wwwosiecka_serial_097.jpg

„Osiecka”, reż. Robert Gliński, Michał Rosa, TVP, 2020. Fot. archiwum TVP

Osiecka

Justyna Jaworska
Blog
02 Mar, 2021

Kłócono się o ten serial z powodów politycznych, personalnych, promocyjnych, ale także dlatego, że Agnieszka Osiecka i jej epoka należały do milionów. Każdy miał swoją wersję i mógł popsioczyć przed telewizorem, że to wszystko nie tak, nie tak, nie to... Tak, jakby obiektywna opowieść była w ogóle możliwa.

Ci, z którymi rozmawiałam, kręcili nosem, ale oglądali dalej. A mnie się podobało, może dlatego, że ten PRL był mi po części znany z lektur, a więc tak czy owak czytankowy? I furda tam kroniki filmowe, klisze, błędy i wypaczenia – grunt, że oto przeszłość (nie moja przecież, ale przejęta, odziedziczona, wyśpiewana, znana na pamięć) krystalizowała się w mit. Z nową energią, z inną wibracją. Cóż, mity temu służą, by godzić sprzeczności, a ten serial o paradoksalnej postaci w paradoksalnych czasach miał być pewnie takim jednoczącym prezentem dla narodu, nic dziwnego, że go tylko mocniej podzielił. Choć jednak rozumiem zarzuty, niewygodny kontekst czy nawet odruch bojkotu, to nic nie poradzę, że ucieszyłam się z prezentu. 

Zawsze przy napisach końcowych robiłam „stop” (na vod.tv) i uczyłam się nazwisk tych najmłodszych albo mniej znanych aktorów. Bo owszem, Eliza Rycembel była istną panną Czaczkes, a Magdalena Popławska potrafiła z żalu wypłowieć, i wierzyłam im bez oczekiwań, ale przybyło tyle nowych twarzy... Podobni, niepodobni, co tam! Nuciłam za nimi do ekranu to, co wszyscy pewnie nucili.

Dziesięć lat temu redagowałam dwa tomy dramatów Osieckiej (miejscami zachwycających choć nierównych, wiersze i piosenki pisała lepsze). Była z tym robota, bo autorka sporo mazała po maszynopisach, nie zawsze wyraźnie. Widziałam, jak banalny rym poprawiała na mniej banalny, jak wyrzucała nieudane akapity. Czasami musiałam podjąć decyzję: wybrać coś albo usunąć. 

Czy to już można uznać za spotkanie? Mieć dostęp do czyichś twórczych notatek – to relacja dość intymna. Ale i mało swobodna, bo to były święte, pośmiertne maszynopisy, już po kanonizacji poetki na świadkinię, bardkę, beneficjentkę i męczennicę PRL.

A przedtem? Tak, też ją widywałam na Francuskiej, bardzo już kruchą. Czy muszę dodawać, że nie odważyłam się zagadać?

Udostępnij

Justyna Jaworska

W zespole redakcyjnym „Dialogu” od 2007 roku. Wykładowczyni Instytutu Kultury Polskiej UW pracuje jako adiunkt w Zakładzie Filmu i Kultury Wizualnej w Instytucie Kultury Polskiej UW. Wydała książkę „Cywilizacja Przekroju. Misja obyczajowa w magazynie ilustrowanym” (WUW, 2008). Naukowo interesuje się między innymi sockonsumeryzmem, kinem polskim lat siedemdziesiątych, historią kultury XIX i XX wieku, szefuje też Zespołowi Badań Mody i Dizajnu. Jest w jury Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej.