4_164_x_1107.jpg

Dialog w czasach pogardy
Debaty ostatnich miesięcy rozgrzane są do czerwoności. Świat zatoczył koło. Tąpnięcia dotychczasowych porządków politycznych przyniosły erupcję postaw nacjonalistycznych, ksenofobicznych, mowy nienawiści. Okazuje się, że praca nad społeczeństwem otwartym, obywatelskim, postrzegającym różnorodność jako wartość – napotkała opór. Zwrot do postaw zamkniętych, wyraźnego operowania kategoriami „my-oni” dotknął Polskę, Europę, świat. Klęska idei wielokulturowości została wielokrotnie obwieszczona; trudno nie zgodzić się z jej kryzysem, gdy obserwujemy z różnych stron odwrót od mówienia o historii europejskiej, powroty do etnicznych, krzepiących koncepcji narodów. Politycy kreują symbolicznych wrogów – innych, różne odsłony mowy nienawiści na dobre umościły się w debacie publicznej. Efekty tych działań obserwujemy już dziś wyraziście: dwukrotny wzrost przestępstw na tle nienawiści w Polsce w porównaniu z 2013 rokiem jest wzrostem zatrważającym.
Akademicy, aktywiści i praktycy kultury zwołują nadzwyczajne zjazdy i kongresy, organizują akcje, podczas których wyrażają sprzeciw wobec tych zjawisk, dyskutują o przyczynach i środkach zaradczych. Jak podkreślają, hasła głoszone przez polityków wpisują dyskryminację w życie publiczne w Polsce, wywołują strach w społeczeństwie, generują podział ludzi na „lepszych” i „gorszych”. Dyskryminacja jest zjawiskiem lawinowym, rozpędzona, od słowa może prowadzić do największych kataklizmów; koniecznie i stale trzeba o tym przypominać.
Na Kongres Kultury przedstawiciele władzy, mimo zaproszenia, nie stawiają się jednak, na manifestacji w Dniu Solidarności z Uchodźcami pod hasłem „Polska przeciwko rasizmowi i przemocy”, mimo prężnej kampanii promocyjnej, liczba zgromadzonych jest niewielka, Nadzwyczajny Zjazd Etnologów i Antropologów „Antropologia przeciw dyskryminacji” autorka jednej z publikacji komentuje w tytule: Antropolodzy mówią „nie” rasizmowi i mowie nienawiści. Tylko kto ich posłucha? 1. Imperatywowi aktywnego sprzeciwu w obliczu obserwowanych zmian towarzyszy jednoczesne poczucie bezsilności, ogłupienia, nagłego wybrakowania narzędzi, dojmującego impasu. Jest w tym też trochę wstydu, mówi się o porażkach: systemowych, narracyjnych, edukacyjnych.
Daliśmy się uwieść – twierdzą jedni. Zaspaliśmy, przeoczyliśmy – przyznają drudzy. Byliśmy głupi – dodają kolejni.
Ocena spuścizny lat dziewięćdziesiątych – i szerzej: ostatnich dwudziestu sześciu lat – coraz częściej pobrzmiewa goryczą. Okres transformacji przyniósł wiele korzyści, ale też nie obyło się bez ofiar. Ujawnił również, że powojenny awans cywilizacyjny był mocno powierzchowny i dotyczył niewielkiej grupy. Świat neoliberalny dla wielu nie przyniósł spodziewanego polepszenia bytu; wraz z koniecznością zmierzenia się z nowymi regułami funkcjonowania na wolnym rynku – rozumianym jako jedyny sprawca i regulator stosunków społecznych, w połączeniu z implikowanymi przezeń hasłami mobilności, indywidualizmu, progresywności – okazał się nie do zniesienia.
Model wybrany i narzucony społeczeństwu przez polskie elity polityczne i ekonomiczne, zgodnie z którym jednostki mają całkowity wpływ na swój los, drzwi do mobilności są otwarte, ale awansują tylko ci, którzy nauczą się nowych reguł i będą ciężko pracować, nie był modelem oglądającym się na słabszych. Dlatego wśród błędów transformacji wymienia się brak „funkcji osłonowej” państwa i wyczulenia na grupy wykluczone, pozbawione czy pozbawiane poczucia zabezpieczenia socjalnego, których głos unieważniany był ideologią indywidualnej odpowiedzialności. Neoliberalny dyskurs narzucił na nie konieczność funkcjonowania przez lata w języku wstydu; skoro wina za złą sytuację, w jakiej ktoś się znalazł, niepowodzenia życiowe, ubóstwo czy bezrobocie niepodzielnie spada na jednostkę (a nie warunki społeczno-ekonomiczne), każdy powinien radzić sobie sam; a jeśli sobie nie radzi – okazuje się hamulcowym transformacji, jest nieskuteczny, słabszy, przegrany, jest nierobem. Wraz z kolejnymi latami transformacji dochodzą tu zresztą kolejne figury – nie tylko ci, którzy nie mogą czy nie chcą odnaleźć się w nowej rzeczywistości, ale też ci, którzy nieumiejętnie aspirują do „prawdziwej” klasy średniej, nie dorastają do swej pozycji społecznej, którzy są obciachowi; zamiast się wycofać, „pomykają w białych skarpetkach i czarnych mokasynach” 2. Szczególnie dostaje się tym, którzy wywodząc się z najniższych warstw społecznych, marzą o zasileniu grona klasy wyższej. „Napalony na władzę Mulat, nowy Szela, polski Łukaszenko ante portas, awanturnik, który próbuje zrobić skok na niedużą kasę, Lenin z Zielnowa, lump z Samoobrony, mieszkaniec zagrody, człowiek bazarów, wódz słyszący głosy, polski Hitler, chłopski watażka, populista, malwersant, warchoł, trybun ludowy, największe zagrożenie dla Polski, gruboskórny prostak, przestępca, który wypowiedział wojnę własnemu państwu, nieuk o psychopatycznej osobowości, niechciany owoc polskiej demokracji, cham, cwaniak, który zerwał się ze smyczy, wilk” 3 – to wybór pogardliwych epitetów, jakimi dziennikarze i publicyści obu stron politycznych opisywali próbującego wkroczyć na scenę polityczną Andrzeja Leppera, ujawniając przy tym całą gamą uprzedzeń klasy średniej i wyższej wobec wsi, próbując odciąć się od „chama”, „prostaka”, który z widłami w dłoni chce wkroczyć na salony i który nie wie, co czyni.
Wyrzucenie części społeczeństwa poza nawias i jednoczesne zwolnienie elit z obowiązku społecznej solidarności zakotwiczyły polską transformację w języku upokarzania. „Przesadziliśmy ze wstydem” – diagnozuje Czapliński. „Nasze elity zbyt chętnie sięgały po to narzędzie. Mówiły całej reszcie: jesteście tacy sobie, do wymiany, musicie coś ze sobą zrobić. Zawstydzanie zawsze było główną strategią modernizacyjną w Polsce.” 4
Retoryka zawstydzająca była zresztą przez lata wyjątkowo konsekwentnie prowadzona; wraz z rozwojem demokratycznego społeczeństwa słabły nastroje antyeuropejskie i antykapitalistyczne, zmniejszał się poziom ksenofobii, lecz retoryka wstydu trwała w rozkwicie. Przykładem skuteczności takiej narracji, na co wskazuje Tomasz Rakowski, jest chociażby pokutujący do dziś w dyskursie publicznym i w wyobraźni społecznej obraz życia społecznego i kulturalnego wsi, postrzeganego jako niepełne, wybrakowane, naznaczone bylejakością, stanowiące „balast” dla rozwijającego się społeczeństwa. Jego siła jest podwójna; pod jego wpływem nie tylko przedstawiciele kultury dominującej – interpretatorzy życia społecznego, ale i sami mieszkańcy wsi zaczynają postrzegać siebie jako „wieśniackich”, „niepełnych”, budzących wstyd, stale zasiadających w poczekalni życia społecznego. 5
W wypowiedziach współczesnych elit stale powracają klisze pogardy wobec osób gorzej sytuowanych, wykluczonych ekonomicznie i społecznie. Dziś nazywa się ich idiotami i ciemnotą, która sprzedała Polskę nowej władzy za pięćset złotych. 500+ wywołało zresztą wyjątkową erupcję niechęci, ujawniając po raz kolejny całą gamę pogardliwych wyobrażeń polskiej klasy wyższej. 6 500+ niepokoi, bo pociągnie za sobą wysyp niekontrolowanych urodzeń dla pieniędzy w biednych – a więc wybrakowanych społecznie – rodzinach, doprowadzi do pogłębienia jątrzącego je alkoholizmu, niezaradności i roszczeniowości. Niepokoi też „najazd Hunów”, pojawienie się podczas urlopów na plażach uboższych rodzin, które nie miały wcześniej do plaż dostępu – pojawienie zbyt liczne i niezgrabne, z brakiem kompetencji obsługi przestrzeni publicznej, ze smrodem defekacji na wydmach 7. Szyderstwo umacnia się też w mediach społecznościowych; w formie beki zakładane są specjalne strony, które podkreślają podziały między „nami” – wykształconymi, z dużych miast, zadbanymi, a „paździerzem” – osobami ze wsi, biednymi, niedouczonymi. 8
Pogarda „panów” wobec „chamów” najsilniej ujawnia się jednak w kontekście dyskusji o decyzjach wyborczych – i to po obu stronach sporu politycznego. Ci, którzy decydują o wygranej obozów przeciwnych, okazują się ludźmi nierozumiejącymi, groźnymi, niepełnymi, chamami. Rafał Ziemkiewicz przy okazji warszawskiego referendum ogłasza, że Hannę Gronkiewicz-Waltz „popiera wiocha, słabo wykształcony element napływowy”; Jan Hartman stwierdza, że elektorat Kaczyńskiego to „prości ludzie z małych miejscowości”, ci „od piwa, grilla i «szła dzieweczka»”, „nierozumiejący państwa i z dziada pradziada w chłopskim odruchu nienawidzący rządu” 9. „W każdym społeczeństwie jest gromada ludzi, którzy chcą żyć z ręką w kieszeni sąsiada, noszą w sobie kwantum agresji, są niekompetentni” – wtóruje Zbigniew Mikołejko i nazywa tych ludzi Edkami, dowodząc, że zawarli dziś sojusz z PiSem. 10 Edkowie nie zasługują na szacunek, bo sami nie szanują. Do wybrakowanej „armii Kaczyńskiego” profesor dołącza też kobiety – „wózkowe”: matki roszczeniowe, źle wychowane, niezajmujące się swoimi dziećmi, które dały się kupić za wspomniane pięćset złotych. „One mają w nosie naszą wolność” – mówi profesor, kreśląc tym samym obraz dwóch obozów, wedle których „wózkowe” – one, obce, sprzedały wolność, która „nam” się należy. „Lepiszczem” Edków, „wózkowych”, kiboli oraz grup pokrzywdzonych przez transformację jako środowisk tworzących elektorat PiSu są – dowodzi profesor – emocje: gniew, resentyment.11
Kim jest opisywana przez profesora grupa? Czy można spróbować inaczej opowiedzieć jej historię? I czym spowodowany jest jej gniew?
W odwróceniu tej narracji pomocny będzie Przemysław Czapliński 12 dowodzący, że obserwujemy obecnie bunt grup, które przez lata funkcjonowały w poczuciu wstydu i wykluczenia z gry rynkowej. Ów bunt wynika z uświadomienia sobie przez nie, że tak naprawdę mają tylko to, do czego odnosiła się tak konsekwentnie prowadzona przez lata retoryka wstydu: polską tradycyjną tożsamość. Język biedy, wykluczenia, nie jest językiem, w którym grupa ta chce się przeglądać; chce odzyskać swą wartość, potrzebuje przywrócenia w przestrzeni publicznej szacunku i godności. Stąd zwrot ku konserwatywnym wartościom, idei narodu, plemienności, terytorialności, które umożliwiają skonstruowanie „godnej tożsamości”.
Co istotne, piewcy konserwatywnej narracji nie są już nieśmiałymi, przestępującymi z nogi na nogę aspirantami z początków transformacji; teraz mają zaciśnięte usta, są „przyparci do ściany”, „dociśnięci wstydem”; postawy wcześniej wyszydzane powracają z dwukrotną siłą, „pod postacią powiększoną” 13. Tym, którzy wcześniej zarządzali symbolicznym kapitałem, i wartościom przez nich reprezentowanym mówią: nie. Sprzeciwiają się zmianom modernizacyjnym, jakie w ramach neoliberalizmu dokonały się w sferze światopoglądowej – szczególnie tym na polu tolerancji, praw mniejszości, redefinicji roli i kształtu rodziny. Zmiany te stanowiłyby zagrożenie dla odtworzonej konserwatywnej narracji, zamrożonego mitu polskości – mitu o patriarchalnym kształcie, jednocześnie bezpośrednio prowadzącego do wyobrażeń o narodzie wybranym. Na marginesie zaznaczę, że to naturalnie modelowa wizja, zarysowana na potrzeby przybliżenia się do zrozumienia zachodzących mechanizmów społecznych. Polski lud – jak wskazują badacze – choć nie jest postępowy, nie jest też taki, jakim „chcieliby go widzieć nacjonaliści” 14. „Armii Kaczyńskiego” nie tworzą też tylko „wykluczeni”; poparło go sporo osób z klasy średniej i wyższej.
Emocje, które doprowadziły do buntu – gniew, duma, lęk i potrzeba uzyskania uznania – nie tylko przyniosły zwycięstwo prawicy w wyborach, ale też są przez nią umiejętnie rozgrywane. O ile poprzedni system nie czynił z podziałów haseł na sztandary, o tyle obecna władza nie bawi się w niuanse; podziały na dwie Polski (czy raczej Polskę i nie-Polskę) są wyraźnie artykułowane i świadomie wytwarzane. W poszukiwaniu pokarmu dla mitu narodowej dumy władza konstruuje obrazy wroga, zdrady, narzuca oponentom tożsamość ludzi „gorszych”. W strategiach tych często pojawia się odwołanie do różnorodności kulturowej: inność prezentowana jest jako zagrożenie, szerzona polityka strachu przed mniejszościami, serwowane ostrzeżenia przed zniszczeniem polskości przez inne kultury. Podszyta etnocentryzmem hierarchia kulturowa i dyskryminacja stają się w ten sposób częścią życia publicznego, sposobem zarządzania społeczeństwem. Mowa tu o różnych wymiarach dyskryminacji dotykającej coraz liczniejsze grupy i jednostki; zarówno odległych „obcych”, na przykład uchodźców, reprezentantów innych kultur, jak również – używając terminologii Marca Augé – bliskich „obcych” – naszych sąsiadów, krewnych, współpracowników, którzy wykazują „inne” wzory zachowań, „inne” wartości. By wylądować w obozie „antypolskim”, nie trzeba jednak wykazywać się szczególnymi właściwościami; wystarczającym powodem jest dieta czy jeżdżenie na rowerze.
Jak wskazuje w diagnozie tego stanu Czapliński, owa konstrukcja wykluczania wynika z budowania poczucia dumy w oparciu o czas przeszły. Badacz dowodzi:
„nie da się zbudować dumy podstawiając wątpliwe moralnie czyny dzisiejsze za dawne czyny chwalebne, duma musi prowadzić do wykluczeń – wykluczeń posługujących się pogardą. Skoro nie zbudowaliśmy narracji o uznaniu za zwykłą pracę, za codzienną uczciwość, za odprowadzanie dzieci do przedszkola i szkoły, za płacenie podatków, za dbałość o mienie wspólne, za słuchanie bliźniego, jedynym podłożem dla zdobycia uznania staje się znalezienie kogoś, kim będzie można pogardzać. Dlatego polska duma, niczym wampir krwią, żywi się poniżeniem. Pogarda okazywana lewakom, lesbijkom, feministkom, rowerzystom, ekologom wynika w istocie z lęku przed rzeczywistą konfrontacją własnego życia z symbolicznym układem odniesienia. Fakt, że duma jest słabo ugruntowana w codzienności i że niewiele ją wiąże z trywialnością życia, musi zostać zasłonięty. Pogarda przekierowuje uwagę, koncentrując się na wyznaczonych podmiotach gorszych. Pozwala posługiwać się dumą zawieszoną w próżni, łatwo odnoszoną do odsieczy wiedeńskiej i cudu nad Wisłą, do bitwy o Monte Cassino i polskich więźniów w sowieckich łagrach, za to niemającą wiarygodnego powiązania z teraźniejszością. Pogarda powołująca się na pamięć przeszłości sygnalizuje niebezpieczne zjawisko pustej codzienności" 15.
Przeprowadzony wywód doprowadza Czaplińskiego do przekonania o fantomowym, tymczasowym charakterze stworzonej wspólnoty. Jeśli nawet w pewnym momencie okaże się to słusznym rozpoznaniem, na razie wspólnota ta krzepnie i przybiera na sile, wchodząc w intensywny spór z resztą społeczeństwa. Dziedzictwo potransformacyjnych podziałów i destabilizacji więzi doprowadziło nas do obecnego miejsca: kreacji idei spójności narodowej, faktycznej nie-spójności społecznej, funkcjonowania dwóch zwalczających się obozów, budujących swój język na symbolicznych opozycjach binarnych. Łączy je to, że oba mają na swym koncie spory dorobek upokarzania i pogardzania. Wcześniejsze elity przerzucały poczucie winy i wstydu na barki jednostek, które nie umiały poradzić sobie w systemie, do dziś z wyższością wypowiadając się o niższych warstwach, PiS zaś przerzuca winę za stan państwa na rozmaitych „innych” – zarówno tych, którzy byli założycielami poprzedniego systemu, tych, którzy przyjęli wartości neoliberalnego społeczeństwa, jak i tych, którzy zagrażają wizji silnego, jednorodnego narodu – czyniąc pogardę dla „inności” paradygmatem władzy.
Język pogardy stosowany przez wyższe warstwy ujawnia ukryte mechanizmy kontroli społeczeństwa: stałe kreowanie klas „niższych”, „gorszych” – w sensie ekonomicznym, kulturowym czy społecznym – staje się strategią konfiguracji sił w hierarchii społecznej. Pogarda okazuje się formą sprawowania władzy – zarówno tej realnej (obozy rządzące), jak i symbolicznej (elity, warstwy wyższe, „przedstawiciele społeczeństwa”). Ma zatem ogromną rolę kształtującą i ogromny wpływ na społeczeństwo; nic dziwnego, że współcześnie spór rozlewa się na całą społeczność, język pogardy napędza całą debatę publiczną. Z jednej strony słychać go w kościele, na prawicowych forach, z drugiej strony często słyszy się pogardliwe komentarze dotyczące katolików (wygłaszane z równą zaciętością, jak obraźliwe opinie drugiej strony dotyczące islamu), obrońcy demokracji maszerujący na manifestacjach KODu równie chętnie sięgają po agresywny język, jak ich oponenci z PiSu. Akcja z jednej strony natychmiast spotyka się z reakcją z drugiej: „Proszę posłuchać, co przeczytałem o sobie w jednym z portali po naszej rozmowie w «Temacie dnia» na Wyborcza.pl – mówi profesor Mikołejko: «Tępy, obleśny chuj z jeszcze obleśniejszym wąsem i żółtymi zębami, zza których sączy się jad. Wypierdalaj dziadzie» – pisze jakaś kobieta. «Ciekawe, ile dostał do łapy za znieważanie nas. Takie czasy, że nas Polaków mieszają z błotem nie tylko już za granicą tylko sami Polacy» – dodaje mężczyzna. «Jaki to intelektualista, wykształcenie za świninę i jajka». «Sorry, ale to jest kurwa ekspert od czego? Z wyglądu to jakiś alkocholik – przez ch pisane – z zapuchniętymi oczami». Ale jeszcze coś: «On wygląda jak menel, a nie profesor». «Umyj zęby brudasie, bo capi z pyska kreaturo żydowska». I najlepsze. Trzydziestoletni z wyglądu ojciec trójki miłych dzieci: «Odpierdol się chuju od Polaków, bo cię powiesimy szmato». Wszystko pod własnymi nazwiskami, z fotkami. Proszę więc, oto cham. W całej krasie – konstatuje właściwym sobie językiem profesor. – Poczuł się dotknięty, bo dotknąłem go, wziąłem za łeb, wywlokłem na powierzchnię.” 16
Komentatorzy piszą o wojnie polsko-polskiej, o czasie horroru, wieszczą przejeżdżający po społeczeństwie walec, kres wspólnoty komunikacyjnej. Oba obozy raczej manifestują poglądy, niż prowadzą dialog, można odnieść wrażenie, że jako społeczeństwo osiągnęliśmy kres możliwości negocjacyjnych.
Czy odzyskanie potencjału dialogu społecznego jest w takiej sytuacji możliwe? Jakie należy stworzyć ku temu warunki? Czy możliwe jest wypracowanie skutecznej strategii dialogu środowisk lewicowych ze środowiskami konserwatywnymi? Jak sprawić, by upominanie się o głos nie uaktywniało od razu strategii przemocowych? Jak przezwyciężyć język pogardy?
Kultura upokarzania zawsze rozwija się najsilniej w społeczeństwach o największych nierównościach, pisali Richard Wilkinson i Kate Pickett 17. Im bardziej nierówne społeczeństwo, tym mniej zaufania i chęci do współpracy i tym więcej skłonności do pogardy, agresji. Zwracali też uwagę, że ludzie, którzy są niepewni, czy mają się darzyć szacunkiem, są przede wszystkim zaabsorbowani sobą, a ich postawami targa dziwna mieszanka lęku i narcyzmu, narcyzmu i pogardy.
Język elit, inteligencji, mimo że nie używa bezpośrednich określeń nawiązujących do pozycji klasowych, ujawnia funkcjonujące stale w polskim społeczeństwie głębokie podziały klasowe. Byliście głupi, jesteście obrzydliwi – skomentował wypowiedzi profesora Mikołejki, dotyczące definicji „chamów” i oskarżeń o prostytucję wyborczą „wózkowych”, Jakub Dymek, publicysta „Krytyki Politycznej”. Zwrócił jednocześnie uwagę, że takie oskarżenia dotyczące „kupowania” głosów wyborczych nigdy nie pojawiają się w kontekście profesorów, dziennikarzy czy menedżerów 18. Gdy prześledzi się język wytwarzany przez elity, pojawiający się w mediach, oficjalnych informacjach, można zauważyć, że zawiera on w sobie wiele tego typu uprzedzeń. Gdy na przykład mowa o skomplikowanej sytuacji w życiu prywatnym osób z niższych klas, pojawiają się pojęcia rozbitych rodzin, konkubinatu, patologii, alkoholizmu. Gdy mowa o tych samych zjawiskach w odniesieniu do klasy średniej – słyszymy o partnerstwie, wolnych związkach.
Liberalne elity często nie rozpoznają się w tej diagnozie, nie dostrzegają tworzonych przez siebie wykluczających narracji; wskazują raczej, że pogarda jest domeną „innych”, „drugiej strony”. „To nie ja przywołałem jako wzór chama człowieka prostego: ubogiego czy niewykształconego – mówi profesor Mikołejko. Nie, to zrobili ci hejterzy z lewa i prawa, ci – pożal się Boże – «publicyści», «prawdziwi patrioci», rzekomi obrońcy czci i godności kobiet polskich. I to oni utożsamiają chama z prostym człowiekiem.” 19
Ukryty klasizm, nie naruszając wprost języka poprawności politycznej, przez lata miewał się bardzo dobrze. Dlatego nawet w tych środowiskach, które wykształciły sporo empatii dla różnorodności, zawsze wolno mu było więcej. Ostatnie wypowiedzi profesora Mikołejki i inne opinie dotyczące beneficjentów 500+ spotkały się jednak z oporem środowiska; przez media przetoczyła się krytyczna dyskusja, pojawiły się porównania do mowy nienawiści, zaczęto „wyszydzać wyszydzających” 20.
Czy oznacza to, że zaczynamy być bardziej czujni na przejawy uprzedzeń i dyskryminacji, również w tych mniej oczywistych formach? Że kończy się w przestrzeni publicznej milcząca zgoda na wyższościowy język elit kierowany w stronę „ludu”? A może oznacza to uruchomienie głębszego, krytycznego, autorefleksyjnego spojrzenia elit na ich rolę w tworzeniu podziałów społecznych – i odradzające się poczucie społecznej solidarności? Marcin Napiórkowski stawia tezę, że jest to raczej moment podziału elit na stronę z dumą uprawiającą klasizm i stronę, która będzie go się wstydzić, jednocześnie niekoniecznie rezygnując z różnorakich form klasowego szyderstwa. „Wciąż będziemy śmiać się z domów obłożonych sidingiem, parawanów i pomników Jana Pawła II, jednak niektórzy zaczną mieć z tego powodu wyrzuty sumienia…” – pisze badacz. I dodaje:
„W ogóle, gdybym miał obstawiać jedno uczucie, które stanie się dominującym budulcem „społecznej psychologii” polskich elit symbolicznych w najbliższych latach, to byłyby nim właśnie wyrzuty sumienia. Nie aspiracje, zawstydzenie prowincjonalnością czy nawet samozadowolenie, lecz właśnie dojmujące poczucie zakłopotania związane z tym, że nasz sukces na różnych polach okupiony jest czyjąś porażką” 21.
Zakłopotanie jest dobrym momentem, by wrócić do pytania o dziś. Kłopotliwe jest pytanie, jak to możliwe, że coraz szersze grupy społeczne chcą budować wspólnotę przez prześladowanie „innych”? Kłopotliwe jest, jak doszło do tego, że podział Polaków na lepszy i gorszy sort znajduje społeczny poklask? Czy na pewno to wszystko przez Kaczyńskiego? Czy moment, w którym jesteśmy dziś, nie okazuje się rewersem naszej pogardy? Czy to możliwe, byśmy w twarzach współczesnych hejterów, ksenofobów mogli odnaleźć swoje odbicie? Czy gdyby transformacja po 1989 roku przebiegła nieco inaczej, gdyby bardziej dbano o interes wspólny, nie odwoływano się do języka wstydu i pracowano nad skutecznym włączaniem środowisk wykluczonych, czy wówczas bylibyśmy dziś w innym miejscu?
Gdzie byśmy byli – tego nie możemy być pewni; ale zakłopotanie, jakie pojawia się wśród elit w związku z odkryciem swego udziału w historii kształtowania się współczesnych podziałów, oraz znany katalog przeszłych zaniedbań, pozwala próbować je nadrobić.
W tym projekcie autonaprawczym najważniejszym i najtrudniejszym zadaniem na dziś wydaje się przede wszystkim nadrobienie luk z wiedzy o społeczeństwie; rozpoznanie krzywdy, niesprawiedliwości społecznej, jaka stała się udziałem wielu grup. Istotne przy tym jest otwarcie się na perspektywę wykluczonych środowisk, usłyszenie ich od środka; tylko w ten sposób możemy poznać mechanizmy społeczne i przeciwdziałać im na przyszłość. Dzięki temu możemy też przekonać się, w jakiej opowieści my bierzemy udział – oraz jak i czy widzi się ona z opowieściami innych, czy jest miejsce na spotkanie. Postulat poznania i „wsłuchania się” nie oznacza bynajmniej generowania sztucznej empatii dla postaw, z którymi się nie zgadzamy, ani przyzwolenia dla przemocowych strategii; stanowi on jedynie warunek podstawowego dla budowania skutecznych rozwiązań zrozumienia. „Jak narodowcy rozpoczną wojnę, to będę z nimi walczył, a nie się empatycznie wczuwał – mówi Andrzej Leder. – Ale to nie znaczy, że nie będę rozumiał, skąd oni się wzięli. I pamiętał, że stadiony były w Polsce jedynymi miejscami, gdzie tacy ludzie odzyskiwali godność, której zostali pozbawieni.” 22
Poznanie tej niewysłuchanej wcześniej opowieści otwiera również możliwość zwrócenia uwagi na takie jej strony, które wcześniej były niedostrzegane, niezagospodarowane. Dzięki temu można wspólnie wypracować alternatywną propozycję społeczną, która stanowiłaby odpowiedź na gniew, lęk, frustrację i pozwoliła te emocje inaczej zagospodarować.
W dobie utraty więzi, gdy społeczeństwo nie jest już nastawione na indywidualizm, ale bardziej na emocje i wspólnotowość, w tej alternatywnej opowieści kluczowy byłby potencjał odtworzenia utraconej więzi; stworzenia społeczeństwa, które nie pomija żadnej z grup, potrafi wrażliwie myśleć o całości. Czym miałaby być owa narracja i gdzie miałaby przebiegać nowa więź, tak, by zapewnić owej opowieści skuteczność i trwałość?
Może skoro – jak dowodzi Leder – nasz problem z prowadzeniem dialogu społecznego wynika z nieprzepracowania naszej „prześnionej rewolucji” 23, najwłaściwsze byłoby skupienie przede wszystkim na krytycznym poznaniu siebie i swojej historii, by w ten sposób wzmocnić społeczeństwo? Może należałoby wybrać kierunek „suwerenności solidarnej”, w której odbudowujemy poczucie solidarności, wzmacniamy siebie przez wzmacnianie słabszych, aby razem móc osiągać więcej? A może najlepszym antidotum na społeczne lęki byłoby – jak zaproponował Antoni Bartosz podczas Zjazdu Etnologów – stworzenie nowej narracji afirmatywnej, budującej poczucie wartości i zwracającej ludziom szacunek; taką narracją mogłoby być opowiedzenie w sposób pozytywny, z dumą, a nie ze wstydem, że ze społeczeństwa chłopskiego przekształciliśmy się w samostanowiące o sobie społeczeństwo.
Zanim jednak na dobre rozpoczniemy dyskusję o projektach nowych narracji, należy wrócić do pytania, czy wizja dialogu jest dziś w ogóle możliwa, czy jest szansa, by stworzyć przyczółek porozumienia? Ponieważ język mediów i debaty publicznej przesiąknięty jest językiem wykluczającym, tym ważniejszą rolę w przywróceniu dialogu, mimo ogłoszenia jej porażki w obliczu obserwowanych trendów społecznych, musi odgrywać edukacja, tak formalna, jak i nieformalna, na wszelkich poziomach. I nawet jeśli w szkołach ciągle brak jest wyraźnego nurtu edukacji antydyskryminacyjnej, tym, nad czym trzeba stale pracować, jest edukacja obywatelska, nie tylko dotycząca zasad prawa i demokracji, ale też zachęcająca do uczestnictwa, wciągająca ludzi do wspólnoty społecznej, podkreślająca ich różnorodne kompetencje, wrażliwości, umiejętności. Szczególnego znaczenia w obliczu panującego klimatu społecznego nabiera też edukacja o różnorodności – ukazująca, że różnorodność jest wartością, a otwartość nie grozi rozpadem tożsamości, lecz przynosi jej wzbogacenie. Współczesna edukacja na rzecz różnorodności uzyskuje jeszcze kolejne zadanie: tak jak do tej pory koncentrowała się na budowaniu dialogu międzykulturowego – między różnymi nacjami, mniejszościami, tak teraz równie intensywnie powinna zająć się relacjami swój-obcy w kontekście podzielonego społeczeństwa i zapobiegania powstawaniu lub pogłębianiu różnic klasowych, a zatem budowania – tak zaniedbanej przez ostatnie lata – solidarności społecznej.
Nad tym, „jak rozmawiać mimo różnic?”, zastanawiali się też uczestnicy jednej z debat podczas Kongresu Kultury. Identyfikując trzy główne problemy zaburzające dialog (kreowanie wroga, język monologu i zrywanie dialogu), wypracowali wachlarz praktycznych rekomendacji 24, wśród których można znaleźć między innymi nieprzypisywanie nikomu poglądów ani motywacji, których ten ktoś jednoznacznie nie wyraził; poważne traktowanie przeciwnika – z uważnością, empatią; unikanie radykalizacji własnych przekonań wobec cudzych; chęć zrozumienia punktu widzenia osób, z którymi się nie zgadzamy; zadawanie pytań; szukanie rozwiązań dopuszczalnych dla drugiej strony; dążenie do dialogu, by poznać odmienne punkty widzenia i skonfrontować rozbieżności. Czy to zadziała? Sprawdzajmy w praktyce.
Można by wyrazić wątpliwość, czy zaprezentowany w tekście model autokrytyczny, zachęcający nas samych do rewizji swych postaw, pracy na rzecz równego społeczeństwa przez zwalczanie własnych uprzedzeń i autouważność na język pogardy, jest właściwą odpowiedzią na czasy bez symetrii: kiedy w przestrzeni publicznej sankcjonowana jest mowa nienawiści, kiedy rasizm czy ksenofobia za sprawą języka władzy stają się postawami akceptowanymi społecznie, a patriotyzm utożsamiany jest z agresywnym nacjonalizmem. Naturalnie, proponowany kierunek nie unieważnia znaczenia wszelkich praktyk antydyskryminacyjnych; każdy przejaw dyskryminacji trzeba ujawniać, nagłaśniać, demaskować, reagować nań, krytykować, monitorować, wprowadzać do debaty, tworzyć międzysektorowe zespoły, pracować z liderami opinii i mediami, ujawniać mechanizmy wykluczania, wybierać odpowiednie do sytuacji sposoby przeciwdziałania.
Ale sytuacja się zagęściła i mam wrażenie, że aby realnie przesunąć tę wajchę i skuteczniej przeciwdziałać, przede wszystkim musimy być świadomi mechanizmów, które doprowadziły do obecnego stanu – i zwalczać w sobie samych postawy wykluczania, przeciw którym się opowiadamy. Diagnoza obecnego stanu społeczeństwa i dyskusja o jego problemach powinna też zacząć się toczyć – czy też próbować się toczyć – z uwzględnieniem narracji obu stron. Aby głębiej poznać mechanizmy pewnych postaw i zmienić czyjś sposób myślenia, trzeba też używać struktury pojęć bliskich danej osobie czy grupie, wynikających z jej doświadczeń; tym też językiem należy proponować alternatywne opowieści, tym przekładać je do prasy czy mediów. Wspomniane wcześniej „zapoznanie”, które odrzuca pogardę, jest tu niezbędne.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego nie wystarczy dziś nazwać kogoś ksenofobem czy rasistą i wskazać światłe przykłady postaw, by zwalczyć dyskryminację. Nie chodzi tym razem nawet o nieprzystawalność języka, ale o przepracowaną świadomość istniejącej nierówności społecznej. Ludzie ci w swoim życiu lub w życiu bliskich często widzieli inne praktyki dyskryminacyjne, których elity bynajmniej nie rozwiązywały, a wręcz zmierzały do ich pogłębiania. Z doświadczenia wiedzą, że nawet jeśli zrealizują wskazywany model, zmienią się, przestaną być ksenofobami, skończą wyższe studia etc., i tak przez nierówne reguły rynku mogą zostać wykluczeni z gry. 25 Oskarżenie to zatem już ich nie zawstydza, ponieważ jest podwójnie nieautentyczne.
Izraelski filozof Avishai Margalit stworzył pojęcie „przyzwoitego społeczeństwa” – decent society 26 – jako modelu konkretnego, stosunkowo prostego do wdrożenia. Znakiem owej przyzwoitości jest eliminacja upokarzania, pogardy – zarówno ze strony władz, jak i we wzajemnym odnoszeniu się do siebie przez ludzi.
Warto próbować przyzwoitości. Może wówczas ktoś nas posłucha.
- 1. Alicja Karasińska Antropolodzy mówią „nie” rasizmowi i mowie nienawiści. Tylko kto ich posłucha?, „Polityka” nr 48/2016.
- 2. Zob. Od białych skarpetek do koszulek z żołnierzami wyklętymi, z Magdą Szcześniak rozmawiał Jakub Majmurek, „Dziennik Opinii” nr 199/2015.
- 3. Marta Keil Pogarda. Oswajanie Leppera, w: Program spektaklu Tu Wersalu nie będzie, Teatr Polski w Bydgoszczy 2016, s. 4.
- 4. Koniec wstydu, czas na horror, z Przemysławem Czaplińskim rozmawiał Grzegorz Sroczyński, „Gazeta Wyborcza”, „Duży Format” z 25 maja 2016. Literaturoznawca jako trzy główne „wstydy założycielskie” leżące u podstaw Trzeciej RP wymienia: wstyd niedawnego życia w Peerelu, pokątnych narodzin kapitalizmu i tradycyjnej katolickiej tożsamości. Zob. także: Przemysław Czapliński Wspólnota wstydu, wspólnota dumy, za: http://bliscynieznajomi.pl/wspolnota-wstydu-wspolnota-dumy-prof-przemysl... (dostęp 27 listopada 2016).
- 5. Tomasz Rakowski Etnografia/ animacja/ sztuka. Wprowadzenie, w: Etnografia/ animacja/ sztuka. Nierozpoznane wymiary rozwoju kulturalnego, red. Tomasz Rakowski, Warszawa 2013, s. 8.
- 6. Zob. Jan Śpiewak 500+. Klasizm, rasizm i neoliberalizm, „Dziennik Opinii” nr 50/2016.
- 7. Zob. Anna Szulc Wakacje nad Bałtykiem? – mamy najazd Hunów – mówi doświadczony ratownik z Pomorza, za: http://www.newsweek.pl/polska/polacy-nad-baltykiem-czyli-najazd-hunow-pa... (dostęp 26 listopada 2016).
- 8. Zob. Anna Dryjańska Faszyn from Raszyn – czyli przebiorę się za biedniejszego. Jak rodzi się klasizm 2.0, za: http://natemat.pl/179327,klasizm-2-0-jak-internet-pozwala-mlodym-wykszta... (dostęp 26 listopada 2016).
- 9. Jan Hartman Kaczyński, Trump i rewolucja prostych ludzi, za: http://hartman.blog.polityka.pl/2016/02/10/kaczynski-trump-i-rewolucja-p... (dostęp 27 listopada 2016).
- 10. Cyt. za: Artur Bartkiewicz Wojna profesora Mikołejki, za: http://www.rp.pl/307219946-Wojna-profesora-Mikolejki.html#ap-1 (dostęp 26 listopada 2016).
- 11. Zob. Jeden drugiemu wchodzi na głowę, ze Zbigniewem Mikołejką rozmawiała Aleksandra Klich, za: http://wyborcza.pl/magazyn/1,124059,20296903,zbigniew-mikolejko-jeden-dr... (dostęp 26 listopada 2016).
- 12. Koniec wstydu, czas na horror…, op.cit.
- 13. Tamże.
- 14. Polska wreszcie ludowa, z Przemysławem Sadurą rozmawiała Miłada Jędrysik, „Tygodnik Powszechny” nr 32/2016. Zob. także: Maciej Gdula Kto nas straszy ciemnym ludem?, „Dziennik Opinii” nr 61/2016.
- 15. Czapliński, Wspólnota wstydu, wspólnota dumy, op.cit.
- 16. Jeden drugiemu wchodzi na głowę, ze Zbigniewem Mikołejką rozmawiała Aleksandra Klich, za: http://wyborcza.pl/magazyn/1,124059,20296903,zbigniew-mikolejko-jeden-dr... (dostęp 26 listopada 2016).
- 17. Richard Z. Wilkinson, Kate Pickett The Spirit Level. Why Equality is Better for Everyone, Penguin, London 2010.
- 18. Cyt. za: Anna Dryjańska Kobiety kontratakują. Znowu dręczą profesora Mikołejkę. Tym razem chodzi o coś jeszcze ważniejszego niż trawnik!, za: http://natemat.pl/181421,kobiety-kontratakuja-znowu-drecza-profesora-mik... (dostęp 26 listopada 2016).
- 19. Jeden drugiemu wchodzi na głowę, op.cit.
- 20. Zob. Marcin Napiórkowski Parawaning, skarpetki i fałszywi szlachcice, za: http://mitologiawspolczesna.pl/jak-500-uczy-nas-estetyki-o-przyszlosci-k... (dostęp 29 listopada 2016).
- 21. Tamże.
- 22. Folwark polski, z Andrzejem Lederem rozmawiał Grzegorz Sroczyński, „Gazeta Wyborcza”, „Magazyn Świąteczny” z 11 kwietnia 2014.
- 23. Andrzej Leder Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2014.
- 24. Formularz rekomendacji opublikowany jest na prywatnym profilu Facebooka moderatora sesji, Iwo Zmyślonego.
- 25. Koniec wstydu, czas na horror…, op.cit.
- 26. Avishai Margalit The Decent Society, Harvard University Press, Cambridge, Mass. 1996.