że mija dwadzieścia sześć lat od pierwszego wyboru Łukaszenki i od stworzenia autokratycznego systemu, który w dzisiejszych czasach się nie sprawdził. Życie się zmieniło i wyrosło nowe pokolenie ludzi, którzy nie chcą żyć tak, jak wcześniej.

MAZURKIEWICZ: Sprawa tych wcześniejszych protestów i ich związków z obecnymi protestami jest bardzo złożona. Niedawno oglądałem nagranie, w którym pokazywano protesty z 2020 roku, a jednocześnie przywoływano manifestacje z roku 2015, 2010 i tak dalej, poczynając od pikiet z 1996. Próbowano wskazać ciągłość protestu – sugerowano, że ten opór tak naprawdę był gdzieś stale obecny. Ale przecież trzeba zwrócić także uwagę na fakt, że sama Cichanouska przyznawała się, że zanim zaangażowała się w politykę, to niewiele wiedziała o wydarzeniach 2010 roku… Dla mnie to tym bardziej niezrozumiałe, że sam te wydarzenia dość dobrze pamiętam. Również dlatego, że nastąpiły one niewiele po moim przyjeździe do Polski na studia. Mieszkałem już we Wrocławiu i gdy rozpoczęły się represje wobec protestujących na Biarłorusi, gdy wielu młodych musiało wyjechać z kraju i niektórzy z nich dotarli do Wrocławia, również do mojego akademika, to… to czułem wobec nich jakąś obcość. Nie dlatego, że byłem po stronie reżymu. Wręcz przeciwnie, ale nie byłem na fali ich emocji. Czułem jakąś obcość.

MOSKWIN: Co, paradoksalnie, mówi wiele o protestach sprzed dekady – był wspólny wróg, ale nie było jeszcze doświadczenia wspólnotowego.

MAZURKIEWICZ: Dopiero dojrzewało. Aż wreszcie wybuchło. Pytanie, dlaczego akurat teraz?

LAPPO: Może nawiążę do tego, o czym wcześniej mówił Andriej. O pokoleniu, które dorosło. Jest w sztuce Kuriejczyka postać kibola, to Martwy. Ma dwadzieścia sześć lat, czyli dokładnie tyle – sam to mówi – ile panuje Łukaszenka. Myślę, że dla protestów, których teraz jesteśmy świadkami, kluczowe stało się pojawienie tej nowej generacji, która wcześniej jedynie obserwowała zmagania opozycji. Proces dorastania do solidarnego buntu długo w Białorusi kiełkował, co – swoją drogą – także pozwoliło Łukaszence na przygotowanie całego aparatu państwowego do utrwalania jego władzy i do błyskawicznego pacyfikowania wszelkich prób wypowiedzenia posłuszeństwa. Jeśli teraz te jego mechanizmy przestały tak sprawnie działać, to dlatego, że obecny protest białoruski ma charakter skrajnie pokojowy. Nikt po stronie przeciwników Łukaszenki nie używa przemocy i to całkowicie zaskoczyło machinę władzy. Oni byli gotowi na powrót „starej opozycji” – tymczasem ta stara opozycja milczy, albo raczej wsłuchuje się w głos tłumu. 

I jest jeszcze jedna ważna kwestia. Ta generacja, ten naród, ten bunt dojrzał dzięki istnieniu państwowości Białorusi. Białoruś nigdy nie miała własnego kraju – a tu, przez dwadzieścia sześć lat, lepsza lub gorsza, generalnie gorsza, ale ta państwowość jednak była – było poczucie własnej odrębności, niezależności. Oczywiście, o wielu cechach tej państwowości można dyskutować, była ona ciągle marginalizowana, ale jednak dojrzewała. Były państwowe godło i flaga, ale były też historyczne godło i flaga, z czasem zaczęły pojawiać się nowe symbole – jak choćby pieśń Mury Jacka Kaczmarskiego, która wraz z rosyjską pieśnią Wiktora Coja My chcemy zmian, stała się jednym z songów obecnych protestów. To całkiem możliwe, że Cichanouska nigdy wcześniej nie interesowała się protestami, może nawet o nich nie słyszała – ale gdy postanowiła zająć stanowisko, miała flagę, z którą Nina Baginska wychodziła na swoje słynne teraz spacery już ponad ćwierć wieku, miała Mury przełożone przez Andreja Chadanawicza na język białoruski jeszcze podczas protestów 2010 roku. Białoruska opozycja i inteligencja wypracowały za lata Łukaszenkowskiej stagnacji całą warstwę kultury, którą protesty aktualizowały. No i oczywiście nie do przecenienia są także nowe technologie internetowe i media społecznościowe, dzięki którym walka z ulic miasta przenosi się także do przestrzeni cyfrowej, nabierając jeszcze innego znaczenia i rozgłosu. 

To, co wydarzyło się na ulicach miasta i w areszcie na Okrestina na początku sierpnia, to moment katastrofy – że wrócę do modelu konfliktu dramatycznego – ale droga do tego momentu była bardzo długa, dużo było przygotowań. Całe ćwierć wieku. Czas, po którym nikt rozsądny nie mógł mieć wątpliwości, że ten naród wreszcie zabierze głos.

MOSKWIN: Zgadzam się z Iriną, choć mógłbym dyskutować z jej ostatnimi słowami. Czy nikt nie miał wątpliwości, że tak będzie? Ja miałem wątpliwości, nie byłem pewien, że coś takiego się wydarzy. Nic nie wskazywało na to, że będzie inaczej niż zawsze. Wszyscy myśleli, że znów będzie tak samo, że nic, czego byśmy nie znali, się nie stanie. Myliłem się. A do tej listy nowych cech protestu należy jeszcze dodać, że po raz pierwszy jest on tak liczny. To już nie tylko ulice Mińska, ale także ulice mniejszych miejscowości, nie tylko stolice obwodów, także zupełnie niewielkie miasteczka. Jestem zaskoczony tym, co się dzieje w moim rodzinnym Nieświeżu. Poprzez to połączenie stolicy i prowincji obecny protest ma charakter zespołowy – wszyscy się połączyli. I chciałbym jeszcze dodać, że niebagatelnym czynnikiem umożliwiającym wybuch obecnego buntu jest fakt, że wielu jego uczestników miało w swoim życiu możliwość kontaktu z Europą i światem. Wielu z nich ma paszporty, wraz z litewską wizą dostali wjazd do całej Unii. To doświadczenie zagranicy jest trudne do przecenienia. I to nie tylko zagranicy, którą się poznaje poza Białorusią. Zagranica była coraz bardziej obecna i w państwie Łukaszenki. Coraz żywsza była wymiana kulturalna. Myślę na przykład o festiwalu Angeliki Kraszewskiej TEART, o białoruskim programie teatralnym Belarus Open dla zagranicznych obserwatorów… Podobne rzeczy działy się w literaturze, fotografii – pojawiło się dużo osób aktywnie funkcjonujących w światowej sztuce. I wreszcie pojawił się także silniejszy ruch feministyczny, co widać dziś na ulicach Białorusi: w tej rewolucji kobiety odgrywają niezwykle ważną rolę. 

MAZURKIEWICZ: Wydaje się, że Łukaszenka to wszystko przegapił. Przespał też internetową modernizację. Nie zauważył, jak dwa miliony obywateli jego dziewięcioipółmilionowego kraju staje się aktywnymi obserwatorami opozycyjnego kanału Nexta na jednym z komunikatorów. Łukaszenka sam zresztą się do tego przyznał, jeszcze przed wyborami w trakcie wywiadu z ukraińskim dziennikarzem Gordonem, przyznał, że nie korzysta z internetu. Że nie używa tego medium, by dowiadywać się czegoś o rzeczywistości.

I warto od raz zauważyć, że przegrywając walkę o pokolenie, przegrywając internet, przegrał on też walkę na symbole i memy. Świetnym tego przykładem jest białoruska biało-czerwono-biała flaga narodowa. Jej wyraźne kolory w prostym układzie są wykorzystywane na tysiące sposobów, stając się znakiem oporu wobec dyktatora. Jak już się Łukaszenka obudził z tego snu, to próbował tę wojnę na symbole i memy odtworzyć i przystosować do własnej skali. Próbował to dublować, ale wszystko, co wychodziło, dawało najwyżej karykaturę. 

LAPPO: To, co powiedział Henryk, jest bardzo ważne: jedną z najważniejszych części białoruskich protestów jest ta wojna na memy. To niesamowity wybuch aktywności twórczości, która obudziła się w ludziach, i której specjaliści od propagandy Łukaszenki zupełnie nie potrafią powtórzyć. Więcej – każde chybione działanie propagandy jeszcze mocniej pobudza do twórczości opozycję. Nie tak dawno milicja postanowiła przygotować filmik, który w zamierzeniu miał nawoływać do zaprzestania protestów. Ten, kto go kręcił, musiał być chyba ślepy. Chłopiec opowiada, że strajk to „kłopotliwa sprawka”, uśmiecha się łobuzersko, łypie okiem i na pytanie, co może poradzić innym protestującym, z całą powagą radzi rzucenie palenia i poprawienie wyników w bieganiu, deklarując, że w ciągu najbliższych piętnastu dób (jest to typowy wyrok za udział w protestach) zamierza tym się zająć. W ten sposób wyraźnie deklaruje, że po wyjściu z aresztu nie zaprzestanie walki, tylko już nie da się złapać. Oczywiście „kłopotliwa sprawka” natychmiast trafia na koszulki, torby i transparenty protestujących. Kpi cały kraj.

MAZURKIEWICZ: Jeden ze słynnych sportowców szuka teraz tego chłopca, żeby mu przekazać najlepsze buty, aby ten mógł biegać…

LAPPO: To pokazuje, jak ta władza jest oderwana od rzeczywistości.

MAZURKIEWICZ: Utarło się już powiedzenie, że Białorusini wszystkich zaskoczyli, ale najbardziej samych siebie. Jest w tym prawda, bo przez dłuższy czas Łukaszenka kultywował taki mit, że ma swój własny, twardy elektorat, czyli ma całe części społeczeństwa, które są za nim – z definicji, jego beton, który będzie zawsze na niego głosował. I tu nagle, kiedy po pierwszych dniach protestów pojechał do fabryki, zobaczył, jak zwykli pracownicy, którym ufał, krzyczą mu wprost, że ma odejść. Więcej nawet, że ma się, skoro jest oficerem, zastrzelić. Dzięki takim wydarzeniom, jak ta kuriozalna wizyta w fabryce, zaczęliśmy czuć, że Łukaszenka nie ma tylu oddanych zwolenników. Potwierdziły to późniejsze badania socjologiczne: jasne, częściej głosują na niego osoby starsze i z mniejszych miast, gorzej wykształcone, ale nawet w tych grupach nie ma znaczącej przewagi. To było wielkie odkrycie i pokazywało, jak mistrzowsko rozgrywał Łukaszenka wcześniej tę sytuację, tworząc i podtrzymując własny mit.

MOSKWIN: To prawda, okazało się, że Łukaszenka ma słabe poparcie. Ale okazało się też, że opozycja zdążyła dorobić się dobrych specjalistów. To profesjonaliści w różnych zawodach, teraz oczywiście szczególnie przydatni, gdy znają się na mediach społecznościowych, którzy otrzymali świetną edukację na uczelniach europejskich. Myślą już zupełnie inaczej niż Bat’ka i nie chcą go traktować jako swojego prezydenta, który sfałszował wybory i dyskryminował. 

MAZURKIEWICZ: Zdewaluował się jeszcze jeden mit, który Łukaszenka próbował kultywować – że jest niezastąpiony, że jeżeli nie on, to kto. Ten wątek bardzo wyraźnie wybrzmiewa w sztuce Kuriejczyka i został zresztą zapożyczony z wywiadu z Gordonem, o którym wspominałem… To tam też Łukaszenka mówił, że prezydentem się rodzi, i że lewym cyckiem wykarmił inteligencję i cały lud Białorusi.

MOSKIWN I teraz ten lud się buntuje. Między innymi ludzie teatru, którzy od początku protestów zajęli bardzo jasne stanowisko. Pierwsi, wśród artystów scen instytucjonalnych, byli chyba aktorzy Narodowego Teatru Akademickiego im. Kupały, który w tym roku ma stulecie. To bardzo złożona sytuacja – wielu krytyków patrzyło wcześniej niechętnie na poczynania szefa artystycznego Mikołaja Pinihina, ale on w ciągu jedenastu lat dokonał ważnego przewrotu w myśleniu o teatrze narodowym w Białorusi, ukształtował koncepcję i kod teatru narodowego przez dramaty i spektakle, które wybierał. Nieprzypadkowo wokół aktorów tego teatru zrodziło się tak duże wsparcie – ludzie przychodzili do teatru w ciągu tych pierwszych dni, gdy jeszcze nic niebezpiecznego się nie działo. I masowo przychodzili też później na spotkania z aktorami, gdy tych zwolniono już z pracy. 

LAPPO: Za kupałowcami poszła Opera, teatr w Grodnie… Właściwie każdy teatr w jakiś sposób wypowiedział się przeciw Łukaszence. Elita teatralna okazała się bardzo zaangażowana w sprawy protestu, zaś sami kupałowcy nie dali się stłamsić. Szybko zeszli do podziemia – czyli do internetu i założyli własny kanał na YouTubie, doprowadzając tam do premiery Tutejszych Janki Kupały, arcyważnego dramatu białoruskiego, naszych Dziadów, które wybrzmiały mocno i inaczej niż przedtem. Żeby ten kanał pozwalał im na istnienie, trzeba było zebrać sto tysięcy subskrypcji i to się zebrało w ciągu jednej doby – to jest niebywałe.

MOSKWIN: Ludzie kilka razy oglądali przedstawienie.

MAZURKIEWICZ: Ten kanał jest prawdziwym fenomenem – teraz ma około stu pięćdziesięciu tysięcy subskrypcji, a sam spektakl obejrzano około trzystu tysięcy razy. To raz jeszcze zaświadcza o niedocenieniu potęgi nowych mediów. Poruszyło mnie nagranie, w którym na scenie tego teatru stoi ówczesny minister kultury Jurij Bondar i przemawia… Widać było, że on kompletnie nie rozumie, że sztuka może być politycznie zaangażowana: wy twórzcie sztukę, my tworzymy politykę – powtarzał. Pisałem w jednym z moich artykułów o Białorusi, że byłoby dobrze, gdyby minister poczytał teksty patrona tej sceny, czyli Janki Kupały: on wiedział, że nie da się oddzielić twórczości od polityki.

Ten występ ministra nie był rzecz jasna w żaden sposób wyjątkowy. Przez cały komunizm, przez dwadzieścia sześć lat Łukaszenki wbijano nam do głowy, że polityka jest sprawą polityków. Nawet teraz przewodnicząca Rady Republiki Zgromadzenia Narodowego Natalla Kaczanawa potrafi stanąć przed studentami i mówić im: „Rozumiemy wasz protest, zapisujcie się do partii, które istnieją, i w taki sposób zmieniajcie świat”…

MOSKWIN: Powiem bez złudzeń: minister kultury doskonale wie i rozumie, że teatr może być politycznie zaangażowany… On wszystko rozumie, tylko że on, jak i ludzie, którzy znajdują się u władzy, wypełniają polecenia Łukaszenki. To są cyniczni gracze. To samo z Natallą Kaczanawą, która mówi, by wstępować do partii – to cyniczna wypowiedź, bo wszyscy wiemy, że partie nie mogą normalnie funkcjonować. To są cyniczni ludzie, trzeba o tym wyraźnie powiedzieć, którzy wykonują nakazy Łukaszenki. A że ich gra ma charakter farsowo-komediowy, to inna sprawa.

LAPPO: Poszłabym nawet dalej. W chwili, gdy Łukaszenkę opuściła charyzma, stał się on aktorem smutnego, taniego cyrku. Cokolwiek zrobi lub powie – świat wybucha śmiechem. Przypomnijmy sobie żałosną inaugurację prezydentury przeprowadzoną w tajemnicy. Internet wybuchł masowymi inauguracjami Białorusinów – wystarczyło położyć rękę na konstytucji albo na czymkolwiek, co przypominało konstytucję, i można było inaugurować wszystko, ze wszechświatem włącznie. Pamiętamy opowieść Łukaszenki o wyrzucaniu Cichanouskiej: twierdził, że ona mu się rzuciła na szyję, płacząc z wdzięczności. Niezapomniane są też „przechwycone” rozmowy Mike’a z Warszawy i Nicka z Berlina. Okrągły stół z opozycją, który odbywa się w… więzieniu, bo – jak opowiada z ekranów telewizji państwowej Pührer (ludowa ksywka Łukaszenki, połączenie purée ziemniaczanego z Führerem) – opozycjoniści nie chcieli wyjść na wolność, bo bali się gniewu ludu i z płaczem błagali go o ratunek. Przecież to przekomiczne. To performowanie totalnie mu nie wychodzi.

MAZURKIEWICZ: Mam nadzieję, że znajdziemy jakiegoś badacza pokroju Dariusza Kosińskiego, który napisze coś w stylu Teatra białoruskie. Rok katastrofy. Wydaje mi się, że Łukaszenka oderwał się od swojej publiczności. Wygląda na aktora, któremu dano do zrozumienia, że nie jest jedyną i niezastąpioną gwiazdą tego teatru. Próbuje to jakoś performować, próbuje to robić, ale za każdym razem wychodzi na to, że nie rozumie, w jakich czasach żyje. Kiedy chce straszyć – jak w słynnym przypadku, kiedy wyszedł przed kamerę z bronią w ręku, i kiedy uzbroił własnego piętnastoletniego syna – to wychodzi mu jakiś niedzisiejszy performans. I znów robią się z tego setki memów… 

LAPPO: I solidarność śmiechu z tej sytuacji, równie zwarta i pewna własnej siły, co ta solidarność stu pięćdziesięciu tysięcy subskrybentów kanału ­You­Tube’a wyrzuconych aktorów. Co obudziło tę potrzebę wspólnotowości? Wydaje mi się, że bardzo mocno zadziałała historia z COVIDem, z tym, że pierwsza fala pandemii nie została uznana przez władzę – Łukaszenka wystąpił przed kamerami i pytał: „Czy widzicie wirusa? Ja go nie widzę!”. Nie ma więc żadnej epidemii. I naród nauczył się radzić sobie sam. Jeśli państwo nie jest w stanie nam pomóc, poradzimy sobie sami. Zadziałała białoruska samopomoc, ludzie się zorganizowali, sprowadzili maski dla lekarzy, założyli czaty podwórkowe, rozwinął się wolontariat. Potrafimy działać – mówiono. Później, w czasie protestu, ta białoruska solidarność często przybierała kształt kolejki. Pamiętacie zamknięcie sklepu z historyczną biało-czerwono-białą symboliką białoruską? Chodziło o ukrócenie sprzedaży towarów, które – paradoksalnie – zaczęły oznaczać niezgodę na państwo w dotychczasowej formie. Dla właścicieli tych interesów to była katastrofa. I natychmiast przed sklepem ustawiła się kolejka. Przyjeżdża OMON i pacyfikuje tę stojącą przed sklepem grupę, następnego dnia przed sklepem ustawia się kolejka, której końca trzeba było szukać po drugiej stronie Mińska. Gdy OMONowcy stłukli szybę w jednej z kawiarni, gdzie schowali się uczestnicy protestów, to następnego dnia każdy Białorusin robił co mógł, by napić się kawy właśnie w tej kawiarni. Gdy w milicji bestialsko skatowano właściciela kwiaciarni, który rozdawał swoje kwiaty kobietom podczas kobiecych marszy, „kolejka aż do nieba” ustawiła się do jego kwiaciarni. Te przykłady można mnożyć: oto solidarność, którą odkryliśmy. 

MAZURKIEWICZ: Ja odkryłem w tych dniach wielką solidarność Białorusinów mieszkających także poza krajem. Jeżeli we Wrocławiu, gdzie jest nas może trzy, może pięć tysięcy, udawało nam się przez trzy miesiące dzień w dzień zbierać i protestować, to coś to znaczy. W ciągu dwóch tygodni poznałem tylu Białorusinów, ilu nie poznałem we Wrocławiu przez dziesięć lat. Mamy grupę internetową „rzeczywista pomoc”, na której pomagamy ludziom, którzy tu teraz przyjechali i potrzebują pomocy. Mamy grupę, gdzie licytujemy rzeczy na fundację dla Białorusi. To wyjątkowe – bo to przecież nie tylko Wrocław. Wiem zresztą, gdy wysyłam zdjęcia z tych akcji do rodziny w Grodnie, że ich to bardzo podbudowuje na duchu. Najgorsze, co może ich spotkać, to jeżeli Białorusini zaczną czuć, że są w walce sami.

MOSKWIN: Na początku miałem wątpliwości, czy te akcje solidarności mają znaczenie. Z czasem się przekonałem, zwłaszcza po czytaniach dramatów w Miesiącu Białoruskiej Dramaturgii – jedna z uczestniczek powiedziała mi, że dzięki tym akcjom na rzecz Białorusi poza Białorusią, europejscy politycy zmieniają swój stosunek do białoruskiej opozycji. Bez tego nie byłoby przyjęcia Cichanouskiej w Polsce, jej podróży po Europie.

LAPPO: Chodząc po Lublinie, widzimy bilboardy i plakaty solidarności z Białorusią – to jest ciepłe i fajne. Wydaje się, że Polacy jako naród są zdolni i skłonni do solidarności. Ale przecież wiemy, że są to jednak akcje punktowe. Zastanawiam się często, co taki statystyczny Polak wie na temat tych protestów. W ogóle brakuje mi polskiego głosu w tej dyskusji. Zastanawiam się, jak w Polsce będzie odebrana ta sztuka Kuriejczyka. Dramaturgicznie jest to rodzaj centonu – Kuriejczyk połączył teksty, które na Białorusi są dobrze znane, niemal kanoniczne, czytelne są odwołania do osób i sytuacji, w których padły. Ale czy jest to czytelne dla Polaków? Jak ten tekst brzmi bez zaangażowania kontekstu emocjonalnego ze strony odbiorcy? Na mnie ten dramat bardzo mocno działa. Co z tego, że jest to cytowanie cytatów, jakieś symulakrum symulakrum. Ale ja w nim odnajduję wiele swojego świata – zastanawia mnie, co w nim odnajdą inni, spoza Białorusi; tak jak zastanawia mnie, co ci inni myślą o moim kraju.

MOSKWIN: Gdy czytaliśmy ten tekst w warszawskim Dramatycznym, odniósł on spory sukces. Gdy Ferency, jako Prezydent, mówił, że teatr na wsi nie jest potrzebny, ja, ale i cała publiczność, nie mogliśmy powstrzymać się od śmiechu, choć przecież wielu widzów nie znało bezpośredniego źródła cytatu.

LAPPO: Warto, myślę, zaznaczyć, bo tego może Polacy nie wiedzą, że nie chcemy, aby naszą rewolucję czytać przez perspektywę wcześniejszych protestów w Polsce czy na Ukrainie. Wydaje nam się, że mamy jednak do czynienia z wydarzeniami oryginalnymi. To pierwsza próba tak masowych i medialnych protestów, ale co ważniejsze – pokojowych. Białorusini wykazali się zadziwiającą dyscypliną i hartem ducha, do memów przeszły nawyki zbuntowanej młodzieży zdejmowania butów przed tym, jak wchodzą na ławkę. Tu tkwi pewna różnica z obecnymi kobiecymi protestami w Polsce (choć przez tę kobiecość, tę dużą rolę, jaką odgrywają kobiety, polski i białoruski protest się rymują), ale Strajk Kobiet jest jednak nacechowany dużo bardziej agresywnym językiem. 

Nie lubię też, jak się mnie pyta, czy nie boję się, że Białoruś skończy jak Ukraina, że dojdzie do jakiejś wojny domowej nieznanego wcześniej typu, a inspirowanej przez Rosję. Bo jasne, że się boję niebezpieczeństw przyszłości. Ale nie lubię tych pytań, bo za nimi kryje się sugestia innego pytania – no kiedy to się już wreszcie skończy? Myślę, że to się już nie skończy. Jak już zwyciężymy i wypijemy wszystkie butelki szampana, które znajdziemy w kraju i poza krajem, to się okaże, że prawdziwy trud dopiero przed nami – bo będą reformy, bo będzie realne załamanie gospodarki, wzrost biedy i wszyscy zaczną się kłócić – nie mam złudzeń. Pokłócimy się o język, o kulturę, o symbole, o stanowiska… Nowa opozycja pokłóci się ze starą. Tylko co z tego? Co ten strach daje? Nie ma już odwrotu od procesu, który się zaczął. Wolę myśleć o tych paru kwestiach, które dają mi nadzieję. O młodych, którzy pokazali, jak wiele umieją, o społeczeństwie, które jest zaradne, o narodzie, który jest solidarny. To mi daje nadzieję, że Białoruś zbuduje coś pięknego, zdatnego do życia. 

MOSKWIN: Na jednym z naszych spotkań w Teatrze Dramatycznym, gdy czytaliśmy białoruską dramaturgię, był Adam Michnik i powiedział, że społeczeństwo białoruskie już wygrało. To, jak się społeczeństwo zorganizowało, jak prowadzi ten protest – to już jest zwycięstwo. Oczywiście, w głębi duszy boję się tej frustracji, która wybuchnie, gdy nadejdą reformy, i gdy ludzie będą tracili pracę. Ale myślę, że ludzie ten pozytywny przekaz za wszelką cenę będą próbowali ocalić. Białorusini mają taką cechę, że długo cierpią, milczą, nic nie robią, ale potem, jak już się zbiorą, to muszą doprowadzić do zwycięstwa. Mam nadzieję, że nie czeka nas wariant ukraiński. Kraj jest mniejszy, protest jest inny.

MAZURKIEWICZ: I też inaczej rozkładają się sympatie pro- czy antyrosyjskie. Nie mamy ciążącego ku Rosji wschodu – u nas geograficzne rozłożenie zwolenników i przeciwników zmian jest bardziej równomierne.

MOSKWIN: Nie zgodzę się z Iriną, że będą kłótnie. Myślę, że wiele rzeczy uda się uratować. Może, gdy odpowiedzialny za te przemiany będzie Pawieł Łatuszka, którego uważnie teraz obserwuję, może uda nam się zachować tę energię.

LAPPO: No i w tym momencie już jestem gotowa się z tobą pokłócić… (śmiech) Obstaję jednak przy swoim. Niestety ten przyszły spór jest nieunikniony.

MAZURKIEWICZ: Opisując niedaleką przyszłość Białorusi, wielu zauważa, że nie tyle grozi nam wojna domowa, ile nowy, nieznany rodzaj okupacji – kraj będzie pod okupacją Łukaszenki i karmionego przez niego OMONu. Uruchomi się na nowo ważny na Białorusi archetyp partyzanta. Mówimy o sobie przecież, że jesteśmy narodem partyzantów, że walczymy w taki podjazdowy sposób. Zresztą to widać już w ostatnim czasie, gdy niektórzy Białorusini zaczynają sabotować przejazdy kolejowe – nie wysadza się mostów, nie podkłada się min, ale znajdują się inne sposoby na sparaliżowanie takiej ważnej gałęzi gospodarczej. Zresztą, nie tylko tej. Może taka będzie codzienność naszego kraju pod okupacją OMONu?

MOSKWIN: Taka partyzantka przenika zresztą już teraz do sztuki – zewsząd dochodzą do mnie głosy, że powstają nowe inicjatywy teatru dokumentalnego i otwarcie politycznego. To coś nowego.

LAPPO: I nowe jest też to, jak zaczynamy reinterpretować teksty z ostatnich lat, które niekoniecznie wydawały nam się polityczne. Jest taka sztuka Majtki Pawła Priażki, jedna z jego pierwszych. O dziewczynie, która kolekcjonuje majtki, przez co jest wyśmiewana i marginalizowana przez znajomych. A ona jest taka „święta od majtek”, „Joanna d’Arc od majtek”. O ile inaczej to wybrzmiewa dziś, w momencie, gdy jednym z symboli protestu staje się zdjęcie suszących się na balkonie majtek, zawieszonych w kolejności: białe – czerwone – białe. I nikt nie widzi w tym upokorzenia dla kolorów narodowych, majtki są upokorzeniem dla władzy, zwłaszcza gdy milicja postanawia na taki balkon przeprowadzić desant, by zarekwirować bieliznę… To groteskowe i przerażające naraz… Czy inna sztuka Priażki, najkrótsza sztuka świata, zatytułowana. Żołnierz, która składa się z dwóch zdań: „Żołnierz wrócił z wojska na przepustkę. Żołnierz postanowił nie wracać do wojska”. W momencie, kiedy wszyscy w Białorusi zastanawiają się, kiedy wreszcie służby siłowe, armia wypowiedzą posłuszeństwo władzy, to zdanie z napisanej wcześniej sztuki Priażki zyskuje drugie życie.

MOSKWIN: Pamiętam inscenizację tego tekstu i scenę, gdy ten młody człowiek (w tej roli Paweł Czynariow), który nie wrócił do wojska, brał prysznic symbolizujący coś, jakby zmycie przeszłości, brudu, agresji. Jakby chodziło o próbę rozpoczęcia nowego życia. Jak patrzymy na OMON, który bije, który strzela, zastanawiamy się, czy to są ludzie, czy mają jakieś ludzkie cechy. Patrzymy i chcielibyśmy, by tak jak bohater Priażki wzięli prysznic – zmyli z siebie tę całą przeszłość i zaczęli nowe życie.

MAZURKIEWICZ: Nierzadko przypomina się, że OMONowcy to ta część społeczeństwa, którą udało się Łukaszence zagospodarować. Że to ci ludzie ze środowisk, o których normalnie świat zapomina. Że są mu wierni, bo dał im pracę i nadzieję, której inni by nie dali.

MOSKWIN: Jestem bardzo niechętny takim próbom opisywania oprawców z OMONu, bo kryje się za nimi próba ich usprawiedliwiania. Nie ma dla nich usprawiedliwienia. Żadna sytuacja domowa, żadna bieda i poniżenie z dzieciństwa nie tłumaczy ich barbarzyństwa. Warto natomiast zauważyć, że oczywiście, Łukaszenka mógł liczyć na większe poparcie tych, którym było ciężko. O tym zresztą mówią często – między wierszami – sztuki, które udało nam się w Polsce już w siedmiu tomach białoruskich antologii wydać. To najczęściej sztuki rodzinne, które pokazują wielkie konflikty wewnątrzdomowe. Niby nie na tle politycznym, ale przecież bardzo związane z tym, jak Łukaszenka rozgrywał Białorusinów.

LAPPO: To wielki temat. Kuriejczykowi posłużył do stworzenia może jedynej „prawdziwej” postaci dramatycznej w swojej sztuce. Prawdziwej w tym sensie, że nie jest statyczna, jak wszystkie pozostałe, przeżywa przemianę. Postaci, która została uwiedziona przez Łukaszenkę, która szczerze i z oddaniem współpracuje z władzą. Myślę o Pouczającej, starszej kobiecie, która pomagała w fałszowaniu wyborów, a w trakcie protestów straciła córkę. I przeszła na stronę światła. I zdobyła sympatię jednych, wybaczenie drugich, możliwość identyfikacji ze sobą trzecich. To jest odpowiedź na pytanie z początku tej rozmowy: co się wydarzyło na Białorusi? To się wydarzyło: wydarzyła się solidarność z Pouczającą, ale i przemiana jej samej, wiernej wyznawczyni Łukaszenki, która na własnej skórze doświadczyła wreszcie, czym jest jego reżym. „Nie potrzebna mi emerytura! Ani stołek! I dyplom swój zabierzcie. I stabilizację! I klomby! Wszystko zabierajcie!” – mówi. Gdzie tam mówi. Krzyczy w rozpaczy. Woła. Woła: „Tylko zwróćcie mi córkę – Alinkę! Ona ma słabe serce. Ma astmę! Zwróćcie… I Nikitę, siostrzeńca. Siostra ma nadciśnienie tętnicze. Nie przeżyję, jeśli jej coś… Zwróćcie! Zwróćcie nam dzieci!”. To się wydarzyło na Białorusi 9, 10 i 11 sierpnia. I to wciąż trwa.  

 

Wszystkich, którzy chcieliby wspomóc protestujących przeciwko reżymowi Aleksandra Łukaszenki Białorusinów poszkodowanych w wyniku brutalnych działań milicji, zachęcamy do przekazywania wpłat na konto Fundacji Białoruski Dom, reprezentującej w Polsce liczne białoruskie środowiska opozycyjne.

Wsparcie finansowe z Polski może być przekazane na konto Białoruskiego Domu z tytułem: „Darowizna na cele statutowe” 

94 1090 2851 0000 0001 1953 4332 

Fundacja Białoruski Dom

ul. Wiejska 13/3  

00-480 Warszawa 

 

Fundacja przygotowała także specjalną akcję gromadzenia funduszy za pośrednictwem portalu www.zrzutka.pl o nazwie „Pomoc dla Białorusi”. 

Zachęcamy do pomocy.

Irina Lappo, Henryk Mazurkiewicz, Andriej Moskwin oraz redakcja „Dialogu”

 

Udostępnij

Andriej Moskwin

Kierownik Pracowni Badań nad Teatrem i Dramatem Europy Środkowo-Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego, badacz i popularyzator teatru Europy Wschodniej w Polsce (jest między innymi autore książki Teatr białoruski 1920-1930: odrodzenie i zagłada, 2014 oraz redaktor siedmiu tomów antologii dramatu białoruskiego).

 

Irina Lappo

Pracuje na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, jest badaczką teatru współczesnego, interesują ją zagadnienia recepcji teatralnej oraz relacji teatralnych między wschodem i zachodem Europy (m.in. książka Czechow w polskim teatrze, 2010). W latach 2014-2018 była członkinią redakcji pisma „Nowaja Polsza”.

 

Henryk Mazurkiewicz

Recenzent teatralny. Członek redakcji portalu teatralny.pl. Współpracuje z czasopismami „Teatr”, „nietak!t”, „Performer”.