sklejka.png

Klara Cykorz, fot. archiwum autorki. Agnieszka Graff, fot. Dawid Żuchowicz. Marta Usiekniewicz, fot. M. Śmiarowski. Sebastian Smoliński, fot. Anna Rezulak.

Backlash, ale z przyjemnością

Rozmowa Klary Cykorz, Agnieszki Graff, Sebastiana Smolińskiego i Marty Usiekniewicz
W numerach
Maj
2023
5 (798)

USIEKNIEWICZ Trochę jak w filmie, który zaczyna się od biogafii bohaterki, chcę zacząć od przedstawienia naszych gości. Biogramy nie będą aż tak długie, nie dlatego, że paneliści nie dokonali aż tak wielu rzeczy, ale dlatego, że nie mamy czasu. W naszej rozmowie uczestniczą:

Agnieszka Graff, profesorka w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, badaczka feminizmu i antyfeminizmu, oprócz Świata bez kobiet wydała też Rykoszetem. Rzecz o płci, seksualności i narodzie oraz Memy i graffy. Dżender, kasa i seks oraz książkę Kto się boi gender? Prawica, populizm i feministyczne strategie oporu napisaną wspólnie z Elżbietą Korolczuk. Od czasu do czasu prowadzi w OSA zajęcia o feminizmie i antyfeminizmie w kinie amerykańskim, uważa że tego drugiego jest dużo więcej i w sumie jest ciekawszy. Osobiście bardzo polecam tę ostatnią książkę o antygenderyzmie.

Sebastian Smoliński, filmoznawca i krytyk, doktorant Ośrodka Studiów Amerykańskich, publikował w antologiach, między innymi w hiszpańskojęzycznej monografii La doble vida de Krzysztof Kieślowski, książce o kinie angloamerykańskim oraz dwujęzycznej monografii Davida Lyncha. Współpracuje między innymi z „Tygodnikiem Powszechnym”, prowadzi razem z Michałem Oleszczykiem podcast Foreign Correspondents: Deeper into Hitchcock.

Klara Cykorz, kulturoznawczyni, krytyczka filmowa, laureatka konkursu imienia Krzysztofa Mętraka, publikowała na łamach „Dwutygodnika”, „Ekranów”, „Czasu Kultury” i w antologiach Sto metrów asfaltu. Warszawa Marka Hłaski; Ułamek błękitu i chmur. Warszawa Tadeusza Konwickiego i również w tomach poświęconych twórczości Davida Cronenberga i Davida Lyncha.

Ja nazywam się Marta Usiekniewicz, jestem adiunktką w Ośrodku Studiów Amerykańskich na Uniwersytecie Warszawskim oraz współprowadzącą podcast Oswoić gender.

Chcę zacząć od krótkiej rundki, najbanalniejsze pytanie, które zadajemy, gdy wychodzimy z sali filmowej: co myślicie o filmie Tár? A że jest to debata o różnych wymiarach tego filmu versus feminizm, to zaczniemy od Sebastiana. (śmiech)

SMOLIŃSKI Widziałem film po raz drugi teraz i bardzo się cieszę, bo tyle się o tym filmie naczytaliśmy, że dobrze spojrzeć na niego świeżym okiem. Utwierdziłem się w intuicji, że jeżeli byśmy chcieli, żeby ten film chwytał świat medialny i logikę dzisiejszych mediów społecznościowych, to mu się to nie udaje, ale robi wiele innych ciekawych rzeczy. Mieliśmy tu trochę zająć stanowisko, czy on stoi po stronie konserwatywnej, przerażonej cancelingiem i konsekwencjami publicznego prania brudów czy może wręcz przeciwnie, może przewrotność tego filmu jest wyzwalająca. Z mojej strony na początek tylko dwa słowa o kontekście, o tym, co można nazwać roboczo „kinem po MeToo”: kino reaguje bardzo żywo, Hollywood jest najpierw przerażone, potem robi serię filmów, gdzie właśnie sprawców nie ma na ekranie – biali przemocowi mężczyźni stają się wizualnym tabu. Asystentka byłaby takim super przykładem, gdzie skupiamy się na ofierze, bo w świetle tej nowej narracji musimy stać po stronie ofiar i ich słuchać przede wszystkim. Kulminacją był film Jednym głosem – o dziennikarkach „New York Timesa”, które opisały sprawę Harveya Weinsteina – tak czytankowy, banalny i słuszny, że moim zdaniem do koziego rogu się zapędziliśmy…

USIEKNIEWICZ Wróćmy do Tár.

SMOLIŃSKI: A właśnie Tár jest dla mnie takim przykładem, że wracamy do sytuacji oprawcy, ale sam nie wiem, co dalej i co z tego wynika.

USIEKNIEWICZ Czyli na razie symetryzm, zobaczymy, co dalej. Klaro, jakie jest twoje podejście?

CYKORZ Widziałam ten film dwa razy i napisałam recenzję, która jest skupiona na przyjemności. Dla mnie to jest film zbudowany z prestiżowych klocków, jest poważnym filmem, na poważny temat, ma te wszystkie ważne aktorki i tak dalej, ale jednocześnie oglądałam go takimi mięśniami, jakimi się ogląda kino klasy B, w bardzo afektywny sposób, i też wydaje mi się, że ta różnorodność reakcji jest trochę jak z kina klasy B. Za każdym razem odbierałam ten film jako thriller, ale właśnie z perwersyjną przyjemnością oglądania zemsty na postaci, która jest zdrajczynią. Dla mnie to jest właśnie film o zdradzie, i patrzę na te wszystkie rzeczy, które ją spotykają, z jakąś taką ambiwalentną, gorzką satysfakcją.

USIEKNIEWICZ Też mam wrażenie, że przyjemność z tego filmu polega na tym, że patrzymy, jak wielka postać upada. Nasze jaszczurcze mózgi kochają patrzeć na porażki innych, którzy na początku sprawiają wrażenie ogarniętych. A druga afektywna rzecz to piękni ludzie w pięknych przestrzeniach i w pięknych ubraniach, to na pewno temu filmowi nie szkodzi. Agnieszko, szybka reakcja?

GRAFF Tak, nasze jaszczurcze mózgi uwielbiają patrzeć na upadek kobiety, zwłaszcza pięknej kobiety. Przyjemność, na której ten film bazuje, to jest wpisany w naszą kulturę szczególny rodzaj okrucieństwa wobec silnych, pięknych, charyzmatycznych kobiet. Tu już chyba zdradziłam, jak ja ten film czytam, ale może zanim wyjaśnię, dlaczego uważam, że to jest dzieło backlashowe, którego szkodliwe skutki będą jeszcze długo z nami, to może powiem, że podzielam Klaro twoją przyjemność. To jest wielkie kino… i tym gorzej dla kobiet. W historii było kilka takich filmów – backlashowych i wyśmienitych jednocześnie. W 1945 roku powstał film Mildred ­Pierce, to jest właściwie arcydzieło, a zarazem film ostrzegający przed strasznymi rzeczami, które się wydarzą, zwłaszcza dzieciom, jeśli kobiety będą pracować zawodowo. A to się właśnie wydarzyło podczas drugiej wojny światowej – masowe wejście kobiet na rynek pracy. 1949 rok: Żebro Adama, niesłychanie błyskotliwa komedia, która udaje film feministyczny. Jest ostrzeżeniem, że jeżeli kobiety będą podejmowały wyzwania życia zawodowego, to rozpadną się małżeństwa, ofiarą emancypacji jest bowiem miłość. I to nie byle jaka – zagrożony jest związek Spencera Tracy i Katharine Hepburn. Potem, to już 1979 rok, jest słynny film, na którym ja się wychowałam, o straszliwych skutkach feminizmu dla małych dzieci. To jest oczywiście Sprawa Kramerów. I wreszcie w latach osiemdziesiątych mamy Fatalne zauroczenie, w którym feminizm uosabia kobieta rozbijająca małżeństwo, porywaczka dzieci – jest siłą tak złowieszczą, że trzeba ją wykończyć gołymi rękami. I oczywiście robi to kobieta. Bardzo ten film wszystkim polecam, to jest backlash w szczytowej formie.

fgfd.png

„Tár”, reż. Todd Field, 2022. Kadr z filmu

Tár to oczywiście polityczny film, który udaje dwie rzeczy. Po pierwsze udaje, apolityczność – udaje dramat psychologiczny. To jest cecha wszystkich filmów backlashowych – polityczny przekaz jest ubrany w konwencję melodramatu. Po drugie, udaje, że jest ambiwalentny, że wszystko ma dwie strony. W dialogu o Święcie wiosny jest taka analiza, że najciekawiej, jak ktoś jest jednocześnie ofiarą i katem. Ale też na początku, zanim widzimy jakąkolwiek twarz, widzimy napisy końcowe. Wobec całej tradycji Hollywood ten film się ustawia po słusznej, postępowej stronie, mówi nam: musimy podziękować dźwiękowcom, musimy podziękować całej tej gigantycznej grupie osób, które się nad filmem napracowały. Są nie mniej ważne niż reżyser i gwiazdy. Co zabawne, nazwisk nie da się przeczytać, ale to chyba niezamierzony efekt. Kluczowe jest to, że dopiero na końcu mamy nazwiska, które zwykle są na początku. Ale jednocześnie tytuł filmu brzmi Tár. Tar to jest smoła, zapowiada się zatem film o linczu. O tarzaniu w smole i piórach. Początek mówi: będzie ciekawie, będzie komplikacja. I moim zdaniem jest ciekawie na wielu poziomach – psychologicznym, muzycznym, aktorskim. Natomiast politycznie jest bardzo nieciekawie. To jest konserwatywny film, którego przekaz brzmi: władza nie ma płci. To jest kolejny film o kulturowych skutkach MeToo, a zarazem film, w którym nie ma właściwych sprawców. To jest film stanowiący satyrę na tak zwaną woke culture. Czy zwróciliście uwagę, jakie były reakcje w kinie na scenę w szkole muzycznej? Tu było kilka chichotów. Podobno w Wenecji sala wyła, śmiała się i klaskała. Jest duże zapotrzebowanie na satyrę na woke culture. I wreszcie, i to jest najbardziej kontrowersyjna teza, ja uważam, że to jest film homofobiczny, bo powiela bardzo zakorzeniony w kulturze, ale też w historii kina amerykańskiego mit o złowieszczej starej lesbie, która uwodzi młode kobiety. I on na tym stereotypie jedzie – na początku jest fajnie, bo ona uwodzi, a potem jest fajnie, bo zostaje za to ukarana. To jest ta przyjemność. Więc ja, jako stara lesba, ale też jako znawczyni kina backlashowego, kurcze, mam z tym kłopot.

SMOLIŃSKI: Jako symetrysta powiem: to są oczywiście fantastyczne argumenty, patrząc politycznie pewnie tak to jest. Ale chyba różnimy się trochę w reakcjach. Klaro, wspominałaś, jaka ona jest odrażająca, a dla mnie jednak fascynująca, pociągająca, właśnie w tym złu, ale też w charyzmie. Agnieszka wspomniała cykl filmów backlashowych. Tár się wyłamuje tutaj, bo to nie jest film z serca hollywoodzkiego systemu, on jednak stawia jakiś opór, działa na obrzeżu, to taki fringe trochę, dziwny film o dyrygentce, trwający prawie trzy godziny, styl jest alienujący… Na przykład w tej scenie, kiedy Tár dowiaduje się, że z Kristą coś nie tak, kamera jest ustawiona z tyłu, to bardzo alienujący efekt, nie widzimy twarzy bohaterek trzy minuty. To nie jest ta hollywoodzka radość z melodramatycznej historii, jaką mamy w Sprawie Kramerów czy Mildred Pierce. Nie chwyta nas za serducho. Sceną à la Sprawa Kramerów mogłoby być ujęcie, gdzie żona zabiera jej dziecko spod szkoły, tylko że to jest zupełnie nieprzekonujące. Moim zdaniem, Tár nie będzie miał super oddźwięku. On celowo sam sobie podkłada kłody. Oczywiście część prawicy zachwycała się tym filmem i może go zabrać jako swój. On właśnie nie jest ambiwalentny, tylko obrotowy. Może być odebrany jako satyra, a można w nim dostrzec kolejny portret świętego potwora. A to, że to nie jest mężczyzna jest ciekawe, właśnie dlatego że wciąż działa wizualne tabu dotyczące strasznych białych mężczyzn.

CYKORZ: Może ja bym zaczęła od tyłu, od homofobii. Przed naszą rozmową powtórzyłam sobie inny film z Cate Blanchett, Notatki o skandalu Richarda Eyre’a, sprzed kilkunastu lat, gdzie ona jest nauczycielką, która uprawia seks z piętnastoletnim uczniem i jest szantażowana przez starszą koleżankę, którą gra Judi Dench. I Judi Dench tam jest zrobiona właśnie na figurę predatory lesbian, chociaż, tak między nami, jej gender to ewidentnie „siostra księdza”. Zadałam sobie pytanie, czy ten film byłby lepszy, gdyby wymazać wątek homoseksualny, i wyszło mi, że owszem: to byłby ciekawszy film, czyli jednak koleiny leniwego, paskudnego stereotypu dały się odczuć, spłaszczyły skądinąd ciekawą i wielopoziomową historię. Natomiast w przypadku Tár, gdyby główna bohaterka nie była lesbijką, ten film byłby moim zdaniem słabszy, straciłby ważny poziom skomplikowania tej sytuacji. I przede wszystkim nie byłoby Cate Blanchett na ekranie z Niną Hoss i Noémie Merlant, które skądinąd są intertekstualnie obsadzone. Noémie Merlant wypłynęła na Portrecie kobiety w ogniu Céline Sciammy i moim zdaniem to skojarzenie działa, jeśli się widziało Portret, który jest filmem o tym, jak kobiety robią sztukę poza światem męskim, w odcięciu od niego. A druga rzecz: udało mi się właśnie skończyć książkę Carmen Marii Machado W domu snów, która jest książką autobiograficzną o byciu w przemocowym związku z drugą kobietą, ale napisaną dość nietradycyjnie, poprzez analizę kolejnych figur homofobicznej kultury, gdzie autorka się bardzo, bardzo szarpie z tym, jak trudno jest opowiedzieć o przemocy między kobietami, strachu przed drugą kobietą, między innymi właśnie przez lęk, że się wpisze drugą kobietę w stereotyp predatory lesbian. Ja sobie w tej perspektywie to ustawiłam – że właśnie pokazywanie zła czynionego przez osoby queerowe na jakimś poziomie jest wyzwalające, ponieważ nie musimy być super, żeby mieć prawa człowieka. Oczywiście jeśli to nie jest film, który się spala w jakimś obleśnym stereotypie, jak te nieszczęsne Notatki o skandalu. Dla mnie też jest ważne, że Tár nie jest jedyną quee­rową postacią na ekranie.

A trzecia rzecz dotycząca backlashu i mizoginii – tu się nie zgadzam z Sebastianem – uważam, że po 2017 roku pojawiło się dużo ciekawych filmów i seriali, które także formalnie próbują wymyślić coś nowego, aby opowiedzieć o MeToo. Jest tyle fantastycznych debiutów i drugich filmów młodych reżyserek, młodych queerowych osób reżyserujących, że nie wydaje mi się, aby Tár miała tutaj cokolwiek zatrzymać. I bardzo lubię Asystentkę, o której wspomniał Sebastian, ten film nie wywraca stolika, on po prostu nie zwraca uwagi na stolik, wymyśla nowy język na mówienie o przemocy w świecie sztuki. Jest też Obiecująca młoda kobieta i mniej znane w Polsce The Tale Jennifer Fox czy Test Pattern Shatary Michelle Ford, ale też mnóstwo mnóstwo seriali, Mogę cię zniszczyć Michaeli Coel, Feel Good Mae Martin, i dlatego ja nie widzę tutaj zagrożenia, Todd Field mógł sobie zrobić taki film jak Tár, w takiej konstelacji.

USIEKNIEWICZ To jest spór o reprezentację. Co to jest „dobra reprezentacja”, jakiej reprezentacji potrzebujemy? Jest takie dydaktyczne podejście: tylko dobrej, same kryształowe postacie. A dowodem na to, że społeczeństwo i kultura filmowa dojrzewa jest to, że możemy sobie pozwolić na postacie, które już takie kryształowe nie są. I pojawia się pytanie: kiedy kółko się zamyka, kiedy już skomplikujemy reprezentację na tyle, że znowu powielamy jakieś ksenofobiczne czy inne problematyczne klisze. Ja chyba wolę takie niesympatyczne kobietyna ekranie, o które możemy się spierać, a nie laurki.

GRAFF Bardzo sobie cenię takie myślenie o filmach jako o wypowiedziach, które są ze sobą w dialogu. Jednak warto mieć na uwadze, że większość ludzi tak nie chodzi do kina. Większość zestawia film, który właśnie zobaczyli, z tym, co wiedzą o świecie. Jako amerykanistka mam z tego filmu gigantyczną frajdę i mam nadzieję, że studenci tu zebrani zauważyli, że Tár cytuje Emily Dickinson, że jest zabawa z „New Yorkerem”, że są rozmaite aluzje do filozofów i muzyków. I to też jest przyjemne, że ten film ma styl, że wnętrza są świetnie umeblowane, Cate Blanchett ma takie fantastyczne koszule – to jest wielka przyjemność dla każdej szanującej się lesbijki. Ale wrócę do mojej męczącej tezy: to jest film polityczny i słusznie tak właśnie został odebrany. To jest film o tym, że jak będziemy się zastanawiać, kogo artysta zrzucił ze schodów, to stracimy wielką sztukę. Taka jest jego teza na temat współczesnych zmian wrażliwości kulturowej. To jest też film o tym, że kobiety dopuszczone do władzy będą tę władzę realizować tak jak mężczyźni. Czyli uwodzić młode kobiety, manipulować, wyrzucać zasłużonych starszych panów z pracy w brutalny sposób. Ja to dziesiątki razy słyszałam w sieci, ciągle się wdaję w jakieś awantury na ten temat i ciągle czytam „przecież władza nie ma płci” i ręce mi opadają. Bo ostatnie pięćdziesiąt lat feminizmu było właśnie o tym, że władza ma płeć, że jest coś takiego jak gender i to coś ma związek z patriarchatem. Ale możemy to porzucić. Uznać, że to już nieaktualne, że sprawy są skomplikowane – tak sugeruje ten film. Ale nie robi tego zbyt nachalnie. Moim zdaniem każdy z niego wychodzi z takim światopoglądem, z jakim wszedł, tylko wzmocnionym. Ryzykując pewne uproszczenie, są trzy możliwe reakcje. Starsza pani o konserwatywnych poglądach: „Kultura cancel wykończyła wspaniałą artystkę”; średnie pokolenie, feministka taka jak ja: „Backlashowy film, zrobi krzywdę kobietom”; młode kobiety, wychowane w ostatnich dziesięciu latach sporów na temat władzy i przemocy: „Wspaniale, że możemy sobie pozwolić na to, żeby postacią przemocową była kobieta!”. Ale to, że istnieją trzy możliwe odczytania, nie znaczy, że ja nie mam racji. (śmiech)

tar-hero.jpg

„Tár”, reż. Todd Field, 2022. Kadr z filmu

CYKORZ Tak, ludzie wchodzą ze swoimi poglądami i z nimi wychodzą, przebiłam się przez jeden wątek na reddicie i to było fascynujące, że można wyjść z takimi wnioskami. Ale ja raczej uważam, że ona przegrywa, bo traci kontakt ze sztuką. Orkiestra jest pokazana jako fantastyczna, są też te małe epizody, moją ulubienicą jest wiolonczelistka Gosia…

SMOLIŃSKI No właśnie to jest dopiero polityczny element filmu…

CYKORZ …królowa trzeciego planu! Moim zdaniem Tár przestaje mieć kontakt z muzyką, ona traci sztukę, a nie sztuka traci ją. I nie jest jedyną kobietą w tym filmie, to jest ważne, tam jednak jest też zarysowany krajobraz dosyć paskudnych mężczyzn, którym się udało, którzy się wywinęli i po nich już nikt nie przyjdzie, bo oni mają tam osiemdziesiąt lat…

SMOLIŃSKI A ten moment jest w ogóle fantastyczny, jak Tár pyta, czy miałeś jakieś problemy ze studentami i reakcja tego starszego gościa – to, jak jest przerażony – jest fantastyczna filmowo.

USIEKNIEWICZ Ale powiedz o polityczności Gosi…

SMOLIŃSKI No właśnie, no bo jaką mamy sytuację? Niemcy, niemiecka ziemia i Amerykanie tam robią interesy z Rosjanką za plecami Polki Gosi, to jest Nord Stream 2 praktycznie. (śmiech)

USIEKNIEWICZ Naprawdę Tár jest jak Biblia, każdy wychodzi z tego filmu ze swoją interpretacją. A czy możemy,  à propos polityczności, porozmawiać o reakcjach na ten film? Bo to i „ulubiony lewacki film prawicy” i w środowisku muzycznym kontrowersje, co tam w mediach mówią?

CYKORZ: Teraz żałuję, że nie zrobiłam sobie takiej tabelki z wiekiem krytyków, bo przekrój reakcji jest ciekawy, lubię robić takie ilościówki. Na przykład była gigantyczna różnica genderowa w reakcji na Faworytę, kiedyś zrobiłam sobie tabelkę, o czym pisali mężczyźni, o czym kobiety i po prostu ziała przepaść.

SMOLIŃSKI Ale sugerujesz, że młodsze pokolenie bardziej ten film ceni? Dla mnie to jest ciekawe, bo ta scena w Juliard jest bardzo boomerska. Nie to, co Tár robi, tylko jak to jest sfilmowane. Zgadzam się, że to satyra na woke culture, ale słaba satyra, ten student to jakiś scenariuszowy chochoł, on nie ma możliwości odbicia piłeczki.

CYKORZ Ja się zgadzam, ale komentarze na temat tej sceny to jest osobny podwątek, który nie zawsze się zgadza z opiniami na temat całości. Chodzi mi o to, że młodsi ludzie są bliżsi tej pozycji bycia w sytuacji zależnej i mogą wejść w buty Noémie Merlant.

USIEKNIEWICZ Chciałam też zapytać o zakończenie. Mam takie wrażenie, że cokolwiek się w tym filmie dzieje, to jednak na koniec wygrywa cosplay. Dlatego nie jestem przekonana, co do szkodliwości tego filmu, bo cosplay na końcu mi ten film przestawia, zmienia optykę.

SMOLIŃSKI Że jest taki wywrotowy? Afirmacja kultury popularnej, zniesienie hierarchii?

USIEKNIEWICZ Ja lubię, żeby na koniec wygrało kolorowe prostactwo, co mogę na to poradzić.

GRAFF To kolorowe prostactwo jest tam wrzucone jako żart i jest częścią onirycznej warstwy tego filmu, natomiast na poziomie politycznym to jest lament. To jest opowieść: droga młodzieży, jak będziecie cancelować wybitnych artystów, to oni skończą jako grający do kotleta. Reżyser uważa, że zmiany, których jesteśmy świadkami – czyli traktowanie serio etycznego wymiaru życia artystów i rezygnacja z czczenia ich jako artystów, jeżeli okazują się szubrawcami, molestatorami – że to jest wielka strata dla naszej kultury. To jest stanowisko większości elit kulturalnych, przypomnijmy, co się w Polsce pisało wokół sprawy Polańskiego czy skandali związanych z teatrem. Jak się pozbędziemy autorytetów, zostaniemy z pustką, to jest przekaz tego filmu. To nie jest afirmacja pop­kultury, to jest popkultura pokazana jako katastrofa, upadek, klęska. I głównej bohaterki i nasza, cywilizacyjna.

CYKORZ Ale reżyser nie jest przeciwko temu upadkowi, tam jest tyle innych postaci artystów, nie jest tak, że sztuka wisi tylko na niej. Przez to, że jest taki mocny drugi, trzeci plan…

GRAFF No ale zastępuje ją ta miernota, która jej ukradła partyturę. Jak wyrzucicie wielką artystkę Tár, to przyjdzie ten facet z loczkami, Eliot.

SMOLIŃSKI Ja się zgadzam, że to jest obraz upadku. Ale jeszcze ciekawsza jest kwestia klasowa, Karol Szafraniec nagrał długi odcinek podcastu o Tár, gdzie zauważa, że ona jako jedyna z tego środowiska, nie ma pleców. Dlatego jej upadek jest szybki, bo nie ma pleców, choć ma dobrze ustawioną partnerkę. Łatwo ją ściąć, dlatego że jej kapitał kulturowy był trochę wymyślony, jak Gatsby’ego, łącznie ze zmianą nazwiska.

GRAFF W recenzji w „Rzeczpospolitej” uparcie piszą o Lydii Tár: Linda. Tu cię mamy, zmieniłaś nazwisko, jesteś oszustką!

USIEKNIEWICZ Miałam jakąś myśl, która mi umknęła i to jest znak, żeby oddać głos publiczności.

KORNELIA SOBCZAK Po pierwsze: czy Tár jest wielką artystką czy jest taką sprzedawaczką komunałów? I to jest pytanie, czy możemy w ogóle opowiadać o sztuce innym językiem niż za pomocą wielkich banałów. W tej scenie w Juliard ona produkuje komunał za komunałem, a ja absolutnie potraktowałem serio wszystko, co powiedział ten student, naprawdę zadając sobie pytanie, czy może jest czas na szukanie jakiejś nowej muzyki gdzie indziej, chociaż lubię Bacha. Nie student kompromituje woke culture, tylko Lydia Tár kompromituje to, co jest językiem kultury wysokiej, postawionej na piedestale. Druga rzecz: ty mówiłaś Agnieszko, że musisz się mierzyć z argumentem, że jeżeli kobiety dojdą do władzy, to będą tak samo przemocowe, odtwarzające hierarchie. No więc może należałoby zapytać: może coś jest nie tak z tą władzą, z hierarchią? Może tego się nie zmienia za pomocą wymiany genderowej, tylko sposobu myślenia o tym, jak chcemy układać relacje w zespołach, w kolektywach, czy potrzebujemy silnych figur? Jest taki mój ulubiony mem „More female CEOs or No CEOs at all?”. Trzecia rzecz to, gdzie lokujecie przyjemność, bo dla mnie ten film był taką lesbijską fantazją, do której nie można się przyznać, że właśnie chcemy być Lydią Tár i po prostu wyrywać młode laski i mieć żonę, która czeka na ciebie z obiadem, i nie robić tego tak ordynarnie jak kolesie, tylko tak trochę bardziej subtelnie, a w ogóle świat jest pełen tych pięknych kobiet, do których możemy mrugać – myślałam, że właśnie z tego płynie ta przyjemność i że to jest emancypacyjne, że możemy zerwać z mitem u-haulowych, jak ona sama mówi, lesbijek, które na drugiej randce się przeprowadzają i nie mają tak naprawdę libido i tylko po prostu siedzą i mają koty. I właśnie to jest fantazja, w którą nam się pozwala wejść i której zostaje postawiona tama, kiedy ona idzie na masaż w tym „zesłaniu na Daleki Wschód” i myślisz, może wreszcie będzie jakiś seks, a ona zostaje skonfrontowana z tym, że dokonuje „męskiego” nadużycia. Dla mnie ten film nie był homofobicznym odtwarzaniem stereotypu lesbijki, która uwodzi młode kobiety, tylko męskiego modelu wykorzystywania w ogóle młodych ludzi, i dopiero, kiedy ona widzi tych ludzi – te młode kobiety – na wystawie za szybą, to się orientuje, że robi coś obrzydliwego. Zgadzam się, że jej kara przychodzi bardzo szybko i ponosi konsekwencje, których żaden facet by nie poniósł, łącznie z tym że dziewczyna, którą sobie wybiera na wycieczkę do Nowego Jorku zdradza ją z chłopakiem, a gdyby to był mężczyzna, byłaby to kolejna „zaliczona”.

USIEKNIEWICZ Jak mówiłaś o tej przyjemności, to przypomniałam sobie postać Shane z serialu The L Word, która jest tą fantazją o ruchaniu bez konsekwencji.

GRAFF Ja się kompletnie zgadzam z twoim światopoglądem, Kornelio, ale uważam że ten film tego światopoglądu nie wyraża.

SMOLIŃSKI Bardzo podoba mi się myślenie o tym filmie na poziomie fantazji właśnie. À propos tego, co nas uwodzi – na przykład Ojciec chrzestny jest takim modelem uwodzącej władzy. Mam wrażenie, że Tár to jest pierwszy film w historii kina amerykańskiego, gdzie kobieta otrzymywałaby rolę fascynującego potwora, takiego właśnie, który pozwala nam rozkoszować się tym, jak ona rozgrywa tę władzę.

MAGDALENA STAROSZCZYK Nie jestem pewna, czy Tár jest genderowo kobietą, ona odgrywa mężczyznę. Przede wszystkim nie jest feministką. Nie wiem, czy to miałaś, Klaro, na myśli mówiąc, że jest zdrajczynią?

CYKORZ Tak, być może kiedyś miała jakieś zasługi, ale ewidentnie się już od tego dystansuje, też w ramach kreacji tego męskiego performansu.

STAROSZCZYK A druga rzecz, o którą chciałam zapytać: co myślicie o wątkach kolonialnych? Tej całej historii z badaniami etnomuzykologicznymi i tym zesłaniem – ja to tak odczytuję – na jakieś peryferia?

IWONA STEFAŃCZYK Słuchałam z zaciekawieniem, ale zaskoczeniem, bo w ogóle ten film nie jest dla mnie satyrą. I myślę, że nie dałoby się zrobić takiego filmu o przemocy z mężczyzną w roli głównej. Dla mnie jest to film o mechanizmach władzy, które mielą i przerabiają każdego. W każdym razie ja jako stara lesba nie czuję się obrażona.

GŁOS NIEZIDENTYFIKOWANY Jest jeden argument za: ten pan z loczkami nie jest dyrygentem, tylko bankierem inwestycyjnym, który lubi sobie dyrygować. Więc to, że ona z nim przegrywa to jest krańcowe upokorzenie.

AGATA CZARNACKA: Nie wiem, czy on nie jest dyrygentem, nie dałoby się być amatorem i wejść w te miejsca, w które on wchodzi. Ale jest z rodziny finansistów. Dla mnie to jest główna postać tego filmu: Eliot Kaplan, bardzo bogaty, należący do deep state, elity rządzącej, który prosi Tár w pierwszych scenach o podpowiedzi, wyrzuca jej, że nie była na jego występie i jednocześnie bardzo jej schlebia. A potem się dowiadujemy, że podkupuje jej asystentkę.

ALKA NAUMAN Uważam że postać Tár jest postacią papierową, bardzo żałuję, że nie było więcej momentów poświęconych jej asystentce i konfliktowi, który był wcześniej, to dla mnie jest jądro, wokół którego powinien być ten film zbudowany, czyli ten moment trójkąta. Cate Blanchett mnie irytowała od początku i nie wiem, czy ona się zagrywa czy jest to satyra na osobę, których jest pełno w szkołach artystycznych, która prawi komunały, banały, tysiąc razy słyszałam te słowa, które ona mówi. Miałam takie wrażenie: Boże, przecież oni się śmieją ze wszystkiego, o co my walczymy, a z drugiej strony, im dłużej oglądałam ten film, tym bardziej miałam poczucie, że z niej też się śmieją. Ostatnia rzecz: film się zaczyna od sceny u krawca, ona wkłada kostium, kostium władzy, cała jej gra później jest przybieraniem pewnej maski, a te dźwięki, które ona słyszy ja interpretuję jako wybijanie z tego kostiumu. A film kończy się cos­playem, czyli znowu kostiumem. Ona jest transformersem, to jest pytanie, czy jak jesteś na szczycie, to automatycznie nie wpadasz w kostium transformersa. I bardzo nie podobały mi się te wątki kolonialne, ten film jest ksenofobiczny, upadkiem jest granie w Tajlandii. I ta Rosjanka z tym akcentem i tym, że nie potrafi jeść, bardzo płaski jest ten film! A też za długi.

GŁOS NIEZIDENTYFIKOWANY Jestem z tej trzeciej grupy, którą wymieniła Agnieszka, czyli: „O, dobry film o przemocy. Tak wygląda przemoc. Nie zauważasz jej, kiedy dokonują jej mężczyźni, bo to jest trochę wpisane w rolę mężczyzn, ale zobacz, te same wątki rozwija kobieta i to jest mega jasne, że każda z tych sytuacji jest ultra przemocowa”. To jest dobry film o przemocy, bo on zabiera nam tę zaćmę z oczu, która nie pozwala nam widzieć tego samego w przypadku mężczyzn, bo się do tego przyzwyczailiśmy.

SMOLIŃSKI Ten wątek postkolonialny to dla mnie zgrzyt. Począwszy od sceny snu, dzieje się w filmie mnóstwo absurdalnych rzeczy. Może to jest nierealistyczne od początku, takich dyrygentek przecież w rzeczywistości nie ma i nie było, ale zakończenie jest absurdalne, to jest ekstremalnie wymyślone, te dalekie kraje. Zupełnie nie rozumiem tego zakończenia.

GRAFF Przekopałam się przez wiele recenzji i znalazłam jedną odnoszącą się do kwestii kolonialnej – otóż pewna bardzo młoda osoba1, zjechała ten film za neokolonialną instrumentalizację dalekich krajów. Na dwa sposoby: po pierwsze dystynktywnie – ach jaka ona jest wspaniała, że robiła tam swoje etnograficzne studia, a ci dzicy ludzie ze swoją dziwną muzyką służą do pokazania, jaka to Tár jest wyrafinowana i wspaniała; a na końcu odwrotnie, postindustrialny daleki kraj jest po to, żeby pokazać, jak daleko ona upadła. To nie jest oczywiście otwarty rasizm, ale to jest klisza kolonialna, taki odruch na granicy rasizmu. Dodam, że jestem wdzięczna za tę dyskusję, za jej żywiołowość i intensywność. A zwłaszcza Agacie Czarnackiej za koncepcję, że to jest film o facecie z loczkami,
Elliocie, a cała reszta to jest ustawka. Cała ta woke culture, cancel culture, kobiety, które się mszczą – to wszystko zostaje zinstrumentalizowane przez bankiera, który chce zostać artystą. Ale to jest woda na mój młyn, to jest
backlash: jak będziecie robić woke culture i feminizm, to zobaczycie, i tak na tym zyska dziad z loczkami.

CYKORZ Wydaje mi się, że można mrugnąć i nie zauważać faceta z loczkami. Powietrze w tym filmie to jest Noémie Merlant, jak znika z opowieści, robi się wyrwa, uwielbiam takie gwałtowne zerwania w narracji. Poza tym muszę przyznać, że ja w ogóle nie lubię, czy też nie lubiłam od wielu lat Cate Blanchett, nie lubię we współczesnym kinie aktorstwa, które jest takim hollywoodzkim kostiumem, wydaje mi się, że właśnie Merlant i Hoss, które są dużo subtelniejszymi aktorkami europejskimi, są ciekawsze, wpuszczają jakieś powietrze. Ale tu aktorska persona Blanchett zostaje jakoś sproblematyzowana, to działa, bo Tár jest trochę postacią disneyowską.

SMOLIŃSKI: „Mam tę moc! Mam tę moc!”

  • 1. Luna Beller-Tadiar The Lesbian Allure And Colonial Unconscious Of Todd Field’s Tár, www.anothergaze.com.

Udostępnij

Agnieszka Graff

profesorka w Ośrodku Studiów Amerykańskich Uniwersytetu Warszawskiego, badaczka feminizmu i antyfeminizmu, oprócz Świata bez kobiet wydała też Rykoszetem. Rzecz o płci, seksualności i narodzie oraz Memy i graffy. Dżender, kasa i seks oraz książkę Kto się boi gender? Prawica, populizm i feministyczne strategie oporu napisaną wspólnie z Elżbietą Korolczuk.

Klara Cykorz

jest kulturoznawczynią, krytyczką filmową i telewizyjną, laureatką Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2018). Stale współpracuje z „Dwutygodnikiem.com”.

Sebastian Smoliński

Autor jest krytykiem filmowym, absolwentem kulturoznawstwa i amerykanistyki w ramach Kolegium MISH na Uniwersytecie Warszawskim. Stypendysta Polonia Foundation of Ohio. Zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka w 2017 roku. Publikuje w „EKRANach”, „Tygodniku Powszechnym”, „Polish Film Magazine” i na portalu Filmweb oraz w filmoznawczych monografiach zbiorowych.